Będą, będą dyliżanse.
Ale Sznurek z tego co widać po materiałach video, fotkach. Szykuje się naprawdę "piękny" sandbox który wydaje się stworzony do podróży, przygody. Może Ci to przytoczę ;].
Wyobraź sobie. Dosiadasz swojego rumaka, zaopatrzony w skromny prowiant, trochę amunicji i podręczny toporek. Najbliższe miasteczko znajduje się cztery dni drogi. Musisz się do niego dostać, w celu znalezienia jakiejś pracy prościej mówiąc zarobków.
No i tak właśnie czynisz, niczym samotny jeździec przemierzasz pustkowia. Tereny nietknięte ludzką działalnością. Jesteś tylko Ty i Twój rumak, w dzień słońce doskwiera niemiłosiernie. Od czasu do czasu słyszysz, odgłosy sępów które tylko czekają aż kipniesz. Po paru godzinach drogi, Twój koń nie ma sił dalej iść a i Ty ledwo sapiesz; za duży upał. Pora znaleźć jakiś wodopój i cień.
Po godzince znajdujesz dość duży skalny występ. Idealne miejsce na przeczekanie upału, złapania oddechu i uzupełnienie płynów. Cumujesz konia i postanawiasz się rozejrzeć po okolicy. Oczywiście strzelbę zabierasz ze sobą. Po chwili znajdujesz małe źródełko uzupełniasz manierkę, i sam poisz do oporu. Nie zapominasz o koniu wiec idziesz po niego żeby poczciwy Tatamajaja (indiańskie imię Twojego konia) również się napił. Napojony odstawiasz konia w cień pod występ skalny. A sam udajesz się na pobliskie urwisko, podziwiasz piękne widoki. Bezkresne tereny które zdają się nie mieć końca. Zauroczony widokami raptem zdajesz sobie sprawę, że za około półtorej godziny zejdzie słońce.
Wracasz do konia, lekko trzepiesz go i mówisz " niedługo wyruszymy". Tatamajaja tylko parska ihaha ihaha. Siadasz odwijasz resztki wędzonego bizona. Pałaszujesz z apetytem równocześnie zdając sobie sprawę, że to Twój ostatni zapas jedzenia. Musisz na coś zapolować przed dalszą podróżą. Tak też czynisz, zabierasz zaprzyjaźniony toporek i ukochaną dubeltówkę.
Nie za bardzo widać zwierzyny, ale wiesz, że musisz coś upolować bo inaczej skonasz. Po 10 minutach znajdujesz jaszczurkę, wygrzewającą się na słońcu na małym głazie. Łapiesz ją, odgryzasz łeb i konsumujesz od razu. Wiesz, że to nie wystarczy. Wtem słyszysz swojego konia, coś go wystraszyło. Biegniesz sprawdzić co się stało, co się okazuje. Kojot, szczerzy kły na Tatamajaja nie zastanawiając się; celujesz z dubeltówki w celu zabicia gnoja. Niestety pudłujesz, mało brakowało a postrzeliłbyś konia. Kojot zdaje się, że strzał nie zrobił na nim wrażenia. Wręcz odwrotnie obrał sobie nowy cel; Ciebie. Pewny, obśliniony rusza w Twoim kierunku, nerwowo strzelasz lecz; pudłujesz. O mały włos a trafiłbyś konia. Kojot jest 3 metry przed Tobą, zaraz skoczy na Ciebie. W ostatniej chwili wyjmujesz toporek i trafiasz śmierdziela prosto w pysk.
Przed śmiercią wydaje ostatni pisk.
Słońce zaczyna już schodzić, temperatura zaczyna spadać. Postanawiasz ruszać dalej, kojota póki co nie patroszysz tylko obcinasz mu łeb i zabierasz na konia. No i znowu podróż, przemierzasz kolejne tereny nieprzyjazne człowiekowi .... Aż zapada zmierzch, temperatura mocno spadła. Robi się zimno ale póki co nie chcesz rozbijać obozowiska bo chcesz nadrobić drogę. Po 3 godzinach temperatura spada do poniżej zera. Koniec dalej nie pójdziesz, pora rozpalić ognisko i przespać się trochę. Zresztą Twój koń też jest zmęczony.
Znajdujesz idealne miejsce do spoczynku. Na pagórku, cumujesz konia, szukasz chrustu. Rozpalasz ognisko, oprawiasz kojota, jesz od razu całego (a co). Wiesz, że ognisko odstraszy nocne drapieżniki ale ostrożności nigdy za wiele. Więc toporek trzymasz pod ręką (dubeltówkę wyrzuciłeś; rozj.ebała się do reszty). Jest cholernie zimno, owijasz się w futro z zajęczych jaj (pamiątka z poprzedniej podróży). Zasypiasz, budzisz się, obgryzasz kości po wczorajszej uczcie, dogaszasz ognisko. Ruszasz dalej.
Po dwóch dniach uciążliwej podróży docierasz do miasteczka.
"My name is John Marston"
Tak będzie wyglądał RDR ;]. A tu tylko opis z trzech godzin grania :P:p. Więc Sznurku, po co Ci dyliżanse. RDR na pewno nie przynudzi ;].