-
Postów
6 009 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
5
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Rudiok
-
No dobra, ale nie zapominajmy, że to jest fikcja oparta na fikcji, więc trzeba brać sporo rzeczy w nawias
-
Ale sam Reacher tłumaczył, że
-
Hal zawsze był tatuśkiem w średnim wieku z siwizną na włosach. To, że Reynolds spaczył wyobrażenie o nim to inna sprawa. A Chandler nawet nieźle się trzyma jak na prawie 60-latka.
-
Bosch, SMV4ECX14E. Poczytaj na AgdManiaku. Cicha, wydajna, dobrze myje, sporo programów, polecam mocno.
-
Nie wiem w sumie gdzie go wrzucić, ale HBO puściło pierwszą fotkę z serialu o Green Lanternach. Kyle Chandler jako Hal Jordan i Aaron Pierre jako John Stewart. Szczerze? Chyba jeden z lepszych castingów, wyglądają kozacko.
-
Szukanie tv to jest jednak mini doktorat. Czy ktoś ma wiedzę czym realnie różnią się OLED65C41LA https://allegro.pl/oferta/telewizor-oled-lg-oled65c41la-65-4k-uhd-czarny-16312932329 od OLED65B46LA https://www.euro.com.pl/telewizory-led-lcd-plazmowe/lg-telewizor-oled65b46la.bhtml? Bo wychodzą teraz w podobnej cenie a jedyne co udaje mi się znaleźć to fakt, że matryce do 41LA są z produkcji spoza Korei i mają nieco słabszy obraz niż zwykły C4.
-
Tak byczq tak, news roku a może i dziesięciolecia. Niech żre gruz w jakiejś woke'owej niszowej korporacji. Jedyne czego się obawiam to wstawienia na jej miejsce jeszcze bardziej odklejonej osoby. Ale może po braku hajsu i wszechobecnym hejcie rady nadzorcze pójdą po rozum do głowy.
-
Bo Reacher na ekranie to powrót do napakowanych testosteronem jednoosobowych armii znanych z filmów lat '90. Nie mamy tu klasycznego schematu, że suchoklates młokos stawia się większym od siebie tylko właśnie takiego gościa-szafę, któremu nikt nie podskoczy, laski mają kisiel w majtkach na jego widok, ma swoje zasady i robi rozpierdol. Taki sukces serialu pokazuje, że ludzie właśnie czegoś takiego chcieli jako odmiany od papki, którą dostajemy z Hollywood.
-
No ale całościowo to tak też bym dał 6.5-6.9/10 i faktycznie ostatnie odcinki wyraźnie lepsze. Świetna i zróżnicowana obsada (Plemmons zaskakuje na duży plus), na stołku reżysera babka od Homeland, więc przynajmniej całość trzyma poziom, tematyka na czasie, ale po raz kolejny serial można by zamknąć w 3-4 epizodach a nie 6. Bo fabularnie nie dzieje znowu zbyt wiele, więc momentami się dłuży, szczególnie jak wchodzi polityczne pierdololo. Wkurzało mnie też mnóstwo niedopowiedzeń i konieczność domysłów co autorzy mieli na myśli, dając jedynie urywki informacji. Nie jest to nic złego, bo nikt nie lubi być traktowany jak debil i mieć wszystko podane na tacy, ale nie można też przesadzić i trzymać 3/4 informacji w tajemnicy licząc, że jednak te 10% widowni się połapie kto jest kim i co zrobił. Juz widzę tych bordowych Januszy, którzy muszą odpowiadać na pytania żon "a kto to?" "a co on zrobił?" "a gdzie oni są?" "a czemu to robią?" i nie znają na nie odpowiedzi. Co jest na plus to wodzenie widza za nos i bawienie się konwencją "komu tu wierzyć". Zgrabnie podane i odpowiednio dobrze zagrane, przez co tym bardziej trudno odgadnąć czasem co jest prawdą a co fikcją (nie chcę spoilerować więc ogólnikowo piszę). De Niro jak na 82 letniego gościa trzyma się nad wyraz dobrze i wciąż ma to coś i nie ma co się oszukiwać, że o sukcesie zaważy głównie on. Podsumowując - przyjemnie się ogląda, świata nie zbawi, ale rozrywkę zapewnia. Na pewno jest to ogromny skok jakościowy w stosunku do zwyczajowych Netflixowych szrotów więc może jest szansa na więcej tego typu produkcji.
-
Reacher <3 No na razie jest dokładnie to czego oczekiwałem. Człowiek-szafa bez większych emocji kontra reszta świata. Ciut jeszcze mało akcji i rozpierdolu (nie licząc pierwszego odcinka), ale fajnie się fabuła zagęszcza. Tylko znów trza czekać na kolejne odcinki
-
Idea spoko, pierwsze odcinki też, ale potem jest już klasyczna telenowela. Lekki zawód jako całość. Ale Alan Tudyk zawsze na plus.
-
No dobra. Zarzekałem się, że zakończę na fabule, ale akurat było cebulacko tanie Burning Shores i łyknąłem prawie za jednym posiedzeniem. Z tego rodzaju dodatkami mam problem, że trochę hermetycznie zamykają nową zawartość wraz z częścią nowych mechanik - jedynie w Burning Shores polatamy sobie na parze wodnej, spowodujemy wybuch różowego elementu otoczenia, czy też wdamy się w walkę z Żabką. Szkoda, że nie poszerzono tych elementów na całą mapę. Nowa maszyna latająca jest spoko, ale tu również jej zasadność ogranicza się do jednej tylko misji. Jest parę fajnych nowych perków, ale nie są one jakimiś większymi game changerami, może poza grapple na maszynach, który wybija do góry i pozwala zrobić mocniejszy atak dobijający i skill zwiększający stabilność łuków wyborowych. Tam gdzie dodatek rozwija skrzydła to misje i otoczenie. W potyczkach jest zdecydowanie więcej wrogów, więc walka wygląda trochę bardziej dynamicznie, nowe maszyny są odpowiednio dopakowane i można chwilami się spocić. LA wygląda jeszcze bardziej kozacko niż San Francisco, jest dużo znanych miejscówek z realnego świata (w tym Hollywood), a wdzierająca się do morza lawa dodaje niebywałych efektów. Do tego cała część poświęcona parkowi dinozaurów i Pangei robi robotę. A, i nie można zapomnieć o bardzo dobrze zaprojektowanym kotle - o ile walki w nim są średnie to cały design gniecie mosznę. Główny zły nie jest jakoś szczególnie interesujący, ale finałowa misja, gdzie gość robi to, o czym niektórzy marzyli od HZD, powoduje zasłużony opad szczęki. Finałowa walka jest satysfakcjonująca, podzielona na kilka etapów i ma odpowiednio wielką skalę, zdecydowanie największą jaka jest możliwa w Horizonie No i wprowadzona nowa postać czyli Seyka plasuje się w górnej części rankingu pomagierów Aloy. Graficznie jest jeszcze bardziej miodnie niż w podstawce. Osobny plusik za hołd i wirtualny nagrobek dla Lance'a Reddicka. Ogólnie należy się 8/10 i zdecydowanie warto. Obawiałem się przesytu, ale jest na tyle nowych rzeczy, że niepotrzebnie.
-
Ale jak robisz research to mniej więcej sobie jesteś w stanie policzyć ile siedzisz od ekranu i masz najczęściej wybór między dwoma wielkościami, albo któraś jest bardziej polecana. I jakby mi wyszło, że plus minus 55 będzie dla mnie okej to brałbym 65 bo to no brainer.
-
-
To już ekstremum. Mówimy o wyborze między 55 a 65 co dla niektórych jest długością siura.
-
Nie znam ani jednej osoby, która by żałowała że kupiła większy telewizor.
-
Hold my beer. Z widownią takich blockbusterów jest trochę jak z Polakami przed przeróżnymi wyborami, każdy zarzeka się, że trzeba zmiany, że nie będzie głosować na tych/owych, że pasuje w końcu wziąć sprawę w swoje ręce, a wychodzi jak wychodzi. Więc o wynik jestem raczej spokojny, bo na pewno spora widownia będzie choćby z chęci zobaczenia na własne oczy czy to jest gówno czy nie.
-
-
Za to The Pitt od pierwszych scen chwyta za jaja i nie chce puścić do końca. A w sumie przechodzi u nas bez większego echa, a wielka szkoda, bo to mała perełka ostatnich miesięcy. Niby prosta historia o kilku godzinach pracy na amerykańskim SORze (coś a'la "24" czyli jeden odcinek to jedna godzina), ale całość jest świetnie poprowadzona i przenosi nas przez cały przekrój społeczeństwa, chorób, wypadków, ale i emocji. Dzieje się tu tyle, że obdzielić by z 5 sezonów "Na dobre i na złe", tempo miejscami jest wręcz szalone, ale w niczym to nie przeszkadza i nie wpływa ujemnie na odbiór całości. A trudno nawet miejscami ogarnąć, że to jest serial. Większość aktorów jest dobrana koncertowo, szczególnie zaskoczyli mnie młodzi stażyści. Ogląda się to bardzo dobrze i to miła odmiana po sterylnych proceduralach. Polecam 8.5/10
-
Wolno się rozkręca, ale podobnie miał drugi sezon. Niby coś tam widać, że pod powierzchnią bulgocze, ale na razie jedzie bardziej na kredycie zaufania do marki.
-
M3gan - wskoczyło w polecanych to obejrzane. No i w sumie nie mając żadnych oczekiwań dostałem nawet niezły mix Annabelle/Laleczki Chucky z Terminatorem. Pomysł na film czyli zyskująca świadomość AI zamknięta w lalce to nic nowatorskiego, ale design samej M3gan plus sceny kiedy młoda się "przebudza" bardzo na plus. Wiadomo, że dużo głupotek scenariuszowych warto brać w nawias, bo inaczej będzie zgrzytanie zębami. No i zaskoczyła mnie wieść o kontynuacji, bo trudno przewidzieć co więcej tu można powiedzieć w temacie. Ale spokojnie daję 6.5/10 True Lies - mówią, że nie zawsze warto wracać do legend, ale tutaj zadziwiająco mało rzeczy się zestarzało. Arnold w swoim aktorskim prime, Lee Curtis wyrzeźbiona jak posąg, jest i humor i się strzelajo, sceny kaskaderskie i z myśliwcem do dziś cieszą oczy w zalewie CGI. I choć pamięć płata figle i myślałem, że będzie tu więcej akcji, to nadal jest to klasyczny feel-good movie. 7.5/10 Substancja - parę miesięcy temu trudno było lodówkę otworzyć bo wszędzie była Substancja, a że do kina nie zdążyłem to nadrabiam. Scenariusz pomysłowy, autorka rozwija swój pomysł sprzed lat i dobrze dostosowuje do realiów obecnego świata. Demi Moore nie ma się czego wstydzić, dosłownie i w przenośni. Nie dość, że zaufała twórcóm tego eksperymentu to nie odwaliła chałtury i włożyła w to całą siebie, za co słusznie zbiera nagrody. Plus wykonanie, scenografia, design setów, make up, kostiumy - topka. Młoda też niczego sobie i w scenach Pump It Up chyba tylko umarłemu nie dygnie. Niestety jestem w tej części widzów, którzy na końcówce odpadli, nie przez gore, a przez wg mnie niepotrzebne skręcenie w dziwną stronę. I choć rozumiem zamysł i jak się obejrzy wywiady z autorką to widać, że miała pomysł i każda scena jest jakimś komentarzem. Ale nie po to człowiek ogląda filmy, żeby potem musieć oglądać wywiady z twórca tłumaczące dlaczego zrobił to co zrobił. Film spokojnie mógł się skończyć wcześniej i wiele by na tym nie stracił. I tutaj wolałbym niedopowiedzenie niż takie walenie prosto w ryj. Tak czy inaczej średnia koło 6.5/10
-
Z tym to się zgodzę, że nadal gierka gra i buczy, ale nawet na tym zwiastunie widać lepsze efekty świetlne, do tego wyraźnie większe i lepiej animowane hordy. Domyślam się, że widoczki też mogą pójść w kierunku Horizona. A tu się nie zgodzę, bo chyba masz jakiś retro-filtr w głowie, jest sporo różnic, szczególnie w detalach otoczenia, oświetleniu, mimice twarzy, designie miast i efektach graficznych. Pomysł remastera HZD pierwotnie hejtowałem, ale finalnie trzeba oddać twórcom, że się postarali.
-
Pierwszy odruch - ale po co? Dlaczego? Drugi odruch - wygląda kozacko. Jak się dobrze sprzeda to może Days Gone 2 nie jest takie nierealne.
-
Horizon: Forbidden West - podstawka skończona w nieco ponad 50h na 48 levelu, a to głównie przez zachwyt nad światem i przyjemność z popierdalania po wypalających gałki oczne miejscówkach. Te wizualia to jest majstersztyk, a im dalej w las tym tak naprawdę ciekawiej. Patrząc z perspektywy to pierwsze lokacje są dość podobne do siebie, wiadomo, że każdy obóz i plemię ma trochę inny styl, ale większe zmiany zaczynają się w momencie dotarcia do Las Vegas (końcówka głównej misji to sztos), a potem opad szczęki zaliczyłem w San Francisco, gdzie chyba najmocniej widać mariaż starego budownictwa i miasta z przyrodą. Grafika i art design świata: 10/10 i nie ma co z tym handlować, lokacje, bronie, maszyny, miasta, ubiory, wszystko jest dopieszczone na tip-top Historia: 6.5/10 - nadal fajnie się zagłębić w to swoiste postapo, jest kilka nieoczekiwanych twistów, ale w trakcie jakoś nie czuć większej skali wydarzeń, ani że jest coś aż tak dużego na szali. Brakowało mi większej ilości hologramów i historii przenoszących nas w dawne czasy (choć częściowo tę funkcję spełniają Vista Points). Podobnie rzecz ma się z funkcjami pobocznymi Gai, 3/4 gry biegamy za nimi, ale nie widzimy potem w ogóle efektów ich działania i wpływu na świat, choć tutaj domyślam się, że zostawiają to pewno na Horizona 3. Bohaterowie: 6/10 - mieszane uczucia, bo z jednej strony mamy Zo, Kotallo i Sylensa, którzy są charyzmatyczni, mają swoje przekonania, ale też i głębię, a questy z nimi związane wypadają najlepiej (szczególnie misje dla Utaru), z drugiej strony mamy jednowymiarowych, płaskich i na doczepkę Erenda (stary pijaczyna), Varla (przynieś podaj pozamiataj) czy Regallę (najbardziej jednowymiarowa postać w grze). Gdzieś pośrodku bym dał Alvę, która swoją naiwnością w pewnym sensie urzeka i jej quest fajnie ją potem rozwija. Natomiast i tak tych questów z bohaterami jest za mało, a większość interakcji z nimi to niekończące się drzewka rozmów w bazie, które zabijają nudą. Pacing: 6/10 - no słabiutko. Nie dość, że żeby w ogóle zaczęło się coś dziać to trzeba poświęć dobre kilka godzin na początkowe, w miarę nudne misje, to potem kolejne odkrywane tereny są trochę na jedno kopyto. Na dobrą sprawę chyba dopiero gdzieś w okolicy 20-25 levelu i wejścia na tereny pustynne w okolicy Las Vegas można uznać, że robi się ciekawiej. Fakt, że obok misji głównych można w dowolnej konfiguracji robić misje poboczne też potrafi oderwać od głównego wątku. Znamienne jest też, że niektóre misje poboczne potrafią być o niebo lepsze niż te główne, a nieraz nic tego nie zapowiada. Gameplay: 9/10 - to nadal stary dobry Horizon i wpadnięcie w wir walki, dopakowanie się perkami, żonglowanie broniami żeby jak najciekawiej ubić zwierzynę, dbając jednocześnie o surowce. Ile by się nie grało to walka nie nuży. Bardzo miły dodatek to "moce", które wpływają na wybrane obszary (większy damage łuków, niewidzialność, bonusy do walki wręcz etc.), ale minusem jest to, że ich zmiana możliwa jest jedynie z poziomu menu, więc trochę też to niszczy immersję. Bronie / ubiory / skille : 5/10 - wrzuciłem do jednego wora, ale to całościowo najsłabsze elementy gry. Broni jest zwyczajnie za dużo, a różnice między nimi nieraz bardzo ciężko przewidzieć patrząc na suche staty. Pójście w kilka żywiołów teoretycznie jest okej, ale co z tego jak i tak głównie stosuje się elektryczność i mróz, a takie gówna jak klej czy plazma to można do kosza wyrzucić. A skanowanie każdej maszyny przed walką, zmienianie broni w inwentarzu żeby pod konkretne maszyny je dostosować, potem jeszcze "szybkie" wytworzenie amunicji i można "zaczynać". No trochę wybudza to z immersji, na jaką się nastawiałem. Zwojów jest jeszcze więcej i o ile te zwiększające damage są łatwe do porównania to jest sporo takich, które uaktywniają się w konkretnych momentach (przy spadaniu, przy spadku zdrowia etc.) więc ich efekty na sucho ciężko porównać. Drzewka umiejętności są pokaźne a też ciężko potem odnieść wpływ danego skilla na faktyczną rozgrywkę, bo niektórych się albo rzadko używa albo w ogóle. Robienie na siłę RPG z Horizona niestety nie sprawdza się i wolałbym zdecydowanie prostszy system. Ogólnie dałbym 8/10, bo H:ZD to nadal jedna z najukochańszych gier a to jest godna i piękna kontynuacja, ale miejscami jest jedynie ładną wydmuszką jadącą na marce, natomiast w momentach kiedy poświęca energię na stworzenie świetnego questa, opowiedzenie historii z dawnych lat, albo pokazania skomplikowanych relacji między ludźmi a maszynami to tam błyszczy, jedyna szkoda, że nie przez cały czas.