Generalnie się zgadzam. Scen akcji jakoś mało, tempo trochę rozwlekłe, za dużo pierdu pierdu o niczym i maślanych oczu. Do tego wrzucili wszystko co mieli do jednego wora - Spectre, Blofield, Madeleine, Vesper, Felix, brakowało jeszcze tylko potomka Silvy. Ana de Armas faktycznie, wpada na 10 minut i tyle. Malek jeden ze słabszych złych, pojawia się gdzieś w połowie filmu a potem to nawet o nim można zapomnieć aż wraca pod koniec. Muzyka na plus, szczególnie w finale, dużo fajnych krajobrazów, w końcu soczyste interakcje Bonda z M i Q, ale całość filmu tak na 6/10.
Jeśli chcieli oddać klimat niespiesznych, kameralnych Bondów z lat '70 to nawet im się udało, no ale to chyba nie te czasy. Taki Bond wypada bardzo słabo przy np. Mission Impossible.