Skończyłem dziś po raz trzeci ten serial. Mam kilka refleksji.
Po pierwsze był dużo zabawniejszy niż go zapamiętałem. Komedia, chociaż momentami czarna, przeplata się z bardzo przygnębiającymi fragmentami. Zupełnie jak życie Fisherów - pełne smutku i rozterek przerywanych silnymi, pierwotnymi afirmacjami życia. Drugie co nasuwa mi się na myśl to, że był dużo "mniejszy" niż mi się wydawało. Kiedy samemu liznęło się już trochę dorosłego życia, to przygody bohaterów serialu nie wydają się tak niewiarygodne, egzotyczne. Ot życie z wszystkimi jego wadami i zaletami.
Nie podobała mi się natomiast gloryfikacja używek, szczególnie marihuany. Bardzo jednostronne przedstawienie tematu, w większości na zasadzie palę sobie ziółko i jest fajnie. Jak trzeba to i noskiem wciągnę co trzeba, ludzka rzecz . Zabawy takimi specyfikami jednak często kończą się zupełnie inaczej - często indukując np. schizofrenię czy bardzo przyspieszając rozwój np. chorób serca.
Proza życia za to pokazana jest bezbłędnie. Te drobne niesprawiedliwości dnia codziennego, drobne frustracje, nieszczęście bycia w złym miejscu o złym czasie.
Z przemijaniem zdążyłem się już pogodzić, ale i tak strasznie ciężko było mi się znowu pożegnać z Fisherami, zupełnie jakbym stracił kilkoro członków rodziny. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zdążę do nich wrócić.