Zyje
W poniedzialek poznym wieczorem wrocilem do kraju, caly wtorek to bylo odsypianie podróży, wczorajszy dzien ogarniecie prywatnych spraw. Dlaczego sie nie logowalem? Po prostu: brak czasu, dosłownie, bo non stop bylem w trasie, wszelkie postoje w hostelach odbywaly sie na okres 3, 4h zeby tylko sie umyc, cos zjesc i przespac. 3.12 opuscilismy pustynie Atacame i udalismy się na południe kontynentu, do miasteczka Punta Arenas i generalnie tutaj zaczela sie jazda na maxa. Sytuacja wygladala tak, ze czekal na nas wynajęty samochod i przez 4 dni jezdzilismy po Patagonii i Ziemii ognistej, przejechalismy prawie 2300 km, ale po kolei:
3.12 o 13 wyladowalismy na miejscu, zalatwilismy formalnosci i odebralismy samochod. Tego dnia trasa miala dlugosc 650km, celem bylo najbardziej oddalone na poludnie miasteczko swiata Ushuaia. Przez wiekszosc czasu trasa byla cudowna, same malownicze pustkowia, masa zwierzaków, samochody mijalismy raz na 20-30min, jechalo sie po prostu bajecznie. Niestety, 40km przed granicą z Argentyną droga z rownej jak stoł asfaltowej trasy zmienila się w kamienisty 50km dramat, przez co ten odcinek jechalismy prawie 5h. Punkt graniczny San Sebastian Chile - Argentyna to pustkowie, nic tutaj nie ma. Zeby bylo zabawniej to kontrole graniczną Chile i Argentyny oddziela odcinek o dlugosci 10km. Najpierw przeszlismy przez punkt graniczny Chile, wbili pieczatke do paszportu, nastepnie jechalo sie wspomniane 10km i punkt kontrolny Argentyny. Tutaj niestety wydarzyla sie rzecz, ktora miala gigantyczne znaczenie pozniej, mianowicie nie wbito nam pieczatki do paszportu o wjezdzie do Argentyny (po prostu osoba kontrolująca samochod puscila nas wolno zamiast odeslac do punktu migracyjnego). Z tego miejsca mielismy jeszcze 280km do celu, z racji tego, ze trasa czasowo bardzo nam sie wydluzyla postanowilismy zatrzymac sie na noc w miescie Rio Grande i przespac w samochodzie.
4.12: Wczesnie rano ruszylismy do miasteczka Ushuaia. Trasa byla jeszcze piekniejsza, droga do samego konca w stanie idealnym, auta mijane tak samo co 20-30min. Do tego pogoda.. ta to byla bajeczna. Widoki? Piekne. Do miasteczka dojechalismy na godzine 11, zameldowalismy sie w hostelu, zostawilismy graty i z miejsca na zwiedzanie. Miasteczko slynie z tego, ze to z tego miejsca wyruszaja wszelkie ekspedycje na Antarktyde i na kazdym kroku sie tym chwalą: punktow, gdzie mozna zamowic wycieczke na Antarktyde jest cała masa. Do tego miasto nienawidzi Brytyjczykow: w 1982 miala miejsce bitwa o Falklandy, z tego miejsca wyplynal krażownik, który Brytyjczycy zatopili i zginelo ponad 300 osob. Bedac tutaj czuc, jak wielki hold miasto oddaje poleglym i jak bardzo gardzi Brytyjczykami. Oprocz samego miasteczka zwiedzilismy bardzo ladny park narodowy o fajnej nazwie "Park Narodowy Ziemi ognistej". Ogolnie to dzien zlecial blyskawicznie, wrocilismy do hostelu o 21, szybkie ogarniecie i tylko 3h sen, gdyż...
5.12: Pobudka o 2 w nocy i trasa o dlugosci 880km, cel miasteczko El Calafate i lodowiec Perito Moreno. Do punktu granicznego tego samego co dzien wczesniej dotarlismy nad ranem o 6 i tutaj zaczela sie prawdziwa szopka . Z racji tego, ze nie mielismy pieczatki wjazdowej do Argentyny uznano nas za nielegalnych imigrantow.. Po prawie 2h rozkminania i nerwow uznali, ze oddadzą nam paszporty i wypuszcza nas z kraju, ale jezeli bedziemy chcieli znowu wjechac do Argentyny to nie ma na to szansy dopoki nie oplacimy podatku dla osob nielegalnie przebywajacych krocej niz 2 lata (wyliczyli na 1500 peso, czyli jakies 400zł). Problem byl taki, ze 220km dalej od tego miejsca chcielismy ponownie wjechac do Argentyny (niestety trasa wiodla tak, ze nie bylo mozliwosci nie jechac przez Chile), dlatego chcielismy oplacic podatek przez internet, bo taka mozliwosc byla, ale niestety odmowiono nam dostepu do internetu. Postanowilismy wiec sprobowac szczescia przy kolejnym punkcie granicznym i ruszylismy w trase. Tutaj sytuacja rowniez byla beznadziejna, bo okazalo sie, ze do zaplaty nie jest 1500peso, a 3000, gdyz oni nie sa w stanie stwierdzic jednak, czy faktycznie bylismy nielegalnie krocej jak 2 lata. Po 2h walki poddalismy sie i poprosilismy chociaz o dostep do neta. Tutaj chociaz nam to umozliwiono, oplacilismy podatek i pozwolono ponownie wjechac do Argentyny. Stracilismy ponad 4h na walkach z punktami migracyjnymi i 800zł w plecy, ale dobra, w koncu jechalismy dalej. Dotarlismy do miasteczka Rio Gallegos, tutaj stracilismy kolejne 2h, zeby znalezc jakis kantor. Po tym wszystkim wiodla juz tylko prosta trasa przez pustkowia do El Calafate, gdzie dotarlismy wieczorem.
6.12 Wyjazd wczesnie rano na lodowiec oddalony o 80km od miasteczka. To co musze tutaj powiedziec, to ze Perito Moreno absolutnie zmasakrowalo wszystko, co do tej pory widzialem w zyicu, istny cud natury. Bryla lodu o wysokosci ponad 70m, szerokosci prawie 3km i dlugosci prawie 30km, opad szczeki jak nigdy wczesniej. Tutaj wrzuce zdjęcia podglądowe, nie mniej one nawet w minimalnym stopniu nie są w stanie oddac tego, jak to wyglada na zywo:
Po zobaczeniu lodowca czekal nas powrot do Chile i odwiedziny parku narodowego Torres Del Paine oddalonego od lodowca o 290km, do ktorego rowniez udalo sie dotrzec tego samego dnia i go zobaczyc. Tutaj zostalismy do pozna i ogolnie spalismy w samochodzie.
7.12 Wczas rano powrot do miasteczka Punta Arenas, oddanie samochodu i lot o godzinie 11 do miasteczka Puerto Montt w srodku kraju: kraina wulkanow i jezior.
Ciąg dalszy opowiadania nastapi pozniej, bo tez sie działo.. Zdjęcia w przygotowaniu, jest ich w cholere, na weekend postaram sie wrzucic sporo fajnego materiału.