gdyby ten śmieszny sprzęt miał licznik godzin to bym wiedział ile czasu poświęciłem tej gierce, pewnie było to paredziesiąt godzin, chociaż ciągneło się to jakby było to conajmniej pareset
wszelkich obrońców klejnotu ostrzegam, zanim przeczytacie moje wywody to
bo miło nie będzie.
Wprowadzenie w tym tytule bardzo mi się podobało. Ukazanie malutka Aloy i jej dorastanie sprawiło że od razu Aloy spodobała mi się jako główna bohaterka. Jest po prostu fajna, urocza, a jej początkowy motyw został bardzo dobrze pokazany, gdzie przytłoczona nieufnością równieśników i członków plemienia postanowiła poznać swoje dziedzictwo. Przez lata u boku Rosta uczy się sztuki walki i przetrwania, polowania na maszyny. Ich wzajemna relacja została przedstawiona tak trafnie, że pomimo
jego postać wbiła się w pamięć. Można było poczuć, że to początek jej długiej drogi w poznaniu prawdy tego świata.
Jakże pięknego świata. Absolutnie fanstastycznie zrobiona kraina, ze smakiem, chociaż wiadomo to było już od dwóch lat to w początkowych godzinach nie mogłem się nacieszyć tymi widokami i znakomitym designem zwierzo-maszyn. Ich animacje, naturalne ruchy to coś niebywałego. Jedyna rysa na klejnocie to te warunki pogodowe które zmieniają się w absurdalny sposób.
Niestety pierwszy, mocny zgrzyt w grze nastał już niedługo po wprowadzeniu, mianowicie podczas pierwszego spotkania z Carja Cienia.
Walka z ludźmi. Co za beznadziejne (pipi), bo inaczej tego nie można ująć. Nazwanie ludzkich przeciwników ciężkimi debilami to o wiele za mało, bo debile wykazują mimo wszystko jakąś cząstkę intelektu. Tutaj tego nie ma, AI jest denne, walka dzidą to porażka i szkoda więcej o niej mówić, a strzelanie z łuku jest dalece niesatysfakcjonujące.
Nie byłoby w tym jakiejś tragedii, gdyby nie to że na tym głównie opiera się gra. Główne questy są przez to miałkie, bo poza sporadycznymi wyjątkami sprowadzają się jedynie do dennej walki z ludźmi i starożytnymi maszynami (które też są słabo zaprojektowane - najgorsze ze wszystkich maszyn w grze). O wyzwalaniu obozów rodem z Far Cry to nawet szkoda strzępić ryja, bo bardziej żałosnych pobocznych questów w tej grze nie ma.
Na szczęście jest trochę lepiej z pozostałą częścią "fauny". Dość spora różnorodność maszyn i ich zachowań + spora różnorodność broni sprawia, że pod tym względem ciężko się tą walką znudzić. Zastawianie pułapek i zapędzanie w kozi róg maszyn jest zabawne i satysfakcjonujące. Jednak z tymi głównymi bohaterami gry związany jest jeden, moim zdaniem ogromny minus o którym chyba nikt nie raczył w tym temacie wspomnieć.
Jaka tu jest radość z polowania, skoro sama mapa mi podpowiada w których miejscach spotkam daną maszynę? Nawet biorąc pod uwagę, że wszystko zostało tu stworzone przez super AI i maszynerię to wygląda to sztucznie. Nie miałem żadnej motywacji w poznawaniu każdego kąta mapy. Wszystko tutaj jest predefiniowane, sztuczne i pospolite. Dostajesz questa na upolowanie thunderjawa? Proszę, masz 10 siedlisk pokazanych na mapie, nie ma żadnego problemu by zdobyć interesujące mnie części. Nie ma tutaj żadnego elementu zaskoczenia, żadnej immersji, miałem przez to nieustanne wrażenie że ten świat nie tworzy całości. Sprawia wrażenie raczej sztucznie wykreowanego ogrodu zoologicznego a nie świata rządzacymi się własnymi prawami. Spotkanie takiego Thunderjawa powinno być przeżyciem, a tu się okazuje że to pospolity robot chodzący w kółko zawsze w tym samym miejscu (możemy sobie nawet podświetlić jego ścieżkę, LOL) i przypomina koguta uwiązanego sznurkiem do płota.
Kolejny problem to balans w grze, bo powyżej 30 levelu okazuje się, że nawet najpotężniejsze maszyny nie stanowią wyzwania na najwyzszym poziomie trudności. Thundejawy, Stomrbirdy po zmrożeniu padają dość szybko i sypią mocnymi modyfikacjami co jeszcze bardziej ułatwie grę. W zasadzie jedyny problem jaki miałem w trakcie rozgrywki to pojedynek z dwoma skażonymi kretami.
Sztuczność świata to również wszelkie postacie i plemiona spotkane na drodze. Wszyscy wyglądają jakby wyszli od tego samego nowojorskiego barbera i zostawili 100$ napiwku, noszą kretyńskie ciuchy i są mentalności jaskiniowca. Dialogi to porażka, a wszelkie scenki ukazane są ujęciami rodem z "Mody na Sukces". Narzekaliście na mimikę w Andromeda? Tutaj wcale nie jest lepiej. Martwe oczy, twarze bez emocji. Wszystko to sprawia że kompletnie, ale to kompletnie miałem w (pipi)e wszelkie L O R E tego świata i jedyną motywacją było poznanie historii Aloy. Żadna postać, poza wspomnianym wcześniej Rostem nie utkwiła mi w pamięci. Żeby chociaż te napotkanie postacie dawały jakieś ciekawe questy ale oczywiście nie. 90% z nich to gwałcenie Focusa i podążanie fioletowym szlakiem rodem z Wiedźmina 3.
A propo tego. Horizon ogólnie wygląda jak jedna wielka konsolidacja pomysłów z innych gier. Ktoś by powiedział że co w tym złego, bo ciężko w tych czasach wymyślić coś innego. Niestety przez to Horizon pod względem mechaniki i gameplayu kompletnie niczym nie zaskakuje przez te paredziesiąt godzin rozgrywki. Wszystko jest zapożyczone z Far Cry, Assassins Creed, Wiedźmin Red Dead Redemption, Shadow of Mordor, Uncharted, Batman itd. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to mógłbym powiedzieć, szczególnie o exie Sony ale brakuje tu też "cinematic experience", mało tutaj rozmachu, jakiś plot twistów i pamietliwych momentów. Żadnych nowości, innowacji, wszystko odgrzane i podane w nudnym sosie.
Szkoda też historii Aloy, która mimo wszystko nie obyła się bez sztampy
Ogólnie Horizon Zero Dawn jest to dla mnie ogromny zawód. Znowu holendrom wyszedł główny przeciwnik (tutaj w postaci maszyn) jednak pod względem fabuły i postaci nadal są ciency jak antenki Thunderjawa. Bardzo mi tej gry żal, bo pięknie stworzony świat i świetna bohaterka zasługiwały na coś więcej niż sztampowa fabuła, wszechobecna sztuczność i brak jakiejkolwiek immersji. Zmarnowany potencjał.
6+/10