-
Postów
1 656 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Kazuo
-
Jakimś magicznym sposobem udało mi się przespać te wszystkie najlepsze seriale, dlatego obecnie jestem w fazie ostrego nadrabiania. Na razie oglądam Losta, zaraz po nim biorę się za The Shield, albo właśnie za Rodzinkę Soprano. Co do do tego drugiego - widziałem kiedyś w TV parę odcinków, ale niespecjalnie się wciągnąłem. Tłumaczę to sobie tak, że byłem wtedy głupim szczylem, fanem Tabalugi i o dobrych serialach nie miałem pojęcia (nic lepszego nie przychodzi mi do głowy).
-
MGS to akurat inna bajka, a poza tym nie o to tutaj chodzi. Wychodzę z założenia, że jeżeli coś działa bez zarzutu, to nie ma sensu tego poprawiać, a zmieniać to już w ogóle. Drobne nowinki zawsze są mile widziane, inaczej seria mogłaby popaść w schematy, ale wydaje mi się, że akurat w przypadku Silenta żadna rewolucja nie jest konieczna. Jeżeli masz na ten temat inny pogląd to ok, ale napisz chociaż co Ci się obecnie nie podoba, co uważasz za przestarzałe i jakie zmiany byś wprowadził. Ty i te twoje wróżenie z fusów...
-
Wiesz, pierwsze pół godziny filmu mimo wszystko dawało nadzieję na w miarę realistyczną historię bez superbohaterów, a właśnie na to się od początku nastawiałem. Dave, jako ciapowaty pseudo heros, okładający napakowanych wyrostków dwoma pałkami był rewelacyjny, i gdyby cały film był utrzymany w takiej prześmiewczej konwencji to nie miałbym żadnych "ale". Jednak wejście 8 letniej dziewczynki rzucającej na lewo i prawo fakami, masakrującej uzbrojonych po zęby gangoli zniszczyło w moim odczuciu pewien porządek. Nie mówię, że film jest zły, ale zdecydowanie w pewnym momencie gubi to co jest w nim najlepsze - względny realizm. I jaja przy okazji też.
-
Czegokolwiek. Ale spoko, w końcu to dopiero 5 odsłona serii, która istnieje na rynku 5 lat. Za jakimikolwiek zmianami możemy jeszcze trochę poczekać.
-
Po prezentacji kawałka gameplay'u na E3 powiedziałem sobie tylko "O, nowy GoW", po czym soczyście ziewnąłem.10 minut później już nie pamiętałem jaką grę miałem przed chwilą przed oczami. Czy tylko ja wyczuwam zmęczenie materiału?
-
Czemu nie, jeżeli takie wytłumaczenie Cię satysfakcjonuje. Nie wiem czy jest poważniej, pod koniec robią się z tego "24 godziny", a Kojima atakuje tak wyssanym z palca motywem, że nic tylko się sfejspalmować. Ale i tak najgorsze są postacie.
-
Dobra, właśnie skończyłem, wprawdzie trochę późno, ale do dzisiaj brakowało mi odpowiedniego nastroju. O tej godzinie już nie chce mi się rozpisywać, więc tylko szybko uświadomię Ci, że jeżeli lubisz zombiacze klimaty, a nie widziałeś jeszcze tego serialu to jesteś skończonym gejem. Koniec przekazu. 8/10
-
Jeżeli chodzi o MGS:4 to akurat Grigori chyba nie musiał nikogo do niczego przekonywać, każdy i tak po pierwszych dwóch chapterach zorientował się ile warta jest ta gra ;] Tyle w temacie pozatematu. Poza tym mnie naprawdę ciężko do czegoś zniechęcić. Nawet jeżeli przeczytam od Was wszystkich, że od sezonu 4 wzwyż serial jest do bani, to i tak nie zmieni to mojego nastawienia. Nieraz już się zdziwiłem jak bardzo moje zdanie potrafi się różnić od opinii ogółu. Mówi się trudno, jakoś przeboleję tę stratę. Rekompensata w postaci skróconego czasu oczekiwania na kolejny odcinek wystarczy mi w zupełności.
-
Przede wszystkim dlatego. Zwróć uwagę, że seria już dwa razy próbowała zerwać ze swoim standardowym wizerunkiem - raz w przypadku Shattered Memories, a trochę wcześniej przy okazji The Room. I pomimo, że obie te odsłony okazały się tytułami udanymi, to jednak do mistrzowskiego poziomu pierwszych trzech odsłon serii sporo im zabrakło. Dlatego dobrze by było, gdyby teraz twórcy odpuścili sobie kombinacje i zrobili Silenta w starym, dobrym, oldschoolowym stylu. Chyba najlepszym możliwym stylu. To może napisz teraz jak Ty byś widział tą "inność" nowego Silent Hill'a. Osobiście nie mam żadnych pomysłów jak miałby wyglądać ten renesans serii. Chociaż...gdyby tak zmiksować najlepsze elementy klasycznych Sajlentów, Shattera, przenieść akcję do jakiejś niespotykanej dotychczas w serii lokacji (albo lepiej - do innego czasu, np. początku 20 wieku, do momentu kształtowania się miasta) i dodać powiedzmy nowy sposób przedstawiania akcji (FPP)? Mogłoby być ciekawie.
-
Dlatego napisałem, że prawdziwy fun zaczyna się dopiero po przejściu gry, wtedy to FFX pokazuje swojego pazura. Jak to mówią - lepiej późno niż wcale. Co do DQ:VIII, to pod względem scenariusza jest to chyba najgorsze jRPG w jakie miałem okazję grać. Ale to już temat na inną bajkę.
-
Teraz przynajmniej, bez obawy o posądzenie o fanbojstwo mogę się z Tobą posprzeczać. Albo i nie, wszak z większością przedstawionych przez Ciebie rzeczy ciężko się nie zgodzić. Walki rzeczywiście są nazbyt banalne, postacie płytkie niczym kałuża, a sam gameplay momentami wpada w monotonię. Natomiast nie rozumiem krytyki na temat systemu rozwoju bohaterów - rozbudowana plansza w postaci Sphere Grid nawet jeżeli tylko daje złudzenie pełnej swobody, to i tak oferuje w tej materii znacznie więcej niż standardowy system z wielu innych jRPG. Najlepszym na to dowodem jest to, że bez większych problemów nawet z takiej Rikku można zrobić dopakowaną postać fizyczną, a z Tidusa speca od czarnej magii (chociaż zajmuje to trochę czasu). Inną wymienioną przez Ciebie kwestią jest design świata. Powołujesz się w tym momencie na nową trylogię Star Wars, stawiając tym samym w niekorzystnym świetle wykreowany przez Squaresoft świat Spiry. Też nie bardzo rozumiem dlaczego. Moim zdaniem zwiedzane tereny są świetne - zróżnicowane, klimatyczne, mające w sobie magię (vide Macalania Forest czy Zanakard Ruins), także całkiem spójne. Najlepiej na tym polu wypadają zwłaszcza wszelakie świątynie, których w grze nie brakuje. W końcu scenariusz. Nie genialny, ale zdecydowanie dobry. Postacie, wszechobecna cukierkowatość i okazjonalny fan service to jedno, ale wciągająca historia na czele ze świetnym wątkiem podróży na pierwszym planie to drugie. Twierdzisz, że nic Cię nie zaskoczyło. Na pewno? Osobiście finałowy twist z Tidusem uważam za jedną z najbardziej zaskakujących scen w jRPG w ogóle. Kult Yevona obalony, ład na Spirze przywrócony, wszyscy się weselą, 100% happy end...a jednak nie do końca. W życiu bym się czegoś takiego nie spodziewał po tej rzekomo totalnie dziecinnej opowiastce. W ogóle fabuła pomimo pewnych sporych zgrzytów trzyma dość porządny poziom - przede wszystkim mniej więcej trzyma się kupy, nieraz potrafi zadziwić oraz sprawić, żeby gracz przejął się losem cyfrowych postaci (nawet jeżeli są to tylko wkurzające dzieciaki), zawiera w sobie przyjemny ładunek emocjonalny, ma dobre tempo i trzyma w napięciu. A im dalej tym lepiej. Radziłbym więc Ci jednak Suavek spróbować się przemóc i w końcu skończyć tą przygodę należycie. Czytanie opisu fabuły z Wikipedii, to jednak nie to samo co aktywne uczestniczenie w tych wydarzeniach Generalnie tak jak dla Ciebie ocena "9" jest dla tej gry za wysoka, tak dla mnie "7" jest zdecydowanie zbyt niska. Mocna ósemka wydaje się być idealnym kompromisem, dla tak nierównego, ale jednocześnie całkiem dobrego tytułu.
-
Nie będę ukrywał, że kiedyś przeżywałem coś podobnego. Znudzenie, przesyt grami - straszna rzecz, ostro ryjąca psychikę. Ale to było dawno temu, chodziłem wtedy jeszcze do piątej klasy szkoły podstawowej i nie miałem większych problemów. Obecnie chciałbym móc zamartwiać się takimi pierdołami. Omnia, napisz do Bravo. Pani Ania na pewno Ci pomoże.
-
Napisałeś też: Oczywiście to tylko takie gdybanie, rozumiem. Jednak podobny wniosek wydaje się być zbyt daleko idący jak na to co dopiero widzieliśmy, a przypominam - nie widzieliśmy na razie tak naprawdę nic, co by pozwalało tak źle osądzać. A nawet wręcz przeciwnie. "Swoją drogą" seria poszła już przy okazji ostatniej odsłony, wprowadzając naprawdę sporo znaczących zmian i zmieniając nieco sam punkt patrzenia na Ciche Wzgórze. Jednak chociaż jak najbardziej udany, był to jednak tylko swoisty eksperyment niż nowa, ugruntowana ścieżka, którą mogłaby podążać seria. Teraz właśnie przydałoby się wrócić do korzeni i pokazać w czym SH zawsze było najmocniejsze. Bez kombinowania.
-
Takie czarnowróżenie przypomina mi identyczną sytuację z sąsiedniego tematu o MGS:Rising. Mimo wszystko jeden trailer to trochę za mało, żeby od razu wnioskować, że będzie kicha. Shattered Memories udowodnił, że nawet pomimo pewnych znacznych różnic między poprzednimi odsłonami da się zrobić dobrego Silent Hill'a. Tak więc, Twój przepis na dobrego Sajlenta nie został niestety zatwierdzony przez szefa kuchni jako jedyny słuszny ;]
-
Ostatnio, po kilku ładnych latach przerwy, postanowiłem w końcu znowu zmierzyć się z FFX, a przy okazji zweryfikować swoje zdanie na temat wspaniałości tego tytułu. Wynik powtórnego spotkania okazał się jednak dosyć zaskakujący... Ktoś tu chyba trafił w "dziesiątkę". Minęło naprawdę sporo czasu od kiedy ostatnio w to grałem, dlatego też mój obraz na temat FFX mógł zostać w pewnym stopniu zniekształcony przez wspomnienia oraz przez sentyment. Faktem jest natomiast, że teraz, po ponownym zagraniu widzę ten tytuł w znacznie wyraźniejszych barwach. I już bynajmniej nie robi takiego wrażenia jak dawniej, tym bardziej po zestawieniu go z całą masą innych świetnych produkcji jRPG, które zdążyłem rozpracować przez te wszystkie lata. Mając obecnie na koncie przygody między innymi w światach Xenosagi, Shadow Hearts czy Shin Megami Tensei trudno mi wychwalać pod niebiosa scenariusz dziesiątego Finala. Oczywiście dalej uważam go za jedną z bardziej wciągających historii rozgrywających się w świecie fantasy, jednak dopiero teraz widzę ostre zgrzyty, które dawniej mi umykały. Dziecinność, prostota, fan service. Kiedyś nieświadomie przymykałem na nie oko, teraz często zniechęcały mnie do dalszego wgłębiania się w fabułę. Falujące cycki Lulu, wypięty tyłek Rikku, idiotyczny śmiech Tidusa, przegięte nastawienie Yuny - wiek i doświadczenie robią swoje, a ja już jestem zdecydowanie za stary na takie głupotki. Jeżeli zaś chodzi o sam gameplay to tutaj prawie bez zmian. Prawie. Walki są bardzo miodne, ale o tym w zasadzie możemy przekonać się dopiero w dalszej części rozgrywki (szerzej za chwilę), system rozwoju postaci z kolei cieszy pewną dawką swobody. Największą bolączką jest oczywiście stopień trudności, który sprawia wrażenie jakby był dobrany specjalnie pod kątem totalnych żołtodziobów w gatunku, a nie zwyczajnych, mających pewne doświadczenie graczy. Jest to naprawdę spory minus z uwagi na praktycznie brak jakichkolwiek emocjonujących starć w czasie zwykłej przygody. Można przy tym zaryzykować stwierdzenie, że prawdziwa gra zaczyna się dopiero po skończeniu wątku fabularnego (nowy dungeon + multum bonusowych bossów do pokonania). Jeszcze nie tak dawno z czystym sumieniem potrafiłbym wystawić FFX ocenę sięgającą nawet mocnej dziewiątki w skali dziesięciostopniowej. Teraz jednak, po ponownym odkryciu tego tytułu, ponownym rozważeniu wszystkich "za" i "przeciw" nie waham się zarówno obniżyć samej noty jak i miejsca w swoim osobistym rankingu RPG. Z biegiem czasu jednak ta "superprodukcja" Square nie robi aż tak mocnego wrażenia jak dawniej. Chociaż bez dwóch zdań i tak pozostaje świetną grą. Na pewno zasługującą na więcej niż marne 7/10.
-
Jeżeli mam być szczery, to film wzbudził we mnie masakrycznie mieszane odczucia. Z jednej strony genialne odwzorowanie miasta, podobny klimat i świetny występ Piramidogłowego, a z drugiej kompletny brak własnego charakteru, schizy oraz historia którą w zasadzie wszyscy znamy (dosyć płytka warto dodać). Bardzo trudne do ocenienia zjawisko. No, ale to w końcu nie temat na takie wynurzenia. Ze swojej strony dodam jeszcze tylko, że mam nadzieję, iż najnowsza odsłona kultowej serii obierze nieco inną drogę niż film Gansa czy wcześniejszy Homecoming i da radę nie tylko usatysfakcjonować, ale także zaskoczyć czymś swoich fanów.
-
W tym momencie musiałbym być chyba skończonym idiotą, żeby się z Wami nie zgodzić. Scenariusz oczywiście jest najmocniejszym punktem tej gry. However, parę poważnych potknięć i tak się w tej materii znalazło. Zastrzeżenia mam przede wszystkim do postaci Raidena oraz większości badass'ów. Spaślak na rolkach podkładający bomby, homoseksualny wampir, kuloodporna laska, kolejny "klon"? Walczący z nimi wymuskany blondasek wywijający kataną? Do tego nerdowata siostra Otakona, jakby wyjęta z innej bajki? MGS nigdy nie był wiarygodny pod względem występujących charakterów, ale tym razem Hideo wybitnie poniosła wyobraźnia. I to bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To raz. Dwa to przegadanie, ogrom prowadzonych przez codec dialogów skutecznie stopował akcję. Za "trzy" mogę uznać kilka dziwacznych, typowo Kojimowskich scen psujących dość poważny klimat gry - czasem jest zbyt ckliwie, innym razem komicznie. Kolejną rzeczą jest nadmiar różnych wątków i motywów: wielkie roboty, rosyjscy terroryści, zjawiska paranormalne, mafia, eksperymenty biologiczne, polityczne knowania, łzawe historyjki, problemy z osobowością głównego bohatera - zbyt duży misz-masz jak na jeden tytuł. Jednak reasumując, pomimo kilku znaczących błędów SoL i tak ma jeden z najlepszych scenariuszy w serii (a nawet w grach wideo w ogóle). Jest to przede wszystkim niesamowicie wciągająca, ale też bardzo głęboka, stawiająca ważne pytania natury egzystencjalnej i dająca do myślenia historia. Natomiast odstawiając kwestię scenariusza na bok - gdyby tak zrobić to MGS:2 nie zachwyca już w zasadzie niczym. Dlatego w moim osobistym rankingu stoi tylko ciut wyżej niż średniawy GotP. Rzekłem.
-
Cholernie sporna kwestia. Sons od Liberty miał kilka mocnych punktów, w tym całkiem dobry scenariusz (nomen omen), jednak w ogólnym rozrachunku wcale nie tak daleko mu do przeciętnego GotP'a.
-
Orientuje się ktoś czy Substance jest kompatybilne z Sons of Liberty? Chodzi mi o wczytywanie save'a.
-
Z cyklu "Mam pod łóżkiem kryształową kulę, czasem sobie z niej powróżę." Coś mi się wydaje, że po premierze będzie w tym temacie niezła rozwałka.
-
Oczywista jest szpara między zębami Sookie, w którą fajnie byłoby wsadzić co nieco. <ok?>
-
Nie widzę tutaj Twojego zdania, co najwyżej jakieś lipne zestawienie, z równie lipnego serwisu. Tak więc nie masz się co bać, nikt Cię nie zjedzie. I nie wiem co Ty akurat uważasz za "dojrzałość" w anime, ale jak na mój gust, to jest to trochę szersze określenie, na pewno wychodzące poza ramy ukazywanej brutalności czy wulgarności (które zapewne były jedynymi elementami branymi pod uwagę podczas przyznawania kategorii wiekowej przez ww serwis).
-
Figaro, obawiam się, że Twoje przeczucie może okazać się jak najbardziej trafne ;] Jestem po pierwszym odcinku czwartego sezonu. Pomysł rezygnacji z retro na rzecz futurospekcji cholernie przypadł mi do gustu (za tymi pierwszymi nigdy nie przepadałem, bo stopowały akcję), podobnie jak rozbicie grupy na dwie drużyny. No i postać Jack'a, w końcu dali mu jaja i charakter. Obawiałem się, że z czasem twórcom zaczną się kończyć pomysły, ale wygląda na to, że jest wręcz przeciwnie. Teraz chyba zacznę sobie dawkować ten serial, bo inaczej musiałbym obejrzeć wszystko pod rząd. :smile:
-
No może z tą "dojrzałością" trochę się rozpędziłem, ale pewne jest, że w zestawieniu wszystkich popularnych aktualnie serii shounen (Dragon Ball, One Piece, Fairy Tail, Hitman Reborn, Bleach) Shippuden zamiata wszystko jeżeli chodzi o powagę scenariusza. W moim mniemaniu pod tym względem wypada nawet ciut lepiej niż FMA. Wiadomo, to dalej bajka kierowana głównie dla nastolatków, w której pierwsze skrzypce grają walki, ale jakoś twórcy mangi nie przeszkadza to w łamaniu pewnych utartych schematów. Raz - typowych scen komediowych nie ma w zasadzie w ogóle (co najwyżej okazyjne deformacje twarzy bohaterów), podobnie jak idiotycznych postaci działających na zasadzie comic-relief (na myśl przychodzi mi tylko Jiraya). Dwa - często giną ważne dla fabuły postacie pozytywne, zazwyczaj w niezbyt wesoły sposób. Trzy - jest dość brutalnie, wliczając w to lejącą się juchę, wydłubywanie oczu i dekapitacje (chociaż samych widoków oszczędzono, przynajmniej w anime). W końcu cztery - prawie wszystko jest wyjaśnione logicznie, począwszy od motywacji czarnych charakterów (którym nieraz daleko jest typowych badass'ów opętanych rządzą władzy - vide Itachi czy Nagato), przez supermoce bohaterów (każda postać dochodzi do formy za pomocą treningu, nie nagłego przypływu energii), na walkach kończąc (nieraz wynik potrafi być bardzo zaskakujący). Samym starciom daleko do kretyńskiego wymachiwania kataną czy okładania się pięściami po mordach, a niektóre z nich pomysłowością wręcz powalają (większość z udziałem Shikamaru i Kakashiego). Żebym nie został źle zrozumiany - pierwsza seria Naruto (zdarzenia przed trzyletnim treningiem u ero-sennin'a) faktycznie jest całkiem lekka jeżeli chodzi o powagę i klimat, dlatego nie bez powodu skupiam się tutaj na Shippudenie. W końcu to dopiero od drugiej serii zaczynają się i porządne wydarzenia i prawdziwe mięcho.
-
Nie chcę offtopować, więc odpiszę w temacie Naruto.