Ok, SG może się nie podobać, ale w sumie trudno nie przyznać, że jako-taką swobodę mimo wszystko daje. Nawet jeżeli z początku tylko iluzjonistyczną, to i tak w porównaniu do naprawdę masy innych erpegów przynajmniej JAKĄŚ. I to nie tak jak twierdzisz - pod koniec gry, ale znacznie wcześniej. Dla przykładu: mój ojciec grając w FFX już w Al Bhed Home miał z Wakki zrobionego dość zaawansowanego dark mage'a - dla mnie jest to niezbity dowód na to, że jeżeli choć trochę pokombinujesz przy "tablicy" (tej zaawansowanej ofkors), to możesz dostać całkiem niezłe efekty. Jest jednak pewien warunek - trzeba próbować, a nie od początku nastawiać się, na to, że jakiej to drogi nie wybierzesz, to nic się nie zmieni.
Serio ending Cię nie zaskoczył? Ani trochę? Nieźle, jestem pod wrażeniem. W takim razie zakładam, że śmierć jednego z bohaterów P3 też za bardzo Cię nie zszokowała, podobnie jak samo zakończenie. To teraz napisz mi przynajmniej jakieś 3 bombowe twisty z erpegów, które Cię zaskoczyły, bo aż zżera mnie ciekawość co w tej materii może być bardziej nieprzewidywalnego niż czołowy twist FFX ;]
No już nie przesadzaj z tą częstotliwością walk. Biorąc pod uwagę całą filmowość "dziesiątki", odpalające się dosłownie co chwilę cut-scenki, króciutkie odcinki między kolejnymi postojami (gdzie oczywiście czeka kolejna porcja filmików), bardzo dobrze wyważone random encounters i praktycznie brak zaawansowanych dungeonów, to tych starć wcale nie ma aż tak wiele. Swoją drogą ciekawe, że akurat Ty na to narzekasz, koleś który zdążył ukończyć obie Digital Devil Sagi, w których walk jest po prostu OGROM :smile:
Weźmy teraz na blat taką Personę - w niej walk jest znacznie więcej niż w FFX, a ponadto żonglowanie postaciami jest nawet częstszym zjawiskiem i większą koniecznością. Jednak jeżeli chodzi o "zastanawianie się nad każdą akcją", to ja w tym momencie wstaję z krzesła i mówię stanowczo - objection! Zarówno w DDS'ach jak i Personach walki są idiotycznie proste i podobnie jak w FFX polegają przede wszystkim na odnalezieniu czułego punktu przeciwnika. (o ile nie bardziej). Jeżeli go znajdziesz, to tłuczesz biedaka nie dając mu już żadnych szans. Tak więc myślenia tutaj zbyt dużo niema, raczej szczęście w trafieniu odpowiednią techniką. Wyjątek stanowią oczywiście bossowie, przy których trzeba już trochę wprawić w ruch zwoje mózgowe.
20, niech będzie nawet 30 godzin gry. Piszesz o tym jakby to była jakaś droga przez mękę ten cały wątek fabularny, a przecież wcale nie jest tak tragicznie. Długo - tym bardziej, zwłaszcza zważywszy an fakt, że niektóre tytuły RPG potrafią ciągnąć się 60 czy nawet 90 godzin. Naprawdę warto ""przemęczyć"" ten story mode (podwójny cudzysłów dla lepszego oddania ironii tego słowa), gdyż w chwili zdobycia Airshipa FFX staje się znacznie lepszy i bardziej grywalny. Ba, w tym momencie gracz może kompletnie zmienić punkt patrzenia na tą grę.
Dramą to jest oceniać tak dobrze tytuł, którego nawet nie chciało się ukończyć. Skoro jesteś w stanie dać mu ósemkę (nawet jeżeli naciąganą), to automatycznie uważasz go za bardzo, a w najgorszym wypadku "tylko" za dobrą grę. A jeżeli za "dobrą", to znaczy, że nomen omen Ci się ona spodobała (przynajmniej powinna). Ale jej nie ukończyłeś. Chociaż próbowałeś kilka razy. I gdzie tu logika?
Tylko nie wyjeżdżaj teraz, że miałeś lepsze tytuły do grania, bo będzie to naprawdę " very silly excuse". ;]