No i właśnie przez to pierwsza połowa drugiej połowy finałowego mocno zasysa. Tzn. odcinek 9 jest jeszcze całkiem fajny, bo pokazuje Bojacka w nowej roli, ale kolejne 4 okropnie męczą bułę z wyżej wymienionych powodów. Wywoływanie dramy na siłę przy pomocy starych afer, idiotyczny pomysł z dogrywką wywiadu plus domykanie na szybko w mało ciekawy sposób wątków postaci pobocznych. Na szczęście od końcówki odcinka 13 przełącza się pstryczek i serial wraca do najlepszej formy z kulminacją w odcinku 15, który z łatwością wskakuje na podium bojackowych emocjonalnych rozpierdolów . Po czymś takim odcinek finałowy to już tylko wygaszający epilog. Chyba nie było pomysłu jak zakończyć to z większym przytupem, ale taka niedomknięta forma wypadła całkiem sympatycznie.
Trochę dziwne biorąc pod uwagę, że Bojack oprócz Stranger Things to zawsze był największy flagowiec netflixa.
Z jednej strony tak, a z drugiej widząc ten recykling pomysłów w większości z ostatnich ośmiu odcinków, mam jednak poczucie, że serial odchodzi w dobrym momencie. O czym to by miało dalej być? Bojack wychodzi w paki, znowu pcha się w szpony showbiznesu, prędzej niż później coś idzie nie tak i znowu zjazd na dno? Co takiego miałoby się jeszcze w jego życiu wydarzyć? Czy w katalogu traum coś jeszcze nie zostało przerobione? Do tego dalsze bezsensowne przygody Todda prowadzące donikąd? Osiemnasty zwrot dynamiki relacji na linii Bojack - Princess Carolyn/Diane?
Jeżeli w kimś dałoby się tu jeszcze trochę porzeźbić bez męczenia buły, to chyba tylko w Panie Masłuorzechowym. Spinoff za jakiś czas to byłby bardzo dobry pomysł. Natomiast powrót do samego Bojacka w takiej formie jak dotychczas, nawet za kilka lat, raczej niekoniecznie. Lepiej odejść od stołu z niedosytem niż zerzygać się do talerza.