Ktoś musi wreszcie powiedzieć wam prawdę. To oczywiste, że jest milion razy lepiej niż w chaotycznym wysrywie zwanym drugim sezonem, ale nadal jest przepaść między tym a pierwszą serią. Zapowiadało się bardzo dobrze, jest nieco kliszowy, ale odpowiedni klimacik małomiasteczkowy, pole do popisu w postaci 3 płaszczyzn czasowych. No ale niestety po 5 odcinkach to się coraz słabiej klei. Na początku jeszcze milion tropów wiodących do nikąd nie przeszkadza, bo w sumie dobrze oddaje to pracę detektywa, ale zostały 3 odcinki do końca, a to śledztwo drepcze w miejscu tak bardzo, że mimo najszczerszych chęci zaczynam tracić zainteresowanie.
Żeby jeszcze relacje między postaciami nadrabiały, no ale tu też średnio. Chemia między partnerami niby jest, ale ich relacjom poświęcone jest zdecydowanie zbyt mało miejsca, żeby na coś się to przedkładało. Związek ciornego i ciornej to jeden wielki krindż, ich konflikt jest tak sztucznie i dziwnie nakręcany, że aktorzy chyba sami do końca nie wiedzą czemu w scenariuszu jest napisane, że mają się kłócić. Poza tym albo ona jest pierdolnięta, albo jej niezdrowe zainteresowanie śledztwem to najmniej subtelny hint w historii telewizji. Te demencyjne schizy i zwidy starego Heysa też bardziej krindżują niż intrygują i mam coraz więcej obaw, że nie zostanie to dopięte w satysfakcjonujący sposób, jak zresztą cały motyw 3 płaszczyzn czasowych. Niektóre dialogi są tak dziwne/nienaturalne/sztampowe, że chwilami mam przebitki z parodii serialu kryminalnego z ostatniego sezonu Bojacka.
Maharadża Alibaba wiadomo że klasa i warto to oglądać choćby dla niego, no ale coraz bardziej unosi się smrodek niewykorzystanego potencjału.