Zimna Wojna - po umiarkowanym zawodzie tym nowym polskim filmem, o którym teraz wszyscy mówią, postanowiłem skorzystać z okazji obejrzenia tego innego polskiego filmu, o którym ostatnio wszyscy sobie przypomnieli, ale zaraz znowu zapomnieli przez ten pierwszy. Dzięki złotym lwom i oscarowemu namaszczeniu była ku temu okazja, bo niezmiennie wielka brawa należą się dystrybutorowi, który oryginalną premierę ustawił w środku mundialowej gorączki.
Rewelacyjne zdjęcia, praca kamery i oprawa muzyczna nadają niesamowity klimat tej kameralnej historii, nadającej się do tematu czy baby są głupie i stanowiącej przestrogę, że jak się zakochasz, to najlepiej zwalić konia i poczekać aż ci przejdzie.
Przez krótki czas trwania filmu, historia jest trochę za mocno skompresowana. Pomijając przesadną mnogość skoków czasowych i przestrzennych, zabrakło czasu na jakieś mocniejsze nakreślenie relacji łączącej głównych bohaterów i pokazanie, dlaczego układa się ona tak, a nie inaczej. Padły może ze 2 zdania, którymi można próbować tłumaczyć zachowania i wybory bohaterki, ale i tak pozostaje nieodparte wrażenie, że konflikty w tym związku generowane są trochę jak w reżyserowanym reality show, czyli biorą się z dupy.
Mimo wszystko zdecydowanie warto dla reżyserskiej roboty. Gdyby zagraniczne kategorie oscarowe były rozdrobnione, to Pawlikowski miałby nagrodę za reżyserię w kieszeni, a tak to nic dwa razy się nie zdarza i dwa lata później tak samo czarno biały film, z tą samą aktorką w jednej z głównych ról, tylko gorszy, ale lepiej nakręcony, raczej nie ma czego szukać w marcu.