Tym razem rzeczy są dziwniejsze.
Generalnie ogląda się to w miarę bezboleśnie z nastawieniem, że nie ma i nie będzie tu niczego, co mogłoby zaciekawić lub zaintrygować osoby starsze niż główni bohaterowie.
Na początku nawet wygląda na to, że mogą pojawić się jakieś mniej infantylne wątki, jak wyrzuty sumienia w związku z okłamywaniem starych Barbary, czy trzymanie 11 pod kluczem i jej relacja z Hellboyem. Pojawienie się rudej i jej macho bracho też obiecuje jakąś tajemnicę, być może nawet ciekawszą niż kitowcy z ukrytego wymiaru. Niestety wszystko idzie szybko w głupiutkim lub banalnym kierunku i to tyle jeśli chodzi o rozbudzone nadzieje na coś więcej niż w pierwszym sezonie. Tzn. jest coś więcej, ale po obejrzeniu 7 odcinka chyba wszyscy mają nadzieję, że THE DUFFER BROTHERS już nigdy nie wyjdą ze swojej strefy komfortu. Po tym czymś powrót do infantylno głupawego ganiania się z potworkami to prawdziwa ulga.
Winona brała leki tak gdzieś do 3 odcinka, później jej się skończyły, Harbour wyciąga z tej roli ile może. Chłopak grający Willa zdecydowanie najlepsza rola dziecięca, gówniak grający Mike'a niezmiennie do kasacji.
Nie wiem czy to kwestia śmiertelnej dawki z pierwszego sezonu, czy może się przyzwyczaiłem, ale miałem wrażenie, że tym razem trochę ograniczyli bombardowanie nostalgią. Poza the best of 80s vol. 69.
Nic nie piszę o głupotach i dziurach scenariuszowych, bo do każdego odcinka trzeba by było utworzyć osobne podforum. Napisze tylko, że rozbawiło mnie traktowanie widza jak debila, któremu trzeba za każdym razem pokazywać, że używanie mocy przez El jest w jakiś sposób obciążające/niekorzystne dla jej organizmu, przez co ta przez 90% czasu antenowego łazi z tym krwawym glutem.