O kurde, ale to było fajne. Standardowe marvelowskie origin story dzięki tej nju ejdżowej otoczce i warstwie wizualnej ciekawszej niż wszystkie rozwałki, wybuchy i pościgi w pozostałyc filmach uniwersum razem wziętych, zyskuje zaskakująco sporo świeżości.
Cucumbernatchabach jest jak zwykle uroczy nawet jak rzuca jakimś sucharem. Niestety siedziałem na sali ze sporym gronem osób będących najwyraźniej targetem tej marvelowskiej karuzeli śmiechu, bo rechotom z żartów zabawnych tak na 12% nie było końca. Na szczęście nie przegięto pały, a kilka tekstów nawet się udało.
Do tego dobra jak zwykle Tilda w roli skrojonej na miarę. Nawet Mikkelsen jest w porządku jako najmniej słaby ze wszystkich kiepsko nakreślonych villainów MCU. Tylko mógłby nie biegać stylem matrixowym.
Jednak najważniejsze jest to, że film sprzedaje nam fabułę, której próby streszczenia brzmią jednocześnie banalnie i pretensjonalnie, a na pewno idiotycznie w taki sposób, że rozwój akcji śledzi się z autentycznym zaangażowaniem i satysfakcją.
Absolutny top MCU razem z Guardiansami i Civil War i po prostu dobry blockbuster, który broni się bez asekuracyjnego filtra "kino bohaterskie".