Hunger Games: Catching Fire - sam nie wiem czemu wziąłem się za oglądanie, skoro jedynka mimo zalążku potencjału, jaki miał w sobie świat przedstawiony, na płaszczyźnie fabularnej i realizacyjnej była porażką na całej linii i niezamierzoną parodią Battle Royale zionącą kiczem i głupotą z każdej strony. No ale coś musiała w sobie mieć, skoro po krótkiej walce z smym sobą ukradłem ciąg dalszy i kurde cieszę się, że ukradłem, bo Catching Fire to bardzo pozytywne zaskoczenie.
Spora część filmu skupia się na tym co było najmocniejszym punktem części pierwszej, czyli na zagrykach zakulisowych towarzyszących igrzyskom. Niestety nadal niewiele wiadomo na temat świata, w którym ma miejsce akcja - wiadomo, że jest wielka futurystyczna stolica, której mieszkańcy wyglądają jak neohipsterzy na haju majerankowym, którymi rządzi Sutherland i jest kilka dystryktów (na dobrą sprawa nie wiadomo nawet dokładnie ile ich jest/było, bo nigdzie nie jest powiedziane, że przedstawiciele wszystkich biorą udział w igrzyskach, za to wspomina się o tym, że kiedyś było ich więcej niż obecnie), których zastraszeni mieszkańcy w prymitywnych warunkach zasuwają na dobrobyt stolicy. Sutherland co roku pod pretekstem upamiętnienia powstania przeciwko Kapitolowi zastrasza mieszkańców dystryktów jeszcze bardziej wydzierając im dzieciaki, które następnie uczstniczą w reality show, w którym wybijają się nawzajem na specjalnie przygotowanej arenie. Tyle wiadomo już z części pierwszej i ten stan wiedzy niestety niewiele, jeśli w ogóle, się zmienia.
Kiedy dochodzi wreszcie do części poświęconej samym igrzyskom wyraźnie widać różnicę na plus względem poprzednika. Realizacja stoi spokojnie ze dwa poziomy wyżej. Zawodnicy odgrywający jakąś tam rolę nie przypominają obsady z serialu na disney channel, widać większy budżet w postaci wyraźnie lepszych efektów, no i reżyseria też nie zawodzi. Ale rzecz najważniejsza - nie ma zalewu rozbrajających debilizmów i żenująco głupich zachowań bohaterów. Okej, nie wszystko jest w 100% logiczne i wiarygodne, ale jednak w stosunku do żenady z jedynki to jest niebo a ziemia. Wydaje mi się, że po części jest to zasługa przełożenia nacisku z walki pomiędzy samymi uczestnikami na walkę z atrakcjami przygotowanymi przez organizatorów. Pole walki jest zdecydowanie bardziej interesujące i ciekawie pomyślane.
Twist na końcu może nie szokujący, ale pozytywnie zaskakuje.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli - to nadal jest nieco naiwna, przerysowana wizja pryszłości z wyraźnymi naleciałościami teen movies. Pozytywne odczucia wynikają głónie z kontrastu względem kulawego poprzednika. Niemniej w kategorii kina popcornowego jest to solidne 6,5/10 i udało im się zaciekawić mnie ciągiem dalszym.