-
Postów
10 902 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
48
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Tokar
-
No i co, miał być wielki szoker i w ogóle najlepszy odcinek w historii serialu, a jest rozczarowanie, bo tak średnio mnie ta Niewolnica Izaura z Richardem w roli głównej ruszyła. Tzn. cała historia przybycia Richiego na wyspę przedstawiona została dość sprawnie, no ale banałów w tym było co nie miara. Ckliwe love story jako motor napędowy poczynań Ricardo ? Ezaw manipulujący w megaprostacki sposób ? Nggr pls. Do tego od sceny pod drzewkiem z udziałem Hugo waliło tandetą i wypatrywałem tylko Patricka Swayze lepiącego dzbanek razem z Richardem. W ogóle największy problem tego odcinka jest taki, że praktycznie nie dowiadujemy się niczego nowego. Generalnie maglowane jest albo to co już dawno zostało łopatologicznie powiedziane, albo czego można się było łatwo domyślić. Tak naprawdę jedną jedyną ciekawą rzeczą, jakiej dowiedzieliśmy się z Ab Eterno, to w jaki sposób doszło do rozbicia statuy. Bo gadanie o piekle traktuję jako zabawę z widzem. Po prostu nie chce mi się wierzyć, żeby jedna z najbardziej żenujących hipotez na temat tego co się dzieje na wyspie, miała się sprawdzić. Do tego raczej nie odsłanialiby kart już w 9 odcinku. Śmialiście się z poprzedniego cliffhangera ? Bo jak dla mnie, to ten był o wiele bardziej z du/py wzięty. Równie dobrze w ostatniej scenie mogli by dać Sun drapiącą się po (pipi)e, ten sam poziom napięcia. No to teraz pozostaje czekać na odcinek Jacobowo-Ezawowy jako na ten, który wytrze nami podłogę. Oby para znowu nie poszła w gwizdek.
-
Odważyłem się wreszcie obejrzeć 2012. Mistyczne przeżycie - 0/10
-
No fajne te ostatnie dwa epy. Najlepsze to to, że klaun Gluttony zakończył chyba na stałe występy. No i dobry cliffhanger dali na końcu. Pytanie do osób czytających mangę: Czy pojawi się chłopaczek będący Wrathem z pierwszej serii ? Interesuje mnie odpowiedź Tak/Nie, bez wchodzenia w szczegóły.
-
Czym ? Własnym domysłami ? Przepchaj rurę
-
Nawet przyjemne te odcinki. Obyło się bez zamuły i przypałowych momentów, trochę się wyjaśniło. Co prawda ta druga cześć z hobbitem w roli pierwszoplanowej już trochę gorsza, ale dobrze przynajmniej, że skończyło się tak jak się skończyło, bo ten tłuścioch był strasznie irytujący.
-
Michał, nie wiem co powiedzieć Dziewczyna nigdy przez pomyłkę nie wzięła Twojej torby ? Bez kitu torba na ramię to już pedalstwo, ale torba na ramię z błyszczącej skóry to jest obraza majestatu i hańba dla całej męskiej populacji. Badałeś ostatnio poziom hormonów ?
-
Ta, po drodze chyba znowu scenarzystę i reżysera wymienili. Strasznie się miotają z tym serialem i mam poważne obawy, czy uda im się chociaż jeden sezon dokończyć. Szkoda, bo pierwsze 4 odcinki były naprawdę fajne. No ale obada się ten nowy specjal, może n-ta próba reanimacji się powiodła.
-
W tej zamkniętej na kłódkę kajucie na łodzi podwodnej Widmora. Sprawdzone info :potter:
-
Nie wiem, może miałem po prostu dobry dzień, ale ten odcinek mi się podobał. Nawet mimo tego, że wątek romansu Sawyera i Charlotte faktycznie mało wyrafinowany. Jak dla mnie pomysł z Sawyerem i Milesem jako partnerami w LAPD bardzo fajny. Na wyspie też ciekawie. Locke/Ezaw jak zwykle niszczy tekstami i minami. Do tego przymulony, darksajdowy Sayid. Szkoda, że scenarzyści wcześniej nie zdecydowali się na taką przemianę u tej postaci, bo przez 5 sezonów byliśmy zmuszeni oglądać wiecznie podjaranego harcerza - geja (chwilowa przemiana w dżejmsa bonda się nie liczy). Szczerze mówiąc liczyłem, że akcję między Claire i Kate rozegrają w jakiś bardziej wyrafinowany sposób, no ale przynajmniej był element zaskoczenia. Tylko mam nadzieję, że to się tak nie skończy i że ta nagła skrucha to za namową Flocka. Sama akcja z wysłaniem Sawyera na Hydrę całkiem ciekawa, ale tutaj właśnie był jeden element, który tak naprawdę mi nie przypasował w tym epizodzie. Nie wiem po jaką cholerę kolejna ekipa anonimowych leszczy w tym serialu. Ledwo co skończył się wątek cudaków ze świątyni, a tu z kolejnymi kradziejami czasu antenowego wyskakują. Ja rozumiem, że Widmore nie przypłynął sam, no ale po chu/j jakaś Zołi i jej koledzy wyskakujący z krzaków :confused: Na cliffhangera bym nie narzekał. Jego zadaniem było po prostu zasygnalizowanie, że lojalność okazana Ezawowi była fałszywa i że James zamierza się jednak ugadać z Widmorem.
-
Sherlock Holmes - Ritchie wreszcie przestał kręcić kolejne rimejki Porachunków. Bardzo przyjemny, lekki film z dobrym pier/dolnięciem. Downey jak zawsze rewelacyjny. 8/10
-
Pierwsza połowa filmu ze SWATem srogo rozczarowuje. Jedyny fajny patent to chyba kamery zamontowane na kaskach. Jako takie napięcie udaje się utrzymać do czasu pierwszego ataku, czyli przez pierwsze 15 minut. Brakuje tego powolnego wprowadzenia w sytuację z części pierwszej i stopniowania napięcia. Tutaj po pierwszym ataku zarażeni zaczynają latać po ekranie w ilościach hurtowych. Do tego nie jestem pewien co dokładnie nie zagrało, ale ich ataki wydają się schematyczne i raczej ciężko sr/ać cegłami przy tym. Może to kwestia, że po części pierwszej już wiadomo czego można się spodziewać, a może swoje robi nie najlepsza reżyseria tych scen i latająca chaotycznie kamera. Fakt, że oddział stanowi czteroosobowa grupa mało ciekawych typków bez odrobiny charyzmy, a tajny agent-ksiądz po prostu irytuje też nie polepsza sytuacji Poza tym uderzyli w zbytnią dosłowność. O ile w jedynce pozostawiono trochę niedomówień i to było fajne, tak tutaj klecha wywala w dwóch zdaniach wszystko kawa na ławę. Motywacja dla której dalej latają po tym domu zamiast spier/dalać mocno naciągana i pachnie tandetnym horrorami z lat 80-tych. W momencie, kiedy do akcji wkraczają niedorozwinięci hiszpańscy gimnazjaliści wydaje się, że film już całkowicie chyli się ku upadkowi. Na szczęście szybko następuje miłe rozczarowanie. Akcja nagle nabiera lepszego tempa, wchodzą ciekawe ujęcia, jest kilka mocnych akcji (rakieta ) Nawet powtórna scena egzorcyzmów daje dużo większego kopa. No i na deser . Zaczyna się robić naprawdę fajnie, można wręcz powiedzieć, że na moment wraca klimat jedynki i nawet rażące błędy scenariusza ( - wtf ? o_O) da się przełknąć. Niestety w kulminacyjnym momencie przedobrzyli. O ile jeszcze motyw z tajnym przejściem widocznym tylko w trybie nocnym kamery można zaakceptować, tak w kolejnej sali już za ostro pojechali z bajką i wyszły jakieś absurdy z . No i niestety ostatnią scenę koncertowo zje/bali łopatologicznym pokazaniem co się stało z . Wychodzi na to, że w REC zło wcielone ma postać o_O Do tego jeszcze ta scena wypacza sens dalszego hasania "modelki" po poddaszu. Tak na podsumowanie - jest wyraźnie gorzej niż w części pierwszej. Jest kilka mocnych momentów, parę zgrabnych akcji, ale niestety też sporo głupot i pozostaje wrażenie, że za dużo patentów chcieli do tego filmu wrzucić.
-
Przecież dał im wybór :potter:
-
Średni odcinek, ale najważniejsze, że chu/jowy jak zawsze Sayid zrobił pierwszą fajną rzecz w tym serialu - pozbył się balastu w postaci Dogena i jego przydupasa. Naprawdę nie wiem po co scenarzyści zdecydowali sie na wrzucenie takich charakterów do ostatniej serii. To byli zawodnicy pokroju Rico i Nikki. Na szczęście relaksują się w jacuzzi i nie będą już więcej robić siary. W ogóle najlepsze co mogło się stać, to zakończenie wątku tej śmiesznej świątyni. Co prawda dymek latający randomowo po świątyni wyglądał komicznie, a ekipa Ilany wyskoczyła nie wiadomo skąd, by po chwili wskoczyć nie wiadomo gdzie, no ale nie ważne. Ważne, że ten żenujący wątek mamy już za sobą. Sideflash zamulał bardziej niż ten Kejtowy do momentu pojawienia się Keamiego, który uratował dzień. "Twist" z Jinem zamkniętym w zamrażarce albo ma jakieś drugie dno, albo był bez sensu. Jeśli miał pokazać, że po wybuchu Jughead ta alternatywna rzeczywistość różni się znacznie bardziej niż tylko tym, że nie doszło do katastrofy 815, to fail, bo Jin nauczył się języka anglosasów na wyspie i w jego przypadku "no english" przemawiałoby za tym, że poza brakiem katastrofy nic się nie zmieniło.
-
Tylko ja mam wrażenie, że oni w tym odcinku przeskoczyli dobrych kilka rozdziałów mangi do przodu ? No chyba, że w mandze też była ta półroczna dziura. Nie lubię takich patentów. Tutaj najpierw dopiero co się dowiedzieli o tym całym Promised Day, a teraz się okazuje, że to już następnego dnia ma być. W ogóle trochę za dużo wątków w tym odcinku poruszyli i lekki bajzel wyszedł.
-
Ale to potrzebowałeś HR, żeby sobie uświadomić, że 95% produkcji to płycizna mająca w założeniach dawać upust szalejącym hormonom nastolatków i tych trochę starszych nastolatków ? W ogóle ciekawe argumenty przytaczacie, bo wychodzi na to, że HR powinno dostać 10/10 za sam fakt, że nie jest kolejnym FPPsem
-
u-es-a imperium zua pojechane. Łyżwojeździarki mają brąz
-
Hehe, Kowalczykowa wygrała z astmą :potter:
-
A gdzie się podział "shoutbox" ? :[
-
A ja chciałbym poruszyć kwestię porównania HR do Fahrenheita. Była już o tym drobna wzmianka w recenzji, ale chciałbym pociągnąć temat. No właśnie, jak wypada najnowsza produkcja Quantic Dream w porównaniu z ich poprzednim dokonaniem ? Bo z recenzji wychodzi na to, że pod kątem gameplayu Quantic Dream kopiują sami siebie i to jeszcze w nie najlepszym stylu. O ile w grze z 2005 r. danie możliwości wykonywania tylu czynności życiowych było czymś świeżym i na dodatek wkomponowanym w całość tak, że nie miało się wrażenia, że to są durne zapchajdziury, tak w HR możliwość wzięcia prysznica lub sesji na tronie wydaje się być tylko pretekstem do pokazania pośladków Ethana czy cycków Madison. Niby fajnie, że w grze aspirującej do określania jej mianem "dorosłej" nie udaje się, że pod prysznic chodzi się w ubraniu, ale biorąc pod uwagę, że gra w założeniach kierowana jest do dojrzalszego odbiorcy, to takie sceny nikogo nie powinny szokować, ani tym bardziej stanowić gwoździa programu. Generalnie wydźwięk recenzji jest taki, że gameplayowo HR to jest po prostu kalka Fahrenheita, tylko elementy składowe zostały zbalansowane i wkomponowane gorzej niż ostatnio. No i Fahrenheit nie przechodził się sam. Dobrze to odczytałem ? Jeżeli chodzi o samo mięsko, czyli warstwę merytoryczną, to wychodzi na to, że do ideału sporo brakuje. W Fahrenheit od początku była dobrze poprowadzona narracja, wiarygodnie ukazane postacie i ich motywacje, scenariusz się nie rozłaził, wszystko elegancko się zazębiało. Oczywiście do pewnego momentu, od którego nagle wszystko się posypało i poszło w kierunku tandetnego s-f. No ale wtedy mieli wytłumaczenie, bo zły wydawca poganiał, bla, bla, bla. A teraz co ? Jak czytam o braku ciągu przyczyonowo-skutkowego, postaciach robiących coś "bo tak pasowało scenarzyście", braku odpowiedniego tła, historii i motywacji bohaterów (no tak, ma być DLC...) czy niezamierzonym efekcie komicznym niktórych scen, to nawet to 8+ wdaje się naciągane. Porównywanie scenariusza HR do scenariusz filmowych jest bardzo na miejscu, bo po pierwsze twórcy sami od takich porównań nie stronili, a po drugie właśnie na tym miała polegać rewolucyjność Heavy Rain. Nie na jakimś wyszukanym gameplayu, nie na oprawie. Miało być poruszanie ciężkich tematów i scenariusz, przy którym średnio wyrobiony widz nie będzie co chwila łapał się za głowę i miał uczucie, że ktoś tu idzie na skróty. Miał być koniec z tłumaczeniem sobie głupot i płycizn tym, że "to tylko gra". O ile w kwestii poruszania mocnych tematów z tego co czytam akurat się spisali, to historia zwarta w grze szału raczej nie robi i moze stanowić szok i objawienie chyba tylko dla tych, dla których szczytem wyrafinowania growego scenariusza jest Gears of War. I teraz pytanie do recenzentów. Czy właśnie mniej więcej tak to się przedstawia, czy może moja wrodzona skłonności do marudzenia sprawia, że trochę przesadzam ?
-
Ojaje/be, ten serial chyba naprawdę niektórych przerasta. Masz wyjaśnione na tej stronie czemu był zaskoczony, jak usłyszał "you've got what it takes" ; /
-
No, czyli wszystko zgodnie z planem. Jacob i Ezaw wybrali swoje pokemony i w finale szykuje się wielka bitwa na rapy A tak serio, to odcinek zadziwiająco fajny. Nawet mdły wątek naprawiania relacji rodzinnych był jakoś do przełknięcia. Też nie mam na razie pojęcia, na jakiej zasadzie side-flashe miałyby się krzyżować z wydarzeniami z wyspy, bo póki co punktów zaczepienia zero, no ale Julietowe "it worked" pojawiło się raczej nie dla jaj. Tylko najwyraźniej zadziałało inaczej, niż przewidywał Faraday.
-
W konkursie drużynowym wystąpił Małysz i jakichś 3 zawodników co to za wcześnie na paraolimpiadę przyjechali. I te wywiady z nimi " hehehe, no wiem, że jestem zje/bany, ale się staram, hehehe"
-
Jak na wyjście na dyskotekę szkolną to sam raz
-
Chociaż nie, i tak by nie trafił.
-
Myślę, że Sikora powinien przystawić sobie karabinek do głowy