-
Postów
10 902 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
48
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Tokar
-
Mocna nadinterpretacja faktu, że Cuckman chciał pokazać, iż białemu mężczyźnie nawet po zagrzybieniu w głowie tylko molestowanie.
-
Ta hivemindowa grzybnia to trochę taki z dupy pomysł Pół biedy, gdyby to był tylko plot device, żeby zamienić FEDRę zarażonymi w scenie z Tess. Tylko że teraz trochę ciężko będzie to ignorować. Do aparycji Ramsey zaczynam się powoli przyzwyczajać (chociaż podczas akcji w muzeum w półmroku wyglądała znacznie bardziej niepokojąco niż clickery). Poza kilkoma linijkami Bella wreszcie uspokoiła artykulację i kreuje Ellie na tyle akceptowalną, że w przeciwieństwie do pierwszego odcinka nie odczuwałem silnego dysonansu. Budżet może i duży, ale zagrzybione powierzchnie to wyglądają w wielu miejscach jak najtańsza drukarka 3d To co, kto przerobi na ikonki?
-
Apropos sera, odważył się ktoś na mac'n'cheese z kfc? xD
-
To jeszcze nic nie znaczy. Może to po prostu dzień dziadka.
-
Turnbiśla chyba pomału może myśleć o założeniu dodatkowego tunelu. W dupie
-
Dobrze, że nie wstawałem
-
Mimo wszystko chyba lepiej tak, niż domykanie historii jakimiś kinówkami, które też pewnie by lepili z 8 lat.
-
Bez sensu, tych fragmentów w maskach w grze nie było aż tak dużo. No ale najwyraźniej mimika Ramsey jest zbyt cenna, żeby ją czymkolwiek zakrywać.
-
Co sonka to sonka, co hbo to hbo. Kapitalne wprowadzenie w postaci talk show i rozbudowany prolog pozwalający zżyć się z Sarah siadły aż miło. Po przeskoczeniu do QZ nie jest już tak rewelacyjnie, ale nadal wszystko się zgadza. No może faktycznie poza sceną skanowania Ellie, bo ten flashback Joela zakończony berserkiem trochę słabo wyszedł i rzeczywiście trochę za łatwo przeszli do porządku dziennego nad faktem zakażenia. Aktorsko Pascal pasuje, mocno przymykając oczy można nawet uznać, że jest jakoś tam podobny, ale trochę brakuje mi tego joelowego zgorzknienia i cynizmu z początku gry. Zatłuczenie strażnika to nie jest coś, co nie pasowałoby do growego Joela, ale średnio pasowało do Joela, którego przez cały odcinek grał Pascal. No i dochodzimy do tematu Ellie. Tu już nie chodzi o samą urodę, ale mimika i intonacja, której używa Bella jest momentami tak nietrafiona, że nie mam pojęcia jak ktoś mógł uznać, że tak jest okej i kręcimy dalej. Im bardziej pani płynnopłciowa próbuje być zadziorna, tym większy niezamierzony efekt komczny. Co się wyprawia z jej akcentem to nie mam pojęcia. Raz gada jak brytyjska arystokratka, za chwilę jakby miała wadę wymowy i nie nadążała z połykaniem śliny, potem znowu coś, co chyba ma być szkockim czy irlandzkim akcentem z "s" zamienienaym na "sz", by po chwili przejść na neutralną amerykańską wymowę. Jakby się nie starać odseparować urodę aktorki od jej warsztatu, to niestety jej wygląd ma wpływ na mimikę. Mina, którą robi po tym, jak Joel zabiera jej ten spis piosenek jest akurat trafiona, no ale niestety w jej wykonaniu wypada koszmarnie. Są pojedyncze sceny, w których jakby nagle zaskakiwała o co chodzi, uspokaja mimikę i akcent i jest w porządku, no ale za chwilę znowu odpala takiego ziemniaka że ja pierdolę. Czekam na ciąg dalszy i pogłębianie tej opwieści w stylu pierwszej połowy pilota. Reżyseria momentami top i jeszcze to DM na koniec Trochę się zdziwiłem, że przy gościu przygrzybionym do ściany nie zakładali masek. Motyw wdychania zarodników pewnie się pojawi, a tutaj to chyba miała być tylko typowa ekspozycja pokazująca do czego prowadzi zakażenie.
-
Mimo wszystko moim zdaniem nie warto się zniechęcać. Obierając kierunki bliskowschodnie czy np. azjatyckie poza KOR i JPN trzeba się liczyć z tym, że wiele elementów życia publicznego będzie nie do końca uporządkowanych w rozumieniu europejskim, a im większe miasto tym większy chaos. Tak, turasy są z natury głośni, to jest chyba zapisane w DNA beżowych, natomiast w 99,9% są nieinwazyjni. Tak, będą cię próbować łapać na żenujące scamy typu miałem babcię z Polski, chodź pokażę ci mój stragan. Ale jak tylko z uśmiechem odmówisz, to oni z 3 razy szerszym uśmiechem pokażą okejkę i odpuszczą. Jak będziesz robił zakupy w sieciowych sklepach, to nikt nie będzie cwaniakował itd. Zasada ograniczonego zaufania obowiązuje wszędzie, a tutaj ze względu na odmienny krąg kulturowy i niską zamożność społeczeństwa człowiek jest może trochę bardziej wyczulony, ale koniec końców wystarczy elementarny zdrowy rozsądek i nic ci nie będzie. Opisane przeze mnie problemy z komunikacją miejską dotyczą w większości mniej oczywistych atrakcji oddalonych od ścisłego centrum. Wszystkie pocztówkowe miejscówki są położone wzdłuż linii tramwajowej, która akurat kursuje bardzo często i nie ma z nią problemów. Haga Sophia, Błękitny Meczet i Topkami położone są obok siebie, a Wielki Bazar i Meczet Sulejmana też w odległości spacerowej od siebie 2 przystanki dalej. Zresztą wtedy metro było w intensywnej rozbudowie, więc na dzień dzisiejszy sytuacja z przemieszczaniem się po stronie azjatyckiej może wyglądać już inaczej. No i weź pod uwagę, że to są wrażenia przepuszczone przez mój osobisty filtr. Frustracja pojawiała się u mnie z powodu niemożliwości zrealizowania założonego planu, który być może był po prostu przeładowany, zbyt ambitny i powinien być ułożony inaczej. Każdy ma też inną tolerancję na różne bodźce i ktoś może odbierać to, co się tam dzieje nie jako chaos, a jako naturalny puls przeogromnej tkanki miejskiej. I będzie w tym sporo racji, bo jest też coś urokliwego w tej kotłowaninie. A żeby uniknąć/zresetować przebodźcowanie, polecam po 2-3 dniach w Stambule rejs na Buyukadę lub Heybeliadę (byle nie w weekend, bo wtedy będziesz miał Stambuł skumulowany na o wiele mniejszym terenie) albo wycieczkę nad Morze Czarne do miasteczka Rumelifeneri.
-
Godzina 20:09, a wy co? Bo ja zaraz skok na bungie ze spadochronem w tunelu aerodynamicznym.
- Pokaż poprzednie komentarze 1 więcej
-
Kolacja w nowym jorku, później seksik z dziewicami a rano powrót do szarej rzeczywistości w las vegas. Dzeci brak
-
Real na razie gra cosplay Polski z mundialu.
-
Byłem w pierwszej połowie września 2021. Zgodnie z planem udało się uniknąć pogodowego piekarnika. Byłem wręcz zaskoczony, że temperatura oscylowała w okolicach zaledwie 22-25 stopni, a wieczorami zaczynało nawet lekko piździć. Nie było też non stop słonecznie, ze dwa razy konkretnie się pochmurzyło i raz nawet trochę pokropiło. Jednak Stambuł to nie riwiera. Historia revoluta wskazuje, że bez lotów i zakwaterowania poszło jakieś 1550 TYR. Tylko z zastrzeżeniem, że to był solo trip z jedzeniem w lokalnych barach i na straganach, a nie w fancy restauracjach. Już wtedy lira szorowała po dnie, a przez ten czas zdążyła je przebić i obecnie to chyba więcej warte są kapsle od butelek. Lokalsi oczywiście starają się odbijać sobie ten fakt na turystach. Że hotele rozliczają się w € to już pewnie wiesz. Nie polecam zakupów w licznych odpowiednikach naszych sklepików osiedlowych. Warto pójść kawałek dalej do jakiegoś odpowiednika dyskontu lub mini carrefoura, bo w tych sklepikach typowe osmańskie ahmedy biznesu z cwaniactwem wymalowanym na mordach mają wyraźnie inne cenniki dla lokalnych i dla turystów (cen przy towarach oczywiście brak). Na wszelkich straganach i bazarach białasom oczywiście próbują krzyczeć ceny w €, ale wystarczy proste "noł ojro, onli liras" żeby zapłacić i tak więcej niż turas, ale zdecydowanie korzystniej niż przy przeliczeniu. Żeby było ciekawiej niektóre atrakcje, jak np. pałac Sulejmana, mają oficjalnie osobne cenniki ze sporą górką dla turystów. Nie wiem czy coś się zmieniło, ale wtedy bardziej opłacało się wykupić Museum Pass Istanbul, nawet jeżeli z listy placówek planuje się zaliczyć tylko Topkapi, wieżę Galata i twierdzę Rumeli. Nie wiem jakie masz pakiety roamingowyme u operatora, ale musisz się liczyć z wykupieniem całkiem sporej paczki danych, bo przy korzystaniu z komunikacji miejskiej bardzo się przydadzą, o czym jeszcze napiszę. Tak czy inaczej raczej nie zbankrutujesz przez ten wyjazd. Żarcie niebo w gębie. O ile kebs w wersji doner nie będzie się za bardzo różnił od dobrej kebabowni w PL, tak już warianty adana i iskender to zdecydowanie coś, czego nie uświadczysz w zahirze. Do tego obowiązkowo tureckie odpowiedniki pizzy czyli pide (sztos) i lahmacun (nie tyle rozczarowanie, co zdziwienie, że cienki placek przypomina konsystencją bardziej żydowską macę niż pitę/tortillę) oraz naleśniki z mięsnym farszem tantuni. No i totalnie prosta, ale pyszna rzecz w postaci simitu, czyli tamtejszego sezamowego obwarzanka. Lokalna kanapka balik ekmek z rybą niby wyłowioną z Bosforu uniesień nie wywołuje, ale jest całkiem okej. Może skusisz się też na lokalny fatsfoodowy hit w postaci wet burgera Ja nie miałem odwagi Co ciekawe w ulicznych barach i na straganach ciężko natknąć się na kumpir. Wygląda na to, że dopakowany ziemnior jest bardziej popularny w tureckich diasporach w DE niż w samym imperium osmańskim. Gorzej z flagowymi słodkościami. Ani galaretki lokum ani pismaniye, czyli połączenie chałwy i waty cukrowej, dupy nie urywają. Najlepsze są chyba pączusie lokma. Odnośnie kwestii żywieniowych, to absolutną podstawą jest unikanie jakichkolwiek niebutelkowanych napojów. Niestety nie pomyślałem o tym, że nawet płukanie ust po myciu zębów lokalną kranówą może nie być najlepszym pomysłem. Nie polecam srania na narciarza w trybie rozbryzgowym. Musisz liczyć się z tym, że miasto jest przeogromne i przy planowaniu zwiedzania szacowane czasy dojazdu komunikacją miejską, podawane przez google maps, mają się nijak do rzeczywistości. Zresztą komunikacja miejska to temat na osobny rozdział, bo nic tak nie uprzykrzało mi życia nad Bosforem jak właśnie ona. Począwszy od niewygodnego systemu biletowego z nabijaniem karty we wcale nie tak gęsto usianych automatach, które przyjmowały wyłącznie banknoty i nie wydawały reszty . Niemałym zaskoczeniem był też fakt, że stambulska komunikacja nie posiada czegoś takiego jak rozkłady jazdy dla poszczególnych przystanków. Jest to o tyle istotne, że siatka metra nadal jest dość słabo rozwinięta i w wiele miejsc da się dojechać tylko autobusami. Na stronie przewoźnika są wyłącznie bardzo orientacyjne godziny wyjazdów danej linii z przystanku początkowego. A potem? No to już będzie jak przyjedzie. Turasy pewnie mają jakieś swoje lokalne apki, które pomagają ogarniać ten burdel, ale momentami sprawiali wrażenie, że oni też nie bardzo wiedzą co się dzieje. O tym, że google maps można sobie w tych warunkach o kant dupy rozbić już wspominałem. Ja korzystałem z Moovit, który jako tako dawał radę, ale i tak nie ustrzegł mnie przed fuckupami. No bo docierasz na przystanek, który wygląda tak Zero informacji co i kiedy tu przyjeżdża, musisz ufać aplikacji. Czasami nawet patrząc na mapkę w apce ciężko się zorientować, czy nie powinieneś przypadkiem stać pod drugiej stronie ulicy na przystanku o tej samej nazwie. No więc nic dziwnego, że dzieją się cuda i ze 2 razy straciłem sporo czasu będąc wywiezionym niekoniecznie tam, gdzie chciałem. Nawet jak wsiądziesz już w dobry autobus, to nie jest powiedziane, że kierowca nagle z niewiadomych przyczyn po jakimś lakonicznym komunikacie rzuconym w kierunku pasażerów nie zmieni sobie trasy. Wtedy pozostaje wysiąść na najbliższym przystanku i kminić alternatywną drogę dojazdu, bo komunikacja po angielsku z miejscowymi jest średnio produktywna, a po azjatyckiej stronie to już raczej tylko na migi. No i właśnie tu przyda się spory pakiet roamingowy, bo praktycznie cały czas odpalona jest aplikacja nawigująca i gps. Nie muszę dodawać, że poruszanie się drogą naziemną w piętnastomilionowej metropolii nie należy do najbardziej płynnych i stanie w korkach jest elementem miejscowego folkloru. To wszystko w połączeniu z dużymi odległościami do pokonania zdecydowanie nie ułatwia zwiedzania. Teoretycznie można by próbować obejść te niedogodności wynajmując na miejscu samochód, ale nie wiem jak z kosztami, korków się w ten sposób nie uniknie i dojdzie jeszcze sport ekstremalny z parkowaniem w tym kotle. Ogromna skala tej miejskiej dżungli ma też ten minus, że ciężko się w tym pierdolniku tak porządnie zrelaksować. Wszechogarniające morze ludzi, Turcy którzy nie potrafią normalnie mówić tylko prują mordy do siebie i do turystów, nieustająca kakofonia klaksonów, wyżej wspomniana szarpanina z komunikacją miejską i gdzieś tam z tyłu głowy cały czas włączona czujność, żeby nie dać się komuś zrobić w chuja. Do tego średnio relaksująca jest też obecność licznych patroli wojskowych w najbardziej turystycznych miejscówkach (trzeba się liczyć z randomową kontrolą zawartości plecaka) czy konieczność przejścia kontroli osobistej jak na lotnisku przy wejściu do galerii handlowej. To oczywiście konsekwencja nierozstrzygniętej kwestii kurdyjskiej, a biorąc pod uwagę niedawny zamach bombowy na placu Taksim, to obecnie może być jeszcze ciekawiej ze środkami bezpieczeństwa. Generalnie o ile wrażeń na pewno będziesz miał na tym wyjeździe co nie miara, to raczej za bardzo na nim nie wypoczniesz. Wydaje mi się, że to może być poziom chaosu już niewiele ustępujący Indiom. Przy czym całościowo oczywiście jak najbardziej warto. Widoki wypalające zwoje mózgowe wynagradzają każdą niedogodność.
-
Za każdym razem te jebane manieczki w tle. Na żadnej innej skoczni takiej obory nie robią
-
Ktoś był. Ja byłem 7 pełnych dni. Na sam Stambuł byłoby chyba w sam raz, ale ja wcisnąłem w to całodniowe tripy na Buyukadę i do Rumelifeneri nad Morzem Czarnym, więc pod koniec było sporo bieganiny żeby pozaliczać zamierzone miejscówki, a i tak trochę powypadało z rozkładu. Po stronie europejskiej normalnie dostaniesz piwo w każdym spożywczaku. Wybór nie jest oszałamiający, bo to raptem jakieś 2-3 lokalne browary plus importowane heinekeny i tuborgi. Ceny wyraźnie wyższe niż u nas, bo jakieś 8-10 zł za butelkę, ale do przeżycia. Zresztą turecki klimat sprzyja uprawie winorośli, więc do wyboru o wiele szersza gama win. Spożycie w miejscach publicznych jak w Polsce - oficjalnie nie wolno, ale w parkach mnóstwo lokalsów sączy tuborgi jednego za drugim. Stosunek raczej neutralny. Wszyscy mają świadomość, że przyjechałeś zostawić tam swoje hajsy. Czasami masz wrażenie, że ktoś próbuje robić z ciebie idiotę albo traktować jak bankomat, ale gdy dajesz do zrozumienia, że nie łapiesz się na najbardziej oczywiste scamy, to nie ma natarczywości. Jeżeli pytasz o kwestie religijne, to jest to chyba najbardziej lajtowa z możliwych wersja islamu. W okolicach placu Taksim i głównej ulicy handlowej Istiklal to w ogóle można poczuć się jak w dowolnym europejskim mieście. Pełna laicyzacja, baby wystrojone i wymalowane, zero hidżabów nie wspominając o burkach. Po azjatyckiej stronie jest już trochę bardziej konserwatywnie, czasami można natknąć się na opcję full ninja, ale nikt nie pruje się do białasa w kolorowych koszulkach i krótkich portaszkach.
-
Dzięki, Kamil
-
Faktycznie, albo byłem naćpany albo rzucili nową pulę biletów. Co nie zmienia faktu, że trybuny Wawa ~ tysiaczek, Kraków 1400, a bogata skandynawia 250
-
Przeskanujcie ceny zagranicznych koncertów. Depeche Mode też za płytę na narodowym (o ile w ogóle się odbędzie ) i w Krakowie chce >1000 golda, a w Sztokholmie trybuna naprzeciwko sceny po przeliczeniu 250 zł Bilety lotnicze, koncert i trzydniowe zakwaterowanie wyniosło mnie tyle, ile goła wejściówka w polaczkowie Wiadomo, że na miejscu też trochę się hajsu rozjebie, no ale najwyraźniej w krajach islamskich szerszy przekrój społeczeństwa ma dostęp do wydarzeń kulturalnych.
-
Za każdym razem jak nachodzi mnie ochota na seans, to czytam komentarze ludzi, którzy obejrzeli i mi przechodzi. Serio chętniej zobaczyłbym 2,5h demo techniczne bez żadnego kontekstu niż ckliwą do przesady, w chuj niespójną abominację fabularną.
-
2 i pół roku z P30pro i ani myślę zmieniać. Telefon nadal śmiga jak pojebion, a fotki wakacyjne wychodzą jak z katalogu biura podróży. Nawet niespecjalnie interesuję się co tam nowego wychodzi, bo zakładam, że przez ostatnie poryte 2 lata branża raczej stoi w miejscu i pożera własny ogon. Gdybym dzisiaj czuł potrzebę przesiadki, to pewnie poszedłbym w kierunku Vivo. A pamiętacie sraczkę marketingową 5G na przełomie 2019 i 2020?
-
Milikowi znowu osobowość przeskoczyła
-
Ktoś był. Jak najbardziej polecam jako jednodniowy trip z Neapolu, z którego na wyspę kilka razy dziennie kursuje kilku przewoźników z najpopularniejszym Caremarem na czele. Na pewno nie polecam nocowania, no chyba że masz nieograniczony budżet, bo ceny chore. Żeby ogarnąć co ciekawsze punkty wyspy i wrócić ostatnim promem, trzeba wypłynąć wcześnie rano, ale na pewno warto. Po dopłynięciu do Marina Grande dobrym pomysłem jest wykupienie w porcie rejsu dookoła wyspy, ale tutaj uwaga, w opcji bez przystanku przy błękitnej grocie, która jest niby największą atrakcją, a tak naprawdę największą pułapką na turystów. Jeżeli w ogóle zatrzymacie się przy grocie, bo oczywiście wszystkie decyzje są podejmowane przez szeryfa łajby w typowo włoskim trybie dlategożeponieważbo, to postoicie tam sobie kilknaście/kilkadziesiąt minut na wyłączonym silniku bujając się na falach i prawdopodobnie w pełnym słońcu. Jeżeli zejdziesz w pobliże groty, to kolejnym etapem będzie stanie w nieprzyzwoicie długiej kolejce na wąskich schodkach, oczywiście również bez żadnej osłony przed słońcem i bez żadnej gwarancji, że w pewnym momencie jaśnie panowie stwierdzą, że na dzisiaj koniec zwiedzania groty bo tak. Ostatni etap to nagroda za to poświęcenie czyli wpłynięcie na 3 minuty do groty (oczywiście dodatkowo płatne, o czym naturalnie przy wykupywaniu wycieczki dookoła wyspy nikt nie informuje) po to, żeby przy wysiadaniu z łódeczki "gondolier" chamsko i natarczywie domagał się napiwku w wysokości 20€ xDDD Dobrze, że wcześniej poczytałem jak to wygląda, bo błękitna grota to najlepsza droga do zepsucia sobie jednodniowego pobytu na Capri. A z rzeczy jak najbardziej wartych polecenia, oprócz samego opłynięcia wyspy, to: * wjazd wyciągiem krzesełkowym na najwyższe wzniesienie Monte Solaro z obłędnymi widokami na całą okolicę * trasa spacerowa wiodąca z centrum miasteczka Capri do charakterystycznej, efektownej formacji skalnej Arco Naturale i przebiegająca obok wystających z wody "strażników wyspy" * Ogród Augusta z kapitalnym widokiem na wykutą w skale trasę Via Krupp Pomiędzy strategicznymi punktami wyspy kursują z duża częstotliwością małe busiki elektryczne. Chyba nie muszę dodawać, że najlepiej unikać odwiedzania wyspy w weekendy i dni wolne od pracy, bo wtedy kocioł, tłok i kolejki do wszystkiego będą 10x bardziej odczuwalne i wyzwaniem może być w ogóle dostanie się na prom płynący na wyspę