A ja sobie obejrzałem ostatnio trochę "klasyków".
Pierwszy to "Easy Rider". Cóż, film taki jak i tamten okres. Pogmatwany, dziwnie pourywany, psychodeliczny. Miło patrzy się ta tak młodych Nicolsona i Hoppera. Jako kino drogi sprawdza się średnio. Jednak jako manifest wolności jest bardzo dobry. Zrozumieją go w 100% jednak chyba tylko ludzie tego pokolenia. Szokująca końcówka, tak "prosta", że aż przerażająca. 7/10
Potem przyszła pora na "Buntownika z wyboru". Nie przepadam za kinem Van Santa. Ten film jednak dał mi coś hmm taką energię wewnętrzną. Szczególnie w scenie gdzie Will mówi o swoich zdolnościach i porównuje do do Mocarta, który "po prostu grał". Film jest zaje-biście mądry. Aż do przesady przez co może się wydawać wręcz ... przesłodzony, napełniony nią do końca. Gorycz, która trapi każdego z bohaterów ucieka gdzieś daleko. Rewelacyjna oprawa aktorska i muzyka. 8-/10
A przed chwilą pękła "Rzeka Tajemnic" Clinta. Cóż, dobry thriller. Intryga wciąga, człowiek do końca nie wie o co be(ale pod koniec już niestety się domyśla). Ludzie bardzo czepiają się zakończenia. Nie jest złe, mogło się skończyć jednak odrobinę wcześniej. Film z taką obsadą ogląda się sam. Po prostu to chłoniesz. Na prawdę dobra historia. 7/10