Wczoraj obejrzałem trzeci ep.
Jak już ktoś wspominał wyżej. Czarny maderfucker jest czarny i naprawde żałosny. "Wyobraz sobie, ze jestes z babcia na pikniku, a twoi kuzyni wesoła pluskają się w stawie. Wszyscy są weseli, ale brakuje Lincolna Burowsa i Michaela Scolfielda" xD.
Albo ten Selif czy jakmu tam najpierw obiecywał Michaeliwi wolnośc. Zapewniał, dawał słowo, jak mu szef rozwalil cyrk to był taki smutny i tak zaangazowany, ze chetnie na własna rękę jako zbieg szukałby tych dyskow razem z Drużyna A, a pare sekund pozniej biegał za ekipą Scolfieda jak głupi z jakimś nadajnikiem.
Mahone: To szyfr.
Scolfield: <wzrok Reinmana> S.C.I.L.A, dziękuję, że się zjawiłeś Alex.
Więcej grzechów nie pamietam.