W końcu obejrzałem Basterdsów. Niestety do kina trafiłem po 17, w związku z czym musiałem zapłacić złotówkę więcej za bilet. Tak, jak już po stokroć było w tym temacie pisane, aktorzy ratują film. Blablabla, Hans Landa, blablabla, Brad Pitt z wsiurskim akcentem gadający po włosku, blablabla, fajne dupeczki. O dziwo, dialogi z rzadka mnie nudziły i faktycznie czemuś służyły, jak na przykład świetne budowanie napięcia w pierwszej scenie, ale niekiedy były męczące, jak scena z pitoleniem o niemieckich filmach. Najbardziej spodobało mnie się obrzucanie obelgami Niemców i entuzjastyczne reakcje widowni po każdej kolejnej wiązance.
Natomiast, widząc po raz kolejny podpisywane rozdziały, czy poboczną historię jednego z bohaterów byłem wybitnie zażenowany. No ileż można te same motywy wałkować, przecież to od dawna nie jest zabawne, tylko zwyczajnie irytujące. Ta gloryfikacja żydów tak ohydnie kontrastująca z wszelkimi trendami w literaturze i filmie, raczej nie może być brana dosłownie. Ten motyw tak bije po oczach i w brutalny sposób jest narzucany widzowi, że jeśli Tarantino faktycznie chciał aby Basterdsów postrzegano w ten sposób, to jest po prostu skończonym idiotą - ale szczerze w to wątpię. No, może ma to być taki ukłon w stronę tych mniej myślących fanów - w domyśle obywateli ju es of ej - że jakoś fajnie zinterpretowali film. Szczerze mówiąc to i tak wątpię, by doszli do takich inteligentnych wniosków - po seansie w toalecie miałem okazje podsłuchać kilku recenzji tego filmu:
- jeden typ stwierdził, że właśnie fajne było to, że to było pokazanie wojny w takim komediowym klimacie,
- drugi stwierdził z głębokim oburzeniem, że z rzeczywistością to oprócz Hitlera, Goebbelsa i reszty z All-Stars Trzeciej Rzeszy nic się z rzeczywistością nie zgadzało,
- jakiś dziadek, o mało nie obsrywając się z wysiłku, łamiącym się głosem wydukał, że mamy szczęście, że drugą wojnę to tylko na filmach możemy oglądać.
Co jeszcze, aha, była jedna scena, na której chyba tylko ja się z całego kina zaśmiałem, ale już zapomniałem, co to było.
Wtedy byłby w tym filmie jakiś motyw faktycznie wart zapamiętania, bo ten cały gumowy gore, to trochę słaby był. 6+/10. Plusik bo lubię Pitta.