Historia z wczoraj, do mojego syna, który jest fanem Minecrafta, Forzy Horizon, gierek Lego i od niedawna pokemonów przyszedł kolega z klasy. Najpierw zabawa, nerfy i inne pierdoły, później małżonka pozwoliła pograć w gry. Syn chciał pokazać jaka fajna jest FH3, kolega, że nie chce, bo go to nie interesuje. OK, to syn próbuje Minecrafta, w którego kolega również gra. Gra odpalona, coop, syn chce zbierać surowce, eksplorować, budować, kolega natomiast znajduje radość w pojedynku na kilofy, łopaty i inna broń białą, bo on tylko w strzelanki lubi grać. Córka w tym czasie zmieniła klimat i odpaliła Monster Hunter Stories.
Małżonka dość już miała kłótni o cel gry i zabawę chłopaków po prostu przerwała. Co ciekawe, strzelanka też była dostępna (Battlefront), ale dla syna kompletnie wypadło to z głowy, bo wolał pograć pacyfistycznie w Minecrafta. Syn nie przepada za piłką nożną (aczkolwiek kilka lat chodzą z córką już na judo), lubi czytać książki, jest ciekawy świata. Słowem, jego zainteresowanie różnią się diametralnie od rówieśników i kolegów z klasy. Dużo tutaj mojego udziału, nie interesuje mnie piłka nożna, więc syn nie miał skąd czerpać wzorców. Książki? Pośrednio mój udział, czytałem dzieciakom sporo, sam czytam dużo, być może przełożyło się to na syna, chociaż niekoniecznie, bo córka czytać nie znosi.W przeciwieństwie do wielu moich znajomych doskonale orientuję się, w co mogą grać moje dzieciaki, a co jest im nieodpowiednie i skrzętnie przestrzegam tej zasady; grają tylko w weekendy pod warunkiem zrobienia prac domowych. Facebooka nie mają, bo sam też nie korzystam. Telefon jest dostępny dla dwojga, ale nie do zabawy, a do kontaktu z rodziną i znajomymi, tymczasem u ich kolegów i koleżanek zabawa smartfonem jest nagminna.
Zastanawiam się czasami, czy nie robię źle, przecież ich rówieśnicy wszystko mogą, z drugiej strony jestem dumny z faktu, że nie winią mnie o to i nie domagają się więcej, niż mają. Serio.