takie kalkulacje to przy założeniu, że z mechaniczną precyzją jesz tylko względnie najtańszą pasze. po pierwsze, to dla mnie to i tak jest jeszcze malo, a po drugie, to jedzenie nie kończy się tylko na "białka, tłuszcze i węglowodany". 0,5 warzyw to jest chuy, no i same ziemniaki i cebula kosztują grosiki, ale umówmy się, że jemy jak ludzie. np. szpinak, brokułu, papryka, pomidory to juz nie są takie grosiki. dalej owoce. dalej przyprawy (nie, nie góvno w proszku za 1.29). oliwa z oliwek, orzechy lub masło orzechowe, suszone owoce typu morele rodzynki, soki, jakieś nasionka, miód. dalej - pierś z kurczaka ok, ale zdaża się opyerdolić rybę, wieprzowinę i wołowinę. zdaża się, że jem na mieście. zdaża się, że z dnia na dzień jade gdzieś dalej, bo akurat tam mam robotę i średnio mi się widzi spędzać reszte dnia na przygotowywaniu żarcia.
to sie tak fajnie liczy w teorii, ale w życiu bywa różnie.
no i ja nie mówię, że regularnie tyle na żarcie wydaje, ale tak by to wyglądało, jakbym chciał zachować ciągłość michy i się niczym nie przejmować. nie spędzać reszty dnia na lataniu po sklepach w poszukiwaniu najlepszych promocji na wszystko i nie jedzeniu non stop tego samego z wyciąganych z lodówki, hurtowo przygotowanych pojemników.