Grand Budapest Hotel- z początku przyznam, że spodziewałem się czegoś innego. Myślałem, że dostanę bajkową wersje Czterech Pokoi Tarantino. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że reżyserem jest Wes Anderson. Oznacza to pewne odejście od utartych szlaków (np brak tu wg mnie jednego, głównego bohatera).
Film stanowi opowieść Zero Mustafy, właściciela tytułowego hotelu, a w przeszłości boya, o swoim mistrzu, Gustavie, concierge. Historia jest na prawdę barwna i daje spore do popisu dla niezłej obsady. Wystarczy wymienić Ralpha Fiennesa, Mathieu Amalrica, Adriena Brody'ego, Willema Dafoe, Jeffa Goldbluma i Edwarda Nortona. Każdy prezentuje ciekawą postać i szkoda, że niektórzy mają raptem 3 min gry. Muzyka i scenografia to kolejne atuty tej przygody. Niestety nie mogę dużo pozytywów napisać o fabule. Jest ciekawa, czarujaca, ale nie wyróżnia się spośród innych. Ot motyw dla kolejnych aktorów.
Mimo że fabuła jest dla mnie jednym z najważniejszych czynników filmu, to dobrze wspominam GBH. Widać tu pewną świeżość względem oklepanych historii, poza tym akcja dzieje się w Austro-Węgrzech, a nie USA co również jest godne odnotowania
Polecam, szczególnie z dziewczyną/żoną, spodoba im się zapewnie jeszcze bardziej niż Wam