"Dzikie Karty" Martin i inni.
Niezłe. Na tym mógłby skończyć, ale muszę wyjaśnić -_- Książka to nic innego jak krótkie historyjki kolejnych bohaterów, u których objawiła się jakaś moc po dniu, w którym na Manhattan zostaje zrzucony wirus "Dzikiej karty". Z książką są pewne problemy, które ciężko mi opisać. Ogólnie sam pomysł mi się podobał. Miałem wrażenie jakby ktoś próbował komiks przerzucić na karty książki i to mi akurat pasuje. Częściowo odpowiada mi to, że co rusz poznajemy nowych bohaterów i to jak poznają swoje moce, ale problemem są ich historie. Wiem, że na 30-50 stronach ciężko umieścić coś błyskotliwego... Jednym się udało w miarę udało innym gorzej.
Wiadomo też, że jeśli kilkanaście osób próbuje pisać historie do jednej książki to musowo każdy będzie pisał "po swojemu". Ja akurat nie miałem problemu z ciągłym przestawianiem się na inny styl, ale dla innych to będzie mordęga.
Pierwszy z dwóch największych zaś moim zdaniem minusów to przedział czasowy w jakim rozgrywają się kolejne opowieści. Każdy autor po kolei przeskakuje o kilka lat w przyszłość co jest nieludzko męczące i drażniące, bo na początku zaczynamy zaraz po drugiej wojnie by na samym końcu mieć lata 80. Moim zdaniem powinni się dogadać i jak już zaczynali ten cykl to rozgrywać wszystkie swoje historie w ciągu maksymalnie 5 lat od uwolnienia wirusa. Tu dochodzimy do drugiego wielkiego minusa, a mianowicie próby łączenia historii naszej(znaczy większości USA i trochę innych krajów) z tym co rozgrywa się w książce. Głupio połączone, bo tak jakby to, że tysiące ludzi na świecie nagle posiada super moce(Asy i dżokery) oraz to, że jeszcze więcej ludzi ginie w wyniku samego kontaktu z patogenem nie miało wpływu na losy ludzkości. Tu powinni zacząć tworzyć swoją historię od drugiej wojny i nie wplatać tu wojny w Wietnamie, Korei, śmierci JFK tak jakby nic się w ogóle nie stało.
Książka głównie do fanów komiksów, którzy też lubią czytać.