"List do króla" obejrzany.
Meh...
Yayebie... Przez cały czas miałem wrażenie generyczności(a to adaptacja książki z 1962).
Cały budżet musieli wywalić na kostiumy, bo efekty specjalne i choreografia walki były fatalne. Do tego w większości gunwniani aktorzy. Ten główny, to wygląda i gra jak wymięta ścierka, zero emocji. Człowiek ma ochotę nim yebnąć o ścianę
Rzecz jasna Netflix musiał być sobą i na koniec zayebać kolarzami Do tego ostatnia "walka" Przez wszystkie odcinki zapowiada się bitwa jak hui, a dostaniesz światłocień
Lepiej dajcie sobie spokój.