Doing the Poznan - jak niszczymy swój towar eksportowy...
Doing the Poznan in church, doing the Poznan at the Royal Wedding, going out for a quiet one and come through your front door doing the Poznan. Polski styl kibicowania zauroczył Wyspiarzy, którzy mimo mijających miesięcy wciąż są rozkochani w charakterystycznych podskokach, a liczba grup facebookowych z doing the Poznan z każdym dniem rośnie. Dlaczego podczas gdy Anglia zachwyca się polskim stylem kibicowania, Polska… chce go zniszczyć?
- We all love crazy Poznan! – ta wypowiedź, do tej pory ce(pipi)ąca wszelakich Erasmusów i innych turystów, tym razem ukazała się w zupełnie innym miejscu – na profilu facebook’owym ponad 3-tysięcznej grupy fanów robienia Poznania razem z sędzią, gdy dyktuje karnego. Kto by pomyślał, że naszym towarem ekspertowym, który robi wśród Anglików niesamowitą furorę będzie fanatyczny styl kibicowania? Piłkarze oraz sympatycy Manchesteru City, a w ślad za nimi także innych angielskich drużyn, rozpływają się w pochwałach na temat szalonego „doing Poznan”. Stay POZitive, doing the poznan with your cat after score in Football Manager. Wyspiarze sfiksowali na punkcie małego wycinka doskonałej, olbrzymiej roboty wykonywanej przez najzagorzalszych kibiców z Polski. Kolebka sportowego dopingu, często nazywana wyznacznikiem trendów w świecie piłkarskiego fanatyzmu uznała, że uczniowie i naśladowcy z Polski przerośli mistrzów, wytwarzając swój własny styl. Styl, który podoba się piłkarzom odczuwającym prawdziwe wsparcie, styl, który daje mnóstwo radości z uczestnictwa w widowisku. Skoro ManCity i kilka innych angielskich ekip, uważa że czystą przyjemność płynącą z oglądania wyczynów takich graczy jak Balotelli, Dżeko, czy inny Aguero można dodatkowo uatrakcyjnić świetną zabawą na trybunach, jak ważne dla polskich działaczy i oficjeli powinno być zapewnienie dogodnych warunków do tych zabaw dla rodzimych fanatyków?
Bo przecież u nas nie ma gwiazd. U nas możesz wyleczyć depresję idąc na mecz Lechia Gdańsk – Widzew Łódź w reżyserii Mroczkowskiego i Kafarskiego czy tam Ulatowskiego, przekonując się, że ZAWSZE może być gorzej. U nas śmigasz na rozwalone gruzy nazywane stadionem i oglądasz kopaninę. Dla wielu osób jedynym magnesem (poza tym najnowszym, jakim jest chęć obejrzenia nowych stadionów) pozostaje doping. I tu robi się poważny problem – podczas, gdy Anglia chce jak najszybciej dorównać do polskich standardów, my pragniemy za wszelką cenę zrobić u siebie… drugą Anglię.
Hasło „Druga Anglia” ma w środowisku kibicowskim bardzo pejoratywny wydźwięk. Kojarzy się z cichymi, spokojnymi i niesłychanie pokornymi trybunami, bez opraw, flag, dopingu, które zrywają się tylko po golach, by już chwilę później spokojnie siedzieć na krzesełku. Na ile ten obraz faktycznie odpowiada angielskiemu futbolowi nie mamy zamiaru oceniać, jednakże faktem jest, iż obecnie żaden z wyspiarskich klubów nie może się pochwalić taką atmosferą meczową, jaka panuje choćby na Legii, czy Lechu. Sami zawodnicy wielokrotnie podkreślają, jak ważne jest dla nich wsparcie tysięcy gardeł. Dość logiczne byłoby więc mobilizowanie, wzmaganie i podkręcanie tych cech, którymi już kibice zdążyli wypracować sobie renomę – kreatywność, żywiołowość, głośna zabawa. Zamiast tego mamy ruchy… odwrotne. Najpierw zakaz stania na schodach, który – choć to detal – nieco utrudnia organizację dopingu. Potem zakazy dla ultrasów (m.in. na Legii, czy na Widzewie, choć Sylwester Cacek zapowiedział zawieszenie decyzji, by uniknąć dalszych protestów kibicowskich), narastająca cenzura (słynna sprawa flagi upamiętniającej nieżyjącego kibica Korony), wreszcie kary finansowe, już nie tylko za pirotechnikę, ale nawet za flagi o niepoprawnej politycznie treści. Nie ma sensu rozwodzić się nad kłodami, które związek, liga i działacze rzucają pod nogi ultrasom, ponieważ każda ekipa miałaby pewnie do opowiedzenia swoje tragiczne historie. Zatrważająca i godna potępienia jest jednak reguła – wyplenienie ze stadionów wszelkiej maści spontaniczności. Najbardziej szokujące są zaś wypowiedzi działaczy, których kluby dotknął w ten, czy inny sposób kibicowski protest – „przynajmniej mamy spokój”. Dobra mina do złej gry towarzyszyła przez długie trzy lata udziałowcom Legii z koncernu ITI, udającym, że protestu nie ma, uśmiechy nie schodziły z twarzy działaczy z Ostrowca, gdy ze stadionu wynosili się kibice KSZO. Działań kasty politycznej nie ma sensu oceniać, ponieważ paradoksy i absurdy genialnie punktują sami kibice. Piłkarze różnymi drogami, jak choćby poprzez oświadczenia swojego Stowarzyszenia starają się wspomóc kibiców, ale wciąż brakuje im zdecydowanych działań.
Ogólne założenie jest proste – wyplenić fanatyków, najlepiej w taki sposób jak na reprezentacji, czyli zastępując ich Klubem Kibica wymalowanym w barwy, najlepiej z trąbką i kołatką. Dlaczego tak ochoczo rozdaje się klapsy tym, którzy jako jedni z niewielu przedstawicieli naszego kraju są darzeni powszechnym szacunkiem poza granicami państwa? Przez kilkanaście ostatnich tygodni, gdy na Lechu trwał milczący protest, „Poznań” częściej robiono w Anglii, niż w stolicy Wielkopolski! Miejmy tylko nadzieję, że mimo niesprzyjających okoliczności stadionowy fanatyzm nie zniknie. Jakoś nie wyobrażamy sobie, jak polscy kibice „are doing the poznan” tylko po bramkach swojej drużyny…
JAKUB OLKIEWICZ
http://www.weszlo.com/news/8555-Doing_the_Poznan_-_jak_niszczymy_swoj_towar_eksportowy