-
Postów
2 121 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ciwa22
-
To może ja coś wrzucę, żeby subtelnie zejść z tematu, bo mam trzy dychy, siedzę z mamą i głupio się zaczyna robić. 4x Plejstacjowa (EDIT: albo 3x i jeden Satek) Japonia ułożona do fotki na prawilnym, przytulnym stole w kuchni, gdzie mama ma w zwyczaju przygotowywać mi masę pysznych posiłków. Japońskie wydanie NIGHTMARE CREATURES to prawdziwe złoto, miodek dla oczu - nieziemsko kręcący mnie cover, oczywiście kolorowy manual i naklejki z potworkami z gry - co za radość! Wybitna rzecz. Trzecia część Walczących Samurajów, to niestety mój pierwszy w życiu zakupowy fail, gdyż wydawało mi się, że to składanka dwóch pierwszych odsłon, które nigdy nie ukazały się poza Krajem Wschodzącej Wiśni (inaczej bym nie wziął). Ale znowuż ta cudowna kolorowa książeczka, jakże charakterystyczna dla wschodnich wydań, kołysze do snu lepiej, niźli ciepłe, bezpieczne ramiona ukochanej mamy. BLOODY ROAR 1 na próbę, bo celuję jednak w nieokrzakowane wydania PSXowych bijatyk 3D z rynku amerykańskiego - może dam się przekonać, może nie (oczywiście nie obejdzie się bez konsultacji z mamą w tej kwestii). No i na koniec grubsza impreza - X-MEN VS STREET FIGHTER na Saturna będący jedyną sensowną odsłoną tej gierki na sprzęty konsolowe, jest 4MB, jest możliwość dobrej zabawy. Ogrywałem już z mamą - bawiliśmy się ka-pi-tal-nie!!!
-
Komu mama choć raz majtek po 30stce nie wypierze, ten nie będzie w niebie.
-
No ale ktoś musi wrzucić do pralki - najsensowniej, żeby to była każdego mama, w ostateczności żona.
-
Matka pierze mi gacie.
-
Co z fullsetem na X360?
-
Brak Wan Fu i Gen Ana woła o pomstę do gdziekolwiek, ale nieobecność Basary to solidniejszy skandal dżekson!
-
Na realizm siliły się chyba jedynie Kengo lub Bushido Blade, ale z pewnością nie DOA, Tekken czy SF. Realizm nie ma nic (lub ma niewiele) wspólnego z animacją ruchów postaci.
-
Nie wiem jaki jest powód tego, że twórcy MK od lat są na bakier z animacją ruchów postaci w swojej sztandarowej serii gier: może chodzi o brak skilla, może koncentrują się na dopieszczeniu innych aspektów kolejnych gier spod znaku smoka, fakt jest jednak faktem. Podobnie jak druga sprawa, o której wspomniałeś czyli regres graficzny w japońskich bijatykach. Subiektywną sprawą jest jednak to, co dla kogo liczy się bardziej w kwestiach obcowania z fajterami: dla mnie jest to zdecydowanie płynna animacja, szczególnie w dzisiejszych czasach. Bardziej płynna animacja wpływa dla mnie na przyjemność z obcowania z bijatyką, więc gdyby ją dopracowano, to mechanika nic by na tym nie straciła i nie ma to nic wspólnego z jakimiś symulatorami sztuk walki, o których w zasadzie z pupy wspominasz. Wszystko nie jest soczyste płynne i czytelne, bo niestety jest z czym porównywać. Nie jestem specjalistą od klatek i innych takich, więc o przepaści w pomiędzy animacją z MK, a japońskimi bijatykami dowiedziałem się w zasadzie przypadkiem, przełączając kanały podczas którejś ze starszych edycji EVO. Kiedy trafiłem na MK, w oczy technicznego laika momentalnie rzuciła uboga animacja ruchów. Nie twierdzę, że to przekreśla tę serię w moich oczach, bo sam jestem jej zagorzałym fanem (może poza odsłoną, w której walczą Alien z Predatorem), tylko mówię, że nie wpływa to z pewnością pozytywnie na fun płynący z gry.
-
Panowie, umówmy się: animacja we wszystkich mortalach 3D to padaka w porównaniu z japońską szkołą. Pozdrawiam cieplutko.
-
Of Orcs and Men (#34) - jest to platyna o tym, że każdy medal ma dwie strony, a każdy kij ma dwa końce. Pecetowe rpg to niezwykle subtelnie rzecz ujmując: nie jest mój ulubiony gatunek gier. No ale lubię pozować na konkretniejszego hipstera, więc po lekturze zachęcającej recenzji w wykonaniu Bartka Dawidowskiego, który opowiadał o tym, że ork i goblin też mogą być w klimatach fantasy ciemiężeni przez ludzi (a nie odwrotnie), i że fajna fabuła oraz głęboko zarysowane psychologicznie postacie, a wszystko doprawione szczyptą humoru, to się podjąłem. Poza tym nie preferuję aktywnej pauzy w gierkach, no ale Bartek obiecywał "złote góry". Gra jest liniowa (z czym nie miałem specjalnego problemu), walka, której z początku się obawiałem nie przeszkadzała, fabuła i relacje między bohaterami spełniły oczekiwania, odwiedzane miejscówki były dostatecznie zróżnicowane ( myślałem że będą tylko zamki itp), muzyka też prezentowała iście epicki poziom, a rozdział czwarty odbywający się na pewnej wyspie, to istna orgia dla uszu oraz oczu spragnionego artystycznych wrażeń człowieka w podeszłym wieku. Generalnie rzecz biorąc - prawilny hidden gem, schowany szmaragd, który z pewnością przypadł do gustu nie tylko mnie. -8/10, bo wszystko tu jest solidne, a w porywach cudowne, ale tylko w porywach. Dobrze, że ta gra istnieje. Jak to zwykle w moim przypadku bywa, podejścia do gierki miałem dwa. Z tym, że w przypadku rpg raczej od początku jadę z opisem dzbanków pod ręką, bo to lubią być długie produkcje, a nie chciałbym czegoś przeoczyć. Wazony za upgrade skilli u prowadzonych postaci, wybory w dialogach, postęp fabuły oraz questy poboczne (bo takowych jest sporo mimo liniowej rozgrywki) to standardowy standard w tego typu gierkach, więc nie było w nich nic wymagającego. Poziom trudności jest nierówny - czasami boss pada dość szybko, a czasami jakiś opcjonalny czarodziej z questu pobocznego potrafi mocno napsuć krwi. Jednakże najbardziej wymagającą sprawą jest ukończenie gry na najwyższym poziomie trudności gdyż, aby ubić ostatniego bossa, trzeba odpowiednio rozplanować rozwój umiejętności Styxa oraz Arkaila, żeby na końcu przygody solidnie się nie rozczarować, kiedy typens będzie spuszczał nam konkretne manto. Drugie przejście opierało się właśnie na maksowaniu odpowiednich skilli, by po kilku próbach zły człowiek padł do naszych stóp. Dzbanek koloru platynowego brzdęknął po raz 34ty, a nota za całokształt to 5/10, bo były momenty, które na wysokim poziomie trudności musiałem powtarzać od kilku do kilkunastu razy.
-
Jedyneczkę LB zaledwie liznąłem, więc obrazki z niej to dla mnie nowość i muszę przyznać, że generalnie bardziej kozackie niż te z dwójki.
-
Nigdy nie przepadałem za serią KOF, ale Park to moje top3 stejdży 2D ever.
-
Czwórka ma lepszy system, a dwójka klimat.
-
Skąd pomysł na dwa MGRy w kolekcji?
-
Pierwsza część Jaka lub seria z szopem moim zdaniem mogły w te szranki stawać.
-
Wygląda ślicznie i przede wszystkim klimatycznie, poza tym fajnie gdyby w dlc nie było aliena vs predatora i freddie krugera.
-
Od początku miesiąca idę w platkę w Sonic & All-Stars Racing Transformed. Maksymalnie hardkorowa sprawa, ale i sama gierka to absolutna czołówka kartingu gamingowego ever, więc motywacja do wbicia ogromna.
-
Zaległość z lat szczenięcych - Ekologicznego Delfina. Gra kiedyś hipnotyzowała piękna oprawą, wspaniałym klimatem i odstraszała wysokim poziomem trudności. Wszystko te cechy są aktualne do dziś - choć poziom wyzwania do ogarnięcia (jedyne czego czasami brakuje do pełni szczęścia, to mapa). Generalnie nadal jest to produkt iście zjawiskowy o specyficznym gameplayu, który nie każdemu podejdzie, ale ma podejść mi i tak też się stało.
-
Ślicznie dziękuję za info, panowie.
-
Da się podłączyć do PS4 pada od PS1? Dawno tu nie wchodziłem i nie wiedziałem, że Vega znowu może się wspinać na klatkę - coś pięknego
-
Król Fajnali dumnie stojący na plecach trzech niewolników i jego dwaj prawilni skrzydłowi po bokach - pikna kompozycja.
-
BIOSHOCK (# 33) - klimat amerykańskich lat 50/60 zawsze mnie przerażał, zniechęcał, odstraszał. Te wszystkie obrazki szczęśliwych rodzinek spożywających obiad w kuchni, na który za chwilę wprasza się bomba atomowa, lub artyści dorabiający się na malowaniu puszek po fasoli, powodowały u mnie moczenia nocne spowodowane odrazą. Obraz sztucznie uśmiechniętej idealnie skrojonej pod amerykańską propagandę familii to nie moje klimaty. Aczkolwiek muzyka tamtych czasów była naprawdę zjawiskowa. No i ktoś wziął wszystko to, za czym nie przepadałem i wepchnął na dno morza do jakiegoś ciasnego, mrocznego bunkra zwanego dla niepoznaki miastem. Byłem ciekawy fenomenu gierki, no ale klimat odpychał. Przemogłem się i kupiłem, odbiłem się kilka razy, ale zagrałem wbrew sobie (to w zasadzie jedyny taki przypadek) i gra okazała się magiczna. Fabułę pomijam, bo wiadomo, że kozak, ale gameplay na wysokim poziomie trudności to prawdziwy majstrsztyk. Kombinowanie z plazmidami (to takie moce, którymi się szprycujemy) i gnatami, przy ograniczonych na początku środkach na dopałki do esencja gierki. Skończyłem - było warto, ale jakoś nie chce mi się wracać, ani ogrywać np dwójki, bo nadal nie lubię klimatu. Gdybym lubił, to dycha jak w pysk randomowego fana CODa strzelił, a tak to tylko 8+/10. Miałem dwa podejścia: najpierw normal i granie na spokojnie bez listy trofeów pod ręką i drugie podejście na hardzie w postaci koncentracji na wyciśnięciu pełnego, jedynie słusznego 100% (bo sama platyna jest dla słabych). Nie było to wszystko specjalnie trudne - upgrade gnatów, analiza przeciwników poprzez robienie im zdjęć, zbieranie nagrań i zaliczanie kolejnych wątków fabularnych. Nawet nie trwało to zbyt długo, bo na upartego ćpuna to można wszystko za jednym podejściem zrobić, ale ja mimo wszystko nie z tych. Takie tam 4/10 bez historii, w przeciwieństwie do jakości samej gry.
-
BRUTAL LEGEND (#32) - była na liście życzeń od początku mojej przygody z Trzecią Plejstacją (rok 2012). Samo ogranie odkładałem z kilku przyczyn, ale zniechęcało mnie przede wszystkim info o zapisie stanu gry, który od 74% ukończenia gierki, może się z(pipi)ać. Wydawało mi się, że to może znacząco rzutować na przyjemność płynącą z zagłębiania się w świat gry i dobrze mi się wydawało. Poza tym: niepotrzebny choć pomysłowy multiplayer. Najpierw jednak o zaletach, bo tych jest sporo. Rewelacyjne intro z Jackiem Blackiem, którym jaram się do dziś, klimat rockowo metalowego święta, kapitalna dawka humoru, wciągająca rozgrywka (także w przypadku elementów strategicznych, na które wiele osób mocno narzekało) oraz oczywiście kozacki ost. Jakość produkcji - 8+/10. Jako, że gierka jest przede wszystkim sandboskem, to treofea w dużej mierze zahaczały o zbieractwo, chociaż nie byłoby ono specjalnie uciążliwe, gdyby nie wspomniane problemy z sejwem, które MOGŁY wystąpić, gdy poziom ukończenia produkcji wynosił 74%. Jakość połączenia w trybie multi (w który generalnie i tak nikt nie gra/grał) też mogła dać do wiwatu. Dzbanek, który otrzymuje się za 50 zwycięstw w bataliach online to lekka katorga - czasami na połączenie z boostującym ze mną typem czekałem aż 3 minuty, a on swoje 50 winsów też chciał wbić... No ale multi ogarnąłem rok przed właściwą przysiadówą, więc nie było tak źle. Masterować tytuł zacząłem w 2016 i gdy doszedłem do tych magicznych 74% (za 100% ukończenia naturalnie jest dzbanek), zaczęła się jazda. Znajdziek do zebrania jeszcze w juch, nawet z yt schodzi to urewsko długo, więc pomyślałem, że zastosuję inną opcję. Zgrywałem stary, pewny zapis na pena, wbijałem kolejny procent, potem zgrywałem nowy, następnie ładowałem z powrotem ten świeży i lukałem czy nie z(pipi)any. Iście idiotyczne zajęcie, ale tym sposobem doszedłem do 94%, po czy okazało się, że gdy wbijam 95%, zapis się (pipi)i. Był środek tygodnia, godzina duchów, do pracy miałem na 7:30, grałem już od czterech godzin, ale stwierdziłem, że dociągnę bez zapisywania do tej setki od sztycha i nie zajmie mi to więcej niż dwie godziny. To był błąd, zajęło trochę więcej, bo szukałem jakichś wy(pipi)ałych wężowatych znajdziek, a tych, które znalazłem wcześniej nie zaznaczyłem jako znalezione. Błąkałem się po jakimś lesie, była czwarta rano, byłem padnięty, zostało mi 6 znajdziek do odbębnienia i za jucha nie mogłem tego namierzyć. W końcu wrukwiony zmęczeniem wyciągnąłem płytę z napedu i rzuciłem o kanapę (tylko dlatego, że okno było zamknięte) niczym frisbee, po czym padłem wycieńczony. Rano stwierdziłem, że mogłem to jednak przełożyć na kolejny dzień. Dzbanki to 6/10, bom debilnie niecierpliwym był wtedy narkomanem. BTW. To już druga gra Double Fine, która miała problemy z zapisem stanu gry, a o czym boleśnie się przekonałem na własnej skórze, bo save się po prostu usunął. Pierwszą okazało się The Cave - bardzo spoko swoja drogą.
-
Z rosteru z pierwszej części brakuje jedynie Wan-Fu i mam nadzieję że się pojawi. Na mojego ulubieńca Basarę chyba nie ma co liczyć w na premierę. Wspomniana przez Pingera wersja 3D wydana na klocka miała fajne nowe postaci np tego Koreańca z włócznią.
-
Z opinią o Bo Rai Cho i Li Mei się zgodzę. Hsu Hao to kozak - chciałbym żeby wrócił i mieć taką za(pipi)istą czapkę.