GOTY - Najbardziej zniszczył mnie w tym roku Alan Wake 2. Sytuacja dla mnie całkowicie zaskakująca bo na ostatniej prostej udało się temu tytułowi zdetronizować inną pozycję z tego gatunku, który nie ukrywam jest jednym z moich ulubionych. Kompletnie niespodziewane było to, że kontynuacja szalenie interesującego od strony narracyjnej, ale jednak mocno kulejącego gameplayowo, powiedzmy sobie szczerze - średniaka, z ery x360 wjedzie z buta w końcoworoczny ranking i zmiecie (w moim mniemaniu) całą mocarną konkurencje. Raczej unikam tego typu górnolotnych stwierdzeń i nie jestem wielkim fanem wróżenia z fusów, ale mam jakieś takie podskórne przeczucie, że ta gra wejdzie na stałe do kanonu survival horroru i będzie wymieniana po latach jednym tchem m.in z tytułem o którym troszkę pózniej. Sam Lake dzięki kontynuacji przygód Wejka wskoczył moim zdaniem do zdecydowanej czołówki twórców gier wideo i jawi się jako człowiek z prawdziwą wizją co w branży nie jest zbyt często spotykane. Udało mu się stworzyć dzieło które jest niesamowicie intertekstualne i wielowymiarowe, ale jednocześnie działa dobrze samo w sobie. Nie sposób nie wspomnieć o wiadomym wykonaniu “Herald of Darkness”, które zaliczyłbym do top momentów growych tego roku o ile nie całej mojej gierkowej kariery. Co lepsze to jeszcze nie koniec przygody i myślę, że oba DLC do tej gry mają szansę sporo namieszać w 2024 i jeszcze bardziej rozbudować to pod co człowiek o twarzy Maxa Pejna położył fundamenty w podstawce.
Runner up - Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że niczego albo niewiele brakuje tym tytułom do perfekcji. Po prostu konkurencja w tym roku była tak silna, że coś trzeba było wybrać i przeważyła moja osobista preferencja gatunkowa. Wszystkie te trzy gry spokojnie wymieniłbym jako GOTY. Buldur’s Gate III - zajął mi większość wolnego czasu w bardzo intensywnym growo sierpniu, ale nie żałuje ani sekundy przy nim spędzonej i ewentualnych obowiązków życiowych czy towarzyskich jakie mogłem przez to zaniedbać ;). Gra jest krótko mówiąc spełnieniem mokrych snów każdego szanującego się fana Forgotten Realms i gier w systemie D&D. Dawno nie miałem styczności z tytułem, w którego świecie przedstawionym zgubiłbym się do tego stopnia. Do tego warto zaznaczyć, że jestem gorącym zwolennikiem zmiany systemu walki na turowy i spędziłem niezliczone godziny (często nocne przechodzące nie wiedzieć kiedy we wczesno poranne) na zgłębianiu jego zawiłości w ciągnących się wiele minut potyczkach. Mam nadzieję, że Larian pójdzie za ciosem i dostaniemy od nich kolejny tej wagi tytuł (może tym razem trochę szybciej), ale w międzyczasie myślę, że wrócę do tego Buldura jeszcze nie raz. Najpewniej na Playstation kiedy wyjdzie już jakaś definitywna edycja. Na koniec nic innego jak The Legend of Zelda: Tears of Kingdom. Gra w której podobnie jak w Buldurze spędziłem ogromną ilość godzin, a i tak mam wrażenie że tylko i musnąłem wierzchołek góry lodowej. Kolejna pozycja obok Eldena, która przywróciła mi wiarę w to, że sandbox/open-world może być interesujący i angażujący zamiast atakować gracza miliardem znaczników i chamskim recyklingiem assetów. Wszystko w tej grze jest jakieś takie organiczne, a świat skonstruowano w sposób który zachęca do eksploracji w tym stopniu, że po godzinie rozgrywki zapomina się co tak właściwie planowało się zrobić. Mnogość contentu, a także wiadoma część mapy która do końca trzymana była w tajemnicy zachwyca. Walka jest prosta, ale przyjemna. Eksploracja to czysta przyjemność. Mocny pretendent do gry generacji, do którego z całą pewnością będę wracał regularnie.
Rozczarowaniem roku są bezdyskusyjnie obie propozycje Microsoftu które ukazały się już po przejęciu Zenimax i jemu podległych bytów. Zarówno Reddfall jak i Starfield, to gry na które czekałem z wywieszonym ozorem i na obu zawiodłem się w podobnym stopniu. No jak można było to tak spier.dolić? W pierwszym przypadku mam wrażenie, że w Arkane dostali jakiś tam przykaz z góry, już na etapie projektowania zdali sobie sprawę, że to prostu nie działa, ale ktoś rzucił “dobra zostaw tak jak jest” i puścili w świat takie niewiadomo co. Gra na premierę była zabugowana na granicy niegrywalności, nie miała nic z charakteru gier tego studia i po prostu waliło od niej nudą. Dawno nie miałem do czynienia z tytułem podczas ogrywania którego z tyłu głowy ciągle zadawałem sobie jedynie pytanie “daleko jeszcze?!”. Na temat Starfielda to nawet nie chce mi się ryja szczempić. Ogrom zmarnowanego potencjału wielki prawie jak ten kosmos który przemierzamy, w którym na szczęście nikt nie słyszał mojego krzyku. Mam wrażenie, że ekipa Todda Howarda bardziej skupiła się na dopieszczeniu modelu ziemniaka i fizyki upadającej kanapki niż na dostarczeniu grywalnego tytułu. Gra niewyobrażalnie wręcz nudna, wypełniona questami z generatora, mechanikami które nie mają jakiegokolwiek logicznego uzasadnienia i połaciami pustych przestrzenii których ekploracje porównać można z torturami gestapo które niedawno służba więzienna stosowała wobec Mariusza Kamińskiego. Jedyny plus jaki dostrzega, to fakt że dzięki bieganiu bez celu i czekaniu na wczytanie się sklepów o powierzchni 3x3m przez około 150h które spędziłem w tej grze mogłem ponadrabiać sobie zaległe podcasty xd.
Nie wydaje mi się, żebym grał w jakieś średnie gry w tym roku i na myśl w tej kategorii przychodzi mi tylko Mortal Kombat 1. Nie jest to gra zła i szczerze mówiąc nie mam nawet pojęcia jakie oceny zgarnęła, ale mam wrażenie że w okresie kiedy wychodzą bardzo dobre odsłony zarówno Street Fightera jak i Tekkena nowy Mortal stoi gdzieś na uboczu w swojej zalanej hektolitrami niszy. Peak nowej odsłony tej serii to moim zdaniem X, ale i tutaj każdy znajdzie masę dobrej zabawy. No i warto wspomnieć, że fatality Omni-Mana to jedna z najzabawniejszych rzeczy jakie widziałem w tamtym roku ;).
Najbardziej czekam na: Elden Ring; Shadow of the Erdtree, Final Fantasy Rebirth, Metaphor Refantazio, Star Wars: Outlaws, Hollow Knight: Silksong, Silent Hill 2 Remake (w te dwa ostatnie nie wierze).
Na czym grasz? - Xbox Series S, PlayStation 5, Nintendo Switch Lite, PC