Długo się zastanawiałem czy opisać swoją przygodę. No i koniec końców stwierdziłem, że forum o giereczkach to tak samo dobre miejsce do wyżalenia (wypłakania) się jak każde inne. No ale po kolei. Gdzieś w czerwcu 2020 razem z żoną przeszliśmy koronawirusa. Straciliśmy węch i smak. Byliśmy na urlopie w domu (z powodu koronawirusa jak i półtora rocznej wówczas córki). Ogólnie przeszliśmy to bez większych problemów. Jakieś większe zmęczenie i brak smaku i węchu. Po tym żyliśmy dalej normalnie. Nie wiem czy miało to jakiś wpływ na dalsze konsekwencje, ale osobiście uważam, że osłabienie organizmu po koronawirusie mogło mieć na to wpływ. Gdzieś w październiku zaczęły mnie bolec plecy. Pomyślałem wtedy, złe spanie. Samo przejdzie. Jednak mijały dni i ból się tylko nasilał. Podnoszenie córki, aby ją zapakować do fotelika w 3-drzwiowym samochodzie robiło się coraz trudniejsze. Telefon do lekarza. Teleporada. Proszę żreć tabletki przeciwbólowe, przejdzie. Minął tydzień i złapał mnie ból pleców pod żebrami. Nie do wytrzymania. Ledwo mogłem leżeć. Znów telefon do lekarza. Kolejna teleporada i kolejne mocniejsze tabletki przeciwbólowe. Ból pod żebrami minął, ale plecy nadal mnie bolały. Minął kolejny tydzień i znów złapał mnie ból pleców pod żebrami, tylko tym razem z drugiej strony. Kolejny telefon do lekarza, ale już tym razem dostałem skierowanie na badania krwi. Po badaniach okazało się, że d-dimmery są w jakiejś kosmicznej wartości co budzi podejrzenie zatorowości płucnej. Szybkie skierowanie do szpitala i na tomograf. Jako że w mojej miejscowości szpital nie ma u siebie takiego sprzętu, to zapakowali mnie do karetki i jazda do miejscowości obok. Na tomografie nie wykryli zatorowości płucnej, ale wyszło, że mam powiększone bardzo duże ilości węzłów chłonnych. Szczególnie w płucach i okolicach. Powrót karetką i na miejscu dowiaduję się, że wysyłają mnie do szpitala w Bystrej (oddział pulmonologiczny). Więc znów karetka i jazda. W Bystrej poleżałem kilka dni, zrobili mi kolejny tomograf i wycięli do badania węzeł chłonny. Znów kilka dni czekania na wyniki. Niestety wyniki były szokujące dla mnie. Zdiagnozowali nowotwór przewodu pokarmowego. I w tym samym dniu wypisali, bo oni takich rzeczy nie leczą. No kurła. Był to początek grudnia. No za(pipi)iste 40 urodziny. Bomba taka, że ledwo chodziłem. Nie mówiąc już o żonie. Wizyta u onkologa zaplanowana na koniec grudnia. Jakoś 30 czy coś takiego. Po wizycie dostałem skierowanie na badania, które mam sobie zrobić, bo u nich długi czas oczekiwania. No piękna służba zdrowia. Miałem ogarnąć gastroskopię i kolonoskopię. Spoko. Po nowym roku, bo w tym czasie to każdy na urlopie lub już nie pracuje. No nie. Gdzie tam. Nie może być tak dobrze. Sylwester w łóżku. Nowy Rok w łóżku. A 2 stycznia ledwo mogłem wstać z łóżka i chodzić (tak mnie plecy naku.rwiały. Po weekendzie do lekarza, skierowanie w trybie pilnym do szpitala na oddział onkologiczny. W szpitalu znów mi zrobili tomograf (jakbym miał ich mało w poprzednich tygodniach). Nafaszerowali lekami przeciwbólowymi i morfinka do ramienia Po tomografie okazało się że wys.rała się trzustka i puściła nacieki nowotworowe na kręgosłup. Nacieki spowodowały ucisk kręgu L1, który został zmiażdżony. I wiadomo w końcu dlaczego mnie bolały plecy. Od tego czasu muszę chodzi w gorsecie ortopedycznym. Od tego czasu co dwa tygodnie chemioterapia. Po 6 zabiegach miałem znów tomograf. Przerzutów większych nie ma. Węzły chłonne się zmniejszyły. Jest postęp w leczeniu. Niestety nowotwór zdążył się przenieść już do wątroby i do kości. Bo z kośćmi też był niezły bajer. Leżąc na którejś chemioterapii w szpitalu, po nocy zaczęło mnie bolec pod pachą. Żebro. Lekarka wysłała mnie na rtg. No i ni z gruchy mam złamane że żebro. Ot tak. Od spania na boku. Kurła. Co jeszcze? Pewnie wiele. Chodź ciężko powiedzieć czy aby na pewno. Rak trzustki to największy s(pipi).iel. Nigdy nie wiadomo ile pacjent pożyje. Rok? Dwa? A może nawet nie tyle? Ch.uj wie. Dziękuję tym, co to zdołali przeczytać. Od siebie tylko powiem, nie lekceważcie bólu pleców. Być może gdyby diagnoza była szybsza, to nie byłoby przerzutów? A może uratowałbym zmiażdżony krąg? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że najbliższy czas spędzę jak najwiecej z córką i żoną.