Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Nie czytam. Pozwolę się zaskoczyć.
  2. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    Darek, Ty się już nie tłumacz, bo i tak "Twojego" Saturn Exteme to musiałem od tyłu czytać, bo się gubiłem z tymi tytułami.
  3. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    A ja się wczoraj zasiedziałem trochę. Zwykle gram 2-3 godziny, a resztę wieczoru poświęcam na inne rzeczy, jak kolacja, sprawdzanie co tam w internecie słychać, walenie konia i takie tam. Ale wczoraj, jakby nigdy nic, udało mi się najpierw wypełnić całą siatkę domu pokojami (przy okazji wpadło pierwsze trofeum... po zaledwie 15 godzinach gry, heh), otworzyć szczytowy pokój, no ale jak wszyscy się pewnie domyślają, to nie jest koniec przygody. Zaangażowałem się na tyle, że od razu zacząłem kolejne próby, wiedziałem co robić i czego potrzebuję, musiałem tylko wyczekać na odpowiednie RNG, by gra dała mi możliwość wdrożenia planu w życie. Byłem blisko, byłem ciekawy, poświęciłem resztę wieczoru (6 godzin wczoraj), ale w końcu się udało dotrzeć do legendarnego pokoju 46 (i ledwie drugiego trofeum, po w sumie 18 godzinach poświęconych grze). I na tym w zasadzie mógłbym zakończyć zabawę z Blue Prince, jednak pozostawiłem za sobą jeszcze mnóstwo pytań bez odpowiedzi, pokojów bez odwiedzin, nieotwartych skrótów, pomysłów do wykorzystania, tajemnic do rozwikłania. Rzecz jasna zamierzam więc tam jeszcze wrócić i poeksplorować domostwo, spróbować rozgryźć jak najwięcej elementów i zagadek, odkryć wszystkie pokoje, przekonać się co jeszcze Blue Prince przede mną skrywa. Nie wiem czy gra oferuje jakiś True Ending czy dodatkową nagrodę, ale w wielu kwestiach wciąż zżera mnie ciekawość i w sumie mocno się wkręciłem. Z przyjemnością postaram się rozwikłać jak najwięcej wątków samodzielnie. Dopiero gdy się nasycę to sięgnę po jakieś poradniki czy opracowania w internecie, aby sprawdzić co przegapiłem (bo z całą pewnością wiele rzeczy mi umknie). Gra jest świetna, kapitalna wręcz, ale na swój sposób. Długo jej nie zapomnę. Jednak nikomu bym jej z pełnym przekonaniem nie polecił, nawet fanom gier logicznych, bo tych szybko może zniechęcić element rogalikowy. Na pewno warto ją sprawdzić, ale trzeba się uzbroić w sporo wyrozumiałości i cierpliwości. Dać jej kilka solidnych godzin, ale liczyć się z ryzykiem, że nawet wtedy może nie "kliknąć". Według mnie to i tak lepiej, niż potem żałować, że się nie dało szansy tak nietuzinkowej grze.
  4. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    Ja jestem na 12 albo 13 dniu, jeszcze bez "dotarcia do celu", ale w sumie nie naciskam szczególnie na to, raczej skupiam się na odkryciu jak najwięcej nowych pokojów w runach, notuję i rozgryzam różne rzeczy. Na dobrnięcie na północ przyjdzie czas. Okazuje się, że najlepiej przy tej grze myśleć "w języku angielskim", o czym wspomina Dahaka, bo znajomość tegoż jest w zasadzie niezbędna przynajmniej do jednej globalnej zagadki. I to mówimy o znajomości na zasadzie "nie wystarczy wiedzieć, że to drzewo/roślina - trzeba rozpoznać gatunek i nazwać go po angielsku". To dodatkowo podnosi próg wejścia, bo wczoraj przed snem szkoliłem się z tłumaczem Google z gatunków drzew po angielsku, hehe. Też mam wrażenie, że z każdym dniem w grze twórcy są coraz hojniejsi w przedmiotach (raz miałem 42 monetki, ale... nie miałem w sumie gdzie ich wydać, heh), poszerzają pulę pokojów czy przedmiotów specjalnych, bo wciąż niektóre z nich widzę po raz pierwszy. To zawsze kompromis i decyzja: otworzyć ten nowy pokój po raz pierwszy, mimo, że jest ślepym zaułkiem i zablokuje nam możliwość kontynuacji wędrówki, czy wybrać coś bezpiecznego z wejściem i wyjściem? Póki co zwykle stawiam na to pierwsze, a plan osiągnięcia docelowego pokoju odkładam na później. Idzie dość żmudnie (trochę na własne życzenie), ale w sumie nie było jeszcze dnia w grze, który mógłbym uznać za całkowicie stracony, więc wciąż czuję motywację. Powoli, ale miarowo. I tak, raczej nie będę żałował podjęcia się tej gry, bo mimo wszystko się wkręciłem i czuję satysfakcję z postępów, a to chyba najważniejsze na tę chwilę. No i jeszcze póki co unikam jak ognia wszelakich poradników czy nawet ogólnych wskazówek, więc tym bardziej idzie powoli, hehe.
  5. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    Ale co mają napisać, skoro pewne rzeczy widać gołym okiem już po godzinie, dwóch grania (powtarzalność, powolność, potencjalne znudzenie)? Że intryga wciąga od razu, a nasza przenikliwość jest z miejsca wynagradzana? No nie jest tak, bo najpierw musimy się przebić przez dziesiątki runów i setki powtarzalnych pomieszczeń z nadzieją, że na koniec będzie warto. I to potężna bariera dla wielu graczy, dla których to nie brzmi jak dobra zabawa po dniu pracy w biurze. Blue Prince jest grą dużo mniej przystępną od Outer Wilds, Lorelei czy Animal Well, bo jest skąpa w poczuciu postępu i wynikających z tego "nowościach" (przez 95% czasu robimy coś, co już robiliśmy w poprzednich runach). Pięć czy sześć godzin gry potrzebnych w moim przypadku, by w ogóle dać się złapać na haczyk to spory próg wejścia, a i tak nie wiem czy było warto. Mimo wszystko ufam, że na koniec nie będę żałował.
  6. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    Ja wczoraj zacząłem, pograłem dwie godziny i wrażenia podobne do tych Shankora. Nie byłem przekonany do "rogalikowego" elementu, bo nawet w trakcie tych dwóch godzin pomieszczenia siłą rzeczy szybko zaczęły się powtarzać i koniec końców łaziłem po tych samych lokacjach w kółko, bez znaczącego poczucia progresu, ani w kwestii fabularnej (mocno to wszystko enigmatyczne i szczątkowe), ani gameplayowo. Dzisiaj odpaliłem grę ponownie, przesiedziałem przy niej 4 godziny i zaczynam się w to wgryzać. Wreszcie całość ma jakieś znamiona progresu i gra odnajduje sposoby, by mnie wynagradzać za cierpliwość. To wciąż za wcześnie, by wygłaszać jakiekolwiek opinie czy wyroki, ale połknąłem haczyk i z pewnością do gry będę wracał w kolejnych dniach (w zależności od nastroju). W spoilerze poniżej zamieszczę na czym polegał mój dzisiejszy progres, bo mimo wszystko polecam samemu do tego dotrzeć. Spoiler Przede wszystkim postanowiłem zaprząc do roboty zeszyt w kratkę, naszkicowałem siatkę domu i notuję pewne elementy. Szybko można dostrzec pewną niezmienną zależność. Jeszcze nie wiem co czego mi się ona przyda, ale do czegoś z pewnością. Udało mi się również otworzyć jeden permanentny skrót, który na początku każdego dnia za cenę kilku kroków pozwala mi otworzyć "szopę" i zdobyć jakieś przedmioty na start, albo inne profity (podobnie jak przy pokojach, wybieramy jedno z trzech pomieszczeń). Dotarłem do sadu, który również permanentnie na start każdego dnia dodaje 20 kroków. Dzięki znalezionym dyskietkom na stałe ulepszyłem chyba trzy pomieszczenia z puli i od teraz każdorazowo zawierają dodatkowe przedmioty. W laboratorium dzięki eksperymentom zapewniłem sobie na start każdego dnia trzy monetki, niby niewiele, ale rozumiem, że eksperymenty można powtarzać każdorazowo, gdy odwiedzimy laboratorium, więc "kieszonkowe" można kumulować. A to tylko jeden z kilku możliwych eksperymentów do przeprowadzenia. Wspomniane przez Shankora zagadki logiczne to tak naprawdę pierdoły i "mini-gierki" które jedyne co oferują w zamian, to klucze czy klejnoty (czyli walutę), więc nie wpływają nawet na progres. Blue Prince wydaje się globalną zagadką logiczną, gdzie znaczenie będą miały cierpliwość i spostrzegawczość na przekroju wielu godzin rozgrywki i poukładanie sobie faktów w głowie. Tymczasem dotarłem nawet do tajemniczego pomieszczenia u góry, ale oczywiście było zamknięte (o czym ostrzegały mnie już notatki znalezione wcześniej, więc nawet nie byłem rozczarowany). Z tego co rozumiem, to pomieszczenie z każdej strony otwierają odpowiednie dźwignie pochowane po domu (znów: sugerują to notatki), bo jedną udało mi się odnaleźć i przestawić, ale akurat w tym runie zablokowałem się w domu zanim zdążyłem do górnego pomieszczenia dotrzeć. Generalnie moje notatki rosną, tak samo jak wiedza o zasadach funkcjonowania domu (kolorystyka pokojów), właściwościach siatki (gdzie jakie pokoje mają szansę się wylosować z puli), po kilku godzinach zauważam jakiś progres i czuję motywację do "jeszcze jednego runu", ale faktem jest, że Blue Prince potrafi być żmudny i skąpy w wynagradzaniu gracza, blokować progres i zmuszać go do rozpoczęcia dnia od nowa. Na tę chwilę jestem w pewnym rozkroku, bo potrafię dostrzec i zrozumieć co w tej grze zachwyca fanów, ale jednocześnie umiem dostrzec wszystko to, co może w Blue Prince odrzucić i zniechęcić już po 2-3 godzinach (powtarzalność i brak znaczącego progresu).
  7. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w zgRedzi
    Zaproście Pupcia, to największy ekspert od Residentów na forum. A być może na całym świecie. Fascynacja cyklem doprowadziła go do wypalenia i teraz nie potrafi cieszyć się żadną grą, która nie jest Residentem. Sam stał się growym zombie.
  8. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w PS5
    https://gamefound.com/en/projects/steamforged-games/helldivers-2-board-game
  9. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    No, czyli nadal wychodzi na to, że nie tyle Maxis dało szansę Willowi i SimCity, co dał im szansę Jeff Braun, z którym wspólnie stworzyli Maxis (po to by m.in. wydać SimCity). Jeśli się uprzeć, to można stwierdzić, że to SimCity sprawiło, że Maxis mogło zaistnieć. Nie odwrotnie ;]
  10. Kmiot opublikował(a) odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    PC Gaming to nigdy nie była moja pasja i pewnie już nigdy nie będzie. nawet jeśli branża jutro umrze, to mam zapas konsol i gier na resztę swojego życia. Ale PC Extreme oczywiście kupiłem, ale - jak mawia forumkowy klasyk - się nie cieszyłem. W dodatku dwa egzemplarze, bo nie mogłem się zdecydować czy wolę limitkę z Księciem Persji, czy kolorystycznie przemawiającego do mnie Dooma (którego zresztą uwielbiam). W ramach wsparcia kolejnych inicjatyw. I zamówione w sklepie online, gdyby ktoś pytał, hehe. Będzie więc krótko, bo szczerze pisząc, to był chyba pierwszy specjal, w którym odpuściłem sobie lekturę kilku artykułów, bo kompletnie mnie nie grzały. Dotyczy to głównie zagadnień sprzętowych, ale również wątki z oprogramowaniem jedynie przeczesałem wzrokiem. Generalnie skupiłem się na grach, bo te zawsze są interesujące, niezależnie od platformy. W kilka, a może kilkanaście tytułów miałem okazję zagrać za małolata, bo szwagier od zawsze był graczem PC i na bieżąco z nowościami. To właśnie u niego, podczas weekendowych czy świątecznych odwiedzin miałem okazję po raz pierwszy doświadczyć takich klasyków jak Alone in the Dark, Wolfenstein 3D, Doom, Prehistorik 2, Duke Nukem 3D, Flashback i wiele innych. Nie muszę chyba wspominać jakie one robiły wrażenie na dziecku. Wiele gier lubiłem obserwować jak grał szwagier, bo samodzielnie średnio je ogarniałem (Diablo, kolejni Herosi, a nawet... Phantasmagoria). Do tego miałem okazję pociupać też w parę tytułów, których w specjalu zabrakło (albo pojawiły się tylko w postaci krótkich wątków). Teenagenta przeszedłem chyba trzy razy (ta przeklęta zagadka z ciastkiem w kształcie serca!), pamiętam, że próbowałem też grać w Batman Returns, ale co chwilę gdzieś utykałem i się zniechęciłem. W ogóle preferowałem wtedy przygodówki point and click (Kyrandia 2!), bo z obsługą klawiatury nie szło mi najlepiej, a ten gatunek był raczej bezstresowy. Trochę więc tego i owego liznąłem, ale obecnie to jak przez mgłę. Ostatni tytuł, którym pamiętam, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie, to pierwsi Commandos. Zagrywałem się w to namiętnie (na samą premierę), choć nie miałem pojęcia o istnieniu quick save/load i każdorazowo zaczynałem od nowa. Ale byłem zafascynowany na tyle, że wykupiłem wtedy wszystkie czasopisma, które miały akurat recenzję gry. A były to czasy, gdy gracz miał w czym wybierać pośród prasy. Potem pod choinkę dostałem pierwsze PlayStation i częstych odwiedzin u szwagra już nie potrzebowałem do szczęścia. Mimo wszystko określam się laikiem w temacie PC Gamingu, więc podzielę się jedynie wrażeniami ogólnymi wyniesionymi z lektury tego wydania specjalnego. Konstrukcyjnie i wizualnie to jest niezwykle ładne i mięsiste danie. Przeglądałem to na szybko i byłem w szoku ile zawartości udało się tam upchać. Praktycznie brak reklam, w recenzjach gra za grą lecą jak seria z karabinu maszynowego. Wszystko atrakcyjne dla oka, zadbano o najmniejsze detale, jakieś ikonki, loga, szczególiki, smaczki, nagłówki (symboliczne przeobrażenie DOSa w Windowsa). Przydatne ikony związane z dostępnością gry na GOGu. No składowo to jest tip-top, trudno się do czegokolwiek przyczepić, nawet jeśli pojawiły się drobniutkie wpadki czy to wizualne (dubel screena w Prehistorik 2), czy też treściowe ("ani fabuła, ani wrażenia wizualne nie robią dobrego wrażenia" - Phantasmagoria). Merytorycznie nie czuję się upoważniony, by cokolwiek wytykać, rzucił mi się w oczy jedynie pewien rozdźwięk związany z Willem Wrightem. W recenzji Sim City Ural pisze, że szansę twórcy gry dała dopiero firma Maxis, natomiast w artykule o podgatunkach Sir Haszak pisze, że Will Wright był założycielem Maxis. I o ile zdążyłem się zorientować, ta druga wersja jest prawdziwa. Trochę czepialstwo z mojej strony, ale utkwiło mi w pamięci, skoro obie informacje dzieli blisko 100 stron, a mimo to jakieś zwarcie w mózgu dało mi znać, że coś tu nie gra. Mój ulubiony dział w tym specjalu to oczywiście recenzje, tym bardziej zadowolony jestem, że było ich tak dużo. Dobór tytułów to zawsze będzie pole do dyskusji i to takiej, która do niczego nas nie doprowadzi, chyba że do wniosku, ż to kwestia preferencji. Pewnie, że mógłbym się zastanawiać czy dwa Sim City były konieczne, podobnie jak oba Prehistoriki, ale nie zamierzam z tym dyskutować. Za urocze uznaję to, że udało się w ten dział wepchać kilka nieoczywistych wyborów, takich po których widać, że sam autor mocno lobbował, by dać mu stronę na jakąś grę, może niezbyt dobrą, ale dla niego sentymentalną. Te wydania specjalne to zawsze trochę dzieło pasji, więc miło, że znalazło się trochę miejsca na osobiste wybory i swoiste "dzikie karty". O ile w samym PE oceny gier mają jak najbardziej sens, to w tych wydaniach specjalnych mam spore wątpliwości czy zasadnym jest silenie się na jakąkolwiek notę. Temat już się tutaj przewinął, bo brakuje w tym konsekwencji. Konsolite wystawiający surowe oceny, choć wydźwięk recenzji sugeruje coś innego to koronny przykład. Wychodzi na to, że One Must Fall 2097 jest znacznie lepszą grą niż pierwszy Mortal Kombat, choć o tej pierwszej pamięta dzisiaj tylko garstka graczy z bólami stawów, a ta druga dała początek globalnemu fenomenowi i marce, która trwa do dziś. Ja wiem, że Darek już tłumaczył, ale fakty są takie, że wystawione oceny twierdzą co innego. A jeśli nie warto się nimi sugerować, to po co w ogóle istnieją? Wciąż jestem zdania, że takie grzebanie w śmietniku branżowej historii wymaga innego systemu oceniania opartego na zasadzie: warto zagrać nawet dzisiaj / dzisiaj lepiej nie dotykać i zostawić we wspomnieniach, plus jakaś jedna, dwie noty pomiędzy. Czegoś przydatnego z dzisiejszej perspektywy. Arcade Extreme dobrze kombinowało, ale tamte noty były po prostu odpowiednikiem cyfrowych 1-5, więc to też nie to. Coś jeszcze? No ten nieszczęsny opis do Dooma. Staranny, atrakcyjny wizualnie, nostalgicznie słuszny, ale trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której ktokolwiek z niego korzysta. Albo chociaż przeczyta coś więcej, niż pierwszą misję. Przecież ją się szybciej przechodzi, niż trwa lektura. Fajne, ładne, nawet się uśmiechnąłem pod nosem na ten widok, ale może nie róbcie więcej. Aha, no i Perez czytający materiał o czasopismach: Mimo to generalne wrażenia z PC Extreme mam całkiem pozytywne, choć z racji tematyki nie oczekiwałem wiele, bo nie byłem targetem. Może gdybym się zmusił do lektury tych kilku materiałów, które ominąłem, to byłoby gorzej. A tak to poczytałem o fajnych gierkach, pooglądałem ładne obrazki, wpisałem nawet kilka tytułów, które być może kiedyś chciałbym osobiście sprawdzić, chociaż pewnie i tak tego nie zrobię (szanse oceniam na 5%). Brawa dla V0yagera i autorów. Nie wiem czy gratulacje od konsolowca z krwi i kości cokolwiek dla Was znaczą, ale i tak napiszę, że daliście radę.
  11. Kmiot odpowiedział(a) na Perez odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    Roger, ten Khazan Ci nie pójdzie na SNESie.
  12. Kmiot odpowiedział(a) na Piechota odpowiedź w temacie w zgRedzi
    GDZIE MOŻNA ZAMAWIAĆ?!
  13. Najlepsze okładki mają 3 i 4, ale że 1 i 2 są grami lepszymi czy też bardziej sentymentalnymi, to niektórzy dylemat mieli pewnie niemały.
  14. Kmiot odpowiedział(a) na Perez odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    Nie no, tylko pamiętajcie, że kilka okładek musi być chujowych, abym nie musiał kupować zbyt wielu wariantów.
  15. Kmiot odpowiedział(a) na Sylvan Wielki odpowiedź w temacie w Ogólne
    Czyli klasycznie. Trzeba poczekać z pół roku, aż znerfią najtrudniejszych bossów, potem grę na luzie przejść i wbić do tematu z tekstami typu: "to z tym Viperem mieliście problem? Padł przy pierwszej próbie. W ogóle łatwa ta gra jakaś, a po opiniach spodziewałem się trudniejszej przeprawy." No to do przeczytania za kilka miesięcy.
  16. Kmiot odpowiedział(a) na mitra odpowiedź w temacie w zgRedzi
    WOW, no to kłaniam się w pas, raptem 18 lat temu, wraz z Fenixem i Starem w składzie xd Dobrze wygrzebane Pix, szacun dla Ciebie, ale to kompletnie nie zmienia sytuacji, bo Zax lata temu już się od PE odciął w tym kontekście. Od tego czasu miał masę okazji się pokazać, albo zabrać głos. Tymczasem on znalazł sposób na czerpanie profitów i jednoczesne uniknięcie odpowiedzialności.
  17. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Po czym poznać, że się przesadziło? Po tym, że w styczniu Twoje zakupy growe wyglądały tak: W lutym trochę popuściłeś lejce, ale bez przesady: A w marcu doszło do spięcia w obwodach:
  18. Kmiot odpowiedział(a) na mitra odpowiedź w temacie w zgRedzi
    Z Zaxem mam ten problem, że on siedzi w swojej bańce, a to nigdy nie jest dobre podejście w przypadku kogoś, kto chce uchodzić za profesjonalistę i publikować swoje opinie w szerszym gronie. On jest mocno anonimowy, zachowuje się chwilami jak bot, NIGDY nie konfrontuje się się z krytyką, nigdy nie utożsamia się z PSX Extreme (poszukajcie go w jakimkolwiek redakcyjnym zlocie, albo w filmie dokumentalnym). Żadnym sposobem nie nawiążesz z nim kontaktu, co jest bardzo wygodną dla niego opcją. Pierdolić głupoty, unikać za to odpowiedzialności poprzez odwracanie wzroku. Ale do wytykania błędów innym recenzentom to jest pierwszy w kolejce. Gość jest trudny do zniesienia i najwyraźniej nie dojrzał do współczesnej metody komunikacji z odbiorcami, na których ma wyjebane. Polecam więc mieć wyjebane na niego i nie sugerować się jego opiniami w ogóle.
  19. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    No tak, ona funkcjonowała nawet w ramach jakiegoś zestawu właśnie "szybkich strzałów" wraz z dwiema innymi grami (Guild 02)i pewnie dlatego też nigdy nie wyszła poza sferę cyfry (choć Guild 01 dostało wydanie na carcie). Ale na YT można złapać kilka materiałów na temat gry, mocno pozytywnych.
  20. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Gierka jest dokładnie tym, czego mógłbym od niej oczekiwać i jeśli mógłbym jej wytknąć jakąś kluczową wadę, to fakt, że jest zbyt mała, zbyt krótka. Chciałoby się więcej czasu na kreowanie przyjaźni, budowanie jakiegoś przywiązania. A tak to mija zbyt szybko. Czy eShop na 3DS jest w jakikolwiek sposób aktywny to nie wiem (wiem jedynie, że zakupów nie zrobisz), ale jakby co to mogę jutro rano sprawdzić co tam się wyprawia.
  21. Kmiot odpowiedział(a) na odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Attack of the Friday Monsters [3DS] Niecodzienną sytuację miałem z tą grą. Z jakiegoś powodu kupiłem ją jeszcze za czasów świetności 3DSa, gdy tamtejszy eShop funkcjonował w najlepsze (gra nie ma fizycznego wydania). Pamiętam, że popykałem godzinę, może dwie i odpuściłem. Attack of the Friday Monsters przypomniała mi o sobie ikonką, gdy ostatnio odkurzyłem swoją konsolkę, więc pomyślałem - czemu nie? Uczciwie zapłaciłem, to przejdę, tak nakazuje kredo gracza. To mała, ciepła, czuła gierka. Sohta to kilkuletni dzieciak, którym przyjdzie nam pokierować. Miejsce i czas akcji? Jakaś malutka japońska wioska w latach 70. zeszłego wieku. Przeuroczo ciasna, skąpana w wakacyjnym upale, który aż wylewa się z małego ekraniku. Słychać cykady, pobliski strumyk cicho szemrze, gdzieś w oddali przejeżdża pociąg. Idyllę chwili i miejsca zakłócają jedynie krater po meteorycie i odciski gigantycznych łap potworów. Skąd się wzięły? Czy są zagrożeniem? Wraz z Sohtą spróbujemy odnaleźć odpowiedzi na te (i inne) pytania. Gameplay to bieganie Sohtą po wiosce i okolicach (predefiniowane rzuty kamery), pogaduszki z mieszkańcami, wypełnianie ich próśb. Bohater w trakcie swojej przygody pozna nowych przyjaciół, rywali, zdąży nawet się zauroczyć koleżanką. Wszystko to podane jest nam w tej beztroskiej, dziecięcej perspektywie. Trochę naiwnej i łatwowiernej, trochę skłonnej do zbyt bujnej wyobraźni. Czego dziecko nie potrafi logicznie wytłumaczyć, do tego dorobi sobie fantazyjną otoczkę. Cyniczny dorosły cicho parsknie pod nosem widząc do jakich bezkrytycznych i ufnych wniosków potrafią dotrzeć Sohta i jego przyjaciele. Attack of the Friday Monsters to gra rozluźniająca, bezstresowa, chill. Biegamy po tych kilkunastu ekranach składających się na całą mapę “świata” wykonując proste, acz urocze fetch-questy (główne i drugoplanowe), tym samym popychając fabułę do przodu. Jedynym zajęciem pobocznym jest zbieranie porozrzucanych kolorowych kamyczków, które z kolei zamieniamy na karty z potworami. A skoro są karty, to jest też karciana mini-gierka. Niespecjalnie skomplikowana, bazująca na zasadach papier-nożyce-kamień, ale dodająca element losowy i zmuszający do odrobiny dedukcji. Nikogo nie porwie na długie godziny, ale to całkiem uroczy dodatek. Zresztą “urocza” to przymiotnik, którym można opisać całą grę. Podobnie jak “ciepła”. Letni, wakacyjny klimat jest bardzo sugestywny, jak na tak mały tytuł. To raptem 4-5 godzin rozrywki, a to i tak przyjmując, że będziesz leniwy i niespieszny w wypełnianiu zadań. Jeśli zechcesz w Attack of the Friday Monsters zaliczyć wszystkie 26 questów, to przygotuj się na dodatkową godzinę grindu karcianki, ale to już dla graczy z nie zawsze zdrowym syndromem “muszę mieć 100%”. To ja. Nie mam pojęcia czy jest obecnie jakikolwiek legalny sposób na zdobycie tej gry, obstawiam, że nie, więc nawet nie czuję odpowiedzialności polecając ją. Kradzioną za darmo można sprawdzić. Gran Turismo 7 [PS5/PSVR2] Stałem się tym, z czego się śmiałem. Chłop jeździ w kółko samochodzikiem, no trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Kombinacja: pierwsza kierownica (bez ekscesów, rozsądny wybór w stosunku jakość/cena, czyli G29 + Wheel Stand Pro) plus gogle PSVR2. No kurwa. Niesamowita rzecz, nawet na pijackie imprezy, choć nie dla słabych żołądków. Powyższe było moją główną motywacją, by odpalić Gran Turismo 7. Bo pomimo krótkich epizodów z serią jeszcze za czasów PS1, to nigdy nie byłem zwolennikiem symulacyjnych gier wyścigowych. A biorąc pod uwagę krytykę starych wyjadaczy cyklu, którzy narzekali na to, że GT7 kłania się brudnym każualom, to chyba mogę się z nimi zgodzić, bo jako niedzielny każual w gatunku, czerpałem z gry dużo rozrywki, więc najwyraźniej coś jest na rzeczy. Oceniam ją więc jako amator niemający styczności z poprzednimi częściami serii, chłop który większość gry jeździł na automatycznej skrzyni biegów i niską, bo niską, ale jednak z kontrolą trakcji. A jeśli akurat nie na PSVR2, to w trybie chase cam. Czyli trochę arcadowo, rozrywkowo i bez potrzeby pocenia się o rezultaty. Pozwijcie mnie. Gran Turismo 7 rozkręca się powoli i w zasadzie przez kilka pierwszych godzin prowadzi gracza za rączkę. Od zawodów, do zawodów. Kolejne tryby udostępniane są cyklicznie, więc nie ma mowy o przytłoczeniu. Próg wejścia jest na poziomie podłogi, praktycznie go nie ma. Zaczynamy zabawę od wyścigów istnych mydelniczek na kółkach, rozwijamy zatrważające prędkości 100 km/h, by stopniowo zaliczać progres, odkrywając kolejne atrakcje, zasiadać za sterami prawdziwych motoryzacyjnych bestii. Gra nagradza nas za wszystko. To wpadnie jakieś nowe auto, to kredyty na ulepszenie starego, to jakiś nowy tryb, albo stary ulega rozszerzeniu. I tak sobie jeździmy, zbieramy kolejne samochody niczym pokemony (ale dla heteroseksualisów) wpadamy w miłą pętelkę gameplayową, dopamina płynie gęsto. Po kilku godzinach wprowadzenia mamy już dostęp do pełnego asortymentu GT7 i w zasadzie możemy robić co chcemy, twórcy puszczają naszą rękę. A jest się czym bawić. Obecnie to przeszło 550 aut i pewnie z 40 tras. Niezliczona ilość zawodów z określonymi wytycznymi. Kilka sposobów na zdobycie i zakup wymarzonego auta, tuning mechaniczny (o różnym stopniu zaawansowania), tuning wizualny, udostępniane przez społeczność fikuśne malowania karoserii, masakrycznie rozbudowany tryb fotograficzny, wyzwania tygodniowe, wyzwania online (zarówno wyścigi, jak i time triale), niekonwencjonalne misje (np. dojedź do mety, jednocześnie oszczędzając paliwo), no i oczywiście licencje. Na pewnym etapie gry stwierdziłem, że w sumie chciałbym wyciągnąć z GT7 platynowego dzbanka, a ten, poza pewnym grindem (kasa, wyścigi online) wymaga pewnego poziomu umiejętności, czyli zaliczenia wszystkich podstawowych licencji na “złoto”. Umiejętności, których ja generalnie nie posiadam, ale potrafię być uparty i cierpliwy, więc połknąłem haczyk. Ach, cóż to była za przygoda. Wyzwania wymagające, bym wyszedł ze swojej strefy komfortu, porzucił kontrolę trakcji, zrezygnował z automatycznej skrzyni biegów, by zacząć się nieco pocić za kółkiem i zyskać kilka setnych sekundy na okrążeniu. Przyznam, że w niektórych przypadkach spędzałem na jednym etapie kilka godzin, ale kurde, syndrom “jeszcze jednej próby” był silny. Jest coś uzależniającego w tej jeździe “na żyletki”, precyzyjnym zaliczeniu każdej tarki, pełnym czułości operowaniu gazem przy wyjściu z zakrętu. Chyba mój peak doświadczenia z grą. Że gra wygląda rewelacyjnie, to chyba nie muszę pisać. Modele samochodów to chwilami jakiś absurdalny poziom detali, klosze tylnych lamp potrafią mieć wygrawerowane logo producenta, albo jakieś inne nieistotne oznaczenia. Wnętrza? Nieprawdopodobne w trybie VR, aż chciałoby się chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, pojebana rzecz. Do tego cała gra wręcz skrzy od tego słynnego motoryzacyjnego porno, dostarcza ciekawostek, wizualnych atrakcji, angażuje mordy osobiście odpowiadające za design i konstrukcje kolejnych aut. Całość brzmi i wygląda wyśmienicie, imponująco, jak z wykwintnego katalogu. Jedynie muzyka zaczyna męczyć bułę po kilku godzinach, ale od czego mamy Spotify na konsoli? Doskonale sobie zdaję sprawę, że nie jestem kompetentny, by oceniać Gran Turismo 7 w wielu aspektach. Ale jako gatunkowy laik, który aktualnie spędził z grą 210 godzin (platyna tuż przed 200) chyba mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że wciągnęło mnie jak turbina. Wracam regularnie, by sobie pojeździć przy spotifajowej plejliście. Ender Lilies: Quietus of the Knights [PS4] Poczułem się zmotywowany. Kontynuacja Ender Lilies ponoć jest rewelacyjną metroidvanią, a ja przecież do tej pory nie zaliczyłem jeszcze pierwszej części. Pora nadrobić zaległości. Fabuła? Schematyczna, ale która w gatunku ostatnio porywała? Świat pochłonięty zarazą, potwory panoszące się po niegdyś tętniących życiem lokacjach. Jest parę sentymentalnych wstawek, wątek poświęcenia, lojalności, oddania. Trzy zakończenia, w zależności na ile zechcemy się zaangażować, choć pierwsze trudno nawet określić endingiem, raptem czymś w ramach przerwy w połowie seansu. Lily to bezbronna bohaterka. Może skakać, rzucać się na podłogę w celu uniknięcia zagrożenia, ale w celach ofensywnych musi polegać na duchach upadłych wojowników. To tak naprawdę kwestia kosmetyczna, bo tych duchów używa się dokładnie w ten sam sposób, jakbyśmy sami dzierżyli broń, responsywności im nie brakuje, więc ani przez chwilę nie czujemy się bezbronni. Jasne, że niektóre duchy mają ograniczoną ilość użyć (regenerują się przy “ognisku”, albo przy użyciu innych specjalnych umiejętności), inne wymagają cooldownu, ale wiele z nich możemy używać bez ograniczeń. Niemniej każdy duch ma swoje atrybuty, rodzaj ataku i właściwości, więc warto uzbroić się na każdą ewentualność (zwarcie, dystans, buff, jeszcze inne pomagają w eksploracji). Na podorędziu możemy zawsze mieć dwa zestawy ataków (zmieniać je możemy przy “ognisku”), więc troszkę fajnej zabawy w tworzenie buildu jest. To w sumie znamienne, że ja piszę “ognisko”, a Wy wiecie co mam na myśli. Tutaj jest to ławeczka i jej warianty (jak w Hollow Knight), ale jednocześnie mogę zapewne niektórych z Was uspokoić, Ender Lilies nie zawiera elementu powracania po upuszczony loot, więc zgon jest praktycznie bezkarny. Ok, przymusowo wracamy do ostatniego checkpointu, ale poza tym zachowujemy wszystko, łącznie z doświadczeniem, które pęcznieje wraz z zabijaniem kolejnych wrogów. Przyznam, że to całkiem miłe, by po porażce nie musieć oglądać się za siebie, zamiast tego móc stwierdzić, że w takim razie pójdziemy sprawdzić co słychać w innym miejscu mapy. A skoro już jestem przy mapie, to mam jej do zarzucenia pewną umowność w określaniu wejść i wyjść, ale to jest jeszcze do przełknięcia, bo nie na takich strzępach się operowało. Bardziej boli brak możliwości stawiania jakichkolwiek znaczników. A przy metroidvanii to potrafi być bardzo bolesne, by zapamiętać każdy rodzaj przeszkody, który nie pozwolił nam przejść dalej. Nawarstwianie się tych ślepych zaułków w dalszym etapie gry może być uciążliwe i wielokrotnie pałowałem się na darmo przez kilka/kilkanaście ekranów, by móc sobie przypomnieć, że w sumie nadal nie mogę tej przeszkody pokonać. Natomiast na plus zaliczę oznaczanie przez grę każdej komnaty, którą wyczyściliśmy z istotnego lootu. Niezwykle pomocne. Rzecz w tym, że Ender Lilies bez wątpienia bardzo kompetentną reprezentantką gatunku. Może nie dostarcza niczego przełomowego, niczym też specjalnie się nie wyróżnia, ale wszystkie istotne elementy gameplayowe egzekwuje na tyle sumiennie, że całość komponuje się w świetną grę. Eksploracja jest nagradzająca i satysfakcjonująca. Bossowie nie są popychadłami i wymagają koncentracji, ale z racji dość ograniczonego wachlarza ataków nie są też przesadnie skomplikowani. W trakcie eksploracji mamy możliwość bezkarnego teleportowania się do każdej ławeczki, więc rozgrywka generalnie przebiega bez większych przestojów, jest po prostu przyjemna i zadowalająca. Do tego wizualnie trudno grze cokolwiek zarzucić. Może da się odczuć pewną monotonność, bo lokacje są bardzo podobne klimatycznie, różnią się nieco kolorystyką, ale w sumie to samo można napisać o świecie Hollow Knight. Jestem gotowy uznać, że dzięki temu zachowują pewną spójność nastrojową i koherentność wizji, a to już potrafię docenić. Warstwa audio? Dużo pianina i - co zaskakujące - wokalnych wstawek. Trudno nie zwrócić na muzykę uwagi, bo często nie jest tylko plumkającym gdzieś w tle zestawem dźwięków. Nierzadko wysuwa się na pierwszy plan i bywa inspirująca. Generalnie oprawa i wykonanie tej gry to jest kwestia, do której nie sposób się przyczepić, można tylko pochwalić. Niezwykle godny to reprezentant gatunku. Z racji specyficznej oprawy jednego gracza zauroczy bardziej, innego mniej, ale to już kwestia preferencji artystycznych czy stylistycznych. Mechanicznie Ender Lilies nie powinno zawieść nikogo. Chyba, że ktoś szuka wygórowanego wyzwania, to raczej nie ten adres - gra nie rzuca kłód pod nogi. W moim przypadku to było 18 godzin na 100% mapy. Oceń samodzielnie.
  22. Kmiot odpowiedział(a) na Perez odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    A może jakaś niekonwencjonalna skala oceniania? Może jakiś podział na: Gra nic się nie zestarzała, można odpalać nawet dzisiaj be żadnych obaw Można odpalić, ale trzeba przymknąć oko na pewne archaizmy Raczej unikać odpalania, chyba że się jest fanem serii/gatunku Nie odpalać, zostawić we wspomnieniach Zawsze jakieś urozmaicenie, chociaż wciąż pozostaje pole do dyskusji, więc chyba na jedno wychodzi.
  23. Kmiot odpowiedział(a) na Perez odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
  24. Kmiot odpowiedział(a) na Perez odpowiedź w temacie w Opinie, komentarze - forum, magazyn
    Jasne, ja te odczucia w pełni rozumiem, bo sam nie zachwycam się przełomowymi mechanikami czy momentami już tak często, jak dwie-trzy dekady temu. Bo już je widziałem, już przeżyłem coś podobnego, już przez te wszystkie lata doświadczyłem ciekawszych historii, albo życie mnie przeczołgało i znieczuliło. Ale pomimo tego samo granie, czerpanie przyjemności z rozgrywki, wciąż osiąga u mnie zbliżone poziomy. Zaliczanie kolejnych poziomów w remasterach Tomb Raidera wciąga i angażuje tak samo, jak zaliczanie ich wtedy w TR4 na PS1. Ale nieprzyzwoicie potrafią mnie tez wciągnąć całkowicie nowe tytuły, choć za oryginalne mógłbym je uznać tylko w przypadku, gdybym znowu miał 15 lat i ostatnim moim sprzętem był Pegasus. Rzecz w tym, że chyba już nie liczę na przełomy i wystarczy mi intrygujący świat, udana mechanika, przemyślana pętla gameplayowa, wyzwanie i wynikająca z tego satysfakcja. I tak, sytuację w dużym stopniu ratują tytuły "indie", w zasadzie tylko pośród nich można jeszcze szukać jakichkolwiek innowacji i odważnych decyzji, które dany tytuł wyróżnią z shovelware'u na eShopie czy innych sklepikach. Obecnie mamy ogromny dobrobyt growy, ale świetnych gier jest wcale nie mniej, niż trzy dekady temu. Problem w tym, że są przysypane toną śmieci i bezpiecznych, nudnych kontynuacji. Martwię się trochę o Ciebie Roger i mam nadzieję, że odnajdziesz swój wigor do gierek, który wydaje się przygasać. Potrzebujemy Ciebie. Może jakaś terapia z Piechotą? xd Shikanoko to to coś z łosiem? Widzę, że tak. Darek nie będzie zadowolony, bo już pewnie śpiewa czołówkę, ale z pewnością wezmę pod uwagę Twoją opinię przy określaniu priorytetów.
  25. Kmiot odpowiedział(a) na Square odpowiedź w temacie w PS5
    Całkiem w stylu Kojimy. Jaranko.