Właściwie nie wiem dlaczego to robię, ale chuj z tym, mam trochę czasu do przepalenia.
Assassin's Creed: Odyssey [PS4]
Backstory: Lubię nieśmiało hejtować ten cykl, ale jeszcze bardziej nieśmiało lubię sobie czasem go zapodać dożylnie. Bez przesady i z umiarem, ale jednak. Kiedyś próbowałem grać w jedynkę (i to na PC!), bo wtedy to było COŚ, ale garba to się nie dorobiłem, bo było to raptem kilka godzin i magia grania na komputerku mnie nie porwała. Potem do serii wróciłem dopiero przy okazji Black Flag, no bo kurwa piraci, Karaiby, bitwy morskie to było TO. Kupili mnie tematyką i nie żałuję ani godziny z tamtą grą (zaliczoną w całości), mimo że miała swoje bolączki. Wreszcie Origins. Nowe otwarcie. Znów dałem się przekonać settingowi, bo uwielbiam starożytność, mitologię, a tutaj było wszystkiego po trochę. No i pewna świeżość gameplayowa zdobyła moją uwagę. Znów nie mogę powiedzieć, że żałuję czasu spędzonego w Egipcie, choć w mojej opinii nikt by nie ucierpiał, gdyby było go mniej (czytaj: gra byłaby mniejsza, bardziej zwarta). Odyssey się bałem. I to bardzo. Bo czytałem, że jest większa, dłuższa. Ogólnie o wiele za duża w każdym aspekcie. No ale znów - tematyka nie pozwoliła mi odpuścić, choć miałem obawy, że będę tego żałował.
Świat: Więc tak. Nabrałem chęci na jakiś open world, bo to moja cykliczna choroba. Czasem chce mi się niezobowiązująco pobiegać po jakiejś mapce i odkrywać kolejne jej fragmenty, odwiedzać znaki zapytania, fast travelować, śmigać od znacznika do znacznika, a w trakcie zbaczać z kursu, by odwiedzić inny znacznik. I wiele można zarzucić cyklowi AC (oj, do tego dojdziemy), ale światy projektować to Ubi umi. Piękna ta starożytna Grecja i okolice. Chwilami przepiękna. To moja pierwsza gra z HDRem, więc efekt bywał mocno spotęgowany. Te połacie terenu, pola zbóż i maków. Te lasy z koronami drzew dziurawionymi promieniami słońca. Te monumentalne pomniki i posągi, te rzeźby wykute w skale. Te ujęcia podczas synchronizacji i muzyczny dżingiel im towarzyszący (choć było ich kilka i nie każdy tak fajny). No ciary za każdym razem. Pewnie, że z czasem zauważamy pewną powtarzalność środowisk, assetów, zabudowań, ale wciąż całość potrafi zaimponować. Czy jest za duży? No, kurwa, a czy Frosti pierdoli bzdury? Oczywiście, że tak. Świat Odyssey mógłby mieć połowę swoich rozmiarów i NIC by na tym nie ucierpiał. Intryga głównego wątku pokrywa 25%, no, może 33% powierzchni. Reszta jest zbędna pod tym względem i służy jedynie pobocznym misjom, choć mógłbym wskazać 1/4, prawdopodobnie nawet 1/3 mapy, która nie służy absolutnie niczemu lub prawie niczemu (patrz: Macedoonia, Achaja i parę innych sporych regionów/wysp). Słowem: Ubi, światy robicie urzekające, ale ostro ponosi was z ich rozmiarami.
Fabuła: W sumie miałem zero oczekiwań, bo nie po to tutaj przyszedłem. Jak wypada intryga w Odysei? Poprawnie, ale też bez zaskoczeń i w całości bardzo przewidywalnie. Co na początku miło mnie zaskoczyło, to fakt, że Kasandra (tak, grałem BABĄ) ma jakiś charakter. Bayek w Origins mnie trochę raził swoją bezpłciowością, brakiem poczucia humoru i że w ogóle był jakimś takim smutasem. A Kasandrę polubiłem już od motywu z okiem Cyklopa, a potem też miała swoje udane chwile i kwestie, gdzie zdarzało mi się prychnąć. Kwestię dysonansu ludonarracyjnego pominę, bo ten cykl chyba nigdy się z niego nie uwolni. Ogólnie mówiąc bohaterka potrafiła w jednej chwili litować się nad jakąś postacią oraz okazywać empatię, a za chwilę bez żadnych oporów i wątpliwości przyjąć zlecenie na morderstwo jakiegoś polityka. A potem bezmyślnie wykonać wyrok. Bo tak.
Całkiem udali się za to poboczni bohaterowie. Herodot może trochę przymula, ale już taki Sokrates miło potrafi nas punktować swoimi przemądrzałymi spostrzeżeniami. Alcybiades też niezły. Cichym bohaterem jest ten tłuk co go wieziemy na igrzyska do Olimpii, hehe, co za ułom.
Główny wątek oceniam poprawnie, miał kilka swoich krótkich błysków (przede wszystkim z udziałem Brazydasa), trochę rozdmuchania, ale pal licho.
Model Walki: Takie tam ciachu ciach, byleby naładować pasek spacjala i dojebać przeciwnika powerem. Pewnie, że można to rozwiązać znacznie bardziej finezyjnie (na wyższych poziomach trudności to wręcz mus), ale uwierzcie mi, że na przestrzeni 50, 80 czy 100 godzin nie będzie Wam się chciało. Ja po 15 godzinach miałem odblokowane wszystkie interesujące mnie umiejętności/specjale, a potem już tylko podnosiłem im obrażenia. I stosowałem te same patenty przez kolejne 100 godzin. W miarę możliwości i potrzeby. Początkowo agresywnie śmigałem po tych wszystkich fortecach w trybie stealth od wroga do wroga (przecież nie będę siedział w krzakach i gwizdał, bo to zbyt homo), ale gdy już byłem zauważony to szedłem na żywioł, wesoło machając mieczykiem na lewo i prawo, na przemian stosując to z unikami. Ale i tak najlepszą metodą na wszystko był stary dobry Spartański Kopniak, który wypierdalał wrogów w kosmos i satysfakcjonował mnie do końca xd
Ogólnie system walki nie nazwałbym porywającym, ale wystarczającym.
Zajęcia poboczne: Mam tę przykrą przypadłość, że uwielbiam czyścić mapy. Tutaj tego nawet nie trzeba robić do platyny, ale i tak to robiłem. Bo lubię. Biegałem jak pierdolnięty od znaku zapytania do znaku zapytania i wyrzynałem te posterunki militarne oraz siedliska dzikich zwierząt, plądrowałem grobowce czy świątynie, zbierając przy tym TONY złomu, który nadawał się tylko do sprzedaży, albo rozbiórki na jeszcze więcej złomu. W ogóle loot w tej grze nie grzeje gracza i trudno się poczuć nagrodzonym. Więc wpadałem do takiego fortu, ogarniałem cele (zabij kapitana, spal zapasy, znajdź skarb), zabijałem kapitana, spaliłem zapasy, zgarniałem skarb i spierdalałem z dziesiątką pozostałych przy życiu żołdaków na karku, bo szkoda było mi czasu na walkę z nimi. W ogóle te posterunki to chyba jakiś żart projektantów, bo kilkanaście z nich miało ten sam setting i układ pomieszczeń. Pod koniec gry wbijając w posterunek na pierwszy rzut oka wiedziałam już gdzie szukać fantów (bo zawsze są w tym samym miejscu).
Gra w żaden sposób nie motywuje do podejścia stealth i jak również w żaden sposób tego nie nagradza, więc po co się starać?
Bitwy morskie? No ujdą, ale brakuje tutaj tych salw armatnich rozpierdalających burty przeciwnika, a szycie z łuków i rzucanie dzidami w żaden sposób nie jest już tak soczyste. Przyboczni zbędni i szkoda zachodu. No i te pożal się boże szanty. W Black Flag słuchałem ich z przyjemnością, tutaj wolałem puścić sobie ten kawałek o tym, że ale dżez, hardkorowo pada deszcz i na maksa wieje też ja łagodnie uśmiechnięta.
Najemnicy? początkowo patent wydawał się spoko, ale po kilkudziesięciu godzinach zaczął ostro męczyć bułę. Typy pojawiają się znikąd i tylko zajmują niepotrzebnie czas. Był spory potencjał w tym patencie (może coś na wzór Namesis z Mordoru), ale skończyło się spawnie wyjątkowo odpornych przeciwników w wyjątkowo gorących momentach. Ni ładu, ni składu.
Czciciele Kosmosa? No, to akurat fajny element. Taki z biglem i potencjałem. Aktywuje u gracza żyłkę detektywistyczną, a każdy ubity czciciel daje satysfakcję. Może przez to, że jest ich ograniczona ilość i w przeciwieństwie do najemników nie spawnują się w nieskończoność, więc jest poczucie, że z każdym mordem zbliżamy się do sukcesu.
Level wrogów się stale skaluje, więc naprawdę nie wiem po co w tej grze istnieje coś powyżej 50 poziomu. Rosną nam obrażenia, ale przeciwnikom wytrzymałość, więc nic się kompletnie nie zmienia - nadal potrzebujemy tyle samo czasu do zajebania podrzędnego łucznika. Nawet jeśli dokoksowani wrócimy na pierwszą wyspę, to wszyscy i tak będą tam odpowiednio wyskalowani, abyśmy przypadkiem zbyt szybko się z nimi nie rozprawili i zamiast spędzić w grze 50 godzin, spędzimy 100. Tego rodzaju skalowanie to powinno się leczyć na onkologii, bo gracz kompletnie nie czuje przyrostu własnej mocy. Niby levele rosną, ale nic z tego nie wynika i zmieniają się tylko cyferki w statystykach.
Aha, jazda na koniu to jakiś kurwa żart. Szczególnie w mieście, bo tam to już w ogóle lepiej go zrzucić ze skarpy (polecam). Szybciej się biega i nie ogranicza mobilności.
Drugi nieśmieszny żart to loadingi (częstotliwość i długość). Przy tej grze zacząłem dostrzegać potencjalną przewagę nowej generacji konsol.
Dobra, kończę już. Przeznaczyłem na tę grę 115 godzin swojego życia, a teraz przeznaczam dodatkowy czas na napisanie tego tekstu.
Musze kurwa przestać. Natychmiast.
Ale ogólnie OK/10.