Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Postów

    7 089
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    166

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Tchia była poza konkursem i na lewo, bo Mysza się zgłosił długo po czasie i w ramach wyjątku dostał prezent świąteczny. Uniknął bana, nie dostał bonusu. No trochę inna sytuacja. Ofi zrobił to oficjalną, legalną drogą według regulaminu. Chyba że masz na myśli inną sytuację, której sobie teraz nie przypominam.
  2. Ta, problemu całkowicie nie wyeliminujesz chcąc przygotować przesyłki szybko i względnie tanio, zamiast pieścić się z tym jak matka w łobuzem. Ale można minimalizować ryzyko. Te koperty wydają się spoko, usztywniają, są poręczne dla kuriera i bezpieczniejsze w transporcie. Same w sobie mówią "nie zginać" i nawet jak je postawisz na grzbiecie między kartonami, to pismo w środku wciąż pozostaje usztywnione i raczej samo z siebie się nigdzie nie podwinie. Łapusz później chyba w takich wysyłał wydania specjalne i było git. Warto spróbować. Tak. Wydanie z dodatkowymi stronami.
  3. Numerek odebrany i nawet nie jest uszkodzony, jednak mam pewne wątpliwości co do tej koperty bąbelkowej. Tym razem się udało, ale potrafię sobie wyobrazić, że za miesiąc albo dwa przyjdzie w gorszym stanie. Zależy od szczęścia i delikatnego kuriera, więc może być różnie. Koperta bąbelkowa nie daje sztywnego komfortu trzymania w jednej ręce i wręcz prosi się o przełamanie, trochę "przelewa" się w dłoni, a kurier nie ma wielu powodów czy sugestii, by obchodzić się z tym względnie delikatnie. Wielu czytelnikom zależy, by pismo było w nienagannym stanie, mają do tego prawo, a jaka będzie skala zgłoszonych "przełamanych grzbietów" to pewnie się okaże za jakiś czas. Osobiście nie jestem fanem koperty bąbelkowej. A jeśli już, to można rozważyć jakąś tekturową wkładkę. Albo przerzucić się na tekturowe, sztywne koperty. Mam na myśli oczywiście przesyłki dla Patronów, bo te Perez przygotowuje osobiście i ręcznie, a bazowa prenumerata idzie hurtem w folie, w innym przypadku chłop by cały miesiąc pakował prenumeraty. Nie wiem jak to się prezentuje kosztowo i czy rozważanie czegokolwiek poza kopertą bąbelkową ma sens, ale obecnie przesyłka z pismem wydaje się taka delikatna i podatna na uszkodzenia.
  4. Numer w kioskach dopiero od jutra Mordo.
  5. Jeśli Ci to pomoże, to ja o 13:17 dostałem maila z Patronite o dostępności e-wydania.
  6. Patrzcie jak go piecze kolor Sony.
  7. Teraz do komiksu by się przydało dodać etap życia dla tematu: "dostaliście już powiadomienie od InPostu? U mnie odebrana przez kuriera". "U mnie już w oddziale", "Jutro po robocie do paczkomatu". PS do mnie też już leci.
  8. Kmiot

    Beat Saber

    https://www.youtube.com/watch?v=JVO6lUznbVc Darmowy OST 7 jutro.
  9. Kmiot

    Helldivers 2

    Wszedłem dzisiaj na krótko, by zobaczyć Czarną Dziurę na własne oczy. Trochę hipnotyzuje, a te dźwięki wrzucają ciareczki na kark. No właśnie: Czarna Dziura czy Portal? Pamiątkowa fotka.
  10. Posiadacze PSVR2 mogą rozważyć abonament Premium (szczególnie gdy mają już Extra), bo będą darmowe gry. Czy regularnie, to nie wiem, bo aż tyle tych tytułów nie ma, by co miesiąc dostarczać sztosy, ale początek obiecujący. Szczególnie, gdy ktoś nie posiada jeszcze TWD czy Synth Riders. Abonament Premium oferuje oprócz tego wersje demonstracyjne innych gier VR, więc tym bardziej można się zastanowić.
  11. Kmiot

    Helldivers 2

  12. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    No właśnie dlatego piszę, że trudno Corn Kidz 64 zamknąć w ramach "policzalnych" światów. Jeśli się nad tym zastanowić, to można te wszystkie lokacje liczyć jako jeden, wspólny świat. Ja go sobie podzieliłem w głowie na dwa mniejsze huby, ale tak naprawdę to tylko moje odczucie, które nie musi być słuszne. Nie jest to nawet specjalnie istotne, więc nie przykładałbym do tego więcej uwagi i na ten temat głębiej dyskutował. Corn Kidz 64 wyłowiłem z PSX Extreme i podcastu Adama Piechoty, który lubi grzebać w tym gatunku i spodziewam się, że to nie ostatni raz. Cavern of Dreams też było w artykule z PE, więc mam na oku.
  13. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Marsupilami: Hoobadventure (+DLC) [PS5] Platformówka 2D dużo czerpiąca z Donkey Kong Country, aczkolwiek znacznie uproszczona mechanicznie i złagodzona pod kątem stopnia trudności. Jest lekka, łatwa, przez większość czasu przyjemna, choć w tej swojej bezinwazyjności potrafi być wręcz nużąca. Nie stanowi bowiem żadnego wyzwania, jeśli mamy więcej niż piętnaście lat i potrafimy skoordynować wciskanie na przemian dwóch przycisków odpowiadających albo za skok, albo atak. Oczywiście Marsupilami ma kilka dodatkowych pomysłów na urozmaicenie gameplayu, ale przełomowe to one z pewnością nie są, ot, gatunkowe standardy. Jest system żyć, ale szybko dochrapiemy się 99 sztuk i z tych okolic już nie zjedziemy do końca gry. Dobrnięcie do finałowego poziomu nie powinno zająć nam więcej niż 4-5 godzin i to zakładając, że zechcemy grę zrobić na 100%, czyli na każdym levelu odnaleźć garść piórek (czasem ukrytych, czasem całkowicie na widoku, ale wymagających nieco więcej ekwilibrystyki oraz ryzyka w platformowaniu). Zgodnie z tradycją Donkey Konga każdy poziom skrywa również bonusową komnatę z dodatkowym wyzwaniem platformowym na czas. Ani piórka, ani bonusowa komnata nie nastręczają większych kłopotów i wszystkie “znajdźki” odnajdywałem już przy pierwszym podejściu, więc nie będą nawet pożeraczem czasu. Ot, wymagają nieco uważniejszego eksplorowania poziomów i są satysfakcjonującym dodatkiem do platformowego rdzenia, ale nie wymuszają powtarzania poziomów. Od wymuszania powtórek są wyzwania czasowe, czyli speedruny przez już raz zaliczony level, celem zdobycia dodatkowego medalu. O ile uzyskanie “brązu” nie jest specjalnie wymagające, tak bieg na “złoto” wymaga już odrobiny optymalizacji (czasem warto poświęcić serduszko energii, by gdzieś dostać się szybciej) i farta, szczególnie w późniejszych etapach gry, bo układowi platform/przeciwników brakuje przemyślanego “flow” i często się zdarzy, że stoimy bezczynnie czekając na odpowiednią sekwencję wind, kołowrotków, przeszkadzajek. Na szczęście twórcy nie uprzykrzają graczowi życia i do 100% wystarcza zdobycie jakiegokolwiek medalu, a na osiągnięcie tego rzadko kiedy potrzebna jest więcej, niż jedna próba. Gdyby było inaczej, to pewnie bym odpuścił, bo nie lubię wyzwań czasowych, a tak to w sumie nie było nawet uciążliwe, chyba że ktoś będzie miał ambicję na "złoto". Łatwo jednak obliczyć, że skoro osiągnięcie 100% zajęło mi 4-5 godzin, a wiąże się to z podwójnym przechodzeniem tych samych poziomów, to gdyby odpuścić wyzwania czasowe, ukończymy Marsupilami w 2-3 godziny. Gra oferuje bowiem raptem trzy światy, co daje nieco ponad 20 poziomów. Każdy świat kończy się również walką z bossem, ale stanowi ona formę pogoni przez poziom. Marsupliami jest ładniutka i niezwykle barwna, choć mogłaby być znacznie bardziej urodziwa, gdyby nie wyraźne kłopoty z rozdzielczością obrazu. Grałem na PS5, a miałem wrażenie, jakbym podłączył pod TV Switcha. Z muzyką jest o tyle dziwna sprawa, że na początkowych poziomach byłem nią zachwycony, ale im dalej w grę tym bardziej gdzieś mi umykała i już tak nie rzucała się w uszy. I na tym mógłbym zakończyć, ale należy twórcom oddać fakt, że po jakimś czasie od premiery dodali do gry darmowe DLC. A obejmuje ono cały dodatkowy świat, który zawiera 10 poziomów, więc jest rozmiarów połowy podstawki. Jest też wizualnie i artystycznie najbardziej uroczy, pełny nowych przeciwników, patentów i rozwiązań gameplayowych. W gruncie rzeczy poziomy w dodatku funkcjonują na tej samej zasadzie, czyli piórka (choć tutaj podmienione na jajka), bonusowa komnata, plus czasówka na medal. Ale mają też twist, bo po przejściu całości możemy podjąć próbę zaliczenia ich w trybie “Kataklizmu”, który znane nam levele znacząco utrudnia, dorzuca więcej przeszkadzajek, zabiera część platform, modyfikuje otoczenie. Dla równowagi nie mamy tam presji czasowej i licznik żyć nie obowiązuje, więc można podchodzić do nich na spokojnie, synek. Bazowa gra wraz z darmowym dodatkiem jest już na tyle bogata w zawartość, że zainteresowanie się Marsupilami można usprawiedliwić (10 godzin). Nadal nie będzie to żadne wyzwanie dla nawet średnio uzdolnionego gracza, co za tym idzie z satysfakcją też będzie różnie, ale grę kupiłem w promocji za całe 13 zł, zanim zdążyłem się nią znudzić, to się skończyła, więc w sumie gdyby kogoś naszedł apetyt na takie mało wyszukane skakanko, to chyba dobry adres. Corn Kidz 64 [Switch] To ciekawy tytuł. Retro 3D platformer-colectathon na modłę epoki PS1/N64. Oczywiście dzisiejsza technologia pozwoliła, by tego typu gra tylko powierzchownie wyglądała “jak wtedy”, ale poruszała się już jak współczesne. Lub jak kto woli: by prezentowała się jak je zapamiętaliśmy, a nie jak rzeczywiście działy. Jest więc płynnie, całkiem responsywnie (choć mam wrażenie, że mogło być jeszcze lepiej, ale może to kwestia mojego nieco już wyrobionego na gałkach pada xd) i z zaskakująco szerokim wachlarzem ruchów. Ten otwiera przed nami sporo możliwości i nieoczywistych perspektyw, ale ta świadomość dotrze do nas dopiero z czasem, gdy oswoimy się z kontrolowaną przez nas kózką. A ta, jak na kózkę przystało, lubi walić “z byka”, jest też całkiem zdolna, gdy trzeba wykorzystać pionową ścianę, by się od niej odbić. Walljumpy to w zasadzie esencja elementów platformowych w Corn Kidz 64. Początkowo mogą wydawać się mało intuicyjne i jakby brakowało w nich konsekwencji, ale z każdą godziną w grze rośnie nasza umiejętność kontrolowania walljumpów i zaczynamy doceniać ich wielozadaniowość oraz elastyczność, bo umożliwiają różne cuda. Przyjdzie nam bowiem korzystać z pełnego zakresu ruchów, by na każdym z poziomów zebrać jak najwięcej śmieci, po to by otworzyć kolejne drzwi, gdzie przyjdzie nam zbierać jeszcze więcej śmieci. Idea collectathonu tego wymaga. Kolekcjonujemy więc głównie barwne sześciany, które warunkują nasz ogólny progres, ale będziemy mogli też poszperać w poszukiwaniu za przedmiotami, o które poprosili nas NPC, albo dodatkowymi wyzwaniami platformowymi. W nagrodę zwykle i tak dostaniemy kolorowe sześciany, więc na jedno wychodzi, ale to trochę urozmaica zbieractwo. Mimo wszystko mam poczucie, że grze pod tym względem ciut jednak brakuje różnorodności i przydałoby się więcej kategorii śmieci do kolekcjonowania. Gra nie jest też specjalnie wielka, ma dwa znaczące huby, które wewnątrz oferują liczne mniejsze lokacje. W ogóle trudno grę określić w normach liczbowych, bo miejscówki są mocno nieregularne rozmiarowo, niektóre ciaśniutkie, inne przestrzenne i kryjące wiele sekretów do odnalezienia (również opcjonalnych mniejszych lokacji), jeszcze inne nastawione na czyste platformowe wyzwanie, bez odwracania uwagi zbieraniem śmieci. Przez to Corn Kidz 64 wydaje się grą konstrukcyjnie różnorodną i chwilami przyjdzie nam wysilić szare komórki w trakcie eksploracji, a innym razem zmęczymy palce w karkołomnych sekwencjach zręcznościowych. Ale żeby móc napisać “gra oferuje XX poziomów” to tutaj nie da rady. W każdym razie eksploracja i kolekcjonowanie śmieci przebiega w satysfakcjonującej atmosferze. Każdy zdobyty mały sześcian dostarcza graczowi tej niezbędnej krztyny szczęścia i zadowolenia, kopytka kózki przyjemnie tupią zależnie od podłoża, nasza kontrola postaci z każdą godziną rośnie i otwiera nowe możliwości (nawet jeśli to możliwość złamania palca na padzie), muzyczka radośnie przygrywa i nie drażni ani przez minutę, a specyficzna oprawa pieści nostalgię (scanlines!). Corn Kidz 64 na eShopie kosztuje 28 zł i jest całkowicie warte swojej ceny, zakładając, że jarają cię tego typu klimaty, gatunek i nie przeszkadza retro stylistyka. Ja przez 10 godzin ściskania pada byłem szczęśliwy i choć obejrzałem napisy końcowe, to z pewnością wciąż daleki jestem od 100%. Problem w tym, że gra nie umożliwia śledzenia progresu na bieżąco i nie jestem w stanie określić, czy np. w danej lokacji odnalazłem wszystko. Dla mnie brak tego typu jasnej deklaracji ("tak, nie ma tutaj już niczego do odnalezienia, gratulacje, przejdź dalej") jest dużą wadą collectathonu, ale dla innych to będzie drobiazg. Bramble: The Mountain King [PS5] Mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać, ale gra i tak mnie miło zaskoczyła. Ale może zacznę od tego, czego się spodziewałem. Po krótkim wstępie w pokoju Olle, nasz bohater trafia do lasu. I tutaj wszystko się zgadza, bo nawet w rozgrywce czy movemencie postaci czuć aromat drewna. Ustalmy coś na starcie: Bramble gameplayowo to 80% czasu trzymanie gałki. 10% to trzymanie gałki i rytmiczne wciskanie przycisku odpowiedzialnego za skok. Pozostałe 10% jest już nieco bardziej urozmaicone i sprowadza się do minigierek, skradania, prościutkich zagadek środowiskowych i “walk” z bossami. Te ostatnie bywają różne pod względem atmosfery czy okoliczności, ale pod względem rozgrywki sprowadzają się wciąż do tego samego: poznaj specyfikę ataków wroga, uniknij ich, skontruj w odpowiedniej chwili. Owszem, niektóre starcia są dość spektakularne wizualnie, ale szybko stają się monotonne mechanicznie i przebiegają tak samo: przeczekaj obowiązkową sekwencję ataków wroga i zadaj mu cios. Powtórz. Skradanie działa mocno umownie, jest przewidywalne i nie budzi emocji. Zagadki również nie porywają, jest ich raptem kilka, a i tak boleśnie się powtarzają (tworzenie mikstur, układanie książek). Bramble jest też na wskroś liniową grą, pełną niewidzialnych ścian i ze znikomą ilością powodów do eksploracji. Olle śmiesznie biega, trochę jak kura i nie przestawała mnie jego animacja bawić. Całość prezentuje się bardzo ładnie, niestety na screenach lepiej niż w ruchu, bo nawet na PS5 grze zdarza się szarpać klatkami, szczególnie w momentach, gdy próbuje zaimponować wizualnie i wrzuca na ekran kilka efektów jednocześnie. Więc tak, Bramble mocno niedomaga pod względem rozgrywki, sprowadzając ją do prostych procedur i sekwencji, ale siła tytułu tkwi w innych aspektach. Opowieść rozpoczyna się w dość bezpiecznych okolicznościach i niespiesznie dryfuje po akcentach rodem ze skandynawskich baśni. Odwiedzamy gnomy (krasnoludki), skaczemy po muchomorkach, napotykamy na inne urocze stworzenia i okoliczności. Ale gra metodycznie zbacza w coraz mroczniejsze rejony, z wolna wypełnia się smutkiem oraz tragedią, aż osiąga poziom istnej makabry i nie myślę tutaj tylko o krwawych scenach śmierci rozczłonkowanego, albo zmiażdżonego Olle, bo to na pewnym etapie codzienność. Przedstawiona historyjka i jej wizualna prezentacja to bracia Grimm, albo Hans Christian Andersen podniesieni do potęgi, a ponieważ na ich baśniach się wychowałem (czytanych przez starszą siostrę), to z automatu uległem grze bardziej, niż może powinienem. Samo obserwowanie wydarzeń było angażującym doświadczeniem, a że Bramble nie boi się poruszać mocnych tematów czy wplatać w opowieść drastycznych akcentów, to tylko buduje odpowiedni klimat i pod tym względem gra nie zawodzi, a wręcz pozytywnie zaskakuje. Uważne, niespieszne przejście gry to okolice pięciu godzin, więc Bramble jest atrakcją dość krótką, ubogą pod względem rozgrywki, acz intensywną w doznania. Ucieleśnienie mrocznej, skandynawskiej baśni.
  14. Kmiot

    Helldivers 2

  15. Kmiot

    Helldivers 2

    Ludzie zastanawiali się, dlaczego przy aktualnym Ważnym Rozkazie zniszczenia Meridii progres nie chce drgnąć i cały czas stoi na 0%. W pierwszych dwóch minutach chłop wyjaśnia na czym prawdopodobnie polega cały patent i coś w tym chyba jest, Krótko mówiąc, przyczyną jest wysoki przyrost Terminidów (jak na Superkolonię przystało), który niweluje nasze starania, ale ten przyrost z każdą godziną i udaną misją społeczności zdaje się maleć. Na początku Rozkazu miał 10%, na filmiku jest 6,8%, gdy piszę tego posta jest to już 5,5% , więc według tej teorii kiedy przyrost spadnie poniżej naszego tempa wybijania Robali, to progres misji zacznie postępować. Ale w sumie nie ma oficjalnego potwierdzenia i możliwe, że to bez związku. https://helldiverscompanion.com/ Edit: pojawił się progres
  16. Jakoś udało mi się opanować ten chaos, więc zapraszam na rozgrywkę w dość spartańskich warunkach. Jest, jak jest. Przynajmniej szybciej mogę wrzucić wyniki, hehe. Standardowo uprasza się, by nie wołać do tematu zwycięzcy, a jego samego zapraszam do moich prywatnych kwater wiadomości w celu ustalenia adresu wysyłki i ewentualnego wyboru nagrody bonusowej.
  17. Kmiot

    ASTRO BOT

    Prawdziwy AMBASADOR PlayStation. Pewniaczek.
  18. Kmiot

    Helldivers 2

    Ta aktualna misja związana ze zniszczeniem Meridii to wesoła imprezka. No, ale chyba jednak nie bez powodu Meridia określana jest Superkolonią Terminidów, co? I ten odbiór xd Co ważniejsze, zabawa z Ciemnym Płynem, technologią Iluminati, najpewniej skomplikuje sprawy w przyszłości, hehe.
  19. Starship Troopers od Kacpra.
  20. NRGeek w ogóle dostarczył najbardziej niechlujne teksty do tego numeru, napisane chwilami zupełnie na odpierdol, chaotyczne, z losowo aktywującą się interpunkcją i w ogóle tragedia, że takie fragmenty przeszły niezauważone do druku. Mój ulubiony:
  21. Niespecjalnie. Dlatego warto robić save sloty. Unikając spoilerów fabularnych zdradzę jedynie, że tym momentem jest chwila, gdy Nowa będzie poproszony o podjęcie ważnej decyzji, a zanim ją podejmie to będzie zmuszony się pokręcić po zamku i pogadać z ludźmi. W tych okolicach trzeba być czujnym i zrekrutować wszystko, co możliwe (warto zerknąć na listę do wróżki). Jest też ponoć możliwość soft locka i na tym etapie "point of no return" nie zdołamy już zrekrutować jednej postaci, dlatego warto to zrobić wcześniej. Jakiej postaci? Nie zdradzę oczywiście, ale zasugeruję zainteresować się questem Marissy, gdy ta pojawi się w naszym zamku i będzie stała pod ścianą na pierwszym piętrze. Później w trakcie "point of no return" nie będziemy mogli jej wziąć do party (utknie w sali narad, czekając na naszą decyzję, hehe), a bez niej w party nie zrekrutujemy wspomnianej postaci. Trochę to zagmatwane, ale dacie radę. I to nie jest jeszcze wcale taki koniec-koniec gry. Po tym punkcie bez powrotu jest jeszcze trochę fabuły.
  22. Cytat z "właśnie ukończyłem", ale nie chcę tam zaśmiecać detalami. Oczywiście, że do platyny/calaka to z poradnikiem na kolanach, bo niektóre motywy są tak zakamuflowane, że bez pomocy internetu spędziłbym w grze dwa razy tyle czasu. A i tak bez gwarancji, że sam na to ostatecznie wpadnę. Ryby to jeden z przykładów, ostatnie 5-6 okazów to już z google łowiłem. Jeszcze większe spierdolenie jest w przypadku przepisów kucharskich, bo niektóre spawnują się losowo w wybranych sklepikach (podobnie jak scenariusze teatralne, ale tych jest raptem 4-5 sztuk), a asortyment zmienia się tam co pół godziny gry, więc bez wiedzy w której wiosce szukać to można błądzić bez końca, zanim jakimś fartem zbierze się komplet. Co więcej, niektóre przepisy pojawiają się u NPCów dopiero po istotnych zdarzeniach fabularnych, więc cóż - trzeba wracać do już odwiedzonych lokacji i domów, by przepytać wieśniaków ponownie. Do platyny/calaka trzeba też odnaleźć wszystkie skrzynki na świecie i chociaż byłem z tym okropnie skrupulatny, to na koniec i tak zabrakło mi trzech sztuk spośród 250. I teraz nawet z poradnikiem na kolanie problemem jest domyślić się, które ominąłem. Oczywiście były bezczelnie ukryte i zasłonięte elementami otoczenia, bo dlaczego nie? Dodatkowo kilkanaście z nich spawnuje się losowo w random encounterach i choć wiele wpadło przy okazji zwykłej gry, to kilku skrzynek trzeba szukać w konkretnej lokacji, a nawet pomieszczeniu. Nie ma jednak gwarancji, że odpowiednia walka zespawnuje się od ręki, więc trzeba biegać w kółko i cierpliwie czekać. Bez pomocy google to byłaby katorga namierzyć niektóre skrzynki. Podobnie ze zbieraniem kolekcji "bączków", bo te dropią losowo z konkretnych przeciwników, ale to można akurat zweryfikować w bibliotecznej encyklopedii, o ile tylko już tego przeciwnika raz pokonałeś. Nieco gorzej jest ze zlokalizowaniem trenerów rozsianych po świecie, bo wielu z nich to zwykli wieśniacy, więc trzeba zagadywać z każdym i patrzeć czy chcą grać. To akurat udało się ogarnąć samodzielnie, choć notowałem sobie ich miejscówki od początku, bo nie wszystkich szkło pokonać "z marszu" - mieli za mocne bączki na ten moment gry - i trzeba było wrócić do nich później. Kwestia czasu i cierpliwości. Co tam jeszcze zjebane było? Scenki w gorących źródłach to też metoda "a może ten skład? a może ten?" i tak do skutku, aż odblokuje się 40 dialogów. Wyścigi jajek też grind, czasochłonny i dość żmudny, na szczęście nieco przyspieszony przy pełnym ulepszeniu przybytku (i dopiero wtedy polecam się za to brać). Ale przynajmniej nieco emocji i wkurwienia było przy najtrudniejszych wyścigach. Karcianka? Ufff, pokonać w karty wszystkie zrekrutowane postaci to żaden większy problem, bo to głąby, ale całość jest znów okropnie czasochłonna. Ponad 100 gier (nie zdradzę ile konkretnie, ale pomimo tytułu gry - bohaterów jest "nieco" więcej, niż stu) i każdemu trzeba poświęcić 4-5 minut na partyjkę. Matematykę zostawiam wam. Lepiej nie zostawiać sobie tego na koniec i grać w miarę na bieżąco. Jest jeszcze handel oczywiście i konieczność zarobienia miliona waluty tylko na kupowaniu tanio i sprzedawaniu drogo przedmiotów, które w grze nie pełnią żadnej innej roli. Placówek handlu na całym świecie jest chyba 8, każda z własnym asortymentem i cenami, więc można to ogarnąć samemu odpowiednio notując sobie pułapy cenowe artykułów i kupować pierdoły tam gdzie tanio, by sprzedać je naiwniakom w innej wiosce za 500% ceny. Milion baqua leci jak krew z nosa, ale przynajmniej nie ma w tym losowości i jak się opanuje schemat najdroższych oraz najbardziej dochodowych towarów, to można się dorobić. Natomiast nie ma sensu sugerować się tymi kolorowymi strzałkami, bo one symbolizują nieistotne wahania ceny. Należy całkowicie polegać na własnych notatkach, albo po prostu znaleźć metodę na googlach. No i lepiej skupić się na tych najdroższych fantach (diamenty, perły, na pewnym etapie pojawią się wyjątkowo drogie kimona czy wallscrolle). Zebranie kompletu run i runeshardów to też potrafi być uciążliwe. Kluczowe jest, by ich nie sprzedawać i magazynować (przynajmniej po jednej sztuce) w zamku, bo na koniec gry znacząco ułatwia to namierzenie tych run, których mam brakuje do kompletu. A zdobycie niektórych to dość problematyczna kwestia, bo nie sposób ich kupić, więc bez pomocy internetu może to potrwać (np. ten arabski NPC, z którym trzeba zagadać kilka razy w różnych lokacjach). Ale znacznie trudniej będzie określić KTÓRYCH nam brakuje, dlatego przede wszystkim magazynujcie przynajmniej po jednej sztuce. Wszystkich run jest 119, ale co ciekawe unikatowe runy postaci (te, których nie można zdjąć) się nie wliczają do listy. Gra wielu rzeczy nie ułatwia, bo o ile ryby czy przeciwników możemy zweryfikować w bibliotece i widzimy ilu nam brakuje, tak z runami, trenerami bączków czy tymi przeklętymi skrzynkami nie mamy już takiego komfortu, bo wewnątrz gry nie mamy żadnej listy. Ma szczęście przy potencjalnych rekrutach możemy się wspomóc sugestiami wróżki i nie musimy biegać po całym świecie jak kura bez głowy, bo brakuje nam 2-3 sojuszników. Aha, powodzenia z szukaniem jednego z przeciwników do encyklopedii, bo skurwysyn jest tak zakamuflowany, ze w życiu bym go sam nie odnalazł xd Generalnie calakowania tej gry nie polecam, chyba że ktoś ma ciągoty masochistyczne. Sam bym tego nie robił, ale to Eiyuden i obiecałem sobie wycisnąć z tej gry wszystko. Jesli mimo to ktoś zamierza się szarpnąć, to najlepiej poczekać z wszystkim na endgame/postgame. No i co kilka godzin zakładajcie nowego save slota, bo jest fabularny "point of no return", po przekroczeniu którego nie zrekrutujemy kompletu postaci.
  23. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Haha, nawet mi nie pisz. Łowisko oczywiście zlokalizowałem z internetem, a nawet wiedząc gdzie mniej-więcej szukać (posiłkowałem się tylko wskazówkami słownymi, bo nie chciałem oglądać na YT) to i tak miałem problem je znaleźć xd Kompletnie nic tam nie sugeruje, że można łowić, poza słabo widocznymi rybami w morzu. Zapewne nigdy by mi nie przyszło do głowy tam szperać, tym bardziej, że na mapach świata nie ma żadnych motywacji, by łazić po kątach. Eiyuden pełny jest takich niejasnych motywów i trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek wszystko zrobił samodzielnie. Platynowanie tej gry to droga przez mękę, grind i randomowe rzeczy. Nawet z poradnikiem na kolanie. Co do kwestii ile zrobiłem sam, to trudno obliczyć, ale szerzej się odniosę wieczorem już w dedykowanym grze temacie, bo tam się może komuś przyda, a tutaj jest chyba nieodpowiednie miejsce na wchodzenie w detale.
  24. No ma się, to gra się. Najwięcej funu i specyficznych doznań dostarczają mi gry z kategorii rytmiczno-muzycznej, bo większość oferowanych przez nie atrakcji jest nie do odtworzenia poza sferą VR. Beat Saber to oczywiście ambasador, bo gra po tych wszystkich latach wciąż jest rozwijana i rozszerzana zarówno darmowymi, jak i płatnymi DLC. Ale są jeszcze Synth Riders, jest Pistol Whip, gry perkusyjne. Nie ma tego przesadnie dużo, ale jak dla mnie w zupełności wystarczająco. A przecież są też inne kategorie. Rogalika Synapse platynowało mi się satysfakcjonująco, na półce czeka wysoko oceniane Vertigo 2, chciałoby się również dać szansę RE4 w trybie VR, bo brzmi jak dobra zabawa. Humanity też czeka, Moss 2 zaraz obok. Z racji, że grywam sporadycznie i traktuję VR jako odskocznię, to jest tego aż w nadmiarze i dla chcącego nic trudnego w sumie. Marzy mi się kierownica do GT7, ale marzenie chwilowo musi poczekać, jednak taki zestaw może kolejny raz odmienić moje gamingowe życie. Red, może Ty po prostu spróbuj innych kategorii gier? Takich prostszych konstrukcyjnie, w których nie trzeba pamiętać tysiąca gestów? W Tetrisa pograj, albo zaryzykuj z Beat Saberem, bo to pewniaczek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...