No, ja tak mam, że Asasyna chętnie sprawdzę o ile właśnie setting mi usiądzie. Black Flag był grany, bo żal było zignorować jedną z nielicznych gier pirackich. To był w zasadzie mój pierwszy Asasyn, więc siłą rzeczy wszystko było dla mnie trochę świeższe, niż dla kogoś, kto mielił wcześniejsze części.
Teraz ograłem też Origins, bo starożytny Egipt skusił. I mógłbym się do paru rzeczy przyczepić: zmieniony model walki nadal nie przynosi satysfakcji (nie czuć ciężaru ciosów, a przeciwnicy niespecjalnie na nie reagują); sidequesty nudzą (już wolałem biegać za znakami zapytania); przeciwnicy (AI) to matoły, ale przynajmniej dzięki temu czyszczenie obozów odbywa się w ekspresowym tempie i się nie dłuży; elementy stealth praktycznie bez zmian (wciąż mocno uproszczone); a Bayek zabija bez skrupułów i nie poświęca ani chwili na jakąkolwiek wątpliwość (zleceniodawca każe zabić kwiaciareczkę, bo jest nikczemna? Ok, wierzę ci na słowo dobry człowieku, cyk, zabita; przecież byś mnie nie okłamał co do jej natury).
Jednak tak jak podejrzewałem - setting wyciąga tę grę za uszy i praktycznie dźwiga na swoich barkach całe te dziesiątki godzin powtarzalnego gameplayu. Szalenie urokliwy ten Egipt - pustynie, oazy, Aleksandria, grobowce - wszytko to potrafi być chwilami wręcz piękne i niezwykle klimatyczne, więc sama eksploracja zyskuje na atrakcyjności.
Dwa tygodnie temu wycisnąłem z Origins platynę (co ciekawe, nie trzeba do tego robić wszystkich sidequestów i bardzo szczęśliwie, bo są niezbyt zajmujące, a jest ich - nie wiem - z 80?) i w sumie jestem do tej pory syty na tyle, by nawet nie myśleć o dokupywaniu DLC.
Odyssey pewnie za jakiś czas ugryzę, bo setting zachęca. Podobnie jak Ragnarok. Ale to już mam nadzieję, że na next genie.