-
Postów
7 158 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
169
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Kmiot
-
Bluber to specyficzny przypadek z forumowymi koneksjami i wielu dawało mu plusy z zasady, po znajomości. A niektórzy minusy. Regularnie, codziennie. Choć może się mylę, ale trudno mi sobie wyobrazić daną sytuację i morze plusów za goły post o treści "xD". Wracając na tory tematu to tak - kupiłem Death Stranding, ale nie mam zdjęcia pudełka pod ręką, więc musicie uwierzyć na słowo. Czekam na plusy.
-
Ja wiem, rozumiem, bo zdarzało mi się tu wrzucić fotkę zakupów, z których byłem szczególnie dumny, ale jednak... Nie. Nie sądzę. Tutaj jest jednak największe natężenie plusów i serduszek w stosunku do wysiłku włożonego w posta ;] Ale hej, taka idea tematu, kim jestem, by się czepiać.
-
Nie wiem, czuję jakiś wewnętrzny opór przed wrzucaniem tutaj zdjęć zakupów, nawet pomimo faktu, że to była chyba pierwsza gra tej generacji, którą kupiłem w preorderze (dzień przed premierą, ale jednak). A przecież w międzyczasie były też inne gry. Jakbym się sprzedawał za łatwe plusy. Jak te Insta-modelki pokazujące odpowiednio wykadrowane ciało za suby. Co myślicie?
-
Ja ostatnio splatynowałem podstawkę i dorzuciłem 100% w Frozen Wilds. Może to tylko złudne wrażenie, ale wydaje mi się, że FW ma lepiej dopracowane scenki i same rozmowy są bardziej naturalne - gestykulacja, mimika wyglądają lepiej, staranniej, ale może to tylko moje zwidy. Ale generalnie gra jest tip-top, nawet po zakończeniu podstawki i dodatku nie odczułem znużenia. Gdybym miał drugi dodatek, to wbijałbym bez zastanowienia. Oczywiście całość na hardzie, bo w samym open worldzie to czysta przyjemność, gdy większe maszyny stanowią zagrożenie, choć przyznam, że na niektóre wyzwanie czasowe w Hunting Grounds obniżałem poziom, bo wydawały mi się zbyt chaotyczne, frenetyczne i wymagające zbyt wiele szczęścia, by je zaliczyć. Trochę bez sensu, bo wiadomo, że powalenie maszyny na easy zajmuje mniej czasu, niż na hardzie, a limit czasowy wciąż ten sam. Poza tym gra jest wręcz kapitalna i rześka. Silnik gry miło zaskakuje (przede wszystkim wspinaczkowo; jest nawet echo w wąwozach!), a bitewne możliwości naszej heroiny pozwalają na urozmaicone podejście. Maszyny świetne i zaciekle agresywne, a wieńczące wszystko Ogniste Pazury to prawdziwe bestie zlekceważone raz zabijają nas na strzała. Trochę dałem się zauroczyć tej grze, ale jednocześnie potrafiłem z niej czerpać dużo przyjemności, więc w sumie nie mogę się na nią złościć. Czekam na dwójkę, bo jest wręcz pewna. Musi być.
-
Z ciekawości sprawdziłem jak to jest z platyną i oto w skrócie co wyczytałem. Rzeczywiście - zlecenia Premium (których osobiście jeszcze nie mam, ale domyślam się, że dojdą z czasem) trzeba wykonywać na Hardzie, bo tylko wtedy można uzyskać odpowiednie oceny niezbędne do trofeów, ale to nie jest żadnym problemem, bo poziom trudności można zmieniać w każdej chwili w opcjach, więc w razie problemów w walkach zmiana na normal (a nawet very easy) jest dopuszczalna i nie wyklucza trofeów. Trudniejszym progiem do przeskoczenia jest podobno niezbędny czas, by wymaksować poziom więzi z wszystkimi "bazami", co zajmuje ok. 70 godzin, a może się nawet przeciągnąć do 130 godzin. Więc zalecenia są takie, by na początku olać temat i poświęcić fabule oraz misjom pobocznym w rozsądnych ilościach (ok. 40 godzin), co i tak bedzie dokonaniem, a grind zostawić sobie na post-game, o ile ktoś nadal będzie czuł taką potrzebę (szybsze i lepsze możliwości przemieszczania się). Dzisiaj grałem kilka godzin i nadal jest wciągająco. No i jest motorek (z dość kiepskim modelem jazdy), więc trochę lżej na plecach.
-
Panowie pozwolą, że się podepnę, bo mam propozycję. BoxVR Idea jest prosta. Dwie pałki i boksujemy. Ciosy proste, sierpy, uppercuty, do tego uniki (swaye prawo-lewo i przykuc) oraz garda, albo morda twarda. Plus co jakiś czas sugestia gry, by zmienić nogę wykroczną. Odpowiednie cele lecą w naszym kierunku w rytm muzyki. Ta jest dość generyczna, więc albo takie plumkanie bez większego charakteru i pazura, albo jakieś Murzyny próbujące śpiewać, gdy wiadomo, że nadają się jedynie do rapowania. Ze strony audio czuję lekki zawód i choć ogólnie utwory spełniają swoje zadanie nadając rytm, to jednak chciałoby się, aby oferowały coś więcej (oczyma wyobraźni widzę swój trening przy Eye of the Tiger). Nie zrozumcie mnie źle - to bardziej aplikacja fit, niż gra. Określamy swój wiek, wagę i dzienny cel, a potem wybieramy jeden z układów (podzielone na czas trwania - od krótkich poniżej 5 minut, do godzinnych, można też tworzyć własne), arenę (trzy dostępne) i lecimy. Układy ponoć są tworzone przez fit-specjalistów, ale najwyraźniej żadni z nich gracze i choreografie są raczej proste, co jeszcze nie znaczy, że łatwe, bo namachać się trzeba. I choć brakuje im większej finezji, to co najważniejsze w tym przypadku - zmuszają do ruchu. Tylko gdy chwilami przez pół minuty musimy powtarzać jeden i ten sam unik w prawo, to zaczynamy się trochę nudzić, więc ktoś mógłby w niektóre fragmenty mapowania włożyć trochę serca i życia. Szczęśliwie przez większość czasu jest wystarczająco zajmująco, a wchodzące w cel ciosy są odpowiednio mięsiste i przynoszą satysfakcję, więc macha się z dużą przyjemnością zapominając o zmęczeniu. Dzisiaj grałem przeszło godzinę i jeszcze miałem odrobinę problemów z intuicyjnością (czasem myliły mi się haki z prostymi), a serie szybkich prostych gra nie zawsze dobrze interpretowała wyraźnie gubiąc trakcję. Ale licznik spalonych kalorii leci niezależnie od wyniku, a niektórzy potrzebują takiej motywacji. Więc powtórzę jeszcze raz: gra z tego kiepska, ale jako fit-aplikacja sprawdza się wyśmienicie. Tylko tyle i aż tyle. Oczywiście Beat Saberowi nie dorasta do pięt pod żadnym względem, ale ten poza byciem fit zdolnym nas spocić potrafi być też wyśmienitą grą muzyczno-rytmiczną. Temat zobowiązuje, więc trzymając się protokołu: Zalecany kontroler: Wymagane Move x2 Język gry: Angielski Immersyjność: Bardzo wysoka (pracujemy całym ciałem, warto zapewnić sobie sporo przestrzeni z przodu) Przystępność: Wysoka - po przejściu krótkiego tutoriala każdy załapie, a gra niespecjalnie karze za niepowodzenia. Rekomendacja: Polecam jeśli bez presji chcesz się poruszać i spalić kalorie. Jeśli oprócz tego szukasz dobrej gry i muzyki to polecam Beat Sabera. Cena PS Store: bazowa - 125zł, często bywa w promocjach (raz nawet 50%). Dostępna jest też wersja pudełkowa (sam swój egzemplarz kupiłem w perfectblue.pl za 120zł) A tutaj jak się prezentuje w ruchu.
-
W mijającym tygodniu ukazał się kolejny płatny Music Pack: Rocket League X Monstercat (38 zł). Nowa arena inspirowana oczywiście Rocket League, podobnie jak kolorystyka i domyślam się, że muzyka to wyciągnięte z gry utwory (sześć sztuk), ale nie mam pewności, a sprawdzać mi się nie chce. W mojej opinii to bardzo słaby muzycznie dodatek. Od biedy jeszcze w utwór Glide mógłbym zagrać więcej niż dwa, trzy razy, ale reszta to szlam zupełnie nie w moim guście, mający w ogóle problem z wpadnięciem mi w ucho. Mapowanie klocków ujdzie, ale takie rzeczy powinienem oceniać po kilku(nastu) próbach, a tutaj zwyczajnie nie będzie mi się chciało. Wolę wrócić do starych utworów. Podobnie raczej słaby był dodatek OST3, z tą różnicą, że on był darmowy, a dwa-trzy (ze wskazaniem na dwa) utwory były świetne. Niby słabo, ale i tak 100% lepiej, niż obecny, płatny Music Pack. Ogólnie nie ma co strzępić ryja i można o temacie zapomnieć. DLC tylko dla najzagorzalszych fanów Beat Sabera. Przypominam, że na grudzień zapowiedziane są utwory 360° i kto wie jakie jeszcze usprawnienia.
-
Nie wiem czy Kojima ma zamiar czymś w tej materii zaskoczyć, ale póki co nie przypisuję tym lajkom jakiegoś dosłownego znaczenia. Ot, takie określenie waluty, punktów reputacji bądź doświadczenia, obecnych w takiej czy innej formie w większości gier. Jak ocena za wykonanie misji w MGSV, nota za styl walki w dowolnym slasherze, albo exp. w każdym RPG. No, ale może Hideo ma coś dla mnie w zanadrzu.
-
No, dawkowanie tutaj nic nie da. Albo gameplay siądzie, albo nie. Czerstwa rozgrywka w krótkich sesjach nadal pozostanie czerstwa.
-
W skrzynkach pocztowych możemy je "przekazać", czyli zostawić gdy nam nie po drodze, albo już osiągnęliśmy limit ciężaru, a inny kurier będzie mógł ją przejąć - my zgarniamy część lajków (jakiś przelicznik odległości i takie tam). Ogólnie najlepiej paczki "dostarczać", czyli zanieść je do punktu docelowego, co kończy jej podróż i o ile dobrze rozumiem zgarniemy większość lajków. Ogólnie istotne jest rozróżnienie między przekazaniem a dostarczeniem.
-
Ta, w innym tle pojawia się też Poznań. Grający zrozumieją ;]
-
No dobra, będę pierwszy. (niżej mały spoiler z początkowych dwóch godzin) Screen z duszą...
-
Odpaliłem na dwie, góra trzy godziny, aby zaspokoić ciekawość jak się w to w ogóle gra i zeszło mi godzin sześć. Otwarcie robi wrażenie - ta muzyka, ujęcia w trakcie filmików, niezwykły nastrój, co jak co, ale Chińczyk to akurat potrafi - szczególnie, że to początek gry i pewnie był cyzelowany do granic przyzwoitości. Potem odzyskujemy kontrolę nad postacią, znów wchodzi akompaniament Low Roar i ruszamy w swój pierwszy kurs do stolicy. Krajobraz i otoczenie jest niesamowite, a poruszanie się po terenie dość zajmujące, szczególnie gdy odrobinę przesadzimy z pakunkami. Po dotarciu dostajemy obowiązkowa dawkę filmików wprowadzających nas w LORE i ruszamy na pierwszą, poważną misję z dość niecodziennym ładunkiem. Robi się niepokojąco i w związku z klimatem może się pojawić u gracza dreszczyk. A po wszystkim świat nieco się przed nami otwiera i pojawiają się nowe możliwości (wprowadzane stopniowo, by nie zniechęcić). Powiem tak. Jest w tym jakaś świeżość, choć na papierze prezentuje się to przeciętnie. Ale póki co z chęcią kursuję między placówkami dostarczając porzucone przesyłki, zbierając i rozdając lajki, zużywam buty, zostawiam drabiny i liny, zbiegam z górki na pazurki. Fabularnie też jest mocno intrygująco, bo niektóre pomysły i koncepcje przedstawionego świata imponują, a pewnych głupkowatych patentów to Kojima chyba nigdy się nie wyzbędzie (Die-Hardman w tej masce to trochę jak Soul w tej swojej z Dishonored, pozdro dla kumatych), więc przyjmuję je z dobrem całego inwentarza. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że z czasem do gry może wkraść się monotonia, bo ileż można kursować z tymi paczkami, tym bardziej jeśli fabuła nie utrzyma odpowiedniego tempa, by stanowić motywację. Nie wiadomo też na jak długo krajobraz zachowa świeżość. Ja jeszcze znużenia nie odczułem, musiałem się wręcz zmusić do wyłączenia gry, bo miałem syndrom "a, dostarczę jeszcze tę przesyłkę i może znajdę coś po drodze", a potem zapylam przeładowany gibając się na boki i przewracając po upadku ze skarpy, bo nie wyhamowałem w porę (Sam komentujący to " well, fuck me" jest uroczo zwięzły). W pełni rozumiem też polaryzację ocen i jestem w stanie uwierzyć obu stronom, bo mają swoje racje i argumenty. Ja lubię i doceniam niespieszną rozgrywkę. Przechodząc RDR2 (często krytykowane za kulawe tempo i wieczną jazdę na koniu) z szybkiej podróży skorzystałem trzy, może pięć razy. Ba, rzadko kiedy w ogóle cwałowałem, jeśli nie było potrzeby i na misję (oraz w jej trakcie) kierowałem się rekreacyjnym kłusem, podziwiając widoki, szukając innych zajęć i atrakcji. Trochę w myśl zasady, że nie liczy się cel, a podróż sama w sobie. Death Stranding to podróż do kwadratu i mocno ryzykowne podejście do gameplayu i obiektywnie mało komu mógłbym grę polecić, bo większość graczy których znam najzwyczajniej by ona znudziła po trzeciej godzinie. Więc po sześciu godzinach jestem ogólnie zadowolony, chwilami nawet byłem zachwycony, ale zobaczymy co będzie dalej - jak gra okrzepnie i zniesie próbę czasu, bo Chińczyk jak mało kto potrafi być nierówny w swoim twórczym amoku.
-
No tak, ale gra premiuje szybkie rozgrywanie potyczek (wyższe nagrody za zmieszczenie się w limicie tur), więc coś za coś. Osobiście też wolałbym, aby można było pograć trochę zachowawczo i taktycznie, a wyżyłowane limity czasowe często wymuszają agresywną grę i parcie do przodu. Oczywiście można je olać, bo to tylko ocena stylu za walkę, a z mniejszą nagrodą też da się przeżyć, ale mój wewnętrzny perfekcjonista cierpiał, jeśli na koniec starcia nie wpadała nota "perfect", więc siłą rzeczy czułem się poganiany. Uważam, że bez tych limitów gra byłaby lepsza.
-
Ale ten króciaczek teraz poszedł na zrywie. Anglikowi co chciał go złapać mało ręki nie urwało.
-
Już myślałem, że po meczu i miałem iść grać, ale widzę, że Walijczycy podjęli rękawicę, więc jeszcze popatrzę.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Jezu, ten Jedi. Dobrze, że ten człon praktycznie się w piśmie nie udziela i tryharduje jedynie w listach. W #300 numerze uparł się na odniesienia do "300" oraz "This is Sparta" i brakuje mi słów by wyrazić, jak słabe to było. Co za kołek. -
Ja akurat ogólnie bardzo miło wspominam Mad Maxa, choć zdaję sobie sprawę, że obiektywnie to taki gatunkowy średniak. Jednak tematyka i klimat mapy przypadł mi wyjątkowo do gustu i potrafiłem się nawet przy grze zasiedzieć do 1-2 w nocy, a to mi się raczej nie zdarza. Dwa, albo trzy razy w roku mam ochotę na tego typu grę - poszlajać się po mapie, odwiedzić dziesiątki znaczników, poczyścić bazy zbirów, klasyka. Wypada mi się zgodzić z kolegami, bo model jazdy jest świetny i całkiem satysfakcjonujący, może po prostu potrzebujesz trochę więcej czasu z grą, by ten element docenić. Kontrola postacią rzeczywiście pamiętam, że była dość ociężała, ale akurat sama walka (pomijając fakt kalki z Batmana, bo to był ten etap, że każdy chciał mieć taki model walki w swojej grze) cieszyła moje oko z racji dużej brutalności Maxa - żadna z niego baletnica, ale potrafi wypalić z obrzyna w zwarciu i z miłym dla ucha trzaskiem połamać kilka kończyn. Potrzebowałem chwili by przywyknąć do tempa i ciężaru, ale z czasem mi się spodobało.
-
Jakieś powody? Nie żeby były potrzebne, ale może masz?
-
Rozi nie lubisz europejskiego rugby?
-
Nie wiem co się stało z Nową Zelandią, ale niewiele dzisiaj pokazali. Cytując klasyka: "nie mogli się przebić w ni ch'uja kur'wa nigdzie". Za to Anglicy
-
Pierwszy półfinał. Anglia - Nowa Zelandia. Anglicy nieźle zaczęli. Dwie minuty i już przyłożenie z podwyższeniem. I cisną dalej.
-
No bo jak się mówi, że gra zostanie przesunięta, to nie. Takie czasy, że żadna poważna gra nie uniknie obsuwy. A jeśli uniknie, to 20 GB patcha day one, który i tak nic nie naprawia.