Bywam tam raz na rok. Dosłownie.
Ostatnio w MakDonalds byłem półtora, jeśli nie dwa, lata temu. A i to z musu, bo wszystko pozamykane. Nie powiem - jest smacznie, ale najeść się nie sposób, choć zdaję sobie sprawę jak wielkie (pipi) konsumuję. Życie jest zbyt krótkie, by raz na rok sobie tego odmówić. Amerykanie żrą to codziennie.
Szejki to Mistrzostwo Świata. Strzał w dziesiątkę. Reszta to dodatek.
Jadłem jedynie w Maku (co w zasadzie mi się chwali), więc o innych fast fódach się nie wypowiem. Choć znajoma się wypowiadała, jak wygląda przygotowywanie produktów w tzw. budkach przydrożnych, w których mają zapier'dol 24h (kiedy bym tamtędy nie przechodził, tak zawsze ktoś czeka na zamówienie). Jak oni traktują te żarcie, które potem Ty wkładasz do ryja to szok (choć to też na zasadzie "nie jedz tego, ale nie powiem Ci dlaczego" - żadnych konkretów). Mimo wszystko radzę samemu kupić bułkę, mięcho, ser, pomidora, sałatę, majonez, keczup, ogórek i spłodzić wypasionego hama.