Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Postów

    7 089
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    166

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. U mnie już jest, więc u Was też pewnie lada dzień będzie w skrzynkach.
  2. Ja sobie pykam od kilku dni i codziennie trudno mi się oderwać. A to jeszcze zajrzę do kolejnej komnaty, a to jeszcze wrócę się do innej lokacji, skoro mam już nowy gadżet. I tak lecą godziny. Zauważyłem, że gra po pewnym czasie błądzenia podrzuca "hinta" gdzie powinniśmy szukać postępu. Opcja domyślnie jest włączona, ale w moim przypadku trochę nie odpowiada stylowi gry, bo ja lubię szperać po poziomach i to jeszcze nie oznacza, że się zgubiłem czy nie wiem gdzie szukać progresu. Więc póki co wyłączyłem hinty i próbuję samodzielnie. W razie kryzysu zawsze mogę włączyć, dostać wskazówkę i ponownie wyłączyć. Miły dodatek dla graczy, którzy nie lubią, bądź nie są zdolni do stworzenia w głowie mapy do zapamiętania i nie muszą szukać wskazówek w sieci. Zresztą ja i tak sobie robię notatki, co jest o tyle łatwe, że każda komnata w grze na swoją nazwę, więc jak widzę tor magnetyczny to zapisuję do późniejszych odwiedzin. Polecam. Gra nie wydaje się trudna. Przynajmniej o ile w miarę skrupulatnie szperamy i zbieramy zbiorniczki z energią (mam już chyba 5-6), więc nawet bossom trudno jest nas ubić. Wczoraj zdobyłem Spider Ball i do tej pory nie zginąłem ani razu. I tak, muzyka z miejsca wpada w ucho i zwraca swoją uwagę, robiąc kapitalny nastrój. Raczej nadal będę preferował Metroidy 2D, ale Prime na tę chwilę wydaje się niewiele im ustępować. Z tym, że gracze gardzący backtrackingiem powinni podchodzić ostrożnie.
  3. Nie biorę udziału czy No biorę udział ? Bo literówki mogły zadziałać w obie strony @A_Bogush świeżak jesteś, ale względnie aktywny, więc nie widzę przeszkód. @Dud.ek własna kreatywność zawsze w cenie. Nawet ta nieśmieszna. xd
  4. Kmiot

    Zakupy growe!

    Ech, i tak w 99% czasu się gra na tym gównie w trybie handheld, więc upgrade sprzętu chyba uzasadniony, co? Teraz mogę grać ładniej, a Nintendo pobić rekord sprzedażowy konsol. Choć akurat Metroido Primo próbuję na TV, najwyraźniej w ramach tego 1% wyjątku.
  5. Kmiot

    Huntdown

    Kopia z tematu "właśnie ukończyłem". Ogrywany w ramach przegryzki od większych tytułów dostarczył mi nieprawdopodobną ilość frajdy. Zachwycający w swojej kategorii. Uzależniający, ale postanowiłem zacisnąć zęby i dawkować sobie tę ambrozję, by mieć czas nasycić się jej wybornym smakiem. Idź w prawo i strzelaj. Ale nie jak w Contrze. Tutaj musisz postępować bardziej taktycznie i rozważnie, niekoniecznie z pośpiechem, choć czasem i on nie zaszkodzi. Podobnie jak wyuczenie się na pamięć rozstawienia wrogów. Więc wjeżdżamy na poziom (za każdym razem ciary), wyskakujemy z fury i ruszamy w kierunku naszego kolejnego celu (wspomniane “prawo”). Przeciwnicy do nas strzelają, robimy wślizg pod kulami rywala za osłonę i posyłamy niegościnnym gburom kulkę w łeb. Albo chowamy się w niszy w tle. Skaczemy, od czasu do czasu rzucimy jakimś granatem czy też podniesiemy brońkę, by przez jakiś czas za jej pomocą siać spustoszenie. Snajperka one shot - one kill? Proszę bardzo. Strzelba miażdżąca na krótkim dystansie, ale bezużyteczna na odległość? Przyda się. Wolno rozkręcający się Gatling? Znajdzie zastosowanie. Granatnik? Dwa razy pytać nie trzeba. Do tego multum broni białej i niezawodny kopniak w klatę wystawiający przeciwnika na strzał w ryj. Obłędnie satysfakcjonująco to wszystko siada, zabawa jest przednia i ani przez moment nie czułem się sfrustrowany. Rozgrywka w Huntdown to prawdziwe złoto przechodzące w platynę, Dynamiczna, ale nie chaotyczna. Uwielbiam. Trzy postacie do wyboru (każda z inną główną i alternatywną bronią), cztery dzielnice, po pięć poziomów (o ile dobrze kojarzę). Każdy świat ze swoim motywem przewodnim i odmiennym zestawem przeciwników czy broni do podniesienia, więc znużenia nie odczujemy. Do tego na końcu każdego poziomu czeka nas niepowtarzalny boss, niektórzy z kilkoma fazami, inni zmieniający taktykę w trakcie starcia, ale zawsze uczciwi, zero recyklingu, 100% oryginalności, 200% frajdy. Jest krwawo, badassowo i oderwane członki latają po podłodze. Dla szperaczy ukryto odrobinę sekretów do odnalezienia (i ukłonów w kierunku klasyków popkultury). Oprawa? No morda się cieszy. Wiem, że niektórym to już zbrzydło, ale ten pixelart należy docenić, bo jest zachwycający. Ilość detali, neony, subtelności, chorobliwa wręcz staranność i dokładność, a każdy piksel pęcznieje od gamingowej duszy. Nie można wymagać więcej. To znaczy można, ale to byłoby już sztuka dla sztuki, więc po chuj? Dźwięk? Nie ustępuje oprawie graficznej ani na krok. Postacie rzucają miłe komentarze, lektor rządzi (STASH COLLECTED śni mi się po nocach), a muzyka? Jakby mi wkładano w uszy małe penisy, taka to rozkosz (wiem, nie zabrzmiało dobrze). New Rave, Sythwave chuj wie, nie znam się, nie rozróżniam, ale pompuje adrenalinę i chęć mordu diabelnie skutecznie. Gra rewelacyjna, sycąca podstawowe instynkty gracza i może niewielka gigabajtami (megabajtami?), ale ogromna duchem.
  6. Kmiot

    Hogwarts Legacy

    Kopia z tematu "właśnie ukończyłem". Ja nie z tych, którzy filmy z Potterem oglądają co roku i swego czasu wzdychali (a zapewne nie tylko wzdychali) do Hermiony. Ani powieści, ani ekranizacje cyklu to nie moje dzieciństwo. Serię książkową miałem okazję przeczytać dopiero w zeszłym roku, obejrzałem również wszystkie filmy, głównie w ramach leniwych niedziel i w celach porównawczych. Lektura mi się podobała, seanse już mniej, ale nie były też żadną torturą. Dążę do tego, że trudno mnie nazwać fanem Harry’ego Pottera, ale uniwersum znam, wyczuwam w nim potencjał i byłem ciekawy tej gry. Dlatego bez większego wahania kupiłem, odpaliłem i zacząłem grać. To open world. Informacja, którą każdy powinien wziąć na poważnie i zadać sobie pytanie: czy jestem na to gotowy? Bo Hogwarts Legacy może się pochwalić wszystkimi zaletami tego gatunku, ale ceną są również wszelkie wady z tego wynikające. I potrafią one doskwierać bardzo wyraźnie. Więc nadrzędne pytanie brzmi: czy struktura otwartego świata to coś, na co aktualnie mam ochotę? Bo ta potrafi zrazić nawet największych fanów Garncarza. Lepiej poczekać na dobry moment, niż sparzyć się przez swoją nadgorliwość i przekonanie, że "przecież to Potter, musi być dobrze". Ja byłem gotowy na poświęcenie i odrobinę biegania za znacznikami, więc stworzyłem swojego rudego czarodzieja Barry’ego Kmiottera i ruszyłem po przygodę. I teraz fabuła. Wyskakujemy niczym z kapelusza magika, bo gra nie raczy nas żadnym backstory naszej postaci. Ot, zaczynamy naukę w Hogwarcie od razu od piątej klasy, bo jesteśmy zajebiście utalentowani. Skąd się wzięliśmy? Kim są nasi rodzice? Co robiliśmy do tej pory? Nie otrzymamy tego rodzaju informacji. Do końca gry miałem nadzieję, że jest to spowodowane czymś głębszym, jakimś twistem fabularnym, szykowaną przez scenopisarzy niespodzianką i dlatego trzyma się to przed nami w tajemnicy. Naiwniak ze mnie. Zresztą fabuła rozczarowuje pod wieloma względami. Kuleje tutaj wszystko, począwszy od tła naszej postaci, większości NPCów, intrygi, antagonistów, brakuje zwrotów w historii, brakuje zaskoczeń, logiki, sensu, konsekwencji. To opowieść o jednowymiarowych bohaterach, spośród których ci jednoznacznie źli dążą do zdobycia mocy i władzy, a ci jednoznacznie dobrzy próbują im w tym przeszkodzić. Banały, przewidywalność, ugrzecznienie. Twórcy nawet nie próbują nas zwieść na manowce, zmylić trop, zaskoczyć. Kroczą bezpieczną ścieżką opowieści, w której aż się prosi o jakieś zwroty czy przewroty fabularne, ale do końca ich nie otrzymujemy. Dochodzi do sytuacji, że niektóre questy poboczne są ciekawsze i bardziej intrygujące od głównej nici fabularnej. W takich okolicznościach to niewielkie osiągnięcie, ale jednak. Trafią się też zadania jak od sztancy, bo najwyraźniej kreatywność twórców ma swoje granice, ale kilka z nich bez wątpienia należy wyróżnić, bo są bardzo udane i chciałem to w tym miejscu zaznaczyć. Przy poznawaniu perypetii naszej postaci musimy się też wykazać ogromną wyrozumiałością w kategoriach logiki i grubą kreską oddzielić opowieść od rozgrywki. Bo na przykład w ramach misji musimy w trakcie ciszy nocnej wkraść się do hogwardzkiej biblioteki. Więc czaimy się, unikamy wzroku prefektów i poltergeistów, stosujemy różne metody odwracania uwagi. Tymczasem poza misją biegamy po korytarzach zamczyska z pełną swobodą niezależnie od pory dnia. W trakcie opowieści nasza postać ma wyraźne wyrzuty sumienia, że była zmuszona w samoobronie zabić jakiegoś nikczemnika, tymczasem na co dzień zabija dziesiątki, jeśli nie setki randomowych przeciwników (za kłusownictwo jest jedna kara - śmierć) i nawet się nie zająknie rzucając Crucio czy Avada Kadavra. Czarna magia i zaklęcia niewybaczalne? Chętnie, czemu nie? A przypominam, że aby te klątwy były skuteczne, to rzucający musi NAPRAWDĘ TEGO PRAGNĄĆ. Wychodzi więc na to, że kierujemy masowym mordercą i jebanym psycholem, ale fabuła próbuje nas przekonać, że jest całkiem inaczej. Klasyczny dysonans ludonarracyjny, ale tutaj z racji faktu, że naszą postacią jest ledwie nastolatek to ten brak konsekwencji razi niczym Lumos w ciemnej jaskini. Dlatego polecam stworzyć rudą postać, bo oni i tak nie mają duszy. Ja natomiast zachowam konsekwencję i do końca wymienię już kolejne wady tej gry, aby mieć to za sobą. Otwarty świat klasycznie - cierpi na zasyp znaczników, które są dramatem graczy z natręctwem czyszczenia wszystkiego. Sama mapa nie jest specjalnie duża, ale napchana niewiele znaczącymi atrakcjami. Na czoło wysuwają się wszelakie Skarbce, czyli niewielkie jaskinie, na końcu których czeka nas “skarb”. Ich otwarcie to zwykle prosta czynność, więc wyczyszczenie jednego zajmuje około minuty czasu, ale powtarzalność i tak doskwiera bardzo mocno. Otwarcie, sprint przez dwa zakręty (zawsze lewo-prawo, nigdy prawo-lewo), zabranie bezużytecznej szmaty ze skrzynki, sprint powrotny (tym razem już prawo-lewo) i lecimy dalej. Nie spowalnia zabawy znacznie, ale widać, że ta aktywność to sztuczny twór, bo jest jej pewnie koło 100 sztuk. Podobnie z osławionymi Zagadkami Merlina, których jest blisko setka, a pomysłów na urozmaicenie wystarczyło dla dziesięciu sztuk. Reszta to powtórka z rozrywki. Co tam jeszcze? Pewnego rodzaju zagadki platformowe, które w teorii miały wymagać od nas odrobiny pomyślunku, podstawiania skrzyń, palenia roślinności, tworzenia przejść, ale chyba ktoś nie do końca podumał, bo większość z nich zaliczyłem… wlatując od razu do celu na miotle i pomijając rozkminy. No i ten loot. Na brodę Merlina! Setki bezużytecznych szmat, rękawiczek, szaliczków, okularów, w 99% przypadków nadających się wyłącznie do sprzedania. Pojedynczo, bo nikt nie wpadł na pomysł przycisku “sprzedaj wszystko”. Więc siedzę i 40 razy przytrzymuję guzik X, by sprzedać cały dobytek. Z 58 godzin w grze jedną spędziłem zapewne na sprzedawaniu lumpów i złomu z kieszeni. Generalnie Hogwarts Legacy cierpi na mogącą przytłoczyć powtarzalność. Nie tylko wyzwań, ale również na przykład kwestii dialogowych, a raczej monologów naszej postaci. Przy każdym zejściu do Skarbca ten kretyn mówi do siebie coś w rodzaju “muszę być ostrożny, tu może być niebezpiecznie”. Spoiler: nigdy nie jest. Albo ta pierdoląca na okrągło to samo pizda z Płomieni Fiuu. Ktoś powinien przesunąć suwaczek w kierunku “rzadsze komentarze”. Okej, uznajmy, że największe zarzuty mamy za sobą. Teraz zalety, bo te są, owszem. W przeciwnym razie pewnie wylądowałbym u Świętego Munga. Ten świat naprawdę może się podobać. Na początku trafiamy do Hogwartu i cóż, temu trudno cokolwiek zarzucić w kwestii konstrukcji. Ogromny, zagmatwany i z pietyzmem dopieszczony. Pierwsze godziny gry to moja radosna i ekscytująca eksploracja tych murów, próby odnalezienia się pośród dziesiątek korytarzy, przejść, dziedzińców, klas, lochów, wież, toalet. Jak przystało na Szkołę Magii, Hogwart oczarowuje. Mnóstwo tutaj detali, mrugnięć okiem i smaczków dla fanów uniwersum. Ruchome obrazy czy schody to już klasyk, podobnie jak błąkające się po Hogwarcie duchy i poltergeisty. Zamek wręcz kipi od mniejszych i większych sekretów, tajemnych przejść, zabawnych interakcji (z czasem niestety lekko powtarzalnych) i praktycznie do końca gry potrafiłem w nim odkryć coś nowego, okolicę w której jeszcze nie byłem, komnatę którą przegapiłem, jakiś przyjemny i satysfakcjonujący detal (znak węża wydrapany na umywalce!). Do tego dorzućmy całą masę znajdziek, w tym stron przewodnika, które w krótki i czasem zabawny sposób dostarczają ciekawostki z uniwersum. Ten zamek to prawdziwy świat magii, nieprawdopodobnych mechanizmów i tajemnic. Możliwe, że najjaśniejszy punkt tej gry. Co może nieco rozczarowywać, to masa ludzka krążąca po zamku. Niby ktoś tam się kręci, ale jakoś nie czuć w tym ikry i “duszy”. Czasem miałem wrażenie, że więcej życia mają te ruchome obrazy na ścianach. No i mapa 3D ssie po same kule Dumbledora. Po opuszczeniu murów Szkoły Magii ten urok ulega pewnemu rozrzedzeniu, ale otwarty świat nadal może się podobać. Bo przypomina baśniową krainę. Pełno tutaj opuszczonych zamków, strzelistych wież, fikuśnej fauny i flory (kwiaty-trąbki i skaczące muchomory xd). Wioski są urokliwe, choć znów powtarzalne. Hogsmeade oczywiście zasługuje na wyróżnienie z racji niespotykanych nigdzie indziej atrakcji czy sklepów. Ale na tym świecie nie brakuje przyciągających wzrok miejscówek i wielokrotnie przystawałem, by zrobić ładnego screenshota, spośród których teraz trudno będzie mi wybrać te 2-3 najbardziej reprezentatywne. A dodajmy do tego zmiany pór roku (wraz z postępem fabularnym), więc co jakiś czas otwarty świat cieszy oko nieco odmiennym nastrojem. Atrakcje go zapełniające są grubymi nićmi szyte, ale ogólna konstrukcja mi się podoba. No i system walki jest bez wątpienia udany. To była chyba moja główna obawa co do tej gry, bo system magii to mi się kojarzy z grami rpg i turami, a tutaj postanowiono zrobić z tego pewnego rodzaju… nie wiem, slaszer? Żonglujemy więc przeciwnikami, rzucamy zaklęciami o przeróżnych skutkach, czujemy się chwilami jak władcy marionetek, gdy nie pozwalamy przeciwnikowi dotknąć ziemi póki nie ściągniemy mu całego paska zdrowia. Rozbrajamy więc nieszczęśnika, podpalamy, rozcinamy, Flipendo, Bombarda, Leviosa, rzucamy kowadłem, przyciągamy bezwładnego do siebie, zamieniamy w beczkę z prochem i rzucamy nim w jego kolegów. Że niehumanitarnie? Tak, a co? Generalnie zabawa czarami dostarcza frajdy do samego końca. Nie brakuje jej dynamiki i miejsca na kreatywność. Ataki siadają miło, tumult jest satysfakcjonujący, a Protego (parry) i jego łaskawe okno sprawia, że podświadomie ograniczamy “rolki” do niezbędnego minimum. Aha, jeśli ktoś zamierza grać w sumienny sposób, tj. robić side questy i inne atrakcje, to polecam tryb Hard, bo szybko będziecie koksami i przerastać sugerowany poziom o kilka leveli. Gra jest łatwa, niektórzy mogą nawet powiedzieć, że rozczarowująco banalna, ale to już zależy czy szukacie wyzwania, czy rozluźnienia. Hogwarts Legacy było dla mnie właśnie takim rozluźniaczem. Nie czułem znużenia, nie zmuszałem się do gry, weekendami potrafiłem spędzić w tym świecie kilka godzin cięgiem. Wykręciłem 100% wszystkiego i byłaby to platyna, gdyby nie wymóg dotarcia uczniem każdego Domu do pewnego momentu fabuły (każdorazowo kilka godzin gry, których nie chce mi się powtarzać). Ten, kto to wymyślił powinien siedzieć z Azkabanie. Trzeba jednak grze oddać, że dostarcza niemało atrakcji. Jeśli rozważnie podejść do rozgrywki, to praktycznie przez cały czas oferuje jakąś nową mechanikę, mini grę czy poboczne zajęcie. A to miotła, a to Pokój Życzeń, a to Menażeria i łapanie zwierzaków, a to stworzenia do latania/galopowania na ich grzbiecie, a to nowe zaklęcia. Nudzić się nie sposób, ewentualnie odczuć znużenie, jeśli zdarzy się nam popaść w rutynę jednej czynności.
  7. Jestem. Doszły mnie słuchy, że zaniedbuję Xboxa. To prawda. Ale, jak już parę razy zaznaczałem, to wynika z faktu, że Xboxa nie posiadałem i nie posiadam, więc gry z tej platformy siłą rzeczy raczej mnie omijają i nie mam co oddać. Ale tym razem przygotowałem coś dla zatwardziałych Xboxiarzy, więc może to niektórych zmotywuje do wykazania się. Gdzie jesteście?! Nie słyszę Was! Kozak. Zapakowana w puszkę maszyna do obsługi broni i zabijania. Swego czasu burza mózgów w Bungie skupiła się na wymyślaniu otoczenia i rozgrywki, ale zapomnieli o nadaniu swojemu bohaterowi jakiejś nośnej ksywy, więc w efekcie zgniłego kompromisu stanęło na Mistrzu Szefie. Mocne. Dosadne. Mistrz i w dodatku Szef. do dzisiaj nie udało się tego przeskoczyć. Niech to świadczy o klasie Master Chiefa. Jesteś fanem? Kurwa, nawet jak nie jesteś, to i tak mam coś dla Ciebie. Figurkę Mistrza Szefa, która aktualnie dźwiga wszystkie ekskluzywne gry na Xboxa z roku 2022, ale już za chwilę może poczuć ciężar Twojego joypada. Bo do tego służy. Licencjowany produkt Halo Infinite, który może służyć zarówno jako deklaracja konsolowej przynależności, jak i opoka dla aktualnie ładowanego joypada/telefonu. Figurka ma około 22 cm wysokości, jest fabrycznie nowa (wyciągnięta z opakowania tylko w celu zrobienia zdjęcia poglądowego przedmiotu), dodatkowo w zestawie jest mierzący 1,2 metra przewód USB>USB Type C. Czego wymagać więcej? Poza samą ładowarką i padem do ładowania oczywiście? Całość w oryginalnym opakowaniu. Zasady Giwałeja: Do losowania będą dopuszczeni przede wszystkim aktywni użytkownicy. Czy ktoś jest aktywny, czy nie - to pozostawiam własnej interpretacji. Ograniczanie się do Pchlego Targu to nie jest aktywność. Ograniczanie się do jednego tematu to nie jest aktywność. Jesteśmy na forum o grach, do wygrania są gierki, dlatego chciałbym, aby chętny o tych grach z nami na forum czasem dyskutował i dzielił się wrażeniami, więc ograniczanie się np. do Kącika Filmowego/Sportowego nie działa na jego korzyść. Dawne zasługi nie grają roli - ludzie kiedyś aktywni, ale od długiego czasu milczący raczej nie będą uprawnieni. W drugą stronę to też działa - ludzie w miarę nowi, ale aktywnie się udzielający mają całkiem spore szanse na udział. Generalnie będę surowy, ale postaram się do każdego chętnego podejść indywidualnie i uargumentować decyzję. Czasem dla niego przychylnie, a czasem na niekorzyść. Aby wziąć udział w losowaniu należy w tym temacie wkleić mema związanego z cyklem Halo. Losowanie klasycznie planuję na okolice przyszłego weekendu. Może piątek, może sobota, może niedziela, nie wiem. Generalnie polecam się nie ociągać ze zgłoszeniami i do czwartku zadeklarować. Później nie daję już gwarancji czy nie będzie za późno, bo lada moment mogę zamknąć listę zgłoszeń. Uwaga, kolejność zgłoszeń może mieć znaczenie - w sensie, że im wcześniej się zgłosisz, tym lepiej dla Ciebie. Standardowo jedyne czego wymagam od uczestników, to osobistego dopilnowania wyników losowania, bo nikt ich nie zawoła - zwycięzca musi sam się do mnie zgłosić. Jeśli będzie się z tym za długo ociągać, to w ostateczności zostawiam sobie prawo przekazania nagrody komuś innemu. Gdyby ktoś miał ochotę mnie odciążyć w kwestii losowania, to zapraszam. Nie wymagam wiele, potraktujcie to jako ćwiczenie kreatywności. Dla mnie to byłoby ogromne ułatwienie, bo nie ukrywam, że właśnie sama procedura losowania i jej zorganizowanie jest aktualnie największym hamulcowym kolejnych edycji. Nagrody Bonusowe: Oczywiście laureat oprócz nagrody będzie mógł wybrać sobie nagrodę bonusową. Lista może się okazać mocno nieaktualna, wszak nie wszystkie fanty są w moim posiadaniu (niektóre są wciąż u darczyńców). Więc w razie czego będziemy konsultować. Pewne nagrody (te, które mam na podorędziu, bądź potwierdzone przez sponsorów) zaznaczyłem pogrubioną czcionką. Steelbook Fifa 20 - Fifa Ultimate Team, nowy w folii. Rozmiar standardowych pudełek gier (PS4/XO). Zdjęcie tyłu. Trzy dowolne numery PE ode mnie - #59 (lipiec 2002) #274 (czerwiec 2020; od Dud.ek), #284 (kwiecień 2021), #285 (maj 2021), #286 (czerwiec 2021), #287 (lipiec 2021), #288 (sierpień 2021), #289 (wrzesień 2021, stan dostateczny), #290 (październik 2021), #291 (listopad 2021), #292 (grudzień 2021). Trzy dowolne numery PE od BRY@N - 132 174 175 180 184 191 194 195 196 197 202 203 204 205 207 209 210 214 215 217 225 227 232 235 237 239 241 242 245 247 251 252 254 255. RĘKAW DZIARA zdobiona motywami z gry RAGE. Chuj wie, może ktoś się będzie przebierał na bal maskowy, to będzie w sam raz xd Worek - bidon z motywem Spyro the Dragon. Na pićko, aby lepiej smakowało żyćko. Długość 26 cm. Gra Far Cry 3 na X360. Odnośnik przekieruje do posta ze zdjęciami bonusu. (sponsor: Luqat) Książka Gears of War: Pola Aspho (Karen Traviss). Odnośnik przekieruje do posta ze zdjęciem bonusu. (sponsor: creatinfreak) Gra Deus Ex Mankind Divided na PS4. Stan tip-top. Angielskie pudełko, okrągła płyta bez skaz. (sponsor: Rudiok) Gra The Surge na PS4. Stan idealny, okładka polska. (sponsor: łom) Gra Mirror's Edge Catalyst na PS4. Stan idealny, okładka niemiecka. (sponsor: łom) Legalny klucz Steam na eFootball PES 2021. (sponsor: krzysiek923) Klucz na grę Loop Hero [PC] (sponsor: Ukukuki) Gra Fade to Silence na PS4. Pudełko lekko pęknięte. Gra w stanie idealnym. Okładka ANG/FRA. PSX Extreme #300 (okładka MGS/Halo). Sponsor: second PSX Extreme #300 (okładka Tomb Raider) + pamiątkowe obrazki/pocztówki(?). Foto. Sponsor: BRY@N PSX Extreme #300 (okładka Halo, odrobinę zarysowana) PSX Extreme #0 Zestaw 4 in 1 do SWITCH LITE. Pokrowiec, etui na gry, szkło na ekran (+ściereczka), słuchawki. Producent: Trust. Zdjęcie. Sponsor: Paolo de Vesir Battlefield 2042 na XS. Real foto. Sponsor: creatinfreak Borderlands Handsome Collection na PS4 (US cyfra). Sponsor: Square I jeszcze przykry obowiązek, czyli lista aktualnie zbanowanych (w nawiasie liczba giwałejów do przeczekania). Przypominam, że od nowego roku nie obowiązuje już karencja powyżej trzech edycji, więc każdy przyszły zwycięzca pauzuje tylko trzy edycje niezależnie od ilości zwycięstw w karierze. Figuś (2) marbel007 (1) mozi (2) Shen (1) Badus (2) Dante (6) ProstyHeker (2) Suavek (3)
  8. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Hogwarts Legacy [PS5] Ja nie z tych, którzy filmy z Potterem oglądają co roku i swego czasu wzdychali (a zapewne nie tylko wzdychali) do Hermiony. Ani powieści, ani ekranizacje cyklu to nie moje dzieciństwo. Serię książkową miałem okazję przeczytać dopiero w zeszłym roku, obejrzałem również wszystkie filmy, głównie w ramach leniwych niedziel i w celach porównawczych. Lektura mi się podobała, seanse już mniej, ale nie były też żadną torturą. Dążę do tego, że trudno mnie nazwać fanem Harry’ego Pottera, ale uniwersum znam, wyczuwam w nim potencjał i byłem ciekawy tej gry. Dlatego bez większego wahania kupiłem, odpaliłem i zacząłem grać. To open world. Informacja, którą każdy powinien wziąć na poważnie i zadać sobie pytanie: czy jestem na to gotowy? Bo Hogwarts Legacy może się pochwalić wszystkimi zaletami tego gatunku, ale ceną są również wszelkie wady z tego wynikające. I potrafią one doskwierać bardzo wyraźnie. Więc nadrzędne pytanie brzmi: czy struktura otwartego świata to coś, na co aktualnie mam ochotę? Bo ta potrafi zrazić nawet największych fanów Garncarza. Lepiej poczekać na dobry moment, niż sparzyć się przez swoją nadgorliwość i przekonanie, że "przecież to Potter, musi być dobrze". Ja byłem gotowy na poświęcenie i odrobinę biegania za znacznikami, więc stworzyłem swojego rudego czarodzieja Barry’ego Kmiottera i ruszyłem po przygodę. I teraz fabuła. Wyskakujemy niczym z kapelusza magika, bo gra nie raczy nas żadnym backstory naszej postaci. Ot, zaczynamy naukę w Hogwarcie od razu od piątej klasy, bo jesteśmy zajebiście utalentowani. Skąd się wzięliśmy? Kim są nasi rodzice? Co robiliśmy do tej pory? Nie otrzymamy tego rodzaju informacji. Do końca gry miałem nadzieję, że jest to spowodowane czymś głębszym, jakimś twistem fabularnym, szykowaną przez scenopisarzy niespodzianką i dlatego trzyma się to przed nami w tajemnicy. Naiwniak ze mnie. Zresztą fabuła rozczarowuje pod wieloma względami. Kuleje tutaj wszystko, począwszy od tła naszej postaci, większości NPCów, intrygi, antagonistów, brakuje zwrotów w historii, brakuje zaskoczeń, logiki, sensu, konsekwencji. To opowieść o jednowymiarowych bohaterach, spośród których ci jednoznacznie źli dążą do zdobycia mocy i władzy, a ci jednoznacznie dobrzy próbują im w tym przeszkodzić. Banały, przewidywalność, ugrzecznienie. Twórcy nawet nie próbują nas zwieść na manowce, zmylić trop, zaskoczyć. Kroczą bezpieczną ścieżką opowieści, w której aż się prosi o jakieś zwroty czy przewroty fabularne, ale do końca ich nie otrzymujemy. Dochodzi do sytuacji, że niektóre questy poboczne są ciekawsze i bardziej intrygujące od głównej nici fabularnej. W takich okolicznościach to niewielkie osiągnięcie, ale jednak. Trafią się też zadania jak od sztancy, bo najwyraźniej kreatywność twórców ma swoje granice, ale kilka z nich bez wątpienia należy wyróżnić, bo są bardzo udane i chciałem to w tym miejscu zaznaczyć. Przy poznawaniu perypetii naszej postaci musimy się też wykazać ogromną wyrozumiałością w kategoriach logiki i grubą kreską oddzielić opowieść od rozgrywki. Bo na przykład w ramach misji musimy w trakcie ciszy nocnej wkraść się do hogwardzkiej biblioteki. Więc czaimy się, unikamy wzroku prefektów i poltergeistów, stosujemy różne metody odwracania uwagi. Tymczasem poza misją biegamy po korytarzach zamczyska z pełną swobodą niezależnie od pory dnia. W trakcie opowieści nasza postać ma wyraźne wyrzuty sumienia, że była zmuszona w samoobronie zabić jakiegoś nikczemnika, tymczasem na co dzień zabija dziesiątki, jeśli nie setki randomowych przeciwników (za kłusownictwo jest jedna kara - śmierć) i nawet się nie zająknie rzucając Crucio czy Avada Kadavra. Czarna magia i zaklęcia niewybaczalne? Chętnie, czemu nie? A przypominam, że aby te klątwy były skuteczne, to rzucający musi NAPRAWDĘ TEGO PRAGNĄĆ. Wychodzi więc na to, że kierujemy masowym mordercą i jebanym psycholem, ale fabuła próbuje nas przekonać, że jest całkiem inaczej. Klasyczny dysonans ludonarracyjny, ale tutaj z racji faktu, że naszą postacią jest ledwie nastolatek to ten brak konsekwencji razi niczym Lumos w ciemnej jaskini. Dlatego polecam stworzyć rudą postać, bo oni i tak nie mają duszy. Ja natomiast zachowam konsekwencję i do końca wymienię już kolejne wady tej gry, aby mieć to za sobą. Otwarty świat klasycznie - cierpi na zasyp znaczników, które są dramatem graczy z natręctwem czyszczenia wszystkiego. Sama mapa nie jest specjalnie duża, ale napchana niewiele znaczącymi atrakcjami. Na czoło wysuwają się wszelakie Skarbce, czyli niewielkie jaskinie, na końcu których czeka nas “skarb”. Ich otwarcie to zwykle prosta czynność, więc wyczyszczenie jednego zajmuje około minuty czasu, ale powtarzalność i tak doskwiera bardzo mocno. Otwarcie, sprint przez dwa zakręty (zawsze lewo-prawo, nigdy prawo-lewo), zabranie bezużytecznej szmaty ze skrzynki, sprint powrotny (tym razem już prawo-lewo) i lecimy dalej. Nie spowalnia zabawy znacznie, ale widać, że ta aktywność to sztuczny twór, bo jest jej pewnie koło 100 sztuk. Podobnie z osławionymi Zagadkami Merlina, których jest blisko setka, a pomysłów na urozmaicenie wystarczyło dla dziesięciu sztuk. Reszta to powtórka z rozrywki. Co tam jeszcze? Pewnego rodzaju zagadki platformowe, które w teorii miały wymagać od nas odrobiny pomyślunku, podstawiania skrzyń, palenia roślinności, tworzenia przejść, ale chyba ktoś nie do końca podumał, bo większość z nich zaliczyłem… wlatując od razu do celu na miotle i pomijając rozkminy. No i ten loot. Na brodę Merlina! Setki bezużytecznych szmat, rękawiczek, szaliczków, okularów, w 99% przypadków nadających się wyłącznie do sprzedania. Pojedynczo, bo nikt nie wpadł na pomysł przycisku “sprzedaj wszystko”. Więc siedzę i 40 razy przytrzymuję guzik X, by sprzedać cały dobytek. Z 58 godzin w grze jedną spędziłem zapewne na sprzedawaniu lumpów i złomu z kieszeni. Generalnie Hogwarts Legacy cierpi na mogącą przytłoczyć powtarzalność. Nie tylko wyzwań, ale również na przykład kwestii dialogowych, a raczej monologów naszej postaci. Przy każdym zejściu do Skarbca ten kretyn mówi do siebie coś w rodzaju “muszę być ostrożny, tu może być niebezpiecznie”. Spoiler: nigdy nie jest. Albo ta pierdoląca na okrągło to samo pizda z Płomieni Fiuu. Ktoś powinien przesunąć suwaczek w kierunku “rzadsze komentarze”. Okej, uznajmy, że największe zarzuty mamy za sobą. Teraz zalety, bo te są, owszem. W przeciwnym razie pewnie wylądowałbym u Świętego Munga. Ten świat naprawdę może się podobać. Na początku trafiamy do Hogwartu i cóż, temu trudno cokolwiek zarzucić w kwestii konstrukcji. Ogromny, zagmatwany i z pietyzmem dopieszczony. Pierwsze godziny gry to moja radosna i ekscytująca eksploracja tych murów, próby odnalezienia się pośród dziesiątek korytarzy, przejść, dziedzińców, klas, lochów, wież, toalet. Jak przystało na Szkołę Magii, Hogwart oczarowuje. Mnóstwo tutaj detali, mrugnięć okiem i smaczków dla fanów uniwersum. Ruchome obrazy czy schody to już klasyk, podobnie jak błąkające się po Hogwarcie duchy i poltergeisty. Zamek wręcz kipi od mniejszych i większych sekretów, tajemnych przejść, zabawnych interakcji (z czasem niestety lekko powtarzalnych) i praktycznie do końca gry potrafiłem w nim odkryć coś nowego, okolicę w której jeszcze nie byłem, komnatę którą przegapiłem, jakiś przyjemny i satysfakcjonujący detal (znak węża wydrapany na umywalce!). Do tego dorzućmy całą masę znajdziek, w tym stron przewodnika, które w krótki i czasem zabawny sposób dostarczają ciekawostki z uniwersum. Ten zamek to prawdziwy świat magii, nieprawdopodobnych mechanizmów i tajemnic. Możliwe, że najjaśniejszy punkt tej gry. Co może nieco rozczarowywać, to masa ludzka krążąca po zamku. Niby ktoś tam się kręci, ale jakoś nie czuć w tym ikry i “duszy”. Czasem miałem wrażenie, że więcej życia mają te ruchome obrazy na ścianach. No i mapa 3D ssie po same kule Dumbledora. Po opuszczeniu murów Szkoły Magii ten urok ulega pewnemu rozrzedzeniu, ale otwarty świat nadal może się podobać. Bo przypomina baśniową krainę. Pełno tutaj opuszczonych zamków, strzelistych wież, fikuśnej fauny i flory (kwiaty-trąbki i skaczące muchomory xd). Wioski są urokliwe, choć znów powtarzalne. Hogsmeade oczywiście zasługuje na wyróżnienie z racji niespotykanych nigdzie indziej atrakcji czy sklepów. Ale na tym świecie nie brakuje przyciągających wzrok miejscówek i wielokrotnie przystawałem, by zrobić ładnego screenshota, spośród których teraz trudno będzie mi wybrać te 2-3 najbardziej reprezentatywne. A dodajmy do tego zmiany pór roku (wraz z postępem fabularnym), więc co jakiś czas otwarty świat cieszy oko nieco odmiennym nastrojem. Atrakcje go zapełniające są grubymi nićmi szyte, ale ogólna konstrukcja mi się podoba. No i system walki jest bez wątpienia udany. To była chyba moja główna obawa co do tej gry, bo system magii to mi się kojarzy z grami rpg i turami, a tutaj postanowiono zrobić z tego pewnego rodzaju… nie wiem, slaszer? Żonglujemy więc przeciwnikami, rzucamy zaklęciami o przeróżnych skutkach, czujemy się chwilami jak władcy marionetek, gdy nie pozwalamy przeciwnikowi dotknąć ziemi póki nie ściągniemy mu całego paska zdrowia. Rozbrajamy więc nieszczęśnika, podpalamy, rozcinamy, Flipendo, Bombarda, Leviosa, rzucamy kowadłem, przyciągamy bezwładnego do siebie, zamieniamy w beczkę z prochem i rzucamy nim w jego kolegów. Że niehumanitarnie? Tak, a co? Generalnie zabawa czarami dostarcza frajdy do samego końca. Nie brakuje jej dynamiki i miejsca na kreatywność. Ataki siadają miło, tumult jest satysfakcjonujący, a Protego (parry) i jego łaskawe okno sprawia, że podświadomie ograniczamy “rolki” do niezbędnego minimum. Aha, jeśli ktoś zamierza grać w sumienny sposób, tj. robić side questy i inne atrakcje, to polecam tryb Hard, bo szybko będziecie koksami i przerastać sugerowany poziom o kilka leveli. Gra jest łatwa, niektórzy mogą nawet powiedzieć, że rozczarowująco banalna, ale to już zależy czy szukacie wyzwania, czy rozluźnienia. Hogwarts Legacy było dla mnie właśnie takim rozluźniaczem. Nie czułem znużenia, nie zmuszałem się do gry, weekendami potrafiłem spędzić w tym świecie kilka godzin cięgiem. Wykręciłem 100% wszystkiego i byłaby to platyna, gdyby nie wymóg dotarcia uczniem każdego Domu do pewnego momentu fabuły (każdorazowo kilka godzin gry, których nie chce mi się powtarzać). Ten, kto to wymyślił powinien siedzieć z Azkabanie. Trzeba jednak grze oddać, że dostarcza niemało atrakcji. Jeśli rozważnie podejść do rozgrywki, to praktycznie przez cały czas oferuje jakąś nową mechanikę, mini grę czy poboczne zajęcie. A to miotła, a to Pokój Życzeń, a to Menażeria i łapanie zwierzaków, a to stworzenia do latania/galopowania na ich grzbiecie, a to nowe zaklęcia. Nudzić się nie sposób, ewentualnie odczuć znużenie, jeśli zdarzy się nam popaść w rutynę jednej czynności. Huntdown [Switch] Ogrywany w ramach przegryzki od większych tytułów (patrz wyżej) dostarczył mi nieprawdopodobną ilość frajdy. Zachwycający w swojej kategorii. Uzależniający, ale postanowiłem zacisnąć zęby i dawkować sobie tę ambrozję, by mieć czas nasycić się jej wybornym smakiem. Idź w prawo i strzelaj. Ale nie jak w Contrze. Tutaj musisz postępować bardziej taktycznie i rozważnie, niekoniecznie z pośpiechem, choć czasem i on nie zaszkodzi. Podobnie jak wyuczenie się na pamięć rozstawienia wrogów. Więc wjeżdżamy na poziom (za każdym razem ciary), wyskakujemy z fury i ruszamy w kierunku naszego kolejnego celu (wspomniane “prawo”). Przeciwnicy do nas strzelają, robimy wślizg pod kulami rywala za osłonę i posyłamy niegościnnym gburom kulkę w łeb. Albo chowamy się w niszy w tle. Skaczemy, od czasu do czasu rzucimy jakimś granatem czy też podniesiemy brońkę, by przez jakiś czas za jej pomocą siać spustoszenie. Snajperka one shot - one kill? Proszę bardzo. Strzelba miażdżąca na krótkim dystansie, ale bezużyteczna na odległość? Przyda się. Wolno rozkręcający się Gatling? Znajdzie zastosowanie. Granatnik? Dwa razy pytać nie trzeba. Do tego multum broni białej i niezawodny kopniak w klatę wystawiający przeciwnika na strzał w ryj. Obłędnie satysfakcjonująco to wszystko siada, zabawa jest przednia i ani przez moment nie czułem się sfrustrowany. Rozgrywka w Huntdown to prawdziwe złoto przechodzące w platynę, Dynamiczna, ale nie chaotyczna. Uwielbiam. Trzy postacie do wyboru (każda z inną główną i alternatywną bronią), cztery dzielnice, po pięć poziomów (o ile dobrze kojarzę). Każdy świat ze swoim motywem przewodnim i odmiennym zestawem przeciwników czy broni do podniesienia, więc znużenia nie odczujemy. Do tego na końcu każdego poziomu czeka nas niepowtarzalny boss, niektórzy z kilkoma fazami, inni zmieniający taktykę w trakcie starcia, ale zawsze uczciwi, zero recyklingu, 100% oryginalności, 200% frajdy. Jest krwawo, badassowo i oderwane członki latają po podłodze. Dla szperaczy ukryto odrobinę sekretów do odnalezienia (i ukłonów w kierunku klasyków popkultury). Oprawa? No morda się cieszy. Wiem, że niektórym to już zbrzydło, ale ten pixelart należy docenić, bo jest zachwycający. Ilość detali, neony, subtelności, chorobliwa wręcz staranność i dokładność, a każdy piksel pęcznieje od gamingowej duszy. Nie można wymagać więcej. To znaczy można, ale to byłoby już sztuka dla sztuki, więc po chuj? Dźwięk? Nie ustępuje oprawie graficznej ani na krok. Postacie rzucają miłe komentarze, lektor rządzi (STASH COLLECTED śni mi się po nocach), a muzyka? Jakby mi wkładano w uszy małe penisy, taka to rozkosz (wiem, nie zabrzmiało dobrze). New Rave, Sythwave chuj wie, nie znam się, nie rozróżniam, ale pompuje adrenalinę i chęć mordu diabelnie skutecznie. Gra rewelacyjna, sycąca podstawowe instynkty gracza i może niewielka gigabajtami (megabajtami?), ale ogromna duchem.
  9. Kmiot

    Zakupy growe!

    To jest "czapka dokerka". Tak ma być. Możecie też zbierać do niej drobne grając na gitarze w przejściu podziemnym.
  10. Kmiot

    Hogwarts Legacy

    No to zostaje Ci porównanie listy questów. Jest ich niewiele, więc nie powinno być problemu z namierzeniem. U mnie brakowało jednego Wyczarowania (spośród chyba 150) i z doszukaniem się którego było trochę zajęcia. Koniec końców okazało się, że przegapiłem jedne motyle na mapie świata.
  11. Kmiot

    Hogwarts Legacy

    https://game8.co/games/Hogwarts-Legacy/archives/405185 Nie wiem w jaki sposób wpływa ten glitch na postęp w kwestii side questów, ale podobno nie da się ukończyć. Tylko wtedy chyba miałbyś go na liście. Najlepiej porównać listę side questów ze swoją (w zakładce "ukończone") i zobaczyć którego brakuje, a potem gdzie go szukać. Rozumiem, że główny wątek ukończony?
  12. Kmiot

    Hogwarts Legacy

    Nie. Trzeba dojść do Komnaty Mapy, czyli nie wiem, jakieś 15-20% głównego wątku fabularnego. Gdyby polecieć tylko to, co konieczne, przewijać dialogi, to do ogarnięcia w 2-3 godziny.
  13. Kmiot

    Hogwarts Legacy

    Jedna chyba się aktywuje po ukończeniu wątku głównego. A jeśli mimo to nie wiesz gdzie, to rozejrzyj się na mapie za znacznikami, bo niektóre się pojawiają i póki ich nie odwiedzisz, to się nie aktywują na liście misji. Czarne flagi na mapie Hogwartu/Hogsmeade/Świata oznaczają, że jest gdzieś dostępna misja (aktywna/bądź nie). Chyba że to ten bug z poboczną misją dotyczącą Ciasteczka (Biscuit)? Ja wczoraj wykręciłem 100% mapy i kolekcji. Teoretycznie byłaby platyna, ale nie chce mi się uczniem każdej szkoły docierać fabularnie do Komnaty Mapy.
  14. @Leesowczyk Ogólnikowo odpisałem Ci na PM, a teraz czytam temat i w sumie mogę zacytować siebie: Możecie też spróbować wyuczyć się metody na nieznaczne cheesowanie strzałów: To wymaga trochę prób, by wyczuć odpowiednie momenty, ale wyuczenie się tego może ułatwić dalszą drogę w karierze. Jeśli gra będzie łaskawa, to uzna, że bramkarza nie ma na posterunku i Superstrzał wpadnie do siaty bezpośrednio. W gorszym przypadku odpali się animacja interwencji bramkarza, co też ma swoje zalety: szansa na gola jeśli między słupkami mamy ręcznik, albo uszczuplenie paska Spirit golkiperowi. Taktycznie to chyba najlepiej postawić na kontrolę środka pola, bo szybki odbiór piłki przeciwnikowi i nie dopuszczanie go do strzału to klucz. Nasz atak to i tak głównie solowe rajdy, więc nie ma wielu powodów do trzymania z przodu wielu zawodników.
  15. Intro na nowy sezon. Trzeba oglądać na YT. TUM DUM DUM.
  16. Nie no, trochę się droczę z tym Adamem, ale powiedzmy, że byłby rozgrzeszony, gdyby było z czego rozgrzeszać. Po prostu trochę tęskniłem i brakowało mi tego trzeciego ze "Złotej Trójki" (tym razem nie na żółtym kartridżu od Bobmarku + Codemasters). Tymczasem Konsolite: Z tymi Jaskiniowcami to tak naprawdę pierdoła i nawet google traktuje obie nazwy bliźniaczo (nie sugeruje "czy chodziło ci o FlinTstones?"), no więc... Zastanowiło mnie to tylko w sumie i już sam zgłupiałem jak powinno być poprawnie. Co ciekawe przy pierwszej lekturze nawet tego nie odnotowałem, zauważyłem dopiero podczas ponownego kartkowania czasopisma na potrzeby spisania wrażeń. Takie "błędy" to żadne błędy, ważne, że tekst całościowo jest w pytę. Jeszcze co do działu najbardziej nostalgicznego, czyli recenzji. Cieszą epizody Sobka czy też Kosa. Cieszy, że większym zaufaniem został obdarzony Grabarczyk, bo zrecenzował dość ważne tytuły (np. Contra i Double Dragon), a jak już wyżej wspomniano, o Tank, czyli grze banalnej w konstrukcji udało się ciekawie zapełnić całą stronę. Jednocześnie trudno mi te recenzje oceniać pod względem merytorycznym, bo ostatnio w te gry grałem około 30 lat temu, więc moje wrażenia mogą być złudne, delikatnie pisząc. Generalnie doskonała robota Panowie, biorąc pod uwagę, że to projekt poboczny i jeszcze bardziej pasjonacki, niż samo PSX Extreme.
  17. Ok, Pegasus Extreme był jako pierwszy w moich dłoniach, więc jako pierwszego go przeczytałem. Mój komentarz? Proszę bardzo. Pegasus był moja pierwszą konsolą i kochałem go miłością bezwarunkową. Zresztą nie tylko ja, bo większość kolegów z podwórka i szkoły miało ten technologicznie oszałamiający sprzęt. Występował oczywiście w różnych odmianach (ja szczególnym sentymentem darzę Terminatora), ale gierki do każdego pasowały tak samo, więc wymienialiśmy się jak szaleni. Do tego wyciągałem od szwagra numery Top Secret, gdzie w skromnym kąciku recenzowano raptem kilka gier, ale czytałem je wielokrotnie. Gdybym wtedy dostał do ręki takie czasopismo, jak Pegasus Extreme, to pewnie przeczytałbym je z 14 razy. Teraz przeczytałem raz, ale i tak było super. Kilka wstępnych artykułów obejmujących kwestie sprzętowe, modelowe i z grubsza opisujące fenomen Pegasusa w Polsce jakoś jeszcze mnie nie poruszyły, może dlatego, że sam sprzęt Bobmarku miałem raczej krótko i większość generacji przehulałem na wspomnianym Terminatorze. Poza tym historię i genezę naszej chluby Pegsusowskiej znam dość dobrze, bo czytałem o tym już u kilku źródeł. Więc fajnie, ale znam, byłem tam, a Pegasus 16bit i Pegasus Gameboy traktuję jako ciekawostkę, która jednak nie pobudza mojej nostalgii. Ta zaczęła się uruchamiać przy krótkich pamiętniczkach redaktorów, bo pojawiły się w tych wspomnieniach punkty styczne, a ja lubię takie osobiste akcenty. Cwaniak Majk podmieniający wkłady kartów? No nie jestem zaskoczony, że spośród wszystkich akurat on to robił, bo mam wrażenie, że zawsze miał nie po drodze z uczciwością xd Demoscena Pegasusa? No jest w tym jakiś heroizm, ale czytałem o niej z zaciekawieniem. Zdaję sobie jednak sprawę, że moja fascynacja Pegasusem mogła istnieć tylko wtedy i w tamtych okolicznościach, bo potem liczył się już wyłącznie PSX i nie było powrotu. Recenzje? Uch. Podoba mi się estetyka tych stron. Przejrzysta, tylko miejscami udekorowana jakimś sprajtem. Nie jestem jednak fanem tych na 1/3 strony, choć zdaję sobie sprawę, że niektóre z tytułów na więcej nie zasługują. Mimo wszystko wydają się one zbyt skromne, czasem zbyt powierzchowne. Może takie miały być, może miały stanowić wyłącznie impuls do ewentualnego powrotu, a nie stanowić rzetelną opinię. Po ocenach zresztą widać, że bywa KONTROWERSYJNIE, ale nie zamierzam drążyć, bo to kwestia osobistych doświadczeń. Osobiste nostalgiczne momenty podczas lektury? Przypomniał mi się np. Home Alone, ale "dwójka", którą to grę dusiłem dość długo i intensywnie. The Punishera uwielbiałem, bo byłem zafascynowany komiksami i wymieniałem się nimi z kolegami w klasie. A tutaj BYŁEM Punisherem. Kartridż z grą pielęgnowałem namiętnie i nikomu nie pożyczałem. Frankensteina uznawałem za ostatniego crapa, ale pamiętam, że atmosferę miał w jakiś niezrozumiały sposób imponującą. Pewnie kwestia mojej wyobraźni. Terminator był grany obficie, ale "dwójka". pamiętam nawet ostatni poziom, choć nie pamiętam czy udało mi się go przejść. Gremlins 2 też często gościł w konsoli, podobnie jak Captain America i Młody Indiana Jones. Flintstonów mieliłem ostro, aż w końcu przeszedłem. Chodziłem potem dumny jak paw. Byłem też dumnym posiadaczem Złotej Czwórki, więc ja byłem Robin Hoodem, siostra preferowała małego grubaska z Boomerang Kid. Kiedyś kupiłem też kartridż z Aladynem, ale zamiast tego disneyowskiego dostałem tę abominację: Pamiętam, że rozjebałem wtedy pada, więc same straty. Duck Tales oczywiście sztos, choć znów jestem większym fanem "dwójki". Z Felixem i Darkwing Duckiem miałem krótkie epizody, ale miło wspominam. Battletoads & Double Dragon? No było grane w co-opie nałogowo, zresztą podobnie jak w każde inne Double Dragony. Niezatapialne tytuły. Jurrasic Park? Nostalgia over 100. Już sam ekran tytułowy robił na mnie ogromne wrażenie, mimo że z dzisiejszej perspektywy jest trochę komiczny. Ale odpaliłem grę, usłyszałem TĘ MUZYKĘ i byłem zakochany dozgonnie. Czyli wciąż jestem. Circus Charlie? Nienawidzę xd Big Nose? Tylko na deskorolce. Fantastic Adventures of Dizzy? Faktycznie fantastyczne i nostalgiczne. Podchodziłem wielokrotnie, nigdy nie przeszedłem, ale i tak bawiłem się wyśmienicie za każdym razem. Chip i Dale obie rewelacyjne, wiadomo. Wiadomo też, że preferowałem "dwójkę". Naprawdę nie wiem z czego wynikały moje ciągoty do "dwójek". Tsubasa? No co tutaj strzępić klawiaturę? Grało się równie namiętnie, co oglądało serial. Nieprawdopodobne, z jakim uporem potrafiłem walczyć z tymi krzaczkami. Micro Machines doskonałe, choć późniejsze etapy mocno mnie zniechęcały (helikoptery ;/) TMNT: Tournament Fighters mocno skrzywdzone przez Majka, bo co to za argument, że "na 16 bitowcach były lepsze wersje"? Wtedy mało kto o tym wiedział, a co dopiero miał okazję tego doświadczyć. Graliśmy w tę bijatykę jak szaleni. Kunio? No kurwa, znak jakości. Goal 3 to ponadczasowy sztos, któremu pod względem popularności na podwórku dorównało dopiero ISS Pro 98. Ale Kunio-koszykówka też była grana zawzięcie, podobnie jak "zbijak" i bijatyka 2 vs 2. Synonim pegasusowskiego kanapowego grania (które najczęściej odbywał się na dywanie). Contra? No grałem nawet z siostrą, więc niech to świadczy o uniwersalnej grywalności tego tytułu. Czy brakowało mi jakichś gier w recenzjach? Całego mnóstwa, ale to raczej oczywiste, że niemożliwym było pokrycie wszystkich. gdyby kiedyś miał powstać Pegasus Extreme #2, to podrzucam podpowiedź: Batman Returns, Eliminator Boat Duel, Gun Smoke, Hook, James Bond Jr., Last Action Hero, Little Mermaid, Panic Restaurant, Prince of Persia (moja pierwza styczność z serią to właśnie ten port), Rollergames, Salomon's Key 2 (Fire 'n Ice), Samurai Pizza Cats, Snake Rattle 'n Roll, Tom & Jerry i wszystkie "dwójki", o których wspominałem wyżej xd Publicystyka? Jej jakość to jedna kwestia, drugą jest czy akurat musiała zajmować miejsce gwieździe numeru, czyli Pegasusowi? ;] Bo większość tych tekstów równie doskonale pasowałaby do dowolnego numeru PSX Extreme i tam pewnie miałaby więcej czytelników. Skupię się na autorach, których gościmy na forum: O Turtlesach czytało się doskonale, choć oczywiście nie tak dawno temu miałem okazję podobny tekst od Konsolite czytać w ramach PE+. Mimo to teraz przeczytałem ponownie i ponownie jestem ukontentowany zawartością, więc niech to zaświadczy o jakości. Wybitnym fanem Drużyny A nigdy nie byłem, preferowałem MacGyvera, ale Adamus pogilgotał moja nostalgię, bo jak zwykle materiał przygotowany z zaangażowaniem, wypełniony ciekawostkami znikąd i nacechowany osobistym urokiem autora. RoboCop. Aż nabrałem ochoty na ponowny seans, ale na wygodnie dostępnych dla mnie serwisach jest tylko ten z 2014 roku. To jeden z tych filmów, przy których człowiek jest zaskoczony, że głównej roli nie grał w nim Schwarzenegger/Stallone, choć ten pierwszy był oczywiście brany pod uwagę. Materiał od Darka (Konsolite) jak zwykle charakteryzuje się profesjonalizmem i zdradza dużą tematyczną wiedzę autora, choć ten jednocześnie bardzo sprawnie unika własnych wtrętów i opinii. To też metoda. Grunt, że czyta się bez zatwardzeń stylistycznych. Tylko pod koniec musiałem się mocniej skupić, by nadążyć na temat tego, kto w końcu zrobił grę na Pegasusa. Hanna-Barbera. Ech, Cartoon Network time. Oglądało się NAŁOGOWO. Jednego Yogiego miałem nawet na VHS. Tom & Jerry bywa zabawny również dzisiaj (kiedyś na poczekalni u dentysty leciały odcinki), Flintstonowie i Jetsonowie to klasyki i nie potrafiłbym zdecydować czy wolałbym żyć w jednych, czy drugich czasach, a Smerfy to już jedna z moich ulubionych Wieczorynek (obok tych disneyowskich w niedziele i... Muminków). Te bajki już wymarły, a ja chwilami tęsknię za nimi, przy czym zdaję sobie sprawę, że dzisiaj raczej nie mogłyby powstać, a już z pewnością odnieść sukcesu. Podobnie żałuję Looney-Toons (Diabelski Młyn na odkodowanym Canal+, kojarzycie?). A artykuł? Możliwe, że TOP tego numeru, a już na pewno najbardziej nostalgiczny dla mnie. Sprawnie ujęty przekrojowo, przy czym Kacper nie szczędzi sobie osobistych uwag i interpretacji, bo czemu nie? Jedyne co mnie zastanawia, to że czasem są Flintstonowie, a czasem Flinstonowie. Częściej ci drudzy, ale o ile wiem (bo sprawdziłem w Internecie), to ci pierwsi są poprawni (flint stone - krzemień). 8 bitowa erotyka. Zakładam, że Roger walczył jak lew, by móc zgłębić ten temat. A że jest Naczelnym, to wynik rywalizacji był z góry znany. W ogóle zauważyłem, że jak jest jakiś erotyczny temat czy to w PE czy gdziekolwiek, to zawsze kręci się tam Roger. O grach tego rodzaju się nie wypowiem, bo ich unikałem. Wolałem grać w gry, niż interesować się kobietami. W sumie do dzisiaj wolę. Gry, których nie było. Jak już panowie wcześniej wspomnieli - temat jest znacznie głębszy i trudniejszy do ogarnięcia, więc raczej nie warto próbować. A mimo to Konsolite spróbował, przynajmniej niektóre z rom-hacków przetestować. I za to chwała, bo zapewne nie zawsze było warto. Osobiście nie mam żadnych głębszych refleksji w temacie, bo jakimś cudem tego rodzaju wynalazki mnie omijały, albo nawet nie byłem świadomy, że gram w rom-hacka. PS Adam Piechota nie grał na Pegasusie.
  18. Kmiot

    Huntdown

    Dziwnym trafem akurat od kilku dni ogrywam. Delektuję się. Sztosiwo nieprzeciętne, polecam z całego serca w ramach przerywnika właśnie. Szersza opinia jak przejdę.
  19. Pewnie czekają aż ktoś zwróci, żeby móc Tobie ten egzemplarz wysłać.
  20. Piszesz tak, bo nie masz PSVR2 w ofercie sklepu!
  21. W zasadzie przypomniałem sobie, że tego Astro Bota: Rescue Mission jeszcze jako jedynego nie zdążyłem ograć na VR. Z tego co widzę, to jeszcze nie ma potwierdzonego portu na VR2, więc chyba się na dniach jeszcze szarpnę i podłączę pierwszego VR, by ograć. Bo potem już może nie być okazji.
  22. Super, tylko wygodnie dla siebie pomijasz fakt, że jako pierwszy zacząłeś się spinać o wyniki Forumkowego głosowania, najwyraźniej według Ciebie mocno nieuczciwego już w pierwszym poście: na co ja Ci odpisałem, że (surprise!) masz rację: ale potem Ty zacząłeś brnąć w nieadekwatność Forumkowego Głosowania, więc poszła pewnego rodzaju dyskusja na temat tego czy ilość głosów ma przewagę nad jakością głosów. Tak jakbyś wciąż nie ogarniał zasad panujących w tamtym głosowaniu. Tak, może wypadało dodać jakąś emotkę, ale z Tobą to nigdy nie wiadomo, a ja poświęciłem na te plebiscyty trochę czasu i zaangażowania, więc może odbieram to zbyt osobiście, co przy odrobinie empatii powinno być zrozumiałe.
  23. O nic się nie spinam. Luźno dyskutuję o relatywności takich porównań opinii jednej osoby do opinii ogółu. Opinia ogółu i jego ukształtowania zawsze wygrywa w plebiscytach, po dziś dzień. Więc jeśli ktoś się tutaj spina, to tylko Ty, bo gwarantuję, że w ilekroć byśmy nie powtórzyli głosowania, to ani SMB3, ani MM2 by nie wygrały. To dobre gry, ale niewystarczająco popularne u nas. I jeśli ktoś się z tym faktem nie potrafi pogodzić, to najwyraźniej Ty, skoro opinię jednej osoby gotowy jesteś przedłożyć nad opinię kilkudziesięciu innych, tylko dlatego, że akurat pasuje i pokrywa się z Twoją.
  24. To tylko oceny uzależnione od osoby ogrywającej dany tytuł. Z większością się zgadzam, z kilkoma grami mam wspomnienia milsze, niż wskazywałaby na to ocena (Jurassic Park i utwór z pierwszego poziomu do dzisiaj mną zamiata). Ale daj recenzję SMB czy MM2 komu innemu i 10/10 nie jest już takie pewne. I nie kumam w kierunku czego/kogo miał być prztyk "pisma, za które zapłaciliście".
  25. Cóż, jeżeli trzech ludzi wybiera jedną grę, a Ty jako jedyny inną, to dlaczego Twój wybór miałby być tym jedynym słusznym i tym w dobrym guście? Mnie też boli kilka wyników głosowań, ale bez większego problemu się z nimi godzę i potrafię je sobie uargumentować.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...