-
Postów
7 089 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
166
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Kmiot
-
Czy parafrazując przypadek MGS5 można napisać, że Breath of the Wilds jest świetną grą, ale kiepską Zeldą? Ja w pełni doceniam możliwości i swobodę, którą dostarcza BotW, ale seria przyzwyczaiła mnie do zupełnie czego innego i każdy jej fan wie, co mam na myśli. W skrócie: kolejne przedmioty -> kolejne możliwości -> misternie rozplanowane dungeony. W BotW wydaje się, że niepowtarzalność i indywidualny sznyt złożono na ołtarzu idei open worlda. Najpewniej temat już gdzieś się przetaczał, ale zawsze warto go odświeżyć, bo doszli nowi gracze, którzy tytuł od tamtego czasu zaliczyli, albo nabrali perspektywy. Czyli jak będzie? Dobra/świetna gra, ale chujowa Zelda? Tak to widzę po latach.
-
Ja się odrobinę pospieszyłem i ograłem przed apgrejdami, ale tym bardziej może kogoś zachęcę: (kopia z tematu "właśnie ukończyłem"): Co prawda grę już od dawna miałem na wishliście, ale wiadomo jak to z nimi bywa - stale się tylko wydłużają i zawsze jest coś innego do sprawdzenia. Aż wreszcie któregoś pięknego dnia uznałem (tak, dzięki PS+/Extra/Premium, ale nie mówmy o tym), że wreszcie sprawdzę co to za gra. Wcześniej miałem jedynie mgliste pojęcie, tym bardziej rozmyte przez upływający czas, ale wciąż utrzymywałem zainteresowanie. I zanim przejdę w głębsze szczegóły, to zaznaczę, że długo się przekonywałem do tej gry. Grube godziny na policzenie których zabrakłoby mi palców u rąk. A jednak nie odpuściłem. Coś mnie trzymało, coś zwiewnego i nieuchwytnego, jakiś powabny woal. To jest jedna z tych w chwil, gdy się niezmiernie cieszę, że nie zrezygnowałem z drążenia Outer Wilds. Co można zrobić w 22 minuty? Ugotować i zjeść jajka na twardo? Zaparzyć herbatę? Wyskoczyć do Żabki po Maczugi? W sumie wiele drobnych rzeczy, ale tych znaczących już mniej. A gdybyśmy mieli nieskończenie wiele takich 22 minut? To otwiera nowe możliwości. Wyboru nam nie dano żadnego, więc jako bohater (urocza, czterooka rasa) budzimy się przy ognisku. Pieczemy piankę, zagadujemy towarzysza, który poleca nam udać się do pobliskiego obserwatorium po kody startowe do rakiety. Udajemy się tam, po drodze zagadujemy (lub nie) do innych mieszkańców wioski, a potem wsiadamy w Kosmolot, odpalamy silniki i jesteśmy w kosmosie. Choć "kosmos" to może zbyt naciągane określenie, bo mamy do dyspozycji ledwie kilka planet, więc jest dość kameralnie. Uczymy się obsługi naszego Kosmolotu i prawdopodobnie giniemy. Budzimy się przy ognisku. Ale kody startowe już mamy, więc ładujemy się od razu do Kosmolotu i śmigamy, gdzie nas ciekawość zagna. Po drodze wpadamy w pole grawitacyjne Słońca, więc giniemy w męczarniach. Budzimy się przy ognisku. Łapiecie już. Jesteśmy wraz z bezimiennym bohaterem uwięzieni w pętli czasowej. Każda nasza śmierć ją resetuje, a jeśli uda nam się przetrwać 22 minuty, to zabija nas nasze Słońce przechodzące w stan supernowej i anihilujące wszystko dookoła. Jaki mamy cel? Nikt nam nie mówi i go nie narzuca. Gna nas wyłącznie nasza dociekliwość. Początkowo błądzimy zupełnie po omacku. Mamy do dyspozycji raptem kilka narzędzi (przede wszystkim urządzenie tłumaczące język innej, bardziej zaawansowanej technologicznie rasy) i dziesiątki pytań bez odpowiedzi. Dlatego też pierwsze godziny potrafią być niezwykle zniechęcające, wręcz bełkotliwe, bo choć odkrywamy kolejne informacje, to są one często wyrwane zupełnie z kontekstu, podane bez chronologii i pełne określeń, które nam kompletnie nic nie mówią (gra jest po polsku, co tylko w niewielkim stopniu może niektórym graczom ułatwić sprawę). Swoje żniwo w tym przypadku zbiera fakt, że twórcy w żaden sposób nie trzymają gracza na smyczy, od startu oferując pełną swobodę eksploracji. Koncepcja jest taka, że łatwiejsze w dostępie miejsca oferują w zamian wskazówki na temat tego, jak dotrzeć w te mniej oczywiste okolice. A tam poznajemy kolejne niezbędne fakty oraz informacje. I tak po przysłowiowej nitce do kłębka, poprzez uważne śledzenie wskazówek, łączenie faktów i spostrzegawczość poznajemy kolejne tajemnice tego świata, również te najbardziej istotne - dlaczego jesteśmy uwiezieni w pętli czasowej i czy możemy ją jakoś przerwać. Choć zasadnicze pytanie powinno brzmieć - czy powinniśmy i czy chcemy. Trudno jest polecić tę grę bez wdrażania się w detale fabuły. A te chciałbym zostawić każdemu do indywidualnego odkrycia. Nie jest to jakiś "wybuchmózgu", ale w zupełności spełnia swoje zadanie. Intryguje, napędza naszą ciekawość, dostarcza małych, acz satysfakcjonujących nagród. I mimo narzuconego limitu 22 minut na pętlę zupełnie nie wywiera presji. Jeśli mamy już niezbędną wiedzę, to wszędzie jesteśmy w stanie dotrzeć w minutę, dwie. Co więcej, jeśli wiemy co robić, to możemy obejrzeć kanoniczne (przynajmniej tak mi się wydaje) zakończenie w trakcie tylko jednego cyklu 22 minut. Mnie to zajęło 22, ale godzin. Czy potrzeba więcej dowodów na otwartość i oferowaną swobodę tej gry? W trakcie rozgrywki zdobywamy bowiem wyłącznie tekstowe podpowiedzi, rady oraz instrukcje. Żadnych nowych umiejętności, ulepszeń czy narzędzi. Od samego początku jesteśmy wyposażeni wystarczająco, by podbić cały układ planetarny i ukończyć grę. Nasza zdobyta wiedza każdorazowo przenoszona jest między cyklami, a wszystko pomaga nam uporządkować pokładowy komputer, który sprawnie łączy fakty i na bieżąco aktualizuje bazę danych. Wystarczy rzut oka na niego i już wiemy gdzie warto się w kolejnej pętli udać. Sugestia, nie przymus. Napisałbym, że fani eksploracji będą jak w niebie, ale będą nawet wyżej, bo w kosmosie, hehe. Ale to niezwykle satysfakcjonujące uczucie, gdy każdorazowo nasza spostrzegawczość czy dociekliwość jest odpowiednio wynagradzana, gdy trafiamy w ciekawą miejscówkę, ukrytą bazę, czy pozostałości po dawnej cywilizacji. Albo na śmierć, bo to też się często zdarza. Jednak jeśli już uda nam się odpowiednio pobłądzić, to mile łechce naszą duszę odkrywcy. Zawzięcie obserwujemy nowe otoczenie, uważnie czytamy logi uświadamiające "co tu się wydarzyło", uczymy się nowych faktów, które bez presji pchają nas w objęcia kolejnych tajemnic. Outer Wilds to gra iście specyficzna i nie potrafię nikomu jej polecić z czystym sumieniem, bo nikogo nie znam aż tak dobrze, by wiedzieć, że się nie zniechęci. Mało spektakularna, oferująca dużo izolacji. Odrobinę irytacji, gdy giniemy (zazwyczaj przez własną nieuwagę czy zlekceważenie sytuacji). Odrobinę kojarzyła mi się z Subnauticą, ale tam było więcej izolacji i survivalu. W Outer Wilds co prawda chwilami martwimy się o tlen czy paliwo, ale to są sporadyczne sytuacje poza Kosmolotem, więc to marginalny problem i gra jest survivalem w okrągłych 0%. Jeśli Outer Wilds trafi w gust to zaoferuje wiele w zamian. Co prawda zrobi to subtelnie, ale jednak zauważalnie. Zapamiętam wiele nienarzucających się fragmentów, które potrafiły celnie ukłuć mnie w specyficzny punkt odsłoniętej wrażliwości gracza. "Skradanie się" pośród Żarnic. Nieliczne rozmowy z równie nielicznymi rozbitkami na planetach (Chert, pewien dżentelmen na Księżycu Kwantowym <3). Każdorazowo odnalezione zwłoki i "odsłuchiwanie" logów na temat tego co tu się wydarzyło. Ręczne dokowanie do Stacji Słonecznej co jest wymogiem jednego z trofeów/osiągnięć, więc podjąłem się wyzwania. Brakowało mi tylko muzyki z kultowego dokowania w Interstelarze, ale oczywiście ktoś już wpadł na ten pomysł przede mną, więc polecam. Wygląda na prostą czynność, ale grawitacja Słońca na przemian przyciągająca nas w swoją piekielną czeluść i wyrzucająca na orbitę, ciągła regulacja prędkości, plus pomieszanie perspektyw i kierunków czyni ten manewr szalenie precyzyjnym. Czy Outer Wilds ma wady? Z całą pewnością. Ale to głównie kwestia źle obsadzonych oczekiwań i minięcia się z koncepcją. Jeśli założenia gry do nas jednak trafią, to możemy przyczepić się do zaledwie kilku detali. Brakuje udźwiękowienia tych nielicznych dialogów. Brakuje podręcznej opcji "samobójstwa", szczególnie gdy trafimy w próżnię i musimy z grubsza bezczynnie czekać na wyczerpanie się tlenu. Niektóre logi, zapiski i podpowiedzi są dość problematycznie ukryte. Do kilku z nich trafiłem przypadkiem, dwa razy utknąłem beznadziejnie (komputer pokładowy podpowiadał kolejny cel, ale nie mogłem rozkminić co na miejscu zrobić) - pewne kwestie są niewystarczająco jasne nawet po 20 godzinach. Cóż, domyślam się, że taka jest cena swobody. Niemniej jestem Outer Wilds zachwycony tylko odrobinę mniej, niż rok temu Subnauticą. Obie gry rewelacyjne i zupełnie w moim guście, ale nie biorę odpowiedzialności za polecanie ich innym. Zguba, depresja, nieuchronność losu, ale bywa kolorowo i fascynująco. Nagroda BAFTA GOTY 2019 coś może sugerować, choć nie jest ostatecznym arbitrem.
-
Outer Wilds [PS4] (nie mylić z Outer Worlds) Co prawda grę już od dawna miałem na wishliście, ale wiadomo jak to z nimi bywa - stale się tylko wydłużają i zawsze jest coś innego do sprawdzenia. Aż wreszcie któregoś pięknego dnia uznałem (tak, dzięki PS+/Extra/Premium, ale nie mówmy o tym), że wreszcie sprawdzę co to za gra. Wcześniej miałem jedynie mgliste pojęcie, tym bardziej rozmyte przez upływający czas, ale wciąż utrzymywałem zainteresowanie. I zanim przejdę w głębsze szczegóły, to zaznaczę, że długo się przekonywałem do tej gry. Grube godziny na policzenie których zabrakłoby mi palców u rąk. A jednak nie odpuściłem. Coś mnie trzymało, coś zwiewnego i nieuchwytnego, jakiś powabny woal. To jest jedna z tych w chwil, gdy się niezmiernie cieszę, że nie zrezygnowałem z drążenia Outer Wilds. Co można zrobić w 22 minuty? Ugotować i zjeść jajka na twardo? Zaparzyć herbatę? Wyskoczyć do Żabki po Maczugi? W sumie wiele drobnych rzeczy, ale tych znaczących już mniej. A gdybyśmy mieli nieskończenie wiele takich 22 minut? To otwiera nowe możliwości. Wyboru nam nie dano żadnego, więc jako bohater (urocza, czterooka rasa) budzimy się przy ognisku. Pieczemy piankę, zagadujemy towarzysza, który poleca nam udać się do pobliskiego obserwatorium po kody startowe do rakiety. Udajemy się tam, po drodze zagadujemy (lub nie) do innych mieszkańców wioski, a potem wsiadamy w Kosmolot, odpalamy silniki i jesteśmy w kosmosie. Choć "kosmos" to może zbyt naciągane określenie, bo mamy do dyspozycji ledwie kilka planet, więc jest dość kameralnie. Uczymy się obsługi naszego Kosmolotu i prawdopodobnie giniemy. Budzimy się przy ognisku. Ale kody startowe już mamy, więc ładujemy się od razu do Kosmolotu i śmigamy, gdzie nas ciekawość zagna. Po drodze wpadamy w pole grawitacyjne Słońca, więc giniemy w męczarniach. Budzimy się przy ognisku. Łapiecie już. Jesteśmy wraz z bezimiennym bohaterem uwięzieni w pętli czasowej. Każda nasza śmierć ją resetuje, a jeśli uda nam się przetrwać 22 minuty, to zabija nas nasze Słońce przechodzące w stan supernowej i anihilujące wszystko dookoła. Jaki mamy cel? Nikt nam nie mówi i go nie narzuca. Gna nas wyłącznie nasza dociekliwość. Początkowo błądzimy zupełnie po omacku. Mamy do dyspozycji raptem kilka narzędzi (przede wszystkim urządzenie tłumaczące język innej, bardziej zaawansowanej technologicznie rasy) i dziesiątki pytań bez odpowiedzi. Dlatego też pierwsze godziny potrafią być niezwykle zniechęcające, wręcz bełkotliwe, bo choć odkrywamy kolejne informacje, to są one często wyrwane zupełnie z kontekstu, podane bez chronologii i pełne określeń, które nam kompletnie nic nie mówią (gra jest po polsku, co tylko w niewielkim stopniu może niektórym graczom ułatwić sprawę). Swoje żniwo w tym przypadku zbiera fakt, że twórcy w żaden sposób nie trzymają gracza na smyczy, od startu oferując pełną swobodę eksploracji. Koncepcja jest taka, że łatwiejsze w dostępie miejsca oferują w zamian wskazówki na temat tego, jak dotrzeć w te mniej oczywiste okolice. A tam poznajemy kolejne niezbędne fakty oraz informacje. I tak po przysłowiowej nitce do kłębka, poprzez uważne śledzenie wskazówek, łączenie faktów i spostrzegawczość poznajemy kolejne tajemnice tego świata, również te najbardziej istotne - dlaczego jesteśmy uwiezieni w pętli czasowej i czy możemy ją jakoś przerwać. Choć zasadnicze pytanie powinno brzmieć - czy powinniśmy i czy chcemy. Trudno jest polecić tę grę bez wdrażania się w detale fabuły. A te chciałbym zostawić każdemu do indywidualnego odkrycia. Nie jest to jakiś "wybuchmózgu", ale w zupełności spełnia swoje zadanie. Intryguje, napędza naszą ciekawość, dostarcza małych, acz satysfakcjonujących nagród. I mimo narzuconego limitu 22 minut na pętlę zupełnie nie wywiera presji. Jeśli mamy już niezbędną wiedzę, to wszędzie jesteśmy w stanie dotrzeć w minutę, dwie. Co więcej, jeśli wiemy co robić, to możemy obejrzeć kanoniczne (przynajmniej tak mi się wydaje) zakończenie w trakcie tylko jednego cyklu 22 minut. Mnie to zajęło 22, ale godzin. Czy potrzeba więcej dowodów na otwartość i oferowaną swobodę tej gry? W trakcie rozgrywki zdobywamy bowiem wyłącznie tekstowe podpowiedzi, rady oraz instrukcje. Żadnych nowych umiejętności, ulepszeń czy narzędzi. Od samego początku jesteśmy wyposażeni wystarczająco, by podbić cały układ planetarny i ukończyć grę. Nasza zdobyta wiedza każdorazowo przenoszona jest między cyklami, a wszystko pomaga nam uporządkować pokładowy komputer, który sprawnie łączy fakty i na bieżąco aktualizuje bazę danych. Wystarczy rzut oka na niego i już wiemy gdzie warto się w kolejnej pętli udać. Sugestia, nie przymus. Napisałbym, że fani eksploracji będą jak w niebie, ale będą nawet wyżej, bo w kosmosie, hehe. Ale to niezwykle satysfakcjonujące uczucie, gdy każdorazowo nasza spostrzegawczość czy dociekliwość jest odpowiednio wynagradzana, gdy trafiamy w ciekawą miejscówkę, ukrytą bazę, czy pozostałości po dawnej cywilizacji. Albo na śmierć, bo to też się często zdarza. Jednak jeśli już uda nam się odpowiednio pobłądzić, to mile łechce naszą duszę odkrywcy. Zawzięcie obserwujemy nowe otoczenie, uważnie czytamy logi uświadamiające "co tu się wydarzyło", uczymy się nowych faktów, które bez presji pchają nas w objęcia kolejnych tajemnic. Outer Wilds to gra iście specyficzna i nie potrafię nikomu jej polecić z czystym sumieniem, bo nikogo nie znam aż tak dobrze, by wiedzieć, że się nie zniechęci. Mało spektakularna, oferująca dużo izolacji. Odrobinę irytacji, gdy giniemy (zazwyczaj przez własną nieuwagę czy zlekceważenie sytuacji). Odrobinę kojarzyła mi się z Subnauticą, ale tam było więcej izolacji i survivalu. W Outer Wilds co prawda chwilami martwimy się o tlen czy paliwo, ale to są sporadyczne sytuacje poza Kosmolotem, więc to marginalny problem i gra jest survivalem w okrągłych 0%. Jeśli Outer Wilds trafi w gust to zaoferuje wiele w zamian. Co prawda zrobi to subtelnie, ale jednak zauważalnie. Zapamiętam wiele nienarzucających się fragmentów, które potrafiły celnie ukłuć mnie w specyficzny punkt odsłoniętej wrażliwości gracza. "Skradanie się" pośród Żarnic. Nieliczne rozmowy z równie nielicznymi rozbitkami na planetach (Chert, pewien dżentelmen na Księżycu Kwantowym <3). Każdorazowo odnalezione zwłoki i "odsłuchiwanie" logów na temat tego co tu się wydarzyło. Ręczne dokowanie do Stacji Słonecznej co jest wymogiem jednego z trofeów/osiągnięć, więc podjąłem się wyzwania. Brakowało mi tylko muzyki z kultowego dokowania w Interstelarze, ale oczywiście ktoś już wpadł na ten pomysł przede mną, więc polecam. Wygląda na prostą czynność, ale grawitacja Słońca na przemian przyciągająca nas w swoją piekielną czeluść i wyrzucająca na orbitę, ciągła regulacja prędkości, plus pomieszanie perspektyw i kierunków czyni ten manewr szalenie precyzyjnym. Czy Outer Wilds ma wady? Z całą pewnością. Ale to głównie kwestia źle obsadzonych oczekiwań i minięcia się z koncepcją. Jeśli założenia gry do nas jednak trafią, to możemy przyczepić się do zaledwie kilku detali. Brakuje udźwiękowienia tych nielicznych dialogów. Brakuje podręcznej opcji "samobójstwa", szczególnie gdy trafimy w próżnię i musimy z grubsza bezczynnie czekać na wyczerpanie się tlenu. Niektóre logi, zapiski i podpowiedzi są dość problematycznie ukryte. Do kilku z nich trafiłem przypadkiem, dwa razy utknąłem beznadziejnie (komputer pokładowy podpowiadał kolejny cel, ale nie mogłem rozkminić co na miejscu zrobić) - pewne kwestie są niewystarczająco jasne nawet po 20 godzinach. Cóż, domyślam się, że taka jest cena swobody. Niemniej jestem Outer Wilds zachwycony tylko odrobinę mniej, niż rok temu Subnauticą. Obie gry rewelacyjne i zupełnie w moim guście, ale nie biorę odpowiedzialności za polecanie ich innym. Zguba, depresja, nieuchronność losu, ale bywa kolorowo i fascynująco. Nagroda BAFTA GOTY 2019 coś może sugerować, choć nie jest ostatecznym arbitrem.
-
Ech, LEGENDA.
-
Syn mojego ojca chrzestnego miał Resident Evil, ale po niemiecku (ach, klasyka). Języka nie znał kompletnie, no ale jakoś sobie radził, aż do momentu, gdy przestał sobie radzić i utknął na jakiejś zagadce czy coś, nie wiedząc co dalej począć. Ale pamiętał, że moi rodzice kilka lat (w latach 80.) spędzili w Niemczech "na dorobku" i pewnie trochę liznęli języka, więc przybiegł pewnego dnia z kartką, na której przepisał jakieś niemieckie treści z gry i prosił o przetłumaczenie. Potem po osiedlu krążyły na ten temat legendy, więc Paweł, jeśli to czytasz - pozdrawiam.
-
Krótka piłka. To ostatnia doba na oddanie ostatniego głosu, w ostatniej rundzie, ostatniego plebiscytu. Zapraszam zapominalskich.
https://www.psxextreme.info/topic/124595-the-best-of-wszystkie-czasy-grande-finale/
-
-
Nadszedł ten dzień, bo nadejść musiał. Od wczoraj forumek przestał być funkcjonalny na moim Windowsie XP. Coście narobili?
-
To w takim razie dziwne, bo manewr wyprzedzania kompletnie zbędny i ryzykowny, skoro za chwilę i tak zjechał na zmianę opon i spadł daleko za Checo. Może próbowali mu tego oszczędzić. Diabli wiedzą co tym z Farrari w głowach siedzi.
-
Te komunikaty docierają "na antenę" z opóźnieniem. Nie wiem jak dużym, się możemy śmiało zakładać, że sytuacja wtedy była nieco inna.
-
Mercedesy jak tor jest gładki to okazuje się, że mogą nawet trzymać niezłe tempo. Ale jak pojawiają się na jakimś torze nierówności to zjawia się skakanie ich bolidów i są 20 sekund za RB/Ferrari. Mimo wszystko chyba najbardziej równy team pod względem wyników i braku awarii. A propos "zaspania" Pereza. Możliwe, że nie do końca jego wina i faktycznie coś było nie tak, bo komunikat "vsc ending" wisiał długo i nawet komentatorzy Eleven się skołowali.
-
Sainz na ten wyścig ma wymieniony praktycznie cały bolid (nowe części, kary z tym związane, stąd start z końca stawki), więc ciśnie jak Ferrari na początku sezonu. Dwa, trzy GP i znowu się zacznie wszystko sypać?
-
Plan B jak Banda.
-
Kopia tekstu z odpowiedniego tematu, ale tam nie każdy zagląda: Gra o kitku. 8 godzin (bez 20 minut), wyzbierane wszystko, podrapany każdy kąt, namiauczane na każdego. Gra niespecjalnie wymagająca, należąca do gatunku tych relaksujących, choć klimat opowieści często nie koresponduje z lekkim gameplayem. Kiciuś jest oczywiście uroczy, ale otoczenie już niekoniecznie, bo świat, w którym przyszło nam żyć to dystopijny cyberpunk, gdzie ludzkość przestała istnieć. W jej miejsce pojawiły się roboty, które przejęły wszystkie nasze cechy, w tym ciągoty do podziałów społecznych. Wspinamy się więc naszym kitkiem nie tylko po kolejnych parapetach oraz rurach, ale również po drabinie społecznej, poczynając od samego dna slumsów i próbując się wydostać z tego przykrego środowiska. Parę robotów nam w tym pomaga, inne starają się przeszkodzić i nas skrzywdzić. Ale jesteśmy mali, sprytni i szybcy, więc powinniśmy sobie z tymi przeszkodami bez większych trudów poradzić. Większość rozgrywki przebiega korytarzowo i naszym głównym zadaniem jest głównie czujne rozglądanie się za kolejnymi platformami, po których wskoczymy wyżej i dalej. Co jakiś czas trafi się prosta zagadka środowiskowa, sporadycznie mamy do czynienia z fragmentem "akcji", gdzie naszym zadaniem jest ucieczka przed zagrożeniem. Twórcy raczej nie rozciągają gry i w większości przypadków każdy pomysł jest wykorzystywany raz, góra dwa razy. Poziom, w którym nie jesteśmy całkowicie bezbronni pojawia się raz, potem nasza "broń" jest porzucana. Motywy skradankowe meldują się wystarczająco rzadko i na tyle krótko, by nie znudzić. Złośliwi powiedzą, że przy grze trwającej 8 godzin (z lizaniem wszystkich kątów) byłoby głupio, gdyby jeszcze zdążyła w tym czasie gracza czymkolwiek znudzić. Ale widać, że twórcy mieli tutaj konkretną wizję i nie zamierzali iść na kompromis recyklingu, byle sztucznie wydłużyć rozgrywkę. Czuję, że mój czas został uszanowany na zasadzie - opowiemy ci historię, a potem każdy z nas rozejdzie się w swoją stronę. I wszyscy zadowoleni. Ale są pewne niespodzianki, bo Stray potrafi się chwilami nieznacznie otworzyć i pozwala odetchnąć od ciasnych korytarzy gameplayowych. To chyba najjaśniejsze fragmenty gry, bo najbardziej premiują ciekawość oraz eksplorację. Do tego dorzucimy niewielkie questy (główne i poboczne), dość proste, przebiegające na zasadzie "przynieś mi ogórka, dam ci karuzelę", ale motywujące do grzebania po kątach. A na marginesie czekają jeszcze klasyczne znajdźki w rozsądnej ilości, więc ani przez chwilę się w ciągu tych kliku godzin nie nudziłem. Niektórych może rozczarować fakt, że Stray nie jest platformówką, bo skoki naszego kotka to czysto kontekstowe elementy. Naszym zadaniem jest przede wszystkim bacznie obserwować otoczenie, planować "ścieżkę" platform i szukać okazji do egzekucji serii skoków. Wady? Mniejsze wyzwanie. Zalety? Unikamy frustracji i skupiamy się na pracy umysłowej oraz podziwiamy widoczki. A te są niebanalne. Od mrocznych podziemi, przez zagracone slumsy, aż po skąpane w deszczu i neonach iście cyberpunkowe śródmieście. A między nimi inne, równie różnorodne epizody. Czasem okraszone nutką optymizmu oraz kolorytu, czasem dość przygnębiające czy niepokojące. Graficzka tip-top, muzyka umiejętnie potęguje aktualny klimat, wszystko razem się pięknie i zgrabnie komponuje. Gra - przerywnik między "poważniejszymi" tytułami, ale w swojej roli sprawdza się wyśmienicie.
-
Też ukończyłem. 8 godzin (bez 20 minut), wyzbierane wszystko, podrapany każdy kąt, namiauczane na każdego. Gra niespecjalnie wymagająca, należąca do gatunku tych relaksujących, choć klimat opowieści często nie koresponduje z lekkim gameplayem. Kiciuś jest oczywiście uroczy, ale otoczenie już niekoniecznie, bo świat, w którym przyszło nam żyć to dystopijny cyberpunk, gdzie ludzkość przestała istnieć. W jej miejsce pojawiły się roboty, które przejęły wszystkie nasze cechy, w tym ciągoty do podziałów społecznych. Wspinamy się więc naszym kitkiem nie tylko po kolejnych parapetach oraz rurach, ale również po drabinie społecznej, poczynając od samego dna slumsów i próbując się wydostać z tego przykrego środowiska. Parę robotów nam w tym pomaga, inne starają się przeszkodzić i nas skrzywdzić. Ale jesteśmy mali, sprytni i szybcy, więc powinniśmy sobie z tymi przeszkodami bez większych trudów poradzić. Większość rozgrywki przebiega korytarzowo i naszym głównym zadaniem jest głównie czujne rozglądanie się za kolejnymi platformami, po których wskoczymy wyżej i dalej. Co jakiś czas trafi się prosta zagadka środowiskowa, sporadycznie mamy do czynienia z fragmentem "akcji", gdzie naszym zadaniem jest ucieczka przed zagrożeniem. Twórcy raczej nie rozciągają gry i w większości przypadków każdy pomysł jest wykorzystywany raz, góra dwa razy. Poziom, w którym nie jesteśmy całkowicie bezbronni pojawia się raz, potem nasza "broń" jest porzucana. Motywy skradankowe meldują się wystarczająco rzadko i na tyle krótko, by nie znudzić. Złośliwi powiedzą, że przy grze trwającej 8 godzin (z lizaniem wszystkich kątów) byłoby głupio, gdyby jeszcze zdążyła w tym czasie gracza czymkolwiek znudzić. Ale widać, że twórcy mieli tutaj konkretną wizję i nie zamierzali iść na kompromis recyklingu, byle sztucznie wydłużyć rozgrywkę. Czuję, że mój czas został uszanowany na zasadzie - opowiemy ci historię, a potem każdy z nas rozejdzie się w swoją stronę. I wszyscy zadowoleni. Ale są pewne niespodzianki, bo Stray potrafi się chwilami nieznacznie otworzyć i pozwala odetchnąć od ciasnych korytarzy gameplayowych. To chyba najjaśniejsze fragmenty gry, bo najbardziej premiują ciekawość oraz eksplorację. Do tego dorzucimy niewielkie questy (główne i poboczne), dość proste, przebiegające na zasadzie "przynieś mi ogórka, dam ci karuzelę", ale motywujące do grzebania po kątach. A na marginesie czekają jeszcze klasyczne znajdźki w rozsądnej ilości, więc ani przez chwilę się w ciągu tych kliku godzin nie nudziłem. Niektórych może rozczarować fakt, że Stray nie jest platformówką, bo skoki naszego kotka to czysto kontekstowe elementy. Naszym zadaniem jest przede wszystkim bacznie obserwować otoczenie, planować "ścieżkę" platform i szukać okazji do egzekucji serii skoków. Wady? Mniejsze wyzwanie. Zalety? Unikamy frustracji i skupiamy się na pracy umysłowej oraz podziwiamy widoczki. A te są niebanalne. Od mrocznych podziemi, przez zagracone slumsy, aż po skąpane w deszczu i neonach iście cyberpunkowe śródmieście. A między nimi inne, równie różnorodne epizody. Czasem okraszone nutką optymizmu oraz kolorytu, czasem dość przygnębiające czy niepokojące. Graficzka tip-top, muzyka umiejętnie potęguje aktualny klimat, wszystko razem się pięknie i zgrabnie komponuje. Gra - przerywnik między "poważniejszymi" tytułami, ale w swojej roli sprawdza się wyśmienicie.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Bo lubię poczytać na sraniu, a samo PE na miesiąc nie wsytarcza. Pierwszy numer był kiepski, drugi numer - już pisałem - jest rozszerzoną wersją tego, co CDA prezentowało będąc jeszcze miesięcznikiem i dla mnie to mimo wszystko zmiana na plus. Tylko niektóre (nie wszystkie) recenzje są dziwne, takie właśnie rozciągnięte, bo co mnie interesuje historia serii/autorów? Generalnie jestem ciekawy w którą stronę będą skręcać z tym kwartalnikiem. -
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Czytam sobie nowe CDA i co chwilami się dzieje z tymi recenzjami, to ja nie wiem. Trzy strony, a przeszło połowa treści to jakieś lanie wody jak na maturze z polskiego. The Quarry to dwie strony o poprzednich grach Supermassive Games. Napomknięcie o początkach (imprezowe popierdółki + DLC do LittleBigPlanet), potem skrócona historia Until Dawn (że pierwotny zamysł zakładał grę wykorzystującą Move'y). Dalej szybka ocena trylogii Dark Pictures i druga strona w zasadzie zleciała. Została ostatnia na ogólniki o nowej grze i fajrant. Z LEGO: Saga Skywalkerów podobna sytuacja. Trzy strony, z czego dwie poświęcone na streszczenie historii gier z LEGO i tego, w jakich bólach powstawała ta nowa. Obie recenzje można skrócić do jednej, ostatniej strony, bo z tych dwóch pierwszych nie dowiemy się niczego o samej grze. Tak jakby autorzy (Siekiera i Krigore) bali się napisać za dużo konkretów, bo wtedy nikt nie przyjdzie na stronę internetową, więc klepią tylko swoiste wprowadzenie i takie tam pitu pitu. -
Aby tradycji stało się zadość wypada bym przypomniał zapominalskim, że to ostatnia doba, by oddać głosy w tej rundzie plebiscytu na Najlepszą Grę Wszech Czasów. Więc przypominam zapominalskim.
https://www.psxextreme.info/topic/124564-the-best-of-wszystkie-czasy-półfinały/
-
Po Y0 jeszcze nie odpaliłem kolejnej części (choć kupiłem Kiwami 1 i 2 xd), więc może zdarzy mi się szybciej umrzeć, niż mieć okazję zagrać.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Cóż, i tak nie czytam tam recenzji (ani niczego innego), więc w sumie nie będę nawet udawał oburzonego, bo mogą sobie tam pisać co chcą i jak chcą, obojętne. Ale kliknięcia pewnie dodatkowe wpadną (w tym moje, więc już +1). Ale "osoba redaktorska" brzmi uroczo. Takie kombinacje, żeby nikogo nie urazić. -
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
W ogóle już pomijając wątek. Kupiłem ostatnio drugi numer kwartalnika CDA i o ile pierwszy próbował wiele rzeczy zrobić inaczej, tak drugi jest już po prostu kopią CDA sprzed przejścia na nowy cykl wydawniczy. Tylko grubszą, bo każdy dział dostał kilka dodatkowych stron, a artykuły chwilami mogą być dzięki temu dłuższe. Wróciły newsy, recenzje są w większej ilości, działy kulturowe w starych szatach graficznych, testy sprzętów również, no kropka w kropkę jakbym czytał stary miesięcznik, ale wydawany co kwartał na innym papierze. Żeby była jasność - odpowiada mi to, bo pierwszy numer był niewypałem. Tylko zastanawiam się co z tymi wszystkimi zapowiedziami, że od teraz to będzie czasopismo PREMIUM. Jedyne co tam w drugim numerze jest premium, to cena, bo faktycznie za te dodatkowe 36 stron płacimy dodatkowe 17 złotych (biorąc pod uwagę, że miesięcznik miał 128 stron za chyba 18 złotych). -
-
No nie wiem, to co teraz piszecie brzmi trochę jak: można się mijać z prawdą w recenzji, jeśli taki się ma styl. Mnie styl HIVa też nie przeszkadza. Ani to, że gra mu się nie spodobała i wystawił jej taką czy inną cyferkę. Razi mnie tylko to, że informacje przekazywane w treści recenzji w zbyt wielu kwestiach (czasem bardzo istotnych, jak otwartość map) mijają się ze stanem rzeczywistym. I o to kręcę "aferę". No, ale skoro "HIV ma taki styl", to nie było tematu.
-
Sfera bijatyk to nie moja domena, więc nie oceniam, ale wierzę, bo tak jak piszesz - optymizm i wręcz dziecięca podjarka niektórymi grami jest u Kaliego już legendarna. A takie T7 mogłoby się po tylu latach doczekać solidnej recenzenckiej Rewizji, skoro wciąż jest ostatnim Tekkenem.