Pokemon Legends: Arceus
Cóż, to były moje pierwsze Pokemony, które ostatecznie ukończyłem od czasów... Pokemon Red na GB.
Możemy to potraktować jako rekomendację? Niby tak, ale nie do końca.
Mam poczucie, że te Pokemony są dla mnie tym, czym gra o Pokemonach zawsze powinna być. Silnie nastawioną na kolekcjonowanie stworków i postawienie ich na pierwszym miejscu, kosztem tego całego "chcę zostać najlepszym trenerem Pokemonów i ważniejsze są moje odznaki, a stworki to tylko narzędzie do osiągnięcia celu". Koncepcja kompletowania Pokedexu do mnie przemawia i przekonuje. Budzi we mnie tego wewnętrznego gracza i kolekcjonera, ciągle stymulując pod tym kątem, zamiast popychać dalej jedynie fabułą i poganiać od walki kogutów do walki kogutów. Wcześniejsze Pokemony próbowałem ogrywać, ale zawsze wymiękałem po kilku-kilkunastu godzinach, znużony pętlą miasteczko, route, bitwa za bitwą, dungeon/gym, walka z innym trenerem, route, miasteczko, itd. Jak chciałeś pozbierać Poksy, to mogłeś, ale absolutnie nic cię pod tym kątem nie motywowało. Warstwa kolekcjonerska była wypchana na dalszy plan, margines wręcz. Aż do teraz.
Bo trafiasz na dziewiczy grunt i twoim głównym celem jest stworzenie pierwszego Pokedexu. Wyruszasz więc na mapę (jedną z kilku środowisk) i po prostu łapiesz. Jednego za drugim, Bidoofa za Pikachu, Snorlaxa za Pigeonem. Brak tutaj miasteczek (poza jedną, skromną wioską - hubem), brak Gymów, dungeonów, porozstawianych po mapie innych trenerów szukających zaczepki. Tylko ty i przestrzeń pełna tych przesympatycznych stworzonek gotowych do złapania. Masz za zadanie schwytać po minimum sztuce każdego gatunku oraz przeprowadzić pewnego rodzaju obserwację, by każdego Pokemona poznać w odpowiednim stopniu. Czasem wystarczy widzieć jego konkretny atak (albo kilka z nich), czasem złapać go w nocy, czasem dać mu jeść, albo być świadkiem ewolucji. Nic szczególnie wymagającego, ale wymusza odrobinę więcej uwagi poświęconej każdemu gatunkowi. No i trochę rozczarowujące, że większość kolekcji da się zdobyć metodą siłową - stun + pokeball aż do skutku.
Łapanie Pokemonów przebiega nader sprawnie i w większości przypadków nie należy też do szczególnie trudnych czynności. Wiele poślednich gatunków wystarczy trafić w ryj Pokeballem (trafienie w potylicę zwiększa szanse). Inne wypada najpierw omamić darmowym jedzonkiem, albo oszołomić (np. kulką błota rzuconą znienacka), niektóre wymagają, by ich opór osłabić w walce. A ta przebiega nader sprawnie. Zapomnijcie o osobnych ekranach bez wyrazu - tutaj walka dzieje się w zastanym otoczeniu. Trochę prowizorka, bo to nadal turówka i nic się nie wydarzy póki nie wybierzemy komendy, ale sprawność i tempo z jakim wszystko się dzieje strasznie umila rozgrywkę. Do tego należy dopisać starcia z bossami, które dzieją się już w czasie rzeczywistym i polegają na omijaniu ataków, a potem wyprowadzaniu własnych (rzucanie jakimś gównem, które osłabia przeciwnika). Całość to sporo biegania, turlania się i czekania na możliwość ataku. Każda konsola ma takiego soulslike'a, na jakiego zasługuje.
Jednak walka to wciąż ostateczność, bo ciężar gry wyraźnie przeniesiono na eksplorację. I niby fajnie, na rękę mi to. Problem w tym, że w tym celu udostępniono nam mało atrakcyjne otoczenie. Już pomijam kwestię wizualną, bo ta nigdy nie była dla mnie najistotniejsza w żadnej grze. Choć muszę zaznaczyć, że Pokemon Legends: Arceus chwilami wygląda jak tytuł z przełomu PSX/PS2. Poważnie. Okropnie. Nie zmyślam. Każdy, kto trafi do jakiejś jaskini i zobaczy te mdłe, jednolite tekstury skał to może potwierdzić. Na szczęście powierzchnia prezentuje się odrobinę (ale tylko odrobinę) przyjemniej, a momentami może się nawet podobać (ale tylko momentami). Kłopot leży w tym, że mapy są okropnie nudne. Jednostajne. PUSTE. Pomijam, biegające po nich stworzenia. Bo zapełnienie przestrzeni według twórców gry ogranicza się do wrzucenia na nią czterech albo ośmiu sztuk tego samego Pokemona. Omijaj, łap, albo walcz. Otoczenie bywa kompletnie bez wyrazu, nie zawiera w sobie niczego, za czym można myszkować i z wypiekami eksplorować, a i zawiesić oko rzadko kiedy jest na czym. Bieda pod tym względem okropna.
Fabuła? Jest żadna. To znaczy jest, ale żadnego szanującego się gracza ona nie interesuje. Mnie wystarczyłoby polecenie "idź i skompletuj Pokedex" i spokój do końca gry, ale ambicja twórców sięgała dalej. Przez to mamy jakieś pozorowane dialogi o kompletnie niczym i jak na brak fabuły, to według mnie za dużo rozmawiają. To takie - za przeproszeniem - pierdolenie po próżnicy, na okrągło o tym samym, gdzie aż świerzbi kciuk, by przewinąć te smęty jak najszybciej. Za dużo gadania, za dużo NPC-ów bez wyrazu i przeciągania struny. Nie zliczę ile razy słyszałem, że "wow, spadłem z nieba" a potem dawano mi do wyboru KOMPLETNIE NIEISTOTNĄ kwestię dialogową, często sprowadzającą się do tego, że powiem to samo, ale innymi słowami. Podobnie side-fetch-questy, które wymuszają bieganie z kąta w kąt za znacznikiem, odhaczenie rozmowy i powrót do źródła. Na 100 sidequestów może z 10 wymaga odrobiny inwencji. Meczący szrot.
No i serdeczne powodzenia dla każdego, kto zdecyduje się samodzielnie odnaleźć na mapach wszystkie Wispy (w zasadzie widoczne wyłącznie w nocy), Ukryte- Pokemony-Literaki (czasem stałem przy nim i nie widziałem) czy odkryć zasady ewolucji wszystkich Poksów (niektóre ewoluują tylko w ściśle określonych warunkach - np. w pełnię i po użyciu konkretnego przedmiotu). Nie znalazłem w grze dogodnego źródła tego typu informacji, pomógł dopiero Google.
Żadne ze mnie fan Pokemonów. Od lat uważam, że to wałkowana to linii najmniejszego oporu seria i doceniam, że tym razem odważono się na inne podejście. Dalekie od ideału, ale obstawiam, że Game Freaks to banda wyrobników niezdolna do niczego bardziej spektakularnego, więc i tak uznaję to za sukces. Przynajmniej tym razem byli w moim odczuciu bliżsi idei Pokemonów (kolekcjonowanie, nie ciągła walka kogutów).
Ale zbyt wiele elementów jest kompletnie bez wyrazu, więc to wciąż taka gra 6/10 i elo.
Ale i tak najlepsze Poki, w jakie grałem o czasów GameBoya, gdy pewne rzeczy mnie jeszcze bawiły.