-
Postów
7 089 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
166
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Kmiot
-
Warto wspomnieć, że ta okolica jest związana też z questem Ranni, więc nie tylko dla Mimica warto tam się zakręcić. A w sumie łatwo przegapić.
- 7 596 odpowiedzi
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
@Cedric nie wiem, trudno orzec, bo od jakiegoś roku nie jestem na bieżąco. Imagine Dragons na pewno top i to możesz walić w ciemno. Panic! At the Disco też dostarcza, choć jest mniej obszerna, to ma jedne z najlepszych układów + spektakularne otoczenie. Monstercat mnie wyjątkowo bawił, ale to jedna z pierwszych paczek, więc ekscytacja była większa i teraz trudno obiektywnie ocenić. Ale pięciu ostatnich (Interscope, Skrillex, Billie Eilish, Lady Gaga, Fall Out Boy) nie grałem.
-
Pokemon Legends: Arceus Cóż, to były moje pierwsze Pokemony, które ostatecznie ukończyłem od czasów... Pokemon Red na GB. Możemy to potraktować jako rekomendację? Niby tak, ale nie do końca. Mam poczucie, że te Pokemony są dla mnie tym, czym gra o Pokemonach zawsze powinna być. Silnie nastawioną na kolekcjonowanie stworków i postawienie ich na pierwszym miejscu, kosztem tego całego "chcę zostać najlepszym trenerem Pokemonów i ważniejsze są moje odznaki, a stworki to tylko narzędzie do osiągnięcia celu". Koncepcja kompletowania Pokedexu do mnie przemawia i przekonuje. Budzi we mnie tego wewnętrznego gracza i kolekcjonera, ciągle stymulując pod tym kątem, zamiast popychać dalej jedynie fabułą i poganiać od walki kogutów do walki kogutów. Wcześniejsze Pokemony próbowałem ogrywać, ale zawsze wymiękałem po kilku-kilkunastu godzinach, znużony pętlą miasteczko, route, bitwa za bitwą, dungeon/gym, walka z innym trenerem, route, miasteczko, itd. Jak chciałeś pozbierać Poksy, to mogłeś, ale absolutnie nic cię pod tym kątem nie motywowało. Warstwa kolekcjonerska była wypchana na dalszy plan, margines wręcz. Aż do teraz. Bo trafiasz na dziewiczy grunt i twoim głównym celem jest stworzenie pierwszego Pokedexu. Wyruszasz więc na mapę (jedną z kilku środowisk) i po prostu łapiesz. Jednego za drugim, Bidoofa za Pikachu, Snorlaxa za Pigeonem. Brak tutaj miasteczek (poza jedną, skromną wioską - hubem), brak Gymów, dungeonów, porozstawianych po mapie innych trenerów szukających zaczepki. Tylko ty i przestrzeń pełna tych przesympatycznych stworzonek gotowych do złapania. Masz za zadanie schwytać po minimum sztuce każdego gatunku oraz przeprowadzić pewnego rodzaju obserwację, by każdego Pokemona poznać w odpowiednim stopniu. Czasem wystarczy widzieć jego konkretny atak (albo kilka z nich), czasem złapać go w nocy, czasem dać mu jeść, albo być świadkiem ewolucji. Nic szczególnie wymagającego, ale wymusza odrobinę więcej uwagi poświęconej każdemu gatunkowi. No i trochę rozczarowujące, że większość kolekcji da się zdobyć metodą siłową - stun + pokeball aż do skutku. Łapanie Pokemonów przebiega nader sprawnie i w większości przypadków nie należy też do szczególnie trudnych czynności. Wiele poślednich gatunków wystarczy trafić w ryj Pokeballem (trafienie w potylicę zwiększa szanse). Inne wypada najpierw omamić darmowym jedzonkiem, albo oszołomić (np. kulką błota rzuconą znienacka), niektóre wymagają, by ich opór osłabić w walce. A ta przebiega nader sprawnie. Zapomnijcie o osobnych ekranach bez wyrazu - tutaj walka dzieje się w zastanym otoczeniu. Trochę prowizorka, bo to nadal turówka i nic się nie wydarzy póki nie wybierzemy komendy, ale sprawność i tempo z jakim wszystko się dzieje strasznie umila rozgrywkę. Do tego należy dopisać starcia z bossami, które dzieją się już w czasie rzeczywistym i polegają na omijaniu ataków, a potem wyprowadzaniu własnych (rzucanie jakimś gównem, które osłabia przeciwnika). Całość to sporo biegania, turlania się i czekania na możliwość ataku. Każda konsola ma takiego soulslike'a, na jakiego zasługuje. Jednak walka to wciąż ostateczność, bo ciężar gry wyraźnie przeniesiono na eksplorację. I niby fajnie, na rękę mi to. Problem w tym, że w tym celu udostępniono nam mało atrakcyjne otoczenie. Już pomijam kwestię wizualną, bo ta nigdy nie była dla mnie najistotniejsza w żadnej grze. Choć muszę zaznaczyć, że Pokemon Legends: Arceus chwilami wygląda jak tytuł z przełomu PSX/PS2. Poważnie. Okropnie. Nie zmyślam. Każdy, kto trafi do jakiejś jaskini i zobaczy te mdłe, jednolite tekstury skał to może potwierdzić. Na szczęście powierzchnia prezentuje się odrobinę (ale tylko odrobinę) przyjemniej, a momentami może się nawet podobać (ale tylko momentami). Kłopot leży w tym, że mapy są okropnie nudne. Jednostajne. PUSTE. Pomijam, biegające po nich stworzenia. Bo zapełnienie przestrzeni według twórców gry ogranicza się do wrzucenia na nią czterech albo ośmiu sztuk tego samego Pokemona. Omijaj, łap, albo walcz. Otoczenie bywa kompletnie bez wyrazu, nie zawiera w sobie niczego, za czym można myszkować i z wypiekami eksplorować, a i zawiesić oko rzadko kiedy jest na czym. Bieda pod tym względem okropna. Fabuła? Jest żadna. To znaczy jest, ale żadnego szanującego się gracza ona nie interesuje. Mnie wystarczyłoby polecenie "idź i skompletuj Pokedex" i spokój do końca gry, ale ambicja twórców sięgała dalej. Przez to mamy jakieś pozorowane dialogi o kompletnie niczym i jak na brak fabuły, to według mnie za dużo rozmawiają. To takie - za przeproszeniem - pierdolenie po próżnicy, na okrągło o tym samym, gdzie aż świerzbi kciuk, by przewinąć te smęty jak najszybciej. Za dużo gadania, za dużo NPC-ów bez wyrazu i przeciągania struny. Nie zliczę ile razy słyszałem, że "wow, spadłem z nieba" a potem dawano mi do wyboru KOMPLETNIE NIEISTOTNĄ kwestię dialogową, często sprowadzającą się do tego, że powiem to samo, ale innymi słowami. Podobnie side-fetch-questy, które wymuszają bieganie z kąta w kąt za znacznikiem, odhaczenie rozmowy i powrót do źródła. Na 100 sidequestów może z 10 wymaga odrobiny inwencji. Meczący szrot. No i serdeczne powodzenia dla każdego, kto zdecyduje się samodzielnie odnaleźć na mapach wszystkie Wispy (w zasadzie widoczne wyłącznie w nocy), Ukryte- Pokemony-Literaki (czasem stałem przy nim i nie widziałem) czy odkryć zasady ewolucji wszystkich Poksów (niektóre ewoluują tylko w ściśle określonych warunkach - np. w pełnię i po użyciu konkretnego przedmiotu). Nie znalazłem w grze dogodnego źródła tego typu informacji, pomógł dopiero Google. Żadne ze mnie fan Pokemonów. Od lat uważam, że to wałkowana to linii najmniejszego oporu seria i doceniam, że tym razem odważono się na inne podejście. Dalekie od ideału, ale obstawiam, że Game Freaks to banda wyrobników niezdolna do niczego bardziej spektakularnego, więc i tak uznaję to za sukces. Przynajmniej tym razem byli w moim odczuciu bliżsi idei Pokemonów (kolekcjonowanie, nie ciągła walka kogutów). Ale zbyt wiele elementów jest kompletnie bez wyrazu, więc to wciąż taka gra 6/10 i elo. Ale i tak najlepsze Poki, w jakie grałem o czasów GameBoya, gdy pewne rzeczy mnie jeszcze bawiły.
-
Wiecie co napiszę: to ostatnia doba na oddanie głosów w plebiscytach (finał 7 generacji i kolejna runda handheldów).
Tylko przypominam zapominalskim.
https://www.psxextreme.info/forum/257-forumkowa-bitwa-gierek/
-
Ale z racji korytarzowej konstrukcji świata pozostałych gier nie jest na taką skalę wykorzystywany.
- 7 596 odpowiedzi
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
No, skalowanie wrogów to chujnia z grzybnią, bo nie czujesz, że stajesz się silniejszy. Dokoksujesz postać, a potem i tak musisz 10 razy siekać szczura, by ubić. Bez sensu, nie czuć progresu. Więc już lepiej tak, jak jest, choć ma swoje minusy. Przy open worldzie nawet trudno mądrze ekwipunek rozmieścić. Tak to zawsze można było jakiś OP miecz czy czar umieścić pod koniec gry i gracze do pewnego etapu musieli sobie radzić bez niego. Teraz odpalają grę, robią samobójczy run na koniec mapy, zgarniają sprzęt ze skrzynki i elo. Od startu ustawieni na pół gry. Wystarczy levelować.
- 7 596 odpowiedzi
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Magia czy malee - nieistotne, bo jeśli się dobrze pokieruje rozwojem postaci i weźmie jedną z dziesiątek bardzo dobrych broni/ czarów to przez grę można przejść jak burza. Pewnie, że tu czy tam można się na chwilę zaciąć, ale open world zaburzył balans i to jest w zasadzie nie do naprawienia, bo trzebaby po prostu nerfować wszystko, albo buffować przeciwników/bossów. A poza otwartym światem twórcy muszą jeszcze brać pod uwagę atrakcyjność multiplayera. Jeśli ktoś chce hard mode, to musi sobie sam narzucić ograniczenia. Zaczynając od rezygnacji z summonów, przez wybór jednej z mniej atrakcyjnych (pod względem zadawanych obrażeń) broni. Innej opcji raczej nie ma. Łatwa, czy nie - gra jest piękna i klimatyczna, zaprojektowana ze smakiem, a eksploracja pochłania i satysfakcjonuje. Mnie to wystarcza.
- 7 596 odpowiedzi
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jak tam Wasze mody oculusiarze? Zainstalowane? Electronic Mixtape Track List: 1. Marshmello - Alone 2. Martin Garrix - Animals 3. Bomfunk MC's - Freestyler 4. deadmau5 - Ghosts 'n' Stuff (feat. Rob Swire) 5. Madeon - Icarus 6. Darude - Sandstorm 7. Zedd - Stay The Night (feat. Hayley Williams) 8. Fatboy Slim - The Rockafeller Skank 9. Rudimental - Waiting All Night (feat. Ella Eyre) 10. Pendulum - Witchcraft
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Dawaj zdjęcie Sylwii Lary z PS+. -
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Te recenzje to dobry żart. Elden Ring to ogrom przelanej wody, sporo miejsca zmarnowanego na genezę gatunku, ale ogólnie ujdzie, choć to taki raczej rozszerzony felieton z elementami recenzji. Najbliżej recenzji leży Horizon i tutaj w zasadzie nie mam się czego przyczepić. Ale GTA5 i Dying Light 2 to XD Pierwsza recenzja, to dwie strony zmarnowane na to, jak doskonale radzi sobie GTA Online i jakie GTA5 było na premierę, a dopiero ostatnia strona dotyka tego, jakiej jakości jest remaster. A DL2 to najpierw dwie strony opowieści o tym, jak radzi sobie Techland i że ma kompleks CDPR, potem jak radzi sobie pierwsza część DL, a dopiero potem strona o samym DL2. No beznadzieja. Nikt się w tych recenzjach nie skupia na samej grze (poza Horizonem). -
Nie jestem pewien czy uda mi się w tym poście oddać odpowiedni hołd najlepszej grze tego roku, ale spróbuję. Ostrzegam, że to będzie trochę strumień świadomości, bo działam na żywioł i będę podążał od skojarzenia do skojarzenia. Właśnie (a precyzyjniej pisząc - przedwczoraj) ukończyłem Elden Ring [PS5]. Uwielbiam Soulsy, choć bardzo daleki jestem od epatowania tym uwielbieniem. Przechodzę większość z nich, robię to zazwyczaj raz i odstawiam grę na półkę. Szalenie miło je wspominam, ale z racji coraz to nowszych iteracji tych gier, nie mam jakoś czasu by nawet myśleć o powrocie do którejkolwiek. Wolę ograć jakąś nową. Elden Ringiem byłem zaintrygowany, ale niezbyt wybitnie podekscytowany. Jednak na premierę wziąłem bez zastanowienia. Teraz, po blisko dwóch miesiącach mogę się zmotywować na szerszą opinię. Przytłoczony. Tak się czułem w pierwszych godzinach gry. Otwarcie świata mnie omamiło, ale również skonfundowało. Bo jak to? Nie mam już jednej, góra dwóch ścieżek kierujących mnie po ściśle wytyczonym torze? Lubiłem to w Soulsach - niby trasa dość jasno wytyczona, ale pozwalająca na opcjonalną eksplorację dla tych, którzy są bardziej nadgorliwi. Jednak tutaj to jakiś horror dla graczy lubiących być prowadzonymi z grubsza za rączkę. Otwarty świat jest rzeczywiście otwarty. Absolutnie nic nas nie ogranicza w pomknięciu w każdą stronę i choć jest kilka "wąskich gardeł" fabularnych to trudno je określić jakąkolwiek przeszkodą. Wiedza i odpowiedni skill sprawią, że grę ukończysz zapewne w kilka godzin (mi za pierwszym razem zajęło to 130), ale to trochę jak z waleniem konia - można szybko i po łebkach, ale lepiej powoli, z lampką wina w dłoniach i cygarem (bez wąsa) w ustach. A gra nas trolluje już od startu. Niby subtelnie kieruje w jedną stronę, ale co najmniej dwa inne azymuty są równie dobrą opcją. Może nawet lepszą. Niby nas popycha do podążania za płomieniem, ale jednocześnie nie wspomina, by zainteresować się okolicą po drodze. A zainteresować się warto, bez wątpliwości. Opcjonalne katakumby, kopalnie, obozowiska, jaskinie, grobowce, to gleba, na której wyrasta potęga naszej postaci. Ludzie mówią, że to mini-dungeony tworzone metodą kopiuj-wklej. Że przypominają trochę Lochy Kielicha z Bloodborne. Tak - są generowane z gotowych "klocków", poskładane z uniwersalnych modułów, ale tym razem nie są losowe, więc nie dłużą się też niepotrzebnie. Stanę w ich heroicznej obronie, bo po pierwsze - żaden z nich mnie nie zmęczył (są zbyt krótkie), a po drugie - wiele z nich dostarczyło nieznacznych "myków", które wystarczająco urozmaicały eksplorację, po trzecie nie natrafiamy na nie co trzy kroki, więc ta naprawdę nawet nie zdążyły mi zbrzydnąć przez te 130 godzin, choć zaznaczę, że jestem dość wyrozumiałym pod tym względem graczem, więc ktoś mniej cierpliwy może poczuć ukłucie znużenia. I potrafię to zrozumieć. Rzecz w tym, że to lokacje całkowicie opcjonalne. Pomijalne, nieistotne. To znaczy istotne na tyle, że ignorując je utracisz jakiś element uzbrojenia, czar, kamienie do ulepszeń, ale nigdy nic kluczowego. Ciekawość mnie pchała w ich kierunku, ale wielu graczy je po prostu olewa, albo nigdy w ich okolice nawet nie trafia. Bo nie ma żadnego znacznika sugerującego, że ta lokacja tam się znajduje, póki rzeczywiście jej nie odnajdziemy. Żadnych znaków zapytania miękko wymuszających, by pozostać w okolicy. Niby detal, ale odmienia całkowicie podejście do eksploracji. Bo nie podążasz już od znacznika do znacznika, otwarty świat czyniąc siatką ścieżek. Bo rzeczywiście eksplorujesz - wchodzisz na wzniesienia, by mieć lepszy ogląd okolicy, podążasz wzdłuż skalnych ścian szukając wejść do jaskiń i katakumb, zaglądasz w zakamarki i analizując ukształtowanie terenu zastanawiasz się czy gdzieś tutaj nie ukryto dodatkowej lokacji. Nie masz ochoty na błądzenie po okolicach? Spoko. Tak jak pisałem - nie musisz. Skup się na dużych lokacjach, które trudno przegapić. A te są absolutnie urzekające. Absolutnie. Stormveil Castle już na starcie wrzuca ciarki na plecy, a naszą umiejętność tworzenia mentalnej mapy lokacji wystawia na próbę. Musimy nadążyć za tymi wszystkimi skrótami, windami, przesmykami, uwzględnić możliwość skakania oraz przemykania po dachach budynków. Zabłądź nie tam gdzie trzeba - dojedzie cię dziarski przeciwnik. Mimo wszystko pokonasz go? Czeka cię adekwatna nagroda. Ta zasada obowiązuje również w każdej innej lokacji. Raya Lucaria będąca siedliskiem magów będzie twardo bronić dostępu do swojego największego skarbu. Caria Manor również nie zamierza odpuszczać, choć oferuje przy okazji garść mało pomocnych dłoni, jeśli wiecie co mam na myśli, hehe. Potem trafimy (albo nie, bo nikt nas nie zmusi) do Volcano Manor, gdzie poczujemy ciepło domowego ogniska oraz magmowego podłoża. Zabrniemy również w iście lovecraftowskie podziemia, które oferują jeszcze głębsze podziemia, wszystko szalenie klimatyczne i intrygujące, bo musicie wiedzieć, że o ile mapa powierzchni świata jest większa, to mapa podziemi jest znacznie bardziej intensywna. A potem wbijemy jeszcze w swoiste oko cyklonu, czyli Farum Azulę, czy wreszcie wjedziemy galopem do Stolicy Leyendell, gdzie oszołomi nas przepych, wszędobylskie złoto (nawet na dachówkach!) i ogrom. Bo które miasto może sobie pozwolić na trzymanie martwego, ogromnego smoka w przestrzeni publicznej? U nas to co najwyżej wykolejone tramwaje leżą, a nie smoki. To tylko garść najważniejszych lokacji, ale kolejne dwie garści mógłbym zapełnić innymi. Wspaniałym Haligtree, gdzie królewskość miesza się z naturą oraz zgnilizną. Przepastne podziemia Stolicy, gdzie wydaje się że nie możemy zejść już głębiej, a tymczasem okazuje się, że jednak możemy i polecamy to zrobić. Krwawy Pałac i jego okolice, Podziemne Miasto Nokron skrywające więcej tajemnic, niż mogłoby się wydawać. Jezioro Zgnilizny, które tradycyjnie dla cyklu wystawia na próbę naszą cierpliwość, choć mam poczucie, że tutaj traktuje nas wyjątkowo łaskawie (w sumie skromna powierzchnia). Czy też jeden z licznych zamków i twierdz w odcieniach oraz rozmiarach wszelakich (m.in. forteca zalana trucizną. No jest co zwiedzać, a zapewne o kilku (kilkunastu?) lokacjach mógłbym jeszcze po chwili zastanowienia wspomnieć, ale nie widzę powodu, by wątek przeciągać. Jeśli do tej pory nikogo nie przekonałem, że Ziemie Pomiędzy warto odwiedzić, to więcej przykładów tego nie zmieni. Jak się w Soulsy gra wie każdy. Możliwości jest multum i wszystko zależy od naszej ochoty czy pewności siebie, bo niektórzy mają na tyle wielkie jaja, że nie mieszczą się w żadnej zbroi i biegają na golasa, radośnie się turlając. Też bym tak mógł, ale z racji, że lubię sobie utrudniać, to zazwyczaj gram podrzędnym rycerzem zakutym w żelastwo i biegam z podniesioną tarczą. Taki nawyk, bo mało to w tych grach ataków z zaskoczenia? Ale dorzucono parę nowości. Doszedł guard counter po przyjęciu uderzenia na tarczę - taka kontra zadaje przeciwnikowi niemałe obrażenia, ale przede wszystkim solidnie zbija go z postawy i potrafi od razu zachwiać. No i bardzo satysfakcjonująco siada. Są też Popioły Wojny, czyli możliwość przypisania dowolnej broni równie dowolnego (w obrębie klasy oręża) ataku specjalnego oraz buffa do rodzaju obrażeń. No wreszcie są sławetne summony, pozwalające w określonych chwilach przyzwać do pomocy pomagiera, co jest zbawieniem w tłocznych fragmentach gry oraz mało uczciwych boss fightach (dwóch, a nawet trzech na jednego). Starzy wyjadacze mogą z powodzeniem sobie takie "ułatwienia" darować, ale dla każdego innego gracza to momentami będzie wybawienie chroniące przed frustracją. Oczywiście dostępność summonów i Popiołów Wojny zależy od tego, na ile skrupulatnie plądrujemy otwarty świat. Wiele z nich poukrywanych jest w katakumbach i obozowiskach, część możemy kupić od handlarzy (czasem również ukrytych), więc generalnie im więcej gmeramy po zakamarkach, tym więcej opcji mamy. W samej eksploracji też niemałe zmiany, bo przede wszystkim dodano skok. Śmiechu warte, ale prawdą jest, że jego brak w cyklu na tyle mocno wrył mi się w świadomość, że przez pierwsze godziny gry w ogóle zapominałem o możliwości skakania. Taki ze mnie konserwatywny tradycjonalista. Sporym ukłonem w kierunku graczy będą również licznie rozstawione checkpointy - czy to punkty szybkiej podroży, czy też save-pointy tuż przed walką z bossem. Wielu odetchnie dzięki temu z ulgą i zejdzie z nich presja, bo ile to razy czytałem, że problemem w Soulsach nie było wielokrotne powtarzanie starć z "fazowcami", ale długa, uciążliwa i zmuszająca do manewrowania między mobkami droga do areny walki. No cóż, teraz tego już nie ma, zadowoleni? No ostatnie, ale może najważniejsze udogodnienie, czyli konik, na którym możemy popylać przez otwarty świat (w dungeonach i lokacjach nie). Spawnuje się on od razu pod nami, więc pozwala błyskawicznie oddalić się od zagrożenia. Umożliwia też walkę z jego grzbietu, a chyba nie muszę tłumaczyć jak spektakularnie potrafi prezentować się starcie z ogromnym smokiem, gdy galopujemy w jego kierunku, albo uciekamy przed płomieniem z jego pyska. Skoro jestem już przy starciach, to może parę słów o mięsie do bicia? No jest co tłuc. Poczynając od podrzędnych mobków, na potężnych i niepowtarzalnych bossach kończąc. Czy jest recykling? Jest i to dość duży. Zarówno w kwestii mobków, jak i bossów. Taki urok czy też upośledzenie open worldów - żaden z nich nie uniknął tego syndromu, a większość z nich wręcz polega na ciągłym powtarzaniu tych samych czynności, aktywności i walk z tymi samymi przeciwnikami. Rzecz jasna Elden Ring jest w zupełności wystarczający pod kątem urozmaicenia przeciwników, w żadnym razie nie powiedziałbym, że jest ich za mało rodzajów i typów. Z czasem tylko nie budzą już takiej ekscytacji. Każdy zrozumie to sam, gdy będzie musiał porównać swoją pierwszą walkę ze Strażnikiem Drzewa i ósmą, albo dziesiątą. Z drugiej strony niektórzy bossowie to sól tego cyklu gier - pojedynki z nimi porażają ATMOSFERĄ i DUSZĄ, okraszone są dodatkowo krótkimi acz kapitalnymi wstawkami filmowymi, gdzie trzeba pod TV podłożyć szmatę, bo KLIMAT aż wycieka z ekranu. W ogóle nastrój tej gry jest chyba tym, co w niej najbardziej cenię i co wywołuje u mnie największe wrażenie. Ten świat jest piękny, po prostu. Lokacje są magiczne i budzą całą gamę emocji oraz inspiracji. Pełno tutaj małych, nieistotnych z pozoru detali, ale dodających od siebie własnie tej odrobiny magii. Nie są do niczego potrzebne, ale jednak ktoś spędził nad nimi czas, zaprogramował i tchnął w ten fragment kodu ducha, który nie pozostawia obojętnym. A to natkniemy się na harpię śpiewającą po łacinie, albo handlarza grającego na skrzypcach smętną (choć znajomą) melodię. Wielokrotnie wpadniemy w zastawioną na nas zasadzkę, ale też będziemy świadkami, jak żołnierze czają się na inne potwory, a potem toczą z nimi bitwę, zupełnie nami niezainteresowani. Odwiedzimy też wiele pól minionych bitew, pełnych zwłok, połamanych sprzętów, ucztujących wron, a czasem kanibali. Takich uroczych szczegółów są dziesiątki, ale pozostawię większość z nich do samodzielnego odkrycia. Swoje istotne trzy grosze dokładają również liczne side-questy, standardowo dla serii tak samo urzekające, co niejasne i tajemnicze. Minusy? Są, oczywiście. Wspomniany recycling bossów może razić, ale każde pierwsze starcie z nimi poraża znacznie bardziej. Nie jestem też fanem wszystkich mało uczciwych walk 2(3) vs. 1, ale tutaj na szczęście przychodzą z pomocą summony, więc frustracji nie uświadczyłem. Trudno mi się również przekonać do patentu sekretów ukrytych za ścianami, co często sprowadza się do mało emocjonującego biegania i chlastania mieczykiem murów. No i balans tej gry chwilami leży jak psychika Pupcia w kwestii RDR. Tego prawdopodobnie nigdy do końca nie naprawią, bo otwarty świat pozostawia zbyt wiele możliwości oraz furtek. Tutaj zawsze najwięcej będzie zależało od builda postaci oraz znajomości gry czy lokalizacji kluczowych przedmiotów. Nie zgodzę się natomiast, że gra jest zbyt duża, zbyt długa czy w którymkolwiek momencie niepotrzebnie rozciągnięta. Ja od początku do końca bawiłem się wyśmienicie i siedziałem jak oczarowany. Pewnie, że ten świat jest chwilami niepozbawiony wad, niewygodny dla gracza, uwierający czy wręcz opresyjny. Ale wciąż wspaniały. Elden Ring jako całość jest po prostu zachwycający.
-
No, okładka zapowiada "zrób to sam", a materiał sprowadza się do "kup sobie od kogoś, kto sprzedaje (po okazji, albo nie), a jak nie to zrób sobie sam z dostępnych w internecie części, elo". Dzięki, przeszło mi jak ręką odjął. Najbliżej tego czym mógłby taki tekst być, był Konsolite w swojej "ramce" z boku artykułu, choć z racji ograniczonego miejsca nie mógł się rozwinąć. Ogólnie pomysł na bardziej szczegółowy artykuł ma potencjał. Może rozbity na kilka numerów, od kogoś, kto rzeczywiście zbudował własny automat i potrafi to opisać krok po kroku - na co zwrócić uwagę, czego się wystrzegać, polecane części, materiały. To mogłoby kogoś zmotywować nawet.
-
Skończyłem i oddałem grze platynowy hołd. Będzie mi jej brakować, ale takiej przygody się doświadcza tak naprawdę tylko raz - przy pierwszym przejściu. Przytulanko.
- 7 596 odpowiedzi
-
- 5
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Uf, 130 godzin i najwyraźniej zbliżam się ku końcowi. W sensie, ze za chwilę nie będę miał już czego zwiedzać i co porabiać w Lands Between. Zostało mi tylko jedno, podstawowe zakończenie, ale to już zrobię wtedy, gdy uznam że pora się z Elden Ringiem pożegnać. Przynajmniej na jakiś czas. Kilka dni temu dotarłem do Haligtree i to kolejna lokacja z gatunku tych pięknych. Szczególnie jej dolna partia, pełna moich ulubionych przeciwników, czyli rycerzy wszelakich. Bo gram tradycyjnym buildem - takim samym od czasów Demon's Souls, czyli trochę TANK, ale koniecznie tarcza i jednoręczny miecz, czasem topór czy inna włócznia, nigdy ciężki sprzęt. Wiem, że mało to mądre i niewyszukane, ale każde Soulsy mi się kojarzą z tym stylem rozgrywki. A jest coś urzekającego w tej uczciwej wymianie szlagów, przeplataną operowaniem tarczą i rycerze jako przeciwnicy są bardzo satysfakcjonujący. Oczywiście zgodnie z oczekiwaniami, mój styl gry odbił mi się czkawką gdy już dotarłem do Malenii. Tarczę mogłem wyrzucić w zasadzie na śmietnik, bo to nie czas na metodyczną walkę, skoro każdy cios (nawet przyjęty na tarczę) dodaje przeciwniczce HP. Poza tym bije naprawdę mocno. No kompletnie nie leży takie wyposażenie, build pure STR jest karany bez litości. Próbowałem wczoraj kilkanaście razy, najdalej dotarłem do połowy paska w drugiej fazie. Uznałem, że pora się przespać z problemem. Chyba mi się nawet śniła ta wiedźma, a potem pół dnia w robocie myślałem jak ją ugryźć xd Long story short (bo przeprowadziłem kilkadziesiąt prób z różnym podejściem, ale skupię się tylko na tym, który przyniósł sukces): przerzuciłem się na duży miecz - akurat padło na Blasphemous Blade - bo tarczę mogłem odpuścić, wziąć żelastwo w obie ręce i walić z wyskoku (koniecznie z odpowiednim talizmanem). Wybór nie do końca rozsądny, bo ten miecz niespecjalnie się skalował z moimi statami (u mnie masa STR, niewiele DEX i FAI), ale spróbować nie zaszkodziło i trochę fartem się udało. Kluczem był tutaj oczywiście Mimic. Summony w tej walce to broń obosieczna, bo chwilami działają jak dostarczyciele HP dla Malenii, ale doszedłem do wniosku, że jeśli mam dać radę, to trzeba szmaciurę niedźwiedzicę zasypać gradem ciosów, najlepiej ciężkich i z różnorakimi statusami. A drugi zawodnik robiący to samo czyni różnicę. Zalety przeważają nad wadami. Agresja, śmiałość, odrobina beztroski, bezmyślności, zrzucanie jej na głowę potężnych bomb i liczenie na trochę farta. To tego Swarm of Flies dorzucane z dystansu w chwilach zbierania staminy. No w pierwszej rundzie ją zgwałciliśmy i choć parę razy trafiła mocno, to my biliśmy mocniej i częściej. Druga runda podobnie, choć tutaj częściej przydawał się Swarm of Flies ładowany z dystansu za każdym razem (m.in. od razu na początku), gdy rozwijała swojego pączuszka i nie można było do niej podejść. A poza tym dalsze radosne machanie ciężkim mieczem w duecie z Mimiciem, dalsza agresja i minimum odpuszczania, raz nawet dość nieroztropnie wskoczyłem w nią z ciosem, gdy była w trakcie tego swojego helikoptera. Oberwałem, ale ona bardziej, bo ze staggerem. No finezji w tym za grosz, ale mam satysfakcję, że ostatecznie się udało i to bez respeca, bez tanich zagrywek, choć trochę żałuję, że całej gry nie udało mi się przejść moim wiernym mieczykiem. Zabrakło jednego bossa. Ogólnie jak lecicie w build STR, to wzięcie jej w obroty na dwa baty ciężką bronią jest najlepszą opcją (po coś ładowaliśmy te levele w siłę, więc pora zagrać siłowo). Black Knight Tiche jako summon też w sumie zdawał egzamin i testowałem go na przemian z Mimiciem. Tiche ma tę zaletę, że lubi Malenię przewracać, a poza tym ma projectile nakładający na nią status, który przez chwilę dosłownie pożera HP. Walka piękna, klimatyczna, ale mocno kontaktowe buildy są tutaj w kiepskiej pozycji, bo muszą dążyć do zwarcia i serce pęka, gdy nasze HP znika, a a na domiar złego jej HP wraca. W sumie trochę chamska zagrywka, ale dzięki temu Malenia zostanie zapamiętana na bardzo długo. Koncept odważny (żeby nie powiedzieć, że chujowy), ale przy odpowiedniej dawce samozaparcia (+szczęścia) do zrobienia i przeskoczenia. A satysfakcja po wszystkim przyprawia o erekcję. Wspaniała gra. Po prostu wspaniała.
- 7 596 odpowiedzi
-
- 4
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
-
Zawsze można zostawić znacznik i wrócić do niego za jakiś czas. Opcja lepsza, niż zmitrężyć na nieobowiązkowym bossie godziny gry, a być może wystartowałeś do niego wcześnie?
- 7 596 odpowiedzi
-
- 1
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Przypomnę jedynie, że Chrono Trigger został na forumku zgodnie uznany za najlepszą grę czwartej generacji, więc czy trzeba lepszej rekomendacji? No nie trzeba.
-
- 7 596 odpowiedzi
-
- 12
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ja dzisiaj dokończyłem Farum Azula. Ten świetny, dynamiczny boss mnie zauroczył i wyobrażam sobie tych tanków z colossal swordami próbującymi go trafić, gdy on ciągle spierdala spod gilotyny. Na szczęście ja ze swoim zwykłym mieczykiem mogłem go kroić dość szybko, więc irytacji nie było. A potem z rozpędu pognałem w sumie do końca gry. Nie wiem co Wy chcecie od tych końcowych bossów. Godfrey zajebisty i klimatyczny, pierwsza połowa final bossa też uczciwa i pełna atmosfery. Ok, końcowa "Galareta" ździebko rozczarowująca, ale już trudno. W sumie 2/3 to i tak dobry wynik. Asekuracyjnie zrobiłem zrzut sejwa, bo pewnie będę miał ochotę zrobić platynkę, choć niekoniecznie przechodzić grę trzy razy. Teraz w sumie została mi jeszcze droga do legendarnej Malenii (zobaczymy czy się obejdzie bez respeca) i z tego co widzę Mohg, a potem pozbieranie brakujących gratów. Nie jestem pewien czy chcę kończyć tę grę. Będzie kac.
- 7 596 odpowiedzi
-
- 3
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Przekartkowałem na szybko i nie zauważyłem. Zauważyłem za to rozczarowujące recenzje. Elden Ring solidny, na kilka stron, ale pozostałe trzy recenzje to takie klasyki gatunku na 3-3,5 strony (z treścią na dwie) i adnotacją w stylu "pełną recenzję autora przeczytasz na cdaction.pl". Czyli co? Recenzja w czasopiśmie "PREMIUM" za 35zł to tylko jakiś Bryk? Skrót, zapowiedź i demo? A jak chcesz całą i wyczerpującą, to marsz na stronkę www? To po co kupować czasopismo? To chyba rzeczywiście będzie pismo dla graczy, ale niekoniecznie o samych grach, skoro już nawet te kilka recenzji (które powinny być dopieszczone, skoro postawiono na jakość, nie ilość) jest spychanych na margines, byleby nie zajmowały za dużo miejsca. -
No, porównywanie jrpgów do nie-jrpgów to trochę jak porównywanie dwóch innych gatunków. Czy to 20 lat temu, czy dzisiaj.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Dokładnie. PE już od dwóch czy trzech numerów ma 108 stron (116 z dodatkiem PE+ dla patronów). Coraz słabiej widzę przyszłość CDA, jeśli zaczną przenosić siły z gier na tematy "okologrowe" i inne husarie. Będzie taki kwartalnik o wszystkim i niczym. Pierwszy numer wezmę na próbę, potem się zobaczy. -
Wszystkich przystojnych Graczy zapraszam do udziału w plebiscytach na najlepsze gry (7 generacja i handheld), bo to już ostatnia doba na oddanie głosów w tej rundzie. Tych mało przystojnych Graczy też zapraszam.
https://www.psxextreme.info/forum/257-forumkowa-bitwa-gierek/
-
Mnie to tych gnojów na koniach łatwiej się dociska pieszo. Dobra rolka pod halabardą i walimy konia. Ogólnie już drugi dzień zwiedzam Farum Azula i jest wspaniale. Miejscówki to żywe złoto. Idę w zaparte i ciągle ze startowym mieczykiem (choć na max ulepszonym) biegam. Zdaję sobie sparwę, że trochę hard mode, ale idzie dość sprawnie, więc nie wymiękam. 55 Rune Arc w ekwipunku, ale jak na rasowego gracza przystało - chomikuję na czarną godzinę xd
- 7 596 odpowiedzi
-
- 1
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kmiot odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
To. Jakbym chciała fabułę, to sobie poczytam ksiomszke, hehe. Ma być rogal, bo inaczej nie zagram. Zamknięta w niszy i brakuje jej punktów odniesienia, bo nie jest na bieżąco z większymi grami, postępem w gamedevie. Czasem zachwyca się jakimś elementem w swoim rogaliku/karciance i nawet chyba nie jest świadoma, że ten sam motyw przetacza się w innych, ale większych grach. Jest mało wiarygodna w swoich opiniach, kompletnie nie wierzę jej werdyktom, potrafi zachwycać się byle gównem rodem z mobilek, a jednocześnie nie dostrzec gameplayowej perełki, którą ma pod nosem. Specyficzny gust to nic złego, ale jeśli miałbym jej opinie i odczucia traktować serio, to oczekuję od recenzenta większego obycia w branży. Na szczęście ostatnio było jej znacznie mniej, więc mam nadzieję, że tendencja się utrzyma.