Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Postów

    7 009
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    163

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Prawilne Mordeczki zapraszam do oddania głosów w plebiscytach na najlepsze gry z Amigi i Czwartej Generacji Konsol. To już ostatnia doba na decyzje. Nie pozwólcie swoim ulubionym grom odpaść!

    https://www.psxextreme.info/forum/257-forumkowa-bitwa-gierek/

    1. Mejm

      Mejm

      Ku.rewa bym zapomnial. Dzieki za przypomnienie.

    2. Kmiot

      Kmiot

      Domyślam się, że nie Ty jeden, dlatego staram się raz w tygodniu przypomnieć.

      :hi:

  2. Pojawiał się gościnnie (raz na 2-3 miesiące), ale ostatnio trochę bardziej regularnie.
  3. No właśnie byłem też zaskoczony, chociaż ja akurat nowego Metroida zostawiłem sobie na grudzień i w sumie grałem tylko godzinkę, dwie, więc od oceny całości się wstrzymam. Choć początek jest obiecujący. A recenzował Otton.
  4. Jak ktoś jest na ten temat niewrażliwy, to żaden felieton ani argument go nie uwrażliwi magicznie. Może gównoburza związana z oceną 10 dla Metroida
  5. Kmiot

    Targi: E3, GC, TGS

    Tego nawet nie można nazwać argumentem (tak samo tego o niszowości gatunku) i chyba nikt tutaj tego tak nie traktuje oraz nie broni. Po prostu stwierdzamy, że tak jest, choć wszyscy jesteśmy raczej zgodni, że nie powinno być.
  6. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Liczyłem, że Zdrowy zripostuje jakąś fraszką, albo rymowanką. Zawód. KRZ i Night on the Woods mam na wishliście, ale tak samo jak ze sto innych gier, więc możliwe, że i tak nigdy stamtąd nie wyjdzie, bo życie nie jest z gumy.
  7. Kmiot

    Targi: E3, GC, TGS

    Ale coś w tym prawdy jest. Nikt o tym nie mówi, ale kiedy ostatnio jakaś sportówka czy wyścigi wygrały nagrody za główną kategorię GOTY? Albo symulator? No nie mają łatwego życia. A przecież nikt nie wątpi, że taka FH5 to świetny kod. Albo że FIFA jest świetną grą sportową z ogromnej zawartości (odkładając na bok kwestie lootboxów). W podobnej sytuacji są tasiemce, głównie te od Ubi. Assassiny czy Far Cry mogą być w swojej kategorii grami bez większych zarzutów, ale kiedy ostatnio cokolwiek wygrały? Deathloop nie jest wcale lepszą grą, ale ma tę przewagę, że stara się zrobić coś inaczej, no i to nowe IP. Dlatego nie pasuje mi tam ten Ratchet. Gra absolutnie bez zarzutu, ale w czym ona jest lepsza od innych tasiemców, skoro sama proponuje po raz kolejny z grubsza to samo (tylko ładniej)? Brak FH5 w nominacjach może dziwić, ale tylko do momentu, gdy sobie postaramy przypomnieć kiedy ostatnio jakaś wyścigówka/sportówka miała nominację, nie wspominając o wygraniu głównej nagrody. PS to, że sobie nie przypominam takiej sytuacji, nie znaczy, że jej nie było. Ale z pewnością nie jest powszechne, by GOTY zgarniała wyścigówka/sportówka.
  8. Kmiot

    Kena: Bridge of Spirits

    No będzie jak będzie, można się spodziewać różnych obsuw, ale akurat ze strony PB można być pewnym, że oni nie pokpią sprawy i jeśli będzie poślizg, to nie z ich winy. W Ultimie ostatnio robiłem preorder Death Stranding Director's Cut i oczywiście obiecywali na premierę. Na premierę nie przyszło, nawet w samą premierę nie wysłali, a na maila, żeby anulowali zamówienie, bo pójdę do MM i sobie kupię, odpisali, że jest ogólny problem z dostępem tej gry i nawet markety nie mają. Rzecz jasna poszedłem i w MM dostałem od ręki. Więc no cóż, kompletnie im nie ufam w sprawie preorderów. Mieli problem z takim dużym tytułem jak DS, to z Keną tym bardziej mogą mieć.
  9. Kmiot

    Kena: Bridge of Spirits

    U Dejwa jest preorder. Bo co jak co, ale Ultima + preorder = kłopoty.
  10. Kmiot

    Targi: E3, GC, TGS

    Deathloop jak najbardziej na plus. Gra daleka od ideału, ale powinno się doceniać tę krztynę kreatywności i chęci poszukania "czegoś innego". Ratcheta bym wyjebał, bo choć wykonanie TOP, a gameplay dopracowany, to jednak mieli wcześniej dziesięć części ten samej gry i wystarczająco czasu, by go dopracować. Zamiast niego dałbym oczywiście Returnala. Ale to ja, a ja się nie znam w sumie.
  11. Kmiot

    Reprezentacja Polski

    No chyba na tym polega kibicowanie. Nie żebym coś.
  12. Kmiot

    Zakupy growe!

    To chyba odcisk ust.
  13. Laureat w ramach nagrody bonusowej wykorzystał kod na miesiąc Game Passa, a ten został dostarczony przez @BRY@N, więc jeszcze raz dziękuję w imieniu swoim i zwycięzcy.
  14. Miałem jeszcze koncepcję, by w przypadku wylosowania 4 dodawać gwizdkę każdemu, a w przypadku 8 odejmować gwiazdkę każdemu (albo odwrotnie), ale byłby problem gdyby przez to na metę wjechało jednocześnie dwóch, albo więcej uczestników. Więc pomysł upadł na finiszu.
  15. No, chciałem po prostu przyspieszyć losowanie i podnieść ciśnienie, a w efekcie zakończyłem imprezę.
  16. Kmiot

    Deathloop

    Deathloop Backstory Z góry zaznaczę, że jest ogrom nieścisłości w określaniu tej gry. Spotkałem się z nazywaniem jej roguelitem, na co teraz mogę zareagować ogromnym XD To nie jest w żadnej mierze rogalik. W żadnej. I swoje argumenty wysunę za chwilę poniżej. To w pełni fabularny FPS w duchu Dishonored (autorstwo Arkane zobowiązuje) i równie swobodny w doborze preferowanego sposobu rozgrywki. A może nawet bardziej. Dlaczego to nie jest rogalik? Bo kurwa nie. Rozłóżmy to sobie. Czym się charakteryzuje rogalik przede wszystkim? Losowością pola gry (mapa/przeciwnicy). W Deathloop mamy cztery poziomy, a każdy z nich możemy odwiedzić w trakcie jednej z czterech pór dnia (poranek, południe, popołudnie, wieczór). Czyli szesnaście wariantów. Rzecz w tym, że te warianty poza tym się już niczym nie różnią. Rozstawienie przeciwników o danej porze jest takie samo. Konstrukcja poziomu się nie zmienia. Główne wydarzenia i aktorzy spektaklu zawsze są na tym samym miejscu. Możemy własnymi działaniami nieznacznie wpływać na pewne aspekty, ale nie ma to zupełnie związku z losowością, raczej relacją przyczyna - skutek. Jedyna losowość jaka w tej grze jest, to randomowy loot, ale ten jeszcze z Diablo nie uczynił rogalika, prawda? Czym jeszcze się charakteryzuje rogalik przede wszystkim? Odstraszającą świadomością, że po zgonie tracisz wszystko. I to tutaj również nie ma miejsca. To znaczy owszem, możesz stracić właśnie zdobytą pukawkę czy medalion, ale na tej samej zasadzie, co w każdej innej grze możesz stracić postęp, póki nie dotrzesz do z góry ustalonego checkpointu. Nie dążmy do absurdu, że skoro gra nie ma autosave po zdobyciu nowego uzbrojenia to już jest rogalikiem xd Tutaj checkpointy są, tylko rozstawione co poziom, a ten może trwać od 5 minut, do godziny, zależy co chcemy osiągnąć. Po wyjściu z mapy możemy swobodnie zapisać sobie zdobyte dobra "na zawsze". Wszystkie fabularne odkrycia i wskazówki zostają z nami na stałe już w momencie ich zdobycia, nawet jeśli za chwilę zginiemy. A teraz zajmijmy się wreszcie grą. Skoro krzywdzące mity mamy już za sobą, to czym ta gra jest? Silnie osadzoną fabularnie opowieścią o pętli czasowej. Zostajemy zrzuceni na wyspę Blackreef o poranku, wraz z północą wracamy tam ponownie. Ale to czego dokonamy w trakcie całego dnia zostanie z nami. Raz poznamy jakiś kod do drzwi czy sejfu? Ponownie nie będziemy zmuszeni go zdobywać. To każdorazowo nieco przyspiesza nasz progres. Możemy poświęcić cały dzień na zdobycie jakiejś informacji, ale w kolejnej pętli wykorzystamy tę wiedzę już o poranku, co otworzy nam nowe możliwości na resztę dnia. Osobiście jestem ogromnym fanem tematyki podróży w czasie (pętla czasowa w jakimś sensie jest tym samym), więc szybko połknąłem haczyk tej opowieści i zaintrygowany brnąłem od wskazówki do wskazówki. Nieuniknionym jest, że każdy gracz na początku będzie się czuł zagubiony. No nie ma chuja, by ktokolwiek czuł się swobodnie w tym natłoku wskazówek, postaci, wydarzeń. Więc krążymy po omacku. Ale w Deathloop cierpliwość popłaca jak w niewielu innych tytułach. Stopniowo klaruje się nam jasna ścieżka. Mamy kilka tropów do zbadania, ale gra dość opiekuńczo prowadzi nas za rękę, a kolejne informacje zaczynają się szybko układać się pewien szablon. I w mig łapiemy co musimy zrobić w kolejnej iteracji pętli, by popchnąć fabułę do przodu. Całkiem satysfakcjonujące doświadczenie, nie przeczę. Zaznaczę jeszcze raz - żadnych postępów nie tracimy. Ewentualnie loot, ale nawet jeśli zginiemy "po południu", to nie ma przymusu przebijać się przez "poranek" i "południe". Możemy od razu przejść do popołudnia. No rogalik jak chuj xd Naprawdę, gra w żądnej mierze nie stara się nawet kraść naszego cennego czasu. Bez obaw. A fabuła? No jest niezła. Nie urywa niczego, ale skutecznie napędza nasze działania. Kilka mniejszych, bądź większych twistów, ale też cała masa opcjonalnych sekretów wyjaśniających LORE gry. Relacja Colta z Julianną iskrzy i ich dialogi są kapitalne, muszę to zaznaczyć. Reszta Wizjonerów również ma swój niepowtarzalny charakter (czasem uroczo zabawny), który oczywiście możemy, a nawet powinniśmy wykorzystać na własną korzyść. To w jakimś sensie zachwycające, jak wraz z kolejnymi iteracjami pętli zaczynamy zauważać pewne schematy zachowań i w naszej głowie gracza układa się plan na "ostateczne rozwiązanie", czyli zabicie wszystkich siedmiu Wizjonerów w trakcie jednego dnia - rzecz początkowo wydawałoby się, że niemożliwa staje się satysfakcjonująco wykonalna i umiejętny gracz upora się z nią w czasie krótszym, niż początkowo zaliczenie tylko jednej pory dnia. No i warto wspomnieć o świetnej stylistyce, bo ta mnie absolutnie urzekła. Wiele elementów gra tutaj niezależnie, ale razem tworzą całkiem przyjemną melodię. A i same melodie bywają niezwykle urokliwe. Niejednokrotnie zatrzymywałem się, by posłuchać nutek lecących z głośników, bo sama gra raczy nas tylko coraz bardziej wyrazistą (choć powtarzalną) melodią wraz ze zbliżaniem się do wroga (system wczesnego ostrzegania). Całość w zupełności jest w stanie wynagrodzić poświęcony grze czas. Bo powtórzę - to w pełni wartościowa fabularnie opowieść. Jak się w to gra? Ogólnie mówiąc - jak chcesz. Choć mimo wszystko preferowany jest tryb stealth, to metodą na Rambo również krzywdy sobie nie zrobisz. Tym bardzie, że przeciwnicy wybitnie inteligentni nie są, choć ślepymi idiotami trudno ich nazwać. Ale jeśli preferujesz bardziej skrytobójczy styl, to również szybko dostaniesz tutaj do tego narzędzia. Broń, akcesoria, moce, ich ulepszenia, coraz więcej otwartych ścieżek (dzięki znajomości kodów z poprzednich iteracji), no jest się czym bawić. Strzelanie? Całkiem przyjemne, choć pewnie rasowi FPSowcy będą kręcić nosem. Dla mnie - rasowego stealthowca - było ze wszech miar wystarczające, resonsywne i zadowalające. Choć głownie skupiałem się na sadzeniu headshotów. W połączeniu ze Splotem jeden strzał eliminuje kilku wrogów - duma gracza gwarantowana. Tylko cztery poziomy (w czterech wariacjach) rodzą oczywisty problem z pewną powtarzalnością. No nie dało się tego uniknąć przy takim założeniu fabularnym. Gdybyś Ty miał wielokrotnie przezywać ten sam dzień, to ile razy musiałbyś znosić samego siebie walącego sobie konia? Niemniej należy to upatrywać jako wadę, bo kiedy spędzasz na Blackreef kilkadziesiąt godzin gry, to przyłapujesz się na tym, że już niczym nowym Cię nie zaskakuje. Mnie całość zajęła ok. 30 godzin, ale jestem dość powolnym, metodycznym graczem. Niemniej wciąż byłem raczony nowymi dialogami między Coltem a Julianną, więc chyba limitu nie wyczerpałem. Inną kwestią, na którą mógłbym ponarzekać, to pojawiająca się w losowych momentach Julianna, która ma za zadanie nam uprzykrzyć życia i nadać mu krztyny nieprzewidywalności. Rozumiem koncepcję, ale zazwyczaj nie wpływała ona pozytywnie na moje poczucie gameplayu. Inni gracze (bo w Juliannę mogą się wcielić inni gejmerzy) nie zawsze podejmowali walkę fair, kampiąc czy w ogóle chuj wie o co im chodziło. Z kolei Julianna-AI (tryb offline) trzymała się schematów i jej żywot zazwyczaj kończył się serią z odpowiedniego karabinu, albo miną, która wypierdalała ją poza mapę (loot przepada, ale na pewnym etapie chuj z nim). No nie mogę tego elementu ocenić pozytywnie. Cała reszta to cymes. Poziomy szalenie mi imponują swoim projektem, zawsze gdzieś czai się jakieś tajemne przejście, półka pozwalająca prześlizgnąć się niespostrzeżonym, zakraść się. Otwarte okna skrywają warte uwagi dobroci, czajenie się na gzymsie potrafi przynieść sporo zysku. Elastyczność stylu jest ogromna. Wątków i sekretów do zbadania jest mutum. Całość cieszy oko i ucho. Czego chcieć więcej? W ramach podsumowania, czyli TL,DR. Gra nie ma absolutnie NIC z rogalika. Myląca łatka roguelite to krzywdząca fasada, bo Deathloop oferuje w pełni fabularne doświadczenie, choć na ograniczonej przestrzeni i czasie. Czy polecam? Tak. Gdyby to kogoś.
  17. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Deathloop Backstory Z góry zaznaczę, że jest ogrom nieścisłości w określaniu tej gry. Spotkałem się z nazywaniem jej roguelitem, na co teraz mogę zareagować ogromnym XD To nie jest w żadnej mierze rogalik. W żadnej. I swoje argumenty wysunę za chwilę poniżej. To w pełni fabularny FPS w duchu Dishonored (autorstwo Arkane zobowiązuje) i równie swobodny w doborze preferowanego sposobu rozgrywki. A może nawet bardziej. Dlaczego to nie jest rogalik? Bo kurwa nie. Rozłóżmy to sobie. Czym się charakteryzuje rogalik przede wszystkim? Losowością pola gry (mapa/przeciwnicy). W Deathloop mamy cztery poziomy, a każdy z nich możemy odwiedzić w trakcie jednej z czterech pór dnia (poranek, południe, popołudnie, wieczór). Czyli szesnaście wariantów. Rzecz w tym, że te warianty poza tym się już niczym nie różnią. Rozstawienie przeciwników o danej porze jest takie samo. Konstrukcja poziomu się nie zmienia. Główne wydarzenia i aktorzy spektaklu zawsze są na tym samym miejscu. Możemy własnymi działaniami nieznacznie wpływać na pewne aspekty, ale nie ma to zupełnie związku z losowością, raczej relacją przyczyna - skutek. Jedyna losowość jaka w tej grze jest, to randomowy loot, ale ten jeszcze z Diablo nie uczynił rogalika, prawda? Czym jeszcze się charakteryzuje rogalik przede wszystkim? Odstraszającą świadomością, że po zgonie tracisz wszystko. I to tutaj również nie ma miejsca. To znaczy owszem, możesz stracić właśnie zdobytą pukawkę czy medalion, ale na tej samej zasadzie, co w każdej innej grze możesz stracić postęp, póki nie dotrzesz do z góry ustalonego checkpointu. Nie dążmy do absurdu, że skoro gra nie ma autosave po zdobyciu nowego uzbrojenia to już jest rogalikiem xd Tutaj checkpointy są, tylko rozstawione co poziom, a ten może trwać od 5 minut, do godziny, zależy co chcemy osiągnąć. Po wyjściu z mapy możemy swobodnie zapisać sobie zdobyte dobra "na zawsze". Wszystkie fabularne odkrycia i wskazówki zostają z nami na stałe już w momencie ich zdobycia, nawet jeśli za chwilę zginiemy. A teraz zajmijmy się wreszcie grą. Skoro krzywdzące mity mamy już za sobą, to czym ta gra jest? Silnie osadzoną fabularnie opowieścią o pętli czasowej. Zostajemy zrzuceni na wyspę Blackreef o poranku, wraz z północą wracamy tam ponownie. Ale to czego dokonamy w trakcie całego dnia zostanie z nami. Raz poznamy jakiś kod do drzwi czy sejfu? Ponownie nie będziemy zmuszeni go zdobywać. To każdorazowo nieco przyspiesza nasz progres. Możemy poświęcić cały dzień na zdobycie jakiejś informacji, ale w kolejnej pętli wykorzystamy tę wiedzę już o poranku, co otworzy nam nowe możliwości na resztę dnia. Osobiście jestem ogromnym fanem tematyki podróży w czasie (pętla czasowa w jakimś sensie jest tym samym), więc szybko połknąłem haczyk tej opowieści i zaintrygowany brnąłem od wskazówki do wskazówki. Nieuniknionym jest, że każdy gracz na początku będzie się czuł zagubiony. No nie ma chuja, by ktokolwiek czuł się swobodnie w tym natłoku wskazówek, postaci, wydarzeń. Więc krążymy po omacku. Ale w Deathloop cierpliwość popłaca jak w niewielu innych tytułach. Stopniowo klaruje się nam jasna ścieżka. Mamy kilka tropów do zbadania, ale gra dość opiekuńczo prowadzi nas za rękę, a kolejne informacje zaczynają się szybko układać się pewien szablon. I w mig łapiemy co musimy zrobić w kolejnej iteracji pętli, by popchnąć fabułę do przodu. Całkiem satysfakcjonujące doświadczenie, nie przeczę. Zaznaczę jeszcze raz - żadnych postępów nie tracimy. Ewentualnie loot, ale nawet jeśli zginiemy "po południu", to nie ma przymusu przebijać się przez "poranek" i "południe". Możemy od razu przejść do popołudnia. No rogalik jak chuj xd Naprawdę, gra w żądnej mierze nie stara się nawet kraść naszego cennego czasu. Bez obaw. A fabuła? No jest niezła. Nie urywa niczego, ale skutecznie napędza nasze działania. Kilka mniejszych, bądź większych twistów, ale też cała masa opcjonalnych sekretów wyjaśniających LORE gry. Relacja Colta z Julianną iskrzy i ich dialogi są kapitalne, muszę to zaznaczyć. Reszta Wizjonerów również ma swój niepowtarzalny charakter (czasem uroczo zabawny), który oczywiście możemy, a nawet powinniśmy wykorzystać na własną korzyść. To w jakimś sensie zachwycające, jak wraz z kolejnymi iteracjami pętli zaczynamy zauważać pewne schematy zachowań i w naszej głowie gracza układa się plan na "ostateczne rozwiązanie", czyli zabicie wszystkich siedmiu Wizjonerów w trakcie jednego dnia - rzecz początkowo wydawałoby się, że niemożliwa staje się satysfakcjonująco wykonalna i umiejętny gracz upora się z nią w czasie krótszym, niż początkowo zaliczenie tylko jednej pory dnia. No i warto wspomnieć o świetnej stylistyce, bo ta mnie absolutnie urzekła. Wiele elementów gra tutaj niezależnie, ale razem tworzą całkiem przyjemną melodię. A i same melodie bywają niezwykle urokliwe. Niejednokrotnie zatrzymywałem się, by posłuchać nutek lecących z głośników, bo sama gra raczy nas tylko coraz bardziej wyrazistą (choć powtarzalną) melodią wraz ze zbliżaniem się do wroga (system wczesnego ostrzegania). Całość w zupełności jest w stanie wynagrodzić poświęcony grze czas. Bo powtórzę - to w pełni wartościowa fabularnie opowieść. Jak się w to gra? Ogólnie mówiąc - jak chcesz. Choć mimo wszystko preferowany jest tryb stealth, to metodą na Rambo również krzywdy sobie nie zrobisz. Tym bardzie, że przeciwnicy wybitnie inteligentni nie są, choć ślepymi idiotami trudno ich nazwać. Ale jeśli preferujesz bardziej skrytobójczy styl, to również szybko dostaniesz tutaj do tego narzędzia. Broń, akcesoria, moce, ich ulepszenia, coraz więcej otwartych ścieżek (dzięki znajomości kodów z poprzednich iteracji), no jest się czym bawić. Strzelanie? Całkiem przyjemne, choć pewnie rasowi FPSowcy będą kręcić nosem. Dla mnie - rasowego stealthowca - było ze wszech miar wystarczające, resonsywne i zadowalające. Choć głownie skupiałem się na sadzeniu headshotów. W połączeniu ze Splotem jeden strzał eliminuje kilku wrogów - duma gracza gwarantowana. Tylko cztery poziomy (w czterech wariacjach) rodzą oczywisty problem z pewną powtarzalnością. No nie dało się tego uniknąć przy takim założeniu fabularnym. Gdybyś Ty miał wielokrotnie przezywać ten sam dzień, to ile razy musiałbyś znosić samego siebie walącego sobie konia? Niemniej należy to upatrywać jako wadę, bo kiedy spędzasz na Blackreef kilkadziesiąt godzin gry, to przyłapujesz się na tym, że już niczym nowym Cię nie zaskakuje. Mnie całość zajęła ok. 30 godzin, ale jestem dość powolnym, metodycznym graczem. Niemniej wciąż byłem raczony nowymi dialogami między Coltem a Julianną, więc chyba limitu nie wyczerpałem. Inną kwestią, na którą mógłbym ponarzekać, to pojawiająca się w losowych momentach Julianna, która ma za zadanie nam uprzykrzyć życia i nadać mu krztyny nieprzewidywalności. Rozumiem koncepcję, ale zazwyczaj nie wpływała ona pozytywnie na moje poczucie gameplayu. Inni gracze (bo w Juliannę mogą się wcielić inni gejmerzy) nie zawsze podejmowali walkę fair, kampiąc czy w ogóle chuj wie o co im chodziło. Z kolei Julianna-AI (tryb offline) trzymała się schematów i jej żywot zazwyczaj kończył się serią z odpowiedniego karabinu, albo miną, która wypierdalała ją poza mapę (loot przepada, ale na pewnym etapie chuj z nim). No nie mogę tego elementu ocenić pozytywnie. Cała reszta to cymes. Poziomy szalenie mi imponują swoim projektem, zawsze gdzieś czai się jakieś tajemne przejście, półka pozwalająca prześlizgnąć się niespostrzeżonym, zakraść się. Otwarte okna skrywają warte uwagi dobroci, czajenie się na gzymsie potrafi przynieść sporo zysku. Elastyczność stylu jest ogromna. Wątków i sekretów do zbadania jest mutum. Całość cieszy oko i ucho. Czego chcieć więcej? W ramach podsumowania, czyli TL,DR. Gra nie ma absolutnie NIC z rogalika. Myląca łatka roguelite to krzywdząca fasada, bo Deathloop oferuje w pełni fabularne doświadczenie, choć na ograniczonej przestrzeni i czasie. Czy polecam? Tak. Gdyby to kogoś.
  18. Może mam już zwidy, ale zauważyłem ostatnio, że coraz częściej pojawia się tendencja do łaskawszego spoglądania na gry, jeśli te znajdą się w GamePassie. Takie wiecie - "no gra jest przeciętna, ale jest za darmo w Gamepassie, to można sprawdzić". I w samym stwierdzeniu czy fakcie nie ma nic złego (pomijając fakt, że GP nie do końca jest darmowy), ale chwilami mam wrażenie, że wpływa to na ogólną ocenę produktu jako takiego. Tak jakby niektórzy przychylniej spoglądali na grę, bo jest w GP i można "za darmo" sprawdzić. Oczywiście, że tak, to kwestia mniejszego ryzyka, ale to już perspektywa końcowego użytkownika i jego własnej oceny, a nie profesjonalnego recenzenta. Ten powinien się skupić na jakości samej gry, a nie wydaje mi się, by sposób jej dystrybucji jakkolwiek wpływał na jej wartość. Wiem, że to banalne porównanie, ale to tak jakby recenzent polecał jakiś serial, bo "jest za darmo na Netflixie". No nie spotkałem się. To tylko jeden ze sposobów dystrybucji, nic więcej. Nie zwiększa wartości artystycznej produktu. Gra powinna być oceniana w oderwaniu od tego. Warto, a nawet trzeba zaznaczyć, że jest w Gamepassie (takie info w PE jest przy cenie, więc ok), ale nie powinno to w żaden sposób wpłynąć na ocenę. A nawet tym bardziej powinno być oceniane surowiej, bo przy zalewie gier do sprawdzenia w Gamepassie warto wyróżniać przede wszystkim te najlepsze. I zanim ktokolwiek mi napisze, że "wydaje mi się", to Konsolite w najnowszym numerze przy okazji gry "Lemnis Gate" otwarcie w PLUSACH pisze "jest w Game Passie". Gra na 7-, więc żaden crap, by można to było potraktować żartobliwie. I jakim cudem ma mi taki PLUS cokolwiek powiedzieć o samej grze? Skupmy się na grach i ich jakości, nie sposobach dystrybucji.
  19. Dobra Mordy. Zainteresowanie jest, jakie jest, czyli niewielkie, więc pora na wyniki. Standardowo uprasza się o nie wołanie zwycięzcy, aby nie odbierać mu EMOCJI z osobistego oglądania losowania. Poniższe posty mogą już zawierać spoilery, więc jeśli wolisz ich uniknąć, to najpierw filmik. Laureata zapraszam na PM w celu podania adresu wysyłki oraz opcjonalnego wyboru nagrody bonusowej. ELO.
  20. Ostatnia doba na oddanie głosów w Wielkim Finale plebiscytu na Najlepsza Grę Trzeciej Generacji! Zapraszam również do oddania głosów w 1/8 finału wśród gier Amigowych.

    https://www.psxextreme.info/forum/257-forumkowa-bitwa-gierek/

    1. Wredny

      Wredny

      Zagłosowane i tu i tam - dziękuję za przypomnienie :hi:

  21. Bo piszesz, że o grze nic nie wiesz, więc chciałbym Cię tylko uświadomić. Powiedzieć o AC, że jest specyficzne, to jak nic nie powiedzieć. Wielu nawet nie musi gry próbować, by wiedzieć, że jest nie dla nich. Ja wczoraj spędziłem godzinę na wykopywaniu kwiatków, by zrobić miejsce na rolnicze poletko. AC jest w wielu miejscach archaiczne i ograniczone, ale za to przesłodkie i rozluźniające. Zapisuję Cię na listę, ale gdybyś jednak się rozmyślił, to daj znać. Może w kolejnym giwałeju będzie coś, na czym zależy Ci bardziej, a jak teraz wygrasz to będzie ban na trzy następne edycje.
  22. Staram się nie powtarzać losowań, ale w razie dramatu kreatywności zawsze można jakąś grę ponownie wykorzystać, to wiem. No ale zgłaszasz się bo interesuje Cię w ogóle ta gra, czy tak dla hecy, a grę się sprzeda? No jak to drugie, to lepiej zostaw grę ludziom, którzy chociaż zagrają i dadzą jej dłuższą szansę. Bo na siłę listy startowej też nie chcę zapychać.
  23. Niby tak, ale zrobić losowanie na dwóch zawodników żaden problem, zrobić na czterech też nie wyzwanie, ale już trzech to ni w kij, ni w oko. A Wy mi zawsze pod górkę robicie xd
  24. I co, to JUŻ? Wszyscy?! No tego się nie spodziewałem. Zakładałem, że AC to na tyle specyficzny tytuł, że wielu wciąż nie jest przekonanych i to będzie doskonała okazja, by za friko sprawdzić. A tymczasem takie rozczarowanko.
  25. Myślałem, że @koso odpowiada za przekład, ale widzę nie tym razem. Byłbym pewny, że tłumaczenia dokonał ktoś bez wątpienia zaznajomiony z serią. Z drugiej strony o ile się orientuję to wydawnictwo Kosa, więc zakładam, że Marcin ręczy za jakość przekładu i samego tłumacza, stąd wezmę w ciemno (sobie i koledze - maniakowi cyklu). Ogólnie fajnie, że znalazła się możliwość wydawania tych niszowych książek w polskim przekładzie. Oby jak najwięcej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...