Halo Infinite tym razem w kooperacji
Nie jest to idealne Halo, brakuje tu na przykład różnorodności lokacji i epickich momentów rodem z poprzednich odsłon. Fabuła jest trochę zagmatwana i bazuję mocno na trochę taniej nostalgii dot. oryginalnej trylogii od Bungie, przez co nowi gracze mogą czuć się zagubieni. Ale jednocześnie pod względem rozgrywki, czyli czegoś co stanowi samo serce gry, jest to bez wątpienia jedno z najlepszych, albo najlepsze Halo jakie powstało. Co sprawia, że nawet mało oryginalne zadania poboczne w stylu uratuj Marines, odbij bazę, zabij ważny cel, dają olbrzymią satysfakcję. Sam się sobie dziwiłem, jak przyjemnie i szybko kolejny czwarty już raz raz wyczyściłem mapę z wszystkich aktywności. Zadania typu tych, które w innych grach, raczej omijam szerokim łukiem, tutaj sprawiały mi przyjemność, bo rozgrywka wynagradza ich małą oryginalność. A na pewno pomaga też to, że nie ma ich zbyt dużo, co w dobie open worldów upstrzonych dziesiątkami, jeśli nie setkami ikonek z pobocznymi aktywnościami też jest w pewien sposób odświeżające, że tym razem twórcy nie przesadzili z ich ilością.
Na pochwałę zasługuje też kreacja postaci. Trochę to 343 zajęło ale nareszcie udało im się uchwycić to czym i kim Master Chief jest. W starych grach Bungie Spartanin był przedstawiany raczej jako ikona niż prawdziwa postać, uosabiająca taki cechy jak odwaga czy nadzieja. Potem w następnych grach nowi twórcy czyli 343 starało się go, trochę na siłę, uczłowieczyć, więc na pierwszy plan wysunięto dramę z Cortaną czy jego rozterki emocjonalne czy jest jeszcze człowiekiem, co czasami wypadało bardziej śmiesznie niż poważnie. Halo Infinite łączy to pierwsze i drugie podejście, wciąż przedstawia Chiefa jako człowieka, który ma pewne braki emocjonalne co uwidacznia się w jego kontaktach z innymi, ale znowu jest przede wszystkim żołnierzem uosabiającym tę same cechy co Master Chief w grach Bungie, na widok którego żołnierze wiwatują.
Oprócz Chiefa gra ma w zasadzie jeszcze tylko dwójkę bohaterów nową SI nazwaną Weapon i pilota pelikana, co sprawia że cała gra jest bardzo kameralna, nie ma tu narad wojennych, wielkich bitew decydujących o losach Ziemi lub całej galaktyki. Na szczęście relacja między tym trio wypada bardzo dobrze i dobrze nadaję ton całej historii. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Weapon, moim zdaniem doskonale zagrana i zaanimowana postać, mimo iż nie jest człowiekiem, to nawet gdy nic nie mówi doskonale widać na jej twarzy jak targają nią różne emocję, jej ekscytację, ciekawość, smutek czy złość.
Na osobny akapit zasługuję muzyka, seria odkąd opuścił ją razem z Bungie legandarny Martin O'Donnell przeżywała sporo perturbacji, w czwórce Neil Davidge, a w piątce Kazuma Jinnouchi, próbowali nadać serii nowe brzmienie. Ale tak szczerze to bardzo średnio to wyszło i seria straciła swój bardzo charakterystyczny na tle reszty gier sznyt. Infinite to powrót do klasycznego Halo, wracają klasyczne fortepianowe nuty z Halo 3, Warthog Run czy Through the Trees w trochę nowych aranżacjach i oczywiście można temu zarzucić brak oryginalności i że znowu to samo, ale ja się cieszę że Halo po kilkunastu latach znowu brzmi jak Halo.
Podobnie rzecz się ma z oprawą graficzną, z samego technicznego punktu widzenia jest raczej przeciętna i nie ma w niej wybijałoby się na tle konkurencji. Ale pod względem kierunku artystycznego znowu, po latach eksperymentowania przez 343 z nowym kierunkiem wizualnym, znowu jest to powrót do klasycznego wyglądu Halo, znowu mamy tu majestatyczne, tajemnicze, inspirowane brutalizmem konstrukcje Forerunnerów górujące nad horyzontem, otoczone drzewami i zielonymi terenami. A oprócz architektury wrócił też klasyczny wygląd przeciwników, pojazdów czy samego Chiefa i znowu Halo wygląda jak Halo i nie da się jej pomylić z gry z żadną inną grą sci-fi.
Podsumowując bardzo dobre, choć nie idealne Halo i najlepsza gra 343 Industries.