bobo84
Użytkownicy-
Postów
85 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Reputacja
63 Dobry człowiekInformacje o profilu
-
Płeć:
mężczyzna
Ostatnie wizyty
Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.
-
Odnośnie organizacji tegorocznego z Pixel Heaven. z FP bloga "Retrospekcja". "Ktoś" zapomniał tego zgłosić jako imprezę masową i naraz na terenie tylko 1000 osób mogło być łącznie z obsługą i wystawcami. Ochrona tego skrupulatnie pilnowała Robiły się wielkie kolejki i niektórzy czekali po 3h na wejście... . https://www.facebook.com/share/SCqHCgKB5ih2EEty/
-
Prenumerata i cena PSX Extreme
bobo84 odpowiedział(a) na temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Z norweską pocztą miałem sporo do czynienia w kilku norweskich miastach. Nie rozpędzałbym się z jej chwaleniem, bo u nich cyrki też są nie z tej ziemi. -
Nie jestem pewien czy cena nie jest takim ważnym czynnikiem. To trzeba przełożyć też na liczbę innych płatnych subskrypcji i ogólnie comiesięcznych opłat, które ludzie muszą/chcą opłacać co miesiąc. W tym takich opłat, które są egzystencjonalną potrzebą. Teraz to nie tylko prąd, ogrzewanie czy woda, ale też Internet, telefon itd. Mam wrażenie, że jest ich coraz więcej. Patrzenie przez pryzmat jedynie swojej osoby, nie jest raczej specjalnie reprezentatywne. Sam byłem świadkiem, gdy ktoś wziął do ręki extreme'a w empiku powoli ruszył do kasy, po czym spojrzał na cenę i pod nosem szepnął: "ile k....?" I odłożył ją na półkę. Cena okładkowa wynosiła 25 złotych. Sam kupuję w kratkę -- w ostatnich kilkunastu miesiącach -- i cena dla mnie również ma znaczenie. Bo z całości czytam może 10-15 interesujących mnie stron. I to tak maksymalnie. Przy tym opłacam z kilkanaście różnych usług subskrypcyjnych. Kilka jest mi absolutnie niezbędna. Z kilku chętnie bym się pozbył, ale rodzina korzysta, więc jest to problematyczne. Zmierzam do tego, że te wszystkie drobne opłaty, niestety, zbierają się do kupy i robi się z tego miesięcznie już jakaś konkretna kwota. Hardkorowiec/geek/nerd oddany pasji nie zwróci na to uwagi i zakupi pismo bez mrugnięcia okiem. Ktoś bardziej "każualowy" przesunie ten grosik w bardziej interesujące go rejony. Obawiam się, że ów prasowo-konsolowo-gierkowy nerd/geek to gatunek wymierający.
-
Jeżeli chodzi o NYT to ma przede wszystkim 10.4 miliona stałych płatnych subskrybentów swojej gazety z czego 9.7 miliona tylko w wersji cyfrowej. Najwięcej na świecie, jeżeli chodzi o tradycyjne czasopisma, które mają swoje wersje on-line. Pozwoliło im to na przekroczenie miliarda dolarów przychodu w 2023 roku za wersje cyfrowe gazety. Sam też ich czytam, choć wolę Washington Post.
-
No jakie mogą być problemy? Faktycznie, trudno się domyślić, że wszystko finalnie rozbija się się o pieniądze. Sherlocka Holmesa nie potrzeba, żeby dojść do takiej konstatacji. Jakby była duża sprzedaż, to pismo byłoby szerzej dostępne i nie trzeba by było go szukać. Nie byłoby mowy o symbolicznych kwotach za artykuły czy recenzje płacone autorom. Nie bawiono by się w patronajty. Więcej ludzi byłoby tam na etacie. Teraz jest chyba tylko naczelny. Inaczej wyglądałaby kwestia przesyłek prenumeraty, bo byłaby większa siła przebicia i lepsze umowy. Nie byłoby cyrków z drukarniami. Wreszcie byłoby lepsze wydawnictwo, bardziej profesjonalne -- mające prawa do marki. Ale to nie wina stricte pisma, bo naczelny i dziennikarze wykonują kawał solidnej roboty. Widać na tym odcinku pasję i samozaparcie. Taki teraz jest rynek i tyle. Lepiej już było.
-
Kolego, jest dopiero marzec, sam początek marca, a ty już o lutym myślisz?
-
A w którym odcinku pojawia się wątek tego przystojnego jegomościa z nieprzesadnie bujnym owłosieniem głowy? Kolega pytał.
-
Fajnie, że się nie zgadzasz z tą oceną. Ja też się nie zgadzam. I myślę, że trudno znaleźć czytelnika, który by się nią zgodził. Skoro więc wiesz, że brak komuś krzty dystansu do danej gry/serii gier/gatunku to po co dawać akurat tej osobie grę do recenzji? Chyba tylko z sympatii i po znajomości. Nie wierzę, że nikt inny nie był chętny do recenzji. Bo wychodzi na to, że redaktor buczer zrobił recenzję... dla siebie samego. Jaką merytoryczną wartość ma recenzja zaślepionego fana gry dla potencjalnego, nieświadomego, odbiorcy? Raczej nikłą. Pierwszej odsłonie może i dychę bym dał, ale drugiej w porywach 9. A za remaster z taką lichą liczbą zmian maksimum? Bądźmy poważni. A że redaktorowi buczerowi brak dystansu do siebie i do tej gry pokazuje też to, że wpadł na forum po dekadzie absencji i próbował nieudolnie poustawiać wszystkich po kątach. Pisząc jego nomenklaturą: „istne zajebongo”. Chyba że to wszystko to jakiś tam mały zabieg PR-owy i chęć podniesienia temperatury wokół pisma. Taka reminiscencja z „afery” z niesławnym 8- dla MGS2. Wtedy to jeszcze zrozumiem, jakoś trzeba ten biznes utrzymać na powierzchni ;-) A Zgrentgeny były bardzo fajne i lubiłem je. Tyle, że -- jak dla mnie -- największy problem z tą recenzją nie jest to, że jest kontrowersyjna, ale to, że jest w porywach średnich lotów i -- a może przede wszystkim -- jej treść niespecjalnie koresponduje z finalną oceną produktu.
-
Najsmutniejsze jest to, że całkiem możliwe iż w jego mniemaniu tak właśnie było...
-
A teraz, proszę, odnieś się do butchera. Dlaczego wciąż ma taką a nie inną mentalność? Dlaczego -- mimo że jest fanbojem serii, którą i ja uwielbiam -- wciąż ją recenzuje? Jak wspomniałem sam bardzo lubię obie części TLOU (drugą głównie za gameplay) ale te jego "recenzje" rimejków to jest naprawdę niepoważne zagranie. Można też bonusowo dorzucić dlaczego oskarżał tego niesławnego shive o jakieś plagiaty i za co pismo potem dawało sprostowanie. A sam, jak twierdzi ów niesławny shiva, rzeźnik sam bardzo żarliwie posiłkował się angielskimi opisami. O gamerze chcącym wyjaśniać czytelników chyba nie ma co pisać, bo to prehistoria, ale wspomniany butcher niedawno się uaktywnił na forum w swoim tradycyjnym, aroganckim, stylu.
-
Matt był naprawdę dobrym dziennikarzem, a nie jakimś wyrobnikiem. Czytałem neo od pierwszego numeru aż do końca pisma i wspominam je bardzo dobrze. Przez to wyznanie odrobinę straciło w moich oczach, ale też nie jestem naiwny, bo podkręcone oceny -- dla mających dużą kampanię reklamową tytułów -- to smutna norma właściwie we wszystkich czasopismach i portalach. Gierkowych, filmowych etc. Facet gada bardzo szybko, ale z sensem i mi się dobrze tego słuchało. Co do gry, to sporo ludzi sugeruje, że było to ShellShock: Nam '67.
-
A to akurat mogłem bardziej rozwinąć, bo z jednej strony też się cieszyłem, że to korytarzyk, bo lubię starą szkołę i open worldy mnie raczej męczą -- choć są genialne wyjątki jak ghost of tsushima, days gone, wiech 3 czy gierski rockstarów. Jedynie co mnie tu czasem irytowało to to, że postać miewała czasem problemy, żeby przejść przez/minąć jakieś pierdoły walające się pod nogami czy pokonać jakieś drobne nierówności terenu i trzeba było zapylać naokoło -- bywało to podczas walk szczególnie frustrujące. Kilka razy też mi się postać zaklinowała na moment -- może za bardzo wpychałem się w dziwne miejsca Ale ogólne korytarzyki to lubię i szanuję. Jestem też wiernym fanem wszelkich gier action-adventure tpp. Napisać mógłbyś, ale obaj wiemy, że to nie byłaby prawda. A ja Ci mógłbym to udowodnić, gdybyś się zwrócił do mnie na priva. Wtedy dałbym ci namiary na swoje social media. Tyle, że skoro ma nie być kryptoreklamy, czy może antyreklamy, to szkoda czasu na takie głupoty. Słowo się rzekło czy raczej napisało. I nie chodziło tu o chwalenie się, tylko żebyś dał sobie spokój z tłumaczeniem mi. Z całym szacunkiem, ale zdarzało mi się czytać Twoje posty i nie przebijała z nich wielka głębia przenikliwej, błyskotliwej, analizy, że posłużę się daleko posuniętym eufemizmem. Dając jednak spokój szkolnym wycieczkom osobistym i wracając do meritum... Nie jest prawdą, że zadałeś proste pytanie. I odpowiedziałem już na to wcześniej. Przy przyjętej przez twórców gry konwencji każdą głupotę czy nielogiczność można wytłumaczyć właśnie konwencją. Pełną groteski, celowego absurdu, pastiszu i mrugnięcia okiem czy przenikaniem się ich własnego multiwersum. Trzeba mieć talent do wymyślania takich rzeczy i być artystą, ale to nie znaczy, że będzie to miało sens. Jednym z takich pomniejszych przykładów niech będzie postać szeryfa, którego zdaje się, że Door teleportował do dark plejsa. Facet szybko tam się urządził. Nuci sobie wesoło pod nosem, biega po całym leżu, robiąc jakieś przewodniki turystyczne, uzbrojony specjalnie nie jest. Przejęty czy przestraszony tym bardziej nie. Ludzie, którym ucieknie autobus są bardziej przejęci niż facet, który znalazł się w środku koszmaru...Tak, wiem, że wcześniej śnił o Doorze, że to ten sam aktor co w quantum break, że "Tim Breaker" brzmi prawie jak "Time Breaker". że konwencja itd... Tyle, że dla mnie to niewiele zmienia i dodaje tylko pozorny sens... Bo co w ogóle znaczy "sens" w kontekście tej gry, która jest, czym jest? Nie można do niej przykładać ram logiki ani naszego świata, ani nawet świata wymyślonego, przez samych twórców. Bo nie jest on na początku dokładnie określony i nie funkcjonujemy w obrębie tych ram. I nie jest też tak, że się powoli tych zasad uczymy. Zasady tego świata są płynne i zmieniają się dynamicznie. Sam Wake ich przez kilkanaście lat nie ogarnął. Coś tam wie, ale jakby tylko zobaczył czubek góry lodowej. Podczas rozgrywki ciągle jest zdziwiony i ciągle czymś zaskoczony. Tak jest w samej końcówce, gdy dostaje nagłego olśnienia. I podobnie będzie w następnej części, jeżeli powstanie. W zamyśle te twisty, te wolty mają odbiorcę coraz bardziej zaciekawić. Czy tak jest na pewno? Dla mnie to dyskusyjne. Lub inaczej -- w takim natężeniu i mnogości mnie po kilkunastu godzinach znużyły. Ty to kupujesz w całej rozciągłości i ok. I zapewne będzie tak, że przy następnej części. Wielu krytyków padnie na kolana, będą pisać peany w stylu: "myśleliśmy, że coś wiemy, że coś poukładaliśmy, a okazało się, że twórcy cały czas nas zwodzili! Tak naprawdę nie wiedzieliśmy nic! To czysty geniusz!" Tyle, że dla mnie to będzie po prostu cyrkowa sztuczka, na którą się nabiorą. Założę się, że i AW2 sporo z nich zrozumiało jedynie pobieżne w wielu obszarach, lub wiele kwestii im mocno zgrzyta, ale wstyd się przyznać, że tak było. Bo coś tak zagmatwane i zawiłe musi być genialnie. Głupio wyjść na ignoranta, na osobę niezbyt lotną. Przy najnowszym twin peaks sporo krytyków się jednak przyznawało do sporego zagubienia, pisząc w stylu, że: "nie wiedzą, co się do końca odjaniepawliło, ale jest to wspaniałe!" I w pewnym sensie była to prawda -- pod względem wizualnym, narracyjnym czy formalnym.
-
Flex byłby gdybym zdradził personalia i gdyby miała to być kryptoreklama. A nie jest i nie będzie. Chciałem tylko zaznaczyć, że moja percepcja dzieł popkultury jest przynajmniej na poziomie średniej europejskiej. Więc protekcjonalnego, pańskiego, tłumaczenia co i jak się wydarzyło -- bo sam nie jestem w stanie swoim rozumem ogarnąć -- nie potrzebuję. Ja tylko wyraziłem swoje zdanie o grze i mój prywatny odbiór. Nie zamierzam nikogo przekonywać do swojego zdania, bo każdy ma i będzie miał swoje. Szczególnie na forum zrzeszającym chłopów w słusznym wieku. Każdy z nas wie, jak działa Internet. I jest to też o tyle zabawne, że ja dzieło Remedy bardzo pochwaliłem, ale że mam drobne "ale" to jednak należy mnie ustawić do szeregu. Tego typu dzieła jak właśnie Alana czy Twin Peaks -- ze względu na styl, strukturę, narrację, formę -- niejako podzielają pewne problemy w odbiorze i koherentności. I są zwyczajnie nie do przeskoczenia. Jednym będzie to przeszkadzało, innym wręcz przeciwnie. Ktoś stwierdzi, "wiedziałeś na co się piszesz, wiedziałeś w co będziesz grać". Prawda, wiedziałem i do połowy był zachwyt, ale po kilkunastu godzinach nastąpił przesyt. Nagromadzenie pewnych elementów narracyjnych spowodował przesyt i lekkie znużenie.