bobo84
Użytkownicy-
Postów
91 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez bobo84
-
Nie wiem, co i gdzie, ale mnie nie strasz, bo zacznę płakać i będzie Ci bardzo głupio, że zraniłeś wrażliwego człowiek gdzieś tam po drugiej stronie ekranu. Nie poważam tego portalu, bo większość jego zawartości to clickbaitowe bzdety, zaś recenzje trącą sponsoringiem i amatorstwem, ale też nie ma co udawać, że nie jest mocno powiązany z gazetą. Zresztą, już abstrahując od tych powiązań, clou programu polega na tym, że tekst tego "redaktora" brzmi całkiem składnie i logicznie. Podobnie jak sporo komentarzy pod tym tekstem. W tym jeden których przytoczyłem i odpowiedź na niego niejakiego "markopolo25": "Miałem dokladnie takie same odczucia i niestety one przeważyły na tym.ze odinstalowałem grę bo już dłużej nie mogłem w to grać. Poczekam kilka miesięcy aż ogarną jakieś konkretne aktualizacje a między czasie bawię się świetnie przy trylogii dead space :)". Ktoś, kto poświęca czas, świetnie się bawiąc przy trylogii "dead space", też nie wydaje mi się typowym casualem, którego zdaniem od razu mam wzgardzić. Potrafię rozróżnić bełkot od czegoś, co wydaje się mieć sens. Nie skreślam czegoś z góry tylko dlatego, że pojawiło się w niezbyt szanowanym przeze mnie medium. Aż tak nonszalancki i bezrefleksyjny nie jestem. Polecać call of duty mi nie musisz, bo dla mnie to chłam i w coś takiego grać nie zamierzam. Takimi postawami oblężonej twierdzy, czymś trącącym snobizmem i protekcjonalizmem jedynie utwierdzasz mnie w przekonaniu, że lepiej poświęcić czas na Indianę, a z tym dać sobie spokój. Nie zamierzam inwestować w coś iluś tam godzin, bo wielu uważa, że dopiero po 10h można wyrobić sobie o niej zdanie czy też wciągnąć. Bo trzeba być bardzo cierpliwym. Jeżeli czytam opinię "kataniarza", że: "Mam 42h na liczniku zbliżam się powoli do Prypeci czyli końca gry. Zaliczyłem ponad 50 zgonów z czego 90% przez błędy gry. Gra ma masę niedoróbek i problemów, które mimo dwóch aktualizacji nie zostały usunięte. Klimat klimatem, ale błędy potrafią denerwować i mocno psuć zabawę". To dlaczego mam mu nie wierzyć? Zadałem tu też kilka pytań, na które nie odpowiadając, odpowiedziałeś mi. To plus wcześniej wspomniana postawa dała mi wystarczająco klarowny obraz sytuacji. Także, reasumując, dziękuję ci i pozdrawiam ;-)
-
Czekałem na tę grę, ale respawny wrogów za plecami są czymś, czego wręcz nie znoszę w gierkach i mnie to wstrzymało przed zabraniem się za to -- zanim tego nie naprawią. W ogóle naprawią to? https://www.ppe.pl/publicystyka/358602/nie-dalem-rady-ukonczyc-stalker-2-powod-jest-komiczny.html Powyższy tekst i sporo komentarzy pod nim też nie napawa mnie specjalnym entuzjazmem. Jeden z kolesi, niejaki "ThePolkot" napisał, że: "Ja mam dopiero 106 godzin, ale nie przeszedłem nawet połowy map. Nie śpieszy mi się. Główny watek utknął na misji: "Ad astra per aspera" na Bagnach Zatonu, gdzie pierwszy raz stanąłem oko w oko z dwugłową Chimerą. Powodem jest "niedorozwój postaci" że się tak wyrażę. Spotkanie z Chimerą uzmysłowiło mi że nie jestem gotów iść dalej i stawiać opór kolejnym co raz większym wyzwaniom. Wynika to z tego że Postać w ogóle się nie rozwija, siła naszego bohatera jest tylko w coraz lepszych broniach i pancerzach, a to oznacza kasa, kasa i jeszcze raz kasa! Trzeba mozolnie zbierać "loot" tj. sprzęt i artefakty i inwestować w wzmacnianie broni i pancerza. Tak więc biegam sobie teraz z mapy do mapy i zbieram odradzające się artefakty w celu nabicia kiebzy Garść spostrzeżeń: - zbyt szybkie zmiany pór dnia. To samo dotyczy zmian w pogodzie, która zmienia się niczym w kalejdoskopie. Nauczyłem się kłaść z kurami tj o. 20tej - tylko po to żeby wstać o trzeciej rano i ruszać na misje za dnia. - zbyt niskie nagrody za misje poboczne. Całkowicie nieopłacalne są misje typu zabij potwory. Za zabicie psów dostałem 500 K, a na naprawę sprzętu wydałem 1000 K. To wręcz zniechęca na podejmowanie takich akcji. - całkowicie abstrakcyjny system respawnowania się wrogów. Zabijasz "falę" wrogów, mija pół minuty pojawia się następna fala. Nawet jak się ukryjesz to pojawia się i tak kolejna fala, aż zabawne jest obserwować jak kolejne "fale" walczą między sobą. - brak szybkiej podróży. No niby jest... ale tylko z miasta do miasta. Naprawdę to żadna frajda mozolnie człapać obciążony zdobyczami, łapiąc zadyszkę, zwykle po zmroku, żeby spieniężyć zdobyte trofea. To zwykła strata czasu, a nie zabawa!" Jeżeli po patchach, poprawieniu tego A-Life, Stalker będzie dla przeciętnego gracza -- takiego, który chce to po prostu przejść, bez zaglądania w każdy kąt i wykonania każdej misji pobocznej -- grą na 200 plus godzin, to ja chyba nigdy nie wsiądę do tego pociągu. Choć na fotkach i filmikach to mi się ta produkcja bardzo podoba. Tyle, że boję się, że zachwyt nad klimatem zostanie szybko przykryty przez frustrację związaną z rozgrywką.
-
Dwa razy zajrzał pod sarkofag w Czarnobylu. Mówi wprost, co teraz dzieje się na terenie elektrowni w Ukrainie Trochę nie na temat, ale jednak trochę tak. Ciekaw jestem czy twórcy gierek w jakimś zakresie pomagali tym, którzy tam mieszkają? Czy wpadli na to, by jakiś ułamek zysków przeznaczyć na dary dla "samosiołów". Fajnie, że nasi rodacy tam pomagają -- już któryś raz o nich czytam.
-
Tak, pod wieloma rzeczami mogę się podpisać. Z "12 Angry men" jest ciekawa sprawa, bo w 1957 roku powstał ten klasyk Sidneya Lumeta, który adaptował sztukę teatralną, zaś w 1997 roku również wielce zasłużony William Friedkin nakręcił własną wersję, która również zebrała świetne noty. Choć to "tylko" film telewizyjny. Warto zaznaczyć, że Gladiator z 2000 roku choć wśród widowni to cult classic, to u krytyków nie cieszył się jakimś wielkim uznaniem, zbierając 67% na metascore. Kontynuacja ma 64%. Czyli bardzo, bardzo podobnie. Na IMDB przy 70k głosach widzów "Gladiator 2" ma ocenę 7/10. Więc naprawdę nieźle. I pokrywa się z moją oceną. Tak trochę teraz dywagując: nA IMDB -- czy na naszej bieda wersji, czyli filmwebie -- zauważyłem, że (choć to może być mocno subiektywne), że oceny seriali są mocno zawyżone, zaś filmów często przesadnie jechane. Być może wynika to z tego, że ktoś, kto obejrzał odcinek czy dwa serialu, a nie wciągnęło go, to nie ocenia -- bo widział tylko fragment całości. Natomiast ten, który się wciągnął, ulega hype'owi. Założenie nieco karkołomne -- bo pokładam teraz sporo wiary w ludzkość -- ale inne nie przychodzi mi teraz do głowy ;-)
-
Szanuję opinię -- może faktycznie przyzwolenie z mojej strony na pewne obniżenie standardów to forma kapitulacji? Tego nie wykluczam. Ale prawdą jest również to, że bawiłem się całkiem nieźle na "Gladiatorze 2" -- tutaj ważnym czynnikiem w moim przypadku jest również dyspozycja dnia i nastawienie. Na pewno godzę się z tym, że współczesna popkultura to w 90-99% recykling znanych i zgranych motywów. W mniej lub bardziej umiejętnie dobranych proporcjach. Bo naprawdę trudno już wymyśleć coś zupełnie nowego, nietuzinkowego i oryginalnego. Jeżeli komuś się bardzo rzadko ta sztuka uda -- i nie jest to ekstremalnie niszowe oraz udziwnione -- to chapeau bas. Wracając jednak do Gladiatora... O dziwo obejrzenie pierwszej części dzień po drugiej nie obniżyło mojej noty "G2". Odwrotnie -- ostatni raz pierwszą część oglądałem 2-3 lata temu i było to dla mnie arcydzieło gatunku. Teraz sentyment jakby osłabł i oceniam na "tylko" solidne 9/10. Moje ulgowe traktowanie współczesnego popcornowego kina nie tyczyło się też np. niedawno oglądanego "Twisters", wobec którego też nie miałem dużych oczekiwań -- liczyłem na rozrywkową wakacyjną głupotkę. A Twisters mnie zmęczył i był dla mnie strasznie gówniany. Oglądałem na 75 calach z porządnym dźwiękiem przestrzennym. Nie pomogło. Film był kompletnie pozbawiony charakteru, bezpłciowy, nie miał na siebie kompletnie żadnego pomysłu. Bohaterowie byli szczytem sztampy. Momentami wznosił się na poziom średni. Ale naprawdę rzadko. I nawet te "metaprzekazy", jak scena w kinie, podczas tornada, mnie nie przekonywały. Z powrotów po latach dla mnie niekwestionowanym królem jest "Top Gun 2" -- po części dlatego, że jedynka poza super klimatem i muzyczką wybitna dla mnie nie była. Ale poprzednio tak dobrze oceniłem sequel jakiegoś kultowca w przypadku "Rocky'ego Balboa". Nowy Gliniarz z Beverly Hills też był niezły -- zwłaszcza w kontekście nędznej części 3. I i wstydu nie było w porównaniu z dwoma pierwszymi, które też odświeżyłem. Odnośnie odbiorów filmów jakimś czynnikiem jest również to z jakiego pokolenia się pochodzi. W latach 70 było dużo kina społecznie zaangażowanego, sporo inteligentnych dramatów z wysokiej półki. Nawet duże widowiska trąciły pewnym intelektualizmem -- vide "Godfather part 2". Ale do gry weszli Lucas i Spielberg, którzy pośrednio odpowiadają za powstanie zjawiska blockbusterów. I dla wielu ludzi, których gust filmowy ukształtowały lata 70, kino lat 80 spsiało i stało się straszną chałą. Straszną tandetą. Trendy, które wtedy panowały były dla nich czymś bolesnym i infantylnym. A podejrzewam, że dla wielu tutaj obecnych kino z tamtej dekady, lat 80, jest czymś zupełnie wyjątkowym. Dla mnie jest. "Black Rain" z 1989 Scotta, które nie cieszy się jakąś wielką renomą -- w czasie premiery też się nie cieszyło -- uważam za fenomenalne kino sensacyjne i jeden z moich ulubionych filmów. To wszystko jest dosyć złożone i pogmatwane. W sztuce jak w życiu ;-) A "królestwo niebieskie" koniecznie w wersji reżyserskiej.
-
Też uważam, że był całkiem dobry. Choć ja oceniam nieco surowej od was i dałbym mu jakieś 7/10. Film jest lepszy niż się spodziewałem. A spodziewałem się przeciętniaka na poziomie 5/10. Wtórnego i nudnego. Tutaj jako tako udało im się nawiązać fabularnie do jedynki i pod tym względem jest to pełnoprawna kontynuacja -- oczywiście patrząc na realia pod kątem fabryki snów. Sporo głupotek pojawia się na ekranie, ale też odzwierciedla to niejako poziom współczesnych blockbusterów w Holywood. Odpowiadający na obecne zapotrzebowania. Lata największej świetności produkcji z wielkim rozmachem, które naprawdę szanują inteligencję widza, tj. lata 90 XX wieku już nie powrócą. Poza bardzo nielicznymi wyjątkami. A produktem tamtych czasów był właśnie pierwszy "Gladiator". Obawiam się, że ten poziom już nie ma szansy się powtarzać w wysokobudżetowych produkcjach -- czy to ze względu na "tiktokizację" (postępujące zidiocenie odbiorców, którzy mają problem ze skupieniem uwagi) czy też z powodu poprawności politycznej, która zabija kino i jego kreatywność. "G2" na szczęście w umiarkowany sposób starał się nas ogłupić. I trochę prawdziwych emocji udawało mu się wykrzesać u widza. Pomimo, że balansował na granicy pastiszu i miał w sobie nieco campu. Efekty specjalnie nierówne -- te statki na morzu waliły sztucznością, małpy też... ale już np. nosorożec był całkiem niezły. Podobnie z architekturą. Hollywood od dobrych kilku lat ma problem z efektami CGI. I to w produkcjach za pierdyliard dolarów. Denzel dobry, Pascal -- za którym nie przepadam -- naprawdę dobry. Główny bohater po prostu ok -- mogliby wybrać kogoś o konkretnej charyzmie, bo przecież castingowali pewnie z 1000 chłopa do tej roli. Do Crowe'a nie ma podjazdu, wiadomo. Pojedynki nieźle nakręcone. Wczoraj obejrzałem dwójkę, dzisiaj powtórzyłem jedynkę, którą też w kinie widziałem. Zawsze uwielbiałem i oglądałem wiele razy. Teraz tak na chłodną na nią spojrzałem i też sporo mankamentów dojrzałem. Trochę magii jakby uleciało. "The last duel" z 2021 roku, też Ridleya, był lepszy od Gladiatora 2 -- bardziej surowy, dobry średniowieczny klimat i zajebisty końcowy pojedynek. Ktoś się może stękać, ze to #metoo w średniowieczu, tyle że feministkom i wojującym lewicowcom wydźwięk tego filmu nie do końca pasował, wręcz wiele osób z tych środowisk mocno irytował, więc to jest #metoo w akceptowalnej dla mnie formie ;-)
-
Odnośnie organizacji tegorocznego z Pixel Heaven. z FP bloga "Retrospekcja". "Ktoś" zapomniał tego zgłosić jako imprezę masową i naraz na terenie tylko 1000 osób mogło być łącznie z obsługą i wystawcami. Ochrona tego skrupulatnie pilnowała Robiły się wielkie kolejki i niektórzy czekali po 3h na wejście... . https://www.facebook.com/share/SCqHCgKB5ih2EEty/
-
Prenumerata i cena PSX Extreme
bobo84 odpowiedział(a) na temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Z norweską pocztą miałem sporo do czynienia w kilku norweskich miastach. Nie rozpędzałbym się z jej chwaleniem, bo u nich cyrki też są nie z tej ziemi. -
Nie jestem pewien czy cena nie jest takim ważnym czynnikiem. To trzeba przełożyć też na liczbę innych płatnych subskrypcji i ogólnie comiesięcznych opłat, które ludzie muszą/chcą opłacać co miesiąc. W tym takich opłat, które są egzystencjonalną potrzebą. Teraz to nie tylko prąd, ogrzewanie czy woda, ale też Internet, telefon itd. Mam wrażenie, że jest ich coraz więcej. Patrzenie przez pryzmat jedynie swojej osoby, nie jest raczej specjalnie reprezentatywne. Sam byłem świadkiem, gdy ktoś wziął do ręki extreme'a w empiku powoli ruszył do kasy, po czym spojrzał na cenę i pod nosem szepnął: "ile k....?" I odłożył ją na półkę. Cena okładkowa wynosiła 25 złotych. Sam kupuję w kratkę -- w ostatnich kilkunastu miesiącach -- i cena dla mnie również ma znaczenie. Bo z całości czytam może 10-15 interesujących mnie stron. I to tak maksymalnie. Przy tym opłacam z kilkanaście różnych usług subskrypcyjnych. Kilka jest mi absolutnie niezbędna. Z kilku chętnie bym się pozbył, ale rodzina korzysta, więc jest to problematyczne. Zmierzam do tego, że te wszystkie drobne opłaty, niestety, zbierają się do kupy i robi się z tego miesięcznie już jakaś konkretna kwota. Hardkorowiec/geek/nerd oddany pasji nie zwróci na to uwagi i zakupi pismo bez mrugnięcia okiem. Ktoś bardziej "każualowy" przesunie ten grosik w bardziej interesujące go rejony. Obawiam się, że ów prasowo-konsolowo-gierkowy nerd/geek to gatunek wymierający.
-
Jeżeli chodzi o NYT to ma przede wszystkim 10.4 miliona stałych płatnych subskrybentów swojej gazety z czego 9.7 miliona tylko w wersji cyfrowej. Najwięcej na świecie, jeżeli chodzi o tradycyjne czasopisma, które mają swoje wersje on-line. Pozwoliło im to na przekroczenie miliarda dolarów przychodu w 2023 roku za wersje cyfrowe gazety. Sam też ich czytam, choć wolę Washington Post.
-
No jakie mogą być problemy? Faktycznie, trudno się domyślić, że wszystko finalnie rozbija się się o pieniądze. Sherlocka Holmesa nie potrzeba, żeby dojść do takiej konstatacji. Jakby była duża sprzedaż, to pismo byłoby szerzej dostępne i nie trzeba by było go szukać. Nie byłoby mowy o symbolicznych kwotach za artykuły czy recenzje płacone autorom. Nie bawiono by się w patronajty. Więcej ludzi byłoby tam na etacie. Teraz jest chyba tylko naczelny. Inaczej wyglądałaby kwestia przesyłek prenumeraty, bo byłaby większa siła przebicia i lepsze umowy. Nie byłoby cyrków z drukarniami. Wreszcie byłoby lepsze wydawnictwo, bardziej profesjonalne -- mające prawa do marki. Ale to nie wina stricte pisma, bo naczelny i dziennikarze wykonują kawał solidnej roboty. Widać na tym odcinku pasję i samozaparcie. Taki teraz jest rynek i tyle. Lepiej już było.
-
Kolego, jest dopiero marzec, sam początek marca, a ty już o lutym myślisz?
-
A w którym odcinku pojawia się wątek tego przystojnego jegomościa z nieprzesadnie bujnym owłosieniem głowy? Kolega pytał.
-
Fajnie, że się nie zgadzasz z tą oceną. Ja też się nie zgadzam. I myślę, że trudno znaleźć czytelnika, który by się nią zgodził. Skoro więc wiesz, że brak komuś krzty dystansu do danej gry/serii gier/gatunku to po co dawać akurat tej osobie grę do recenzji? Chyba tylko z sympatii i po znajomości. Nie wierzę, że nikt inny nie był chętny do recenzji. Bo wychodzi na to, że redaktor buczer zrobił recenzję... dla siebie samego. Jaką merytoryczną wartość ma recenzja zaślepionego fana gry dla potencjalnego, nieświadomego, odbiorcy? Raczej nikłą. Pierwszej odsłonie może i dychę bym dał, ale drugiej w porywach 9. A za remaster z taką lichą liczbą zmian maksimum? Bądźmy poważni. A że redaktorowi buczerowi brak dystansu do siebie i do tej gry pokazuje też to, że wpadł na forum po dekadzie absencji i próbował nieudolnie poustawiać wszystkich po kątach. Pisząc jego nomenklaturą: „istne zajebongo”. Chyba że to wszystko to jakiś tam mały zabieg PR-owy i chęć podniesienia temperatury wokół pisma. Taka reminiscencja z „afery” z niesławnym 8- dla MGS2. Wtedy to jeszcze zrozumiem, jakoś trzeba ten biznes utrzymać na powierzchni ;-) A Zgrentgeny były bardzo fajne i lubiłem je. Tyle, że -- jak dla mnie -- największy problem z tą recenzją nie jest to, że jest kontrowersyjna, ale to, że jest w porywach średnich lotów i -- a może przede wszystkim -- jej treść niespecjalnie koresponduje z finalną oceną produktu.
-
Najsmutniejsze jest to, że całkiem możliwe iż w jego mniemaniu tak właśnie było...
-
A teraz, proszę, odnieś się do butchera. Dlaczego wciąż ma taką a nie inną mentalność? Dlaczego -- mimo że jest fanbojem serii, którą i ja uwielbiam -- wciąż ją recenzuje? Jak wspomniałem sam bardzo lubię obie części TLOU (drugą głównie za gameplay) ale te jego "recenzje" rimejków to jest naprawdę niepoważne zagranie. Można też bonusowo dorzucić dlaczego oskarżał tego niesławnego shive o jakieś plagiaty i za co pismo potem dawało sprostowanie. A sam, jak twierdzi ów niesławny shiva, rzeźnik sam bardzo żarliwie posiłkował się angielskimi opisami. O gamerze chcącym wyjaśniać czytelników chyba nie ma co pisać, bo to prehistoria, ale wspomniany butcher niedawno się uaktywnił na forum w swoim tradycyjnym, aroganckim, stylu.
-
Matt był naprawdę dobrym dziennikarzem, a nie jakimś wyrobnikiem. Czytałem neo od pierwszego numeru aż do końca pisma i wspominam je bardzo dobrze. Przez to wyznanie odrobinę straciło w moich oczach, ale też nie jestem naiwny, bo podkręcone oceny -- dla mających dużą kampanię reklamową tytułów -- to smutna norma właściwie we wszystkich czasopismach i portalach. Gierkowych, filmowych etc. Facet gada bardzo szybko, ale z sensem i mi się dobrze tego słuchało. Co do gry, to sporo ludzi sugeruje, że było to ShellShock: Nam '67.
-
A to akurat mogłem bardziej rozwinąć, bo z jednej strony też się cieszyłem, że to korytarzyk, bo lubię starą szkołę i open worldy mnie raczej męczą -- choć są genialne wyjątki jak ghost of tsushima, days gone, wiech 3 czy gierski rockstarów. Jedynie co mnie tu czasem irytowało to to, że postać miewała czasem problemy, żeby przejść przez/minąć jakieś pierdoły walające się pod nogami czy pokonać jakieś drobne nierówności terenu i trzeba było zapylać naokoło -- bywało to podczas walk szczególnie frustrujące. Kilka razy też mi się postać zaklinowała na moment -- może za bardzo wpychałem się w dziwne miejsca Ale ogólne korytarzyki to lubię i szanuję. Jestem też wiernym fanem wszelkich gier action-adventure tpp. Napisać mógłbyś, ale obaj wiemy, że to nie byłaby prawda. A ja Ci mógłbym to udowodnić, gdybyś się zwrócił do mnie na priva. Wtedy dałbym ci namiary na swoje social media. Tyle, że skoro ma nie być kryptoreklamy, czy może antyreklamy, to szkoda czasu na takie głupoty. Słowo się rzekło czy raczej napisało. I nie chodziło tu o chwalenie się, tylko żebyś dał sobie spokój z tłumaczeniem mi. Z całym szacunkiem, ale zdarzało mi się czytać Twoje posty i nie przebijała z nich wielka głębia przenikliwej, błyskotliwej, analizy, że posłużę się daleko posuniętym eufemizmem. Dając jednak spokój szkolnym wycieczkom osobistym i wracając do meritum... Nie jest prawdą, że zadałeś proste pytanie. I odpowiedziałem już na to wcześniej. Przy przyjętej przez twórców gry konwencji każdą głupotę czy nielogiczność można wytłumaczyć właśnie konwencją. Pełną groteski, celowego absurdu, pastiszu i mrugnięcia okiem czy przenikaniem się ich własnego multiwersum. Trzeba mieć talent do wymyślania takich rzeczy i być artystą, ale to nie znaczy, że będzie to miało sens. Jednym z takich pomniejszych przykładów niech będzie postać szeryfa, którego zdaje się, że Door teleportował do dark plejsa. Facet szybko tam się urządził. Nuci sobie wesoło pod nosem, biega po całym leżu, robiąc jakieś przewodniki turystyczne, uzbrojony specjalnie nie jest. Przejęty czy przestraszony tym bardziej nie. Ludzie, którym ucieknie autobus są bardziej przejęci niż facet, który znalazł się w środku koszmaru...Tak, wiem, że wcześniej śnił o Doorze, że to ten sam aktor co w quantum break, że "Tim Breaker" brzmi prawie jak "Time Breaker". że konwencja itd... Tyle, że dla mnie to niewiele zmienia i dodaje tylko pozorny sens... Bo co w ogóle znaczy "sens" w kontekście tej gry, która jest, czym jest? Nie można do niej przykładać ram logiki ani naszego świata, ani nawet świata wymyślonego, przez samych twórców. Bo nie jest on na początku dokładnie określony i nie funkcjonujemy w obrębie tych ram. I nie jest też tak, że się powoli tych zasad uczymy. Zasady tego świata są płynne i zmieniają się dynamicznie. Sam Wake ich przez kilkanaście lat nie ogarnął. Coś tam wie, ale jakby tylko zobaczył czubek góry lodowej. Podczas rozgrywki ciągle jest zdziwiony i ciągle czymś zaskoczony. Tak jest w samej końcówce, gdy dostaje nagłego olśnienia. I podobnie będzie w następnej części, jeżeli powstanie. W zamyśle te twisty, te wolty mają odbiorcę coraz bardziej zaciekawić. Czy tak jest na pewno? Dla mnie to dyskusyjne. Lub inaczej -- w takim natężeniu i mnogości mnie po kilkunastu godzinach znużyły. Ty to kupujesz w całej rozciągłości i ok. I zapewne będzie tak, że przy następnej części. Wielu krytyków padnie na kolana, będą pisać peany w stylu: "myśleliśmy, że coś wiemy, że coś poukładaliśmy, a okazało się, że twórcy cały czas nas zwodzili! Tak naprawdę nie wiedzieliśmy nic! To czysty geniusz!" Tyle, że dla mnie to będzie po prostu cyrkowa sztuczka, na którą się nabiorą. Założę się, że i AW2 sporo z nich zrozumiało jedynie pobieżne w wielu obszarach, lub wiele kwestii im mocno zgrzyta, ale wstyd się przyznać, że tak było. Bo coś tak zagmatwane i zawiłe musi być genialnie. Głupio wyjść na ignoranta, na osobę niezbyt lotną. Przy najnowszym twin peaks sporo krytyków się jednak przyznawało do sporego zagubienia, pisząc w stylu, że: "nie wiedzą, co się do końca odjaniepawliło, ale jest to wspaniałe!" I w pewnym sensie była to prawda -- pod względem wizualnym, narracyjnym czy formalnym.
-
Flex byłby gdybym zdradził personalia i gdyby miała to być kryptoreklama. A nie jest i nie będzie. Chciałem tylko zaznaczyć, że moja percepcja dzieł popkultury jest przynajmniej na poziomie średniej europejskiej. Więc protekcjonalnego, pańskiego, tłumaczenia co i jak się wydarzyło -- bo sam nie jestem w stanie swoim rozumem ogarnąć -- nie potrzebuję. Ja tylko wyraziłem swoje zdanie o grze i mój prywatny odbiór. Nie zamierzam nikogo przekonywać do swojego zdania, bo każdy ma i będzie miał swoje. Szczególnie na forum zrzeszającym chłopów w słusznym wieku. Każdy z nas wie, jak działa Internet. I jest to też o tyle zabawne, że ja dzieło Remedy bardzo pochwaliłem, ale że mam drobne "ale" to jednak należy mnie ustawić do szeregu. Tego typu dzieła jak właśnie Alana czy Twin Peaks -- ze względu na styl, strukturę, narrację, formę -- niejako podzielają pewne problemy w odbiorze i koherentności. I są zwyczajnie nie do przeskoczenia. Jednym będzie to przeszkadzało, innym wręcz przeciwnie. Ktoś stwierdzi, "wiedziałeś na co się piszesz, wiedziałeś w co będziesz grać". Prawda, wiedziałem i do połowy był zachwyt, ale po kilkunastu godzinach nastąpił przesyt. Nagromadzenie pewnych elementów narracyjnych spowodował przesyt i lekkie znużenie.
-
No dokładnie tak. Swój odbiór opisałem w długim poście. Chciałbyś rozbijać na czynniki pierwsze konkretne motywy? Moim zdaniem nie ma to sensu. Tak jak nie bronię się, gdy komuś w recenzji nie podoba się moja książka. Jego prawo. Jeżeli sam się do mnie bezpośrednio zgłasza to możemy podyskutować. Tyle, że moje powieści rozgrywają się w "naszym" świecie. Więc zasady mogę naginać w bardzo wąskim zakresie. Fabuła w AW2 jest tak skonstruowana, że jej element można odebrać na różne sposoby -- wszystko sobie dopowiedzieć, wszystko wytłumaczyć, ponieważ tam nie ma konkretów ani konkretnych ram świata przedstawionego. Jest płynny. Raz się mówi jedno, raz drugie. Bezkrytyczni wielbiciele wszystko sobie wytłumaczą/dopowiedzą. Sceptycy będą sceptyczni. Taka dyskusja trwałaby i trwała i nic konkretnego nie przyniosła. Poza tym zauważ, że jednak oceniam grę bardzo wysoko. Możemy się różnić i nikt tu uświadamiania nie potrzebuje.
-
Twoim zdaniem uogólniam. Chcesz mi coś teraz tłumaczyć z tej fabuły? Uświadamiać mnie? Nie, dzięki Może orłem i geniuszem nie jestem, ale przez lata "parę" artykułów o popkulturze napisałem do największych portali w tym kraju. Nawet wydałem parę książek, nie płacąc za nie. Więc przynajmniej średnie rozeznanie w zawiłościach narracyjno-fabularnych powinienem mieć. Może jest to jednak skierowane jednak do lotniejszych odbiorców? Możliwe, ale nie sądzę. To po pierwsze. Po drugie jeżeli jednak tak jest, to jest świadome skazywanie się na niszę czy wręcz sabotowanie swojego projektu.
-
Dzięki, Nyu Może faktycznie – masz rację i powtarzali… ale nie wiem czy dzięki temu to nabierało więcej sensu A może inaczej – na dany moment rozwoju akcji tak to wyglądało i odbiorca – przynajmniej jakaś część jako tako to ogarniał, bo mu o tym i tamtym przypominali, ale przecież za chwilę coś tam mogło się o 180 stopni zmienić i wcześniejsze ustalenia trafiały do kosza. Ktoś mógł ożyć, ktoś okazać się nie taki, ale zupełnie inny. Generalnie taki trochę rollercoaster. Lub telenowela w świecie psychodelicznym. W świecie, uniwersum, w którym nie ma właściwie żadnych ustalonych zasad – bo są one płynne, ograniczone jedynie do wyobraźni twórców. Ale, wiadomo, co kto lubi. Ja do pewnego czasu lubiłem serial "Lost", ale z czasem zaczęło mnie to wszystko nużyć. Zresztą sami Twórcy przyznawali się, że dokładali różne elementy, wymyślali je głównie dlatego, ponieważ było na to zapotrzebowanie widzów czy też stacja zamawiała je z powodu wysokiej oglądalności. Twin peaks też bardzo lubiłem. Gdzieś tak do połowy drugiego sezonu
-
Mam pewien problem z tą grą. Z jednej strony przez pierwszą połowę dałbym jej z 10/10. Po ukończeniu sam już nie wiem. Na pewno należy docenić genialny klimat i momentami naprawdę unikalne/przełomowe zabiegi narracyjne oraz wizualne. Docenić ogrom pracy, jaki włożono w tę grę – te wszystkie poboczne kwestie, sceny z żywymi aktorami i cały ten świat. Jego wspaniałą kreację. Z drugiej strony czuć mocno, że to gierka z mocno ograniczonym światem pod kątem technicznym. Klasyczna „korytarzówka” i niewidzialne ściany momentami przypominają mi przerenderowane lokacje z oryginalnego RE2. Czy to mogło wyjść na poprzednią generację? Na pewno, bo mechanika ograniczonego mocno świata i maks. kilku przeciwników na raz by temu nie przeszkodził. Wyglądałoby to na pewno gorzej, mniej okazale. Robiłoby może mniejsze wrażenie… Ale ostatnio przeszedłem calisto protocol na Ps4 pro i wyglądało to (oraz grało się) bardzo przyjemnie – pomijając loadingi po śmierci bohatera. Wspominano tutaj o walce – faktycznie jest dosyć drewniana i średnio intuicyjna. Zauważalnie lepsza niż w jedynce, ale gorsza niż w american nightmare. Być może w znacznym stopniu ze względu na przywoływaną tutaj ociężałość postaci. Sam grałem w Alana na series S, ale też ze dwie godzinki widziałem jak ktoś grał na ps5. Wielkiej różnicy nie zauważyłem – może i jestem laikiem w tej materii, ale materiał digital foundry zdaje się to potwierdzać. Z kwestii technicznych najgorsze było to, że po paru godzinach gra co 40-60 minut wyrzucała mnie do głównego interfejsu konsoli. Im bliżej końca, tym częściej dashboard się pojawiał. Parę lat temu przeszedłem Alana pierwszego, przeszedłem też niedawno Quantum break, Control w okolicach premiery i tuż przed analem 2 – american nightmare. I ten ostatni, oprócz jedynki, wydaje mi się najważniejszy w kontekście historii. Poświęciłem też 3h na filmiki z jedynki na YT oraz na pogadankę Sama Lake co się wcześniej wydarzyło – w ramach przypomnienia. Znajomość Control, by docenić Wake’a 2 dla mnie jest przeceniania – tym bardziej, że to był fabularnie raczej bełkotliwy twór z momentami błyskotliwym gameplayem. Zaś sama fabuła niby intryguje, ale jakby się nad tym zastanowić Alana 2 – w tym wszystkim jak dla mnie nie ma większej stawki. Bo wszystko może się okazać kolejną pętla (spiralą) Snem we śnie, alternatywnym, wymyślonym światem. Wszystko można cofnąć, wszystko odkręcić na dobrą sprawę. Nic nie jest na zawsze, nic nie jest ostateczne. Bo i prawidła świata przedstawionego ulegają ciągłym zmianom, ciągłym modyfikacjom. Nie wiemy też co się „naprawdę” wydarzyło, a co jest tylko marą/wymysłem/alternatywną wersją „prawdziwych” wydarzeń. Czasem niby wiemy… ale to i tak może się przecież za chwilę zmienić Co więcej, rozwijanie tego wszystkiego, tego całego multiwersum o kolejne tytuły, włączanie ich – control i quantum – sprawia, że całość robi się jeszcze bardziej bełkotliwa i trudno przyswajalna, a przede wszystkim komercyjnie trudniejsza do przełknięcia dla casualowego gracza. Disney już się na tym finansowo przejechał – bo odbiorca musiał śledzić nie dość, że filmy i seriale. Zwiększyli tempo produkcji i jakość spadła na łeb, na szyję. A tam przecie stopień skomplikowania intrygi, fabuły był o wiele, wiele mniejszy. A jak teraz jeszcze zobaczyłem, że chcąc obejrzeć „prawdziwe” zakończenie muszę przejść grę po raz drugi to sorry – wybieram YT dla tych 2 minut. Kolejnych 20-30h nie będę w to inwestował, bo sekwencje zręcznościowe były momentami męczące. Może za pół roku? Tym bardziej, że uczciwsze, moim zdaniem, jest stwierdzenie, że nowe zakończenie nie jest nowe, tylko stare było chamsko ucięte. Ktoś wcześniej wspomniał o drobnym wtręcie LBGT… Mnie bardziej rozbawił tekst Sagi Anderson – będę parafrazował: „o białych dupkach, którzy decydują o jej życiu/dyrygują nią”. Było to dosyć zabawne, jakby dodane na siłę i nie pasujące do całości. Ale to jedynie nawet nie promil w kontekście całego bogactwa scenariusza. Fabuła z jednej strony jest niezwykle ciekawa i złożona – wspominane tu już inspiracje Twin Peaks, X-file, czy pierwszym sezonem True Detective. Moim zdaniem dobry jest też trop z the Evil Within 2. Tyle, że tamta gierka też zakręcona, z dużą dozą „psychodeli”, zakończyła się dla mnie w sposób dosyć satysfakcjonujący i poukładany. Bardziej aniżeli Alan. A tutaj? Czy zagmatwany do granic możliwości oznacza zawsze mądry i głęboki? Poszczególnie elementy/motywy fabuły/intrygi momentami mi imponowały. Ale całość? Nie jestem przekonany. Davida Lyncha zapytano kiedyś o interpretację jednej z jego produkcji – odparł coś w stylu, że: „życie nie ma sensu, więc dlaczego ludzie oczekują, że będzie miała go sztuka”. A ta gra na pewno sztuką w dziedzinie interaktywnej rozrywki jest... Reasumując, bardzo trudno mi ją ocenić. Raz, gdy o niej myślę, mam ochotę dać 8 z dużym minusem. Innym razem 10 na szynach. Zakupu, oczywiście, nie żałuję. Zrobiłbym to ponownie. Oby więcej ambitnych gier singleplayer z takim sercem w nie włożone. Bo widać, że przez wiele lat nad tym ciężko pracowali. W kolejne gry Remedy pewnie również zagram. Ale jakieś tam podniecanie się i głębokie analizy tych ich fabuł? Nie, dla mnie szkoda czasu. A im bardziej będzie to uniwersum rozbudowane, tym trudniej będzie o koherentność. O ile w ogóle już obecnie, na tym etapie, można o niej mówić.