Hacksaw Ridge/Przełęcz Ocalonych (2016) - Najnowszy obraz twórcy "Pasji" jest dobry i bezpieczny rzecz by można. Ale wart jest poświęcenia tych dwóch godzinek na seans.
Każdy w coś wierzy. Jedni wierzą w duchy, inni w Mikołaja, jeszcze inni w swoje umiejętności, a kolejni w siłę pieniądza. Desmond Ross wierzył w Boga. I to tak bardzo, że odmawiał zabijania Japończyków w drugiej wojnie światowej. Odmówił nawet chwycenia za broń, a pomimo dezaprobaty przełożonych i kolegów stał się bohaterem, który sam jeden ocalił dziesiątki istnień i dał siłę innym do walki.
Wielkie konflikty to dobry materiał na film. Dlatego też często eksploatowany. Zwłaszcza jak materiał na scenariusz pisze życie. Biografia Rossa była dla Gibsona wymarzona zwłaszcza, że ma już jakieś doświadczenie w ekranizacji wątków religijnych. Zadanie miał proste. Przedstawić życie Desmonda i jego wkład w bitwie o Hacksaw Ridge. Wyszło mu dobrze choć nie obyło się bez kilku potknięć.
Film jest dobry z kilku powodów. Przede wszystkim skupia się na roli medyka, która była od zawsze traktowana po macoszemu. Ostatnie dobre nawiązanie do tej funkcji było w jednym z odcinków Kompani Braci. Siódmym bodajże. Ofensywa w Ardenach, zimowa sceneria, a wszystko z perspektywy medyka, który jest spoiwem wszystkich żołnierzy. Jeden z najlepszych odcinków i genialnie zrealizowany. Tutaj jest podobnie ale o tym za chwilę. Inną dobrą cechą filmu jest aktorstwo. Zarówno drugi plan jak postać szeregowego Rossa dobrze obsadzone. Garfield dał radę i pokazał się od ciekawej strony. Młody chłopak o wątłej budowie i lekkim retardem... Pierwsze sceny z nim jak na twarzy ma wypisany stoicki spokój, a jego umysł nieskażony jest brutalną rzeczywistością wojny. A potem mocny kontrast z prawdziwym obliczem piekła na ziemi. Vaughn i Worthington wypadli dobrze. Zwłaszcza Vince, a to dla tego, że Gibson nie popełnił tego samego błędu jak "Kompania" dając mocno poważną postać dla komika (tak, piję do Schwimmera). Vince ma parę śmiesznych ripost, które rozładowują napięcie. I to się sprawdza. Weawing zaś dał pokaz swojego warsztatu i pokazał mocno zniszczonego wojną i whiskey człowieka.
Podział na życie w cywilu, na szkoleniu i podczas wojny jest dobrze rozłożony. Obraz nie nudzi co jest ważne. Jest czas na dramat, akcję i odrobinę humoru.
I tu dochodzimy do momentu gdzie film klasyfikuje się jako bezpieczny. Mel miał zrobić obraz wojenny ale też chyba zdał sobie sprawę, że nie jest wybitnym reżyserem więc postawił na sprawdzone motywy. Motywy, które spodobają się widowni, a spodobają się bo są wypróbowane. Mamy więc życie rodzinne, dramat rodzinny, romans na tle wojny, szkolenie z torem przeszkód, drużynę indywidualistów(oprócz Smitty'ego reszta to tło), pierwsze zetknięcie się z prawdziwym obliczem wojny, batalię, kryzys i triumf. Scena gdzie nowo przybyły oddział mija pozbawionych życia (dosłownie i w przenośni) żołnierzy znany jest każdemu. Gibson nawet niespecjalnie kryje się ze ściąganiem od bardziej doświadczonych kolegów-reżyserów. Wprawiony widz dostrzeże motywy podobne właśnie do Kompanii i Pacyfiku, troszkę z obrazów wojennych Eastwooda, może Kubricka... Jest też filtr ukazujący małomiasteczkowe życie w kolorze i ponura wojna ze stonowanymi barwami. Ogólnie nie stara się zaskoczyć ale to sprawia, że łatwiej docenić obraz.
Jest kilka błędów zarówno narracyjnych jak i czysto technicznych. Np. podczas bitwy z Japończykami przewijają się ciągle prawie te same kadry: żołnierz z urwanymi nogami, flamethrower, fruwające zwłoki po wybuchu granatu, powtórz. Nie zdarza się to jakoś często ale jednak jest zauważalne. No i obraz jest brutalny. Flaki i kończyny latają mocno po ekranie. Nie ma może pompatycznych przemów na tle flagi ale chyba w dwóch miejscach są doniosłe chwile przy akompaniamencie slow motion.
Starcie na japońskiej wyspie, a zwłaszcza końcowa sekwencja "równości" obu stron konfliktu gdzie wschód upada martwy tak samo jak zachód aż prosi się by ukazać motyw wiary w obu wariantach. Amerykanin wierzący w Boga ściera się z Japończykiem wierzącym w honor i tradycje. Mogłaby być moc. Ale może lepiej, że Gipson nie grzebał w tym kierunku. Nie jest Eastwoodem.
Warto obejrzeć obraz chociażby dla kreacji Garfielda. Ja teraz czekam na "Silence" od Scorsese.
Ocena:5-/6
Inferno (2016) - Trzecia ekranizacja książek ana Browna o przygodach Roberta Langdona i najsłabsza zarazem. Wiele w tym filmie nie zagrało i podobnie jak użytkownik Czezky ciężko było wysiedzieć do końca.
Jestem lekkim fanem filmów o tematyce spiskowej, a jeżeli są połączone z rozwiązywaniem zagadek to dla mnie już robi się ciekawie. Ale to nie dlatego ten obraz jest słaby. Przynajmniej nie do końca. Po prostu poprzednie odsłony był dużo lepiej zrobione. Spójne historie i sukcesywne popychanie fabuły do przodu połączone właśnie z rozwiązywaniem zagadek były wystarczającym impulsem do oglądania. Pomijam już tą całą otoczkę skandalu z Kościołem. Dla mnie to po prostu fikcja literacka i nic więcej. Nie ma co doszukiwać się głębszego dna. Ale trzymając się tematu: Inferno od pierwszych minut wrzuca niepotrzebny chaos, który komplikuje odbiór. Hanks już jest zmęczony tą rolą i to widać. Ale to i tak Felicity wypada najgorzej. Nie znoszę jak kobieta sztucznie wymusza emocje na twarzy. A to właśnie robi panna Jones. Od początku wiadomo jaka jest jej funkcja w tym filmie. Niczym nie zaskakuje. Nie widziałem jeszcze biografii Stephena Hawkinga i jej kreacji żony bohatera ale jak na razie mam obawy czy da radę w Rogue One.
Sama fabuła odcinająca się od religii jest niespójna. Zagadki na jakie trafia Langdon są zrobione na odwal, a szkoda po piekło wg Dantego to kopalnia możliwości. Zamiast tego wizja 9 kręgów stała się tłem dla wątku Dantego i Beatrycze, a ci z kolei są zwierciadłem relacji głównych bohaterów. Szkoda. Również 'wizje' Roberta nic nie wnoszą do filmu. Niby mają pogłębiać fabułę i nadać jej mroczny klimat ale kompletnie to nie wychodzi. Połączenie tej historii z akcentem terrorystycznym mogło być dobrym strzałem. Jednak usytuowanie postaci pobocznych wydaje się być nielogiczne. Nawet bollywoodzki asasyn nie ratuje tutaj sytuacji.
Zawiodłem się bo oczekiwałem czegoś na wzór poprzednich części, które nawet pomimo tego, że nie był jakoś specjalnie rewelacyjne oglądało się dobrze. Tu tak nie było.
Ocena:2+/6