Doszła mnie nowina, że w okolicy otwarto sklep z grami. Super. W promieniu 30 km nie ma takiego sklepu. Chłop ma monopol na biznes to i sporo tytułów będzie miał (choć pewnie drogo). Przeglądam półkę i widzę 4 tytuły dawno temu solidnie zmłócone a, które teraz zbierają kurz. Decyzja podjęta. Pakuję gry i jadę. 5 km jazdy rowerem jest ok, chociaż pada, ale nie mięknę. Dojeżdżam do sklepu , zamknięty. Patrzę na godz. otwarcia: 9.00-17.00. Patrzę na telefon jest 9.50. Da Fak? Rozglądam się i widzę nr telefonu do gościa. Dzwonię... Nie dzwonię, bo brak funduszów na komórce. K*rwa. Szybko do "Żabki" po doładowanie. Dzwonię, gość odbiera i już otwiera. Daję mu tytuły. Ogląda pudełka i rzuca cenę. Mało, stwierdzam chłodno. Ale ok, bo za kasę będę miał nowe gierki. Podaję mu tytuł gry, którą chcę. Nie ma jej. Podaje inny. To samo. 3 min. i w cholerę tytułów później poddaję się. Gość tłumaczy, że tak ludzie mu przynoszą. Nic nie biorę, co więcej tylko jeden tytuł sprzedaję (zwróciło mi się doładowanie do telefonu). Gość spoko, z pasją, choć już nieco przygasłą. Tłumaczy to brakiem czasu. Krótka pogawędka na temat rynku, gier, konsol itp. i do widzenia. Wracam do domu. Znowu pada....
Takie rzeczy nawet w Polsce A... Jak grać?