-
Postów
7 260 -
Dołączył
-
Wygrane w rankingu
2
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Farmer
-
Metro i Crash na dzień dobry... Chyba, że pod koniec roku wyskoczy jeszcze jakiś mesaja.
-
No ja czekam aż w pierwszym odcinku 2 sezonu po słowach
-
Coś Bagienny wygląda całkiem spoko na pierwszych screenach Podoba mi się stonowana kolorystyka Swamp Thing zawsze był charakterystyczną linią komiksów DC. Podobnie jak serial. Ach... głos Potwora :banderolli: i Kari Wuhrer :obemix:
-
Muszę przetestować , przecież SKS był moja ulubioną bronią Kurde dla mnie SKS był lekko przegięty. Wprawdzie nie posiadał takiego damage'u jak inne snajperki ale nadrabiał to pokaźnym fire rate'em. Wielu biegało z krótkimi lunetami na metrze i traktowali broń jak każdy inny karabin. Jak dobrze pamiętam SKS miał chyba spory recoil dla równowagi przy tak dobrej szybkostrzelności. Osobiście preferowałem standardowe snajpy. Zresztą zawsze znalazł się serwer z wymogiem "NO SKS".
-
Słuchaj, to jak grasz nikogo nie obchodzi. Możesz sobie włączyć dubbing, napisy albo same angielskie dialogi. Nikt nie ma zamiaru zmieniać twojej koncepcji. Chodzi o to, że stawiasz wyższość dubbingu nad oryginalną ścieżkę w oparciu o własne preferencje. scena spotkania z Billem vs dubbing Wniosek jest prosty. Nie twierdzę, że dubbingowanie to łatwa praca ale nijak ma się do odtwarzania scen w studiu. Tam są emocje, ruch, łatwiej określić zamiary postaci. Nie osiągniesz tego czytając z kartki. Boberki i inni lektorzy musieliby również nagrywać sceny w studiu motion capture, a na chwilę obecną jest to niemożliwe chociażby z finansowego punktu widzenia: profesjonalne studio, sprzęt, ludzie i czas. Odgrywając daną scenę aktor jest tą postacią. Tu tkwi ten pierwiastek realizmu. Rozumiem cię, że masz problem z językiem angielskim i rodzima wersja jest dla ciebie wygodniejsza ale nie możesz na tym opierać wyższość dubbingu. Co do multi. To zupełnie inna para kaloszy niż np. multi w serii Uncharted. W TLoU liczy się spryt, zimna głowa i umiejętne operowanie zasobami. Zapomnij o bieganiu z jednego końca mapy na drugi energicznie wciskając spust broni. Nie przebiegniesz kilku metrów. Wygrasz tylko dzięki dobremu planowaniu kolejnych ruchów. Zresztą zobacz sobie filmiki z rozgrywek, a szybko pojmiesz o co chodzi.
-
Nadrobiłem sezon i poziom ten sam co 1 z tym, że teraz powielają błędy poprzednich sezonów. Odcinków jest za dużo. Znów są zapychacze wytrącające widza z głównego wątku (a ten jest świetny). Bezcenna Karen Page. Po co to żyje? Foggy'ego udało się ogarnąć czemu nie dało rady z Karen? Sama końcowa sekwencja Teraz to i tak nie ma znaczenia Plusy również za ten jeden moment, ten chory uśmieszek Vincenta. Taki sam jak w Full Metal Jacket.
-
Oj tak. Jeffries jest zdrowo trzepnięty. Również dziękówa dla wspomnianego pana wyżej. Batman Ninja? Ma jeden zasadniczy problem. Jest zbyt japoński. Nie zrozumcie mnie źle. Japończycy to zdrowi wariaci z masą pomysłów i porządnym skillem w paluchach ale jeśli chodzi o odwzorowanie zachodniego stylu w ich dziełach to ta hybryda nie pasuje. Kreska zarąbista. Świetna robota rysowników, scenariusz ogólny również pomysłowy ale wszystko szlag trafia jak wyskakują . Wygląda to trochę jak z dzieckiem rysującym obrazek. Na początku fajnie ale jak tylko coś nie wyjdzie gryzmoli po całości i ciska wszystko na ziemię. Kompletny brak pomysłu na rozwinięcie koncepcji Nietoperza w Nipponie.
-
Ludki, odświeżyłem sobie subskrypcję Netflixa i pytanko czy jest tam coś na co warto tracić czas? Wszystkie One Punch Many, Devilmany, i FMA się widziało. Celuję raczej w poważniejsze tony ale bez school dramy proszę. Dziękować.
-
Z miejsca przypomina mi się szkoła pana Klepackiego
-
Ta gierka (Bulletstorm) ma wszystko: dobre teksty, ładne widoczki i całą paletę chorych wykończeń (dokładnie w tej kolejności). No i mocny ost. Tokar, tak było na badaniu?
-
Przez wyszukiwarkę szukaj jak nie umiesz znaleźć.
-
Ta scena przypomniała mi pewien odcinek X-Files.
-
Huey, Louie, The Third one... Nazbierało się kilka(naście) odcinków więc czas wrócić do przygody w DuckTales. Tym razem nie ma słabych odcinków. Każdy jest genialny i wypełniony easter eggami zarówno z starej animacji jak i z kart komiksów. Tu nawet jest Moon Theme z gry. I to w scenie, która chwyta za serce. Do tego scenariusz jest przemyślany, a całość ogląda się jak dobry film animowany. Powrót starego wroga to wulkan emocji wypełniony akcją i twistami. Serio, nie spodziewałem się tak dobrze napisanych odcinków w bajce dla dzieci. Czasem nawet ma się wrażenie, że serial przeznaczony jest dla nieco starszych dzieci (takich po 30-stce) bo jest kilka scen, które... cóż, są po prostu mocne. Sen Granita to jedna z bardziej po(pipi)ych rzeczy w tej animacji. Śmigacz odstawiający Aquamana to też złoto. Jedna z ciekawszych rzeczy. W odcinku odsłaniającym kulisy przeszłości Panny Dziobek twórcy otwarli furtkę dla crossoverów i to nie takich typowych jak gościnne występy Myszki Miki. Crossoverów, które na nowo mogą zdefiniować disneyverse. Nazwa zamku od razu wydała mi się znajoma. Ba, jest nawet odcinek z cameo Dzisiejsi gówniarze, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z kaczkami za 30 lat będą mogli powiedzieć, że to była jedna z najlepszych animacji w ich smarkatych latach, a stare pokolenie jak my dziś może dziękować, że dane nam jest doświadczyć tej nowej przygody... O, i znalazł się Gavin
-
Bulletstorm - Yebać Vaas'a skoro jest Sarrano. Anty-bohater Far Cry 3 może i jest świrem ale jeśli chodzi o badguy'a i kosmiczną rozpierduchę rządzi generał Sarrano. Typ ma chyba rasistowską ripostę na wszystko. Jest taki moment kiedy po prostu chcemy siać chaos w grze. Bez planu, bez opracowywania strategii czy "uczenia się" przeciwników. Po prostu wchodzimy do lokacji, a palec nie schodzi ze spustu. Bulletstorm jest taką grą od początku do końca. Gra polskiego studia People Can Fly, która wylądowała w ps plusie w odświeżonej wersji Full Clip Edition to mayhem w najczystszej postaci wypełniony akcją, one-linerami, akcją, zwrotami akcji, QTE, stereotypowymi postaciami, akcją, rozpierduchą, walącymi się budynkami no i oczywiście akcją. Do zabawy dostajemy właściwie tylko kilka broni, elektryczną smycz, otoczenie, osobistą podeszwę buta i własną pomysłowość. I tu leży rdzeń zabawy. To jak wykończymy przeciwników leży tylko i wyłącznie w naszej gestii. A jest w czym wybierać. Otoczenie samo podaje nam rozwiązania w formie przepaści, ostrych krawędzi, wystającego zbrojenia, krwiożerczych roślin i wielu, wielu innych pozornie bezpiecznych rzeczy (who wants some hotdogs?). Broń palna to tylko półśrodek. W przeciwieństwie do większości strzelanek FPP gra nagradza nas za pomysłowość w postaci punktów, które przeznaczamy do rozwijania umiejętności i broni by siać jeszcze większą rozwałkę. Im bardziej chore morderstwo tym lepiej. Nic nie stoi na przeszkodzie by kopnąć przeciwnika w dupe i posłać mu w grotę wiertło. Choć to gra z poprzedniej generacji to trzyma się nieźle dzięki odświeżonej wersji. Lokacje są ładne i szczegółowe, poważnych spadków płynności nie uświadczyłem (a czasem na ekranie nie było widać nić poza błyskami, wybuchami i latającymi członkami), muzyka idealnie podkręca klimat dzięki połączeniu chóru, orkiestry i gitary elektrycznej. Zdarzyły mi się błędy jak np. nagłe rozjaśnienie otoczenia (rseset gry pomógł) czy brak słów w wygadanej mordzie głównego bohatera ale da się przeżyć. Fabuła to typowa droga zemsty ale posiadająca drugie dno, droga pełna trupów i zniszczeń ale jednak z przesłaniem. Postacie charyzmatyczne i nie bojące się ostrego języka (zakochałem się w Trish'ce). Bulletstorm to pure fun i idealna odskocznia od poważnych gierek. A gdyby po kampanii wciąż doskwierał wam głód mięsa zawsze można sięgnąć po tryby kooperacji lub sprawdzić się w wyzwaniach.
-
No i w to mi graj. Teraz wiem, że na filmie będę bawił się bardzo dobrze. Milan jak po trailerach nie przemawia do ciebie staw pełen rybek to najlepiej odpuść sobie bo potem będziesz marudził, że ci forumek źle doradził. Szczerze to myślałem, że największy polew będzie z troszkę absurdalnie niewymiarowego hełmofonu Manty. Na trailerach wygląda masywnie.
-
(pipi)ać paladyna. Nie żyje Kazimierz Kutz Szanuję mocno człowieka za jego wkład w kulturę Śląska m.in. dzięki jego "tryptykowi śląskiemu", czyli Sól Ziemi Czarnej, Perła w Koronie i Paciorki Jednego Różańca. Można nie zgadzać się z jego politycznymi aspiracjami ale niewątpliwie był wybitnym reżyserem, który pokazywał prawdziwy Śląsk.
-
Albo dymkowym Darkseidem
-
Chyba wezmę też w obroty pannę Karę bo jej rampage u czerwonych to jedna z niewielu dobrych rzecz w New 52
-
♪♪♪Somebody saaaaaaaaaaave meeeeeeeee♪♪♪
-
Trailer w czwartek.
-
Ta, nie mieli na stanie Kingdom Come więc myślałem, że dłużej potrwa sprowadzanie ale dali radę. Dranie... teraz będę musiał uzupełnić o resztę Latarni.
-
Postarali się Myślałem, że na święta nie dotrze paczka, a tu proszę. Będzie czytane.
-
Z tym, że nie porównywałem modelu jazdy do GTA (strzelanie tak, jazdę nie). Chodziło mi o miotanie praktycznie każdym pojazdem. O ile w muscle carach sprawdza się to dobrze tak ślizgające się ciężarówki wyglądają śmiesznie. A strzela się dobrze chyba tylko shotgunem... no i może jeszcze hedziki silencerem.
-
O, dzięki Paweł. Przez crossover zapomniałem, ze jest jeszcze jeden odcinek w tym roku. Leci do kolacji.
-
Skoro mowa o "męczeniu się" z grą... Mafia III Obecność kawałka z drugiej Mafii jest dość istotna głównie za sprawą tego, że sąsiedzi z południa zachowali się troszkę po chamsku dostarczając nam trzecią odsłonę ale nie wyprzedzajmy faktów. I żeby była jasność: gra nie męczyła mnie jako tako. Męczyły mnie mechanizmy w niej zawarte. Trzecia Mafia rzuca nas na zupełnie nowe wody do miasta New Bordeaux wzorowane na Nowym Orleanie u schyłku lat 60-tych. Bohaterem nie jest już narwany młodzik włoskiego pochodzenia ale czarnoskóry Amerykanin Lincoln Clay. Po powrocie z wojny w Wietnamie wplątuje się w kradzież złota z banku rezerw federalnych, a następnie... cóż potem zaczyna się zemsta pełną gębą i właściwa gra. Tym razem grę wydało 2K Games ale robił ją Hangar 13. Tak się bawi, tak się bawi po E-LES-DI! Best stypa ever. Zacznijmy od tego, że fabuła jest na przyzwoitym poziomie ale wielu aspektów nie rozwinięto przez co po napisach końcowych ma się mieszane uczucia. Jeśli zaś chodzi o całokształt to prym wiedzie tutaj rozczarowanie. Fabuła opowiadana jest w formie reportażu, a wszystkie postacie są dobrze przedstawione. Najlepiej wypada wg mnie Donovan. Postać elegancko napisana. Ten z pozoru lekkoduszny pracownik jednej z agencji rządowej to rodzaj faceta niebezpiecznego. Wiecie, taki gostek z filmów, którego widać na zdjęciach z kluczowych wydarzeń, gdzieś tam na trzecim planie, ukryty w tłumie, a gdy bohater ułoży równanie i powiąże gościa z faktami wie, że jest już za późno bo typ stoi w półmroku z tyłu i przykłada broń do potylicy. Problem gry pod względem fabularnym polega na zignorowaniu cliffhangera z dwójki. Każdy fan Mafii liczył na zamknięcie historii Vitta, a tym czasem dostajemy nową postać w nowych realiach. Tak, tak zaraz ktoś napisze, że przecież wątek ten jest zawarty w grze (jeden ze współpracowników Clay'a to postać z dwójki) i wszystko zostaje dopowiedziane. Nawet sama końcówka przynosi wyjaśnienia. Nie zmienia to jednak faktu, że 2K Games troszkę zawiodło fanów po 16 latach oczekiwań. Szkoda też, że potencjał drzemiący w samym Lincolnie nie zostaje w pełni wykorzystany przez twórców. Nie wiem co chcieli zrobić z Caly'a bo jest w nim troszkę z Rambo z First Blood (wojna wciąż się nie skończyła), troszkę z Walkera ze Spec Ops The Line, a troszkę z typowego nijakiego bohatera. Niestety żadna z cech nie zostaje rozwinięta. Ani wspomnienia z wojny, ani powiązania z "dzielnią", ani też to, że mowa jest o Afroamerykaninie na przełomie lat 60-tych i 70-tych w południowym stanie USA. Rasizm to wciąż silne słowo nawet dziś. Tutaj warto się na chwilę zatrzymać gdyż nawet twórcy informują gracza, że nie można ignorować faktów historycznych nawet w fikcyjnym mieście choć są developerzy, którzy tak właśnie czynią by być na bieżąco z trendami. W grze pada często "the N-word", a w grze da się odczuć segregację rasową ale oprócz wstawek fabularnych, kilku misji oraz zakaz wstępu dla "kolorowych" do jednego z lokali na mieście nie widać za bardzo tego ciężkiego klimatu. Ale też nie to jest najważniejsze. A jak wygląda gameplay? Mapa gry wzorem obecnych trendów podzielona jest na dzielnice, które możemy przejąć i oddać pod władanie jednemu z trzech swoich współpracowników. Współpracowników tylko z nazwy bo w praktyce to podlegli bossowie. Jest to też trzon rozgrywki i tutaj dochodzimy do głównego problemu Mafii III. Samo przejmowanie terenu jest zaprojektowane bardzo fajnie. W pierwszej kolejności kontaktujemy się z informatorem, który zaznajamia nas z tym kto rządzi daną dzielnicą, jak wygląda jego biznes i jak go wykurzyć z kryjówki. Następnie dopadamy podrzędnych kapusiów, którzy naprowadzają nas na okoliczne meliny, załatwiających interesy soldati czy magazyny. Teraz przystępujemy do likwidowania tych aktywności by wskaźnik szkód był wystarczająco wyskoki, a boss dzielnicy wyszedł z ukrycia. Gdy dowiadujemy się od informatora o lokalizacji bossa przystępujemy do mafijnego "hostile takeover" przy użyciu broni i wszystkich innych dostępnych środków. Po cichu albo z hukiem. Bossów i kapusiów możemy likwidować albo przeciągać na naszą stronę by robili to co robią tyle, że dla nas. I niestety o ile pierwsze dzielnice przejmuje się całkiem fajnie tak potem wszystko opiera się na schemacie kopiuj-wklej. Każda kolejna dzielnica to ten sam schemat, który prowadzi do głównej misji by następnie całość powtórzyć. Samo miasto i przyległe tereny są zaprojektowane bardzo słabo. Nie ma tutaj jakiś szczególnych odniesień do Nowego Orleanu (oprócz designu kilku budynków no i bagien ma się rozumieć). Pod względem eksploracyjnym też jest słabo. W tym mieście oprócz misji i zbieractwa nie ma po prostu co robić. Strzela się jak u typowej gry R*, czyli nijako, jeździ się jak mydelniczkami ale tutaj z pomocą przychodzi spowolnienie czasu. Znajdźki nikgo (nawet playboye), miasto bez życia i charyzmy. Lusterko wsteczne to jeden z pierwszych elementów samochodu, który z chęcią bym wyrzucił. Znikający w nim horyzont i elementy bolą w oczy. Z przodu z dorysowującymi się elementami też nie jest wiele lepiej. Zresztą gra nawet dziś jest pełna bugów i glitchy od typowych jak klinowanie się w otoczeniu aż po niewgrywające się misje. Są też debilne rozwiązania jak np. gliniarze znikający po "telefonie do przyjaciela" albo zachowania npc-tów. Potrąć kogoś na jezdni i armagedon na ulicach ale zabij typa na terenie wroga i robi się śmieszna rzecz. Postronne ludziki uciekają w popłochu ale jeżeli żaden wróg tego nie widział jest spoko. Wrogowie kompletnie nie reagują na tłum. Ale są też plus choć i tu zdarzy się łyżka dziegciu. Postacie to nie jedyny element gry, który jest dobrze zrobiony. Muzyka i pozorny klimat "ery dzieci kwiatów" robią sporą robotę. Człowiek nawet przymyka oko na niedoróbki, glitche, mydelniczy model jazdy i paskudne miasto gdy z głośników lecą szlagiery od takich ikon jak The Animals, Sam Cook, The Rolling Stones, Aretha Franklin, The Count Five, Creedence Clearwater Revival, Jefferson Airplane czy nieśmiertelny Elvis Presley. Niestety wydaje się, że kawałki lecą w kółko te same, a to z racji tylko 3 stacji radiowych. Fajna ciekawostka: radio gorzej odbiera w tunelach, pod mostami czy na wielopoziomowych parkingach. Właśnie takie smaczki budują klimat. , Oh shieeet... My bad, Walter. Czym więc jest Mafia III? Przede wszystkim niewykorzystanym potencjałem. Grą zrobioną na odwal pełną błędów i z brzydkim miastem. Grą, która nie spełniła oczekiwań fanów zarówno pod względem fabuły (przyzwoitej ale ignorującą dwójkę) jak i gameplay'u. Grą pełną powtarzalności. Da się zagrać, a nawet czerpać z niej umiarkowaną satysfakcję ale nie oczekujcie klimatu gangsterki na wybitnym poziomie. Mafia II nie była idealna, tu nie ma co się oszukiwać, jednak w pewnym stopniu grało się lepiej, a i klimat jakby głębszy. Ale jednak warto skończyć Mafię 3 chociażby dla epickiego zakończenia. Ale tego z napisów końcowych. Deep shit