SPOILERY - żeby nie było
Wybacz, jestem do tyłu, jak już wspomniałem. Konkretnie to wciąż jestem pod wrażeniem zakończenia MGS4 (ukończonego raz samemu, drugi raz obserwując niemal każdy krok kolegi, który też jest fanem serii i musiał mnie nieszczęśnik odwiedzać, żeby MGS4 zaliczyć), chociaż nie zachwycałem się tak jak np. Mr Blue.
Od premiery obserwowałem najpierw kwieciste recenzje Gamespotu, IGN czy PSX Extreme, a później fragmenty debat o tym, czy przypadkiem nam ktoś crapa nie wcisnął, ale raczej unikałem for i chociażby Zanzibaru, każde zerknięcie kończyło się wrednym jak pinezka na krześle spoilerem (na dzień dobry info o ostatnim cygarze Big Bossa). Tak czy siak, widziałem jak co mniej wygadani albo wyrażali wrażenia symbolicznymi "zajebiste", albo "kurwa ale to nudne", a starsi fani smętnie piszą o tym, że to nie to samo co kiedyś. Wiedziałem już, że jeśli mam się nie zawieść, muszę się zdystansować.
Mimo wszystko chciałem, żeby MGS4 był pierwszą grą jaką ukończę na PS3. Za długo czekałem i zbyt wiele razy ukończyłem poprzednie części, żeby był mi obojętny. W sumie mogę opisać jak mi się podobały kolejne akty, co mi szkodzi..
Na początek oczywiście menu główne, które wprowadza na start w depresyjny nastrój. Takie dramatyczne zaznaczenie, że wszystko co zrobi Snake i tak prowadzi do grobu. Potem po new game ten dziwny program o ośmiornicach (nie wiedziałem, że można zmieniać kanały), abstrakcyjne nawiązanie do Snake'a i Octocamo, choć... dziwne. Przypomniała mi się scena z Simpsonów, kiedy Homer zamówił reklamę Mr Plow i dostał jakieś dziwne, artystyczne coś. Ciekawe czy Kojima czuł się podobnie jak Homer, kiedy zobaczył zamówione filmy:
- Panie Kojima, czy to co właśnie widziałem to intro do MGS4?
- Nie wiem...
No i ta reklama OH... hmm, ładne.
Liquid Sun
Nie ma tu prawie nic do pisania, większość była w trailerach, oglądałem gameplay'e, w dodatku grałem kilka dni wcześniej w demo. Jest przyjemnie, choć rozmowy z Meryl i Drebinem wydawały się przydługie. Wprowadzenie, które wszyscy znali od podszewki, jeszcze zanim zagrali. Ogólnie zabawa spoko, podobnie jak początek MGS3, stopniowe ogrywanie się w różnych sytuacjach. Czuć coś z tego wojennego klimatu.
Solid Sun
No, tu się zaczęło dziać coś nowego. Na dobry start podsumowano zakończenie MGS2 krótkim one-linerem Sanke'a . Rozgrywka dość różnorodna, najpierw trochę skradania, leśna partyzantka (wiem, podobnie jak w I akcie, ale jednak mniej sztampowo, mamy kochane łono natury i ogólne nawiązanie do MGS3, hura!), dalej moim zdaniem świetna zabawa w tropienie, ciekawa walka z Octopus (a właśnie, grałem na hardzie, wtedy jest zabawa), mało wymagający pościg i krótka, choć emocjonująca przeprawa przez bazar pełen Gekko. O znanym z trailerów efekciarskim pojedynku już nie wspominam. Gdzieś w trakcie tego aktu wypalił mi się na twarzy uśmiech, innymi słowy wkręciłem się na dobre .
Nie rozumiałem dlaczego Naomi się popłakała na widok Snake'a, najwyraźniej nigdy nie widziała starca bez koszulki. I tak mimo wszystko Snake wyglądał lepiej niż niektórzy moim znajomi. No i denerwują mnie sceny w stylu Rambo III, w których z 50 metrów do Snake'a pruje grupka żołnierzy, a on ma czas jeszcze się oglądać za odlatującym helikopterem.
Third Sun
W poprzednim akcie od połowy robiło się nietypowo (tropienie), ale tutaj coś zupełnie nowego. Snake w cywilu, w środku europejskiego miasta...
W zasadzie przypominało mi Paryż (tak nawiązuję do tego, że Grigori napisał, iż na Pragę mimo wszystko to nie wygląda, ja akurat nie wiem).
Tak czy siak, zabawa w śledzenie była dość prosta (poza paroma miejscami), wystarczyło być o jedną skrytkę za celem i usypiać każdego, kto jest zbyt blisko. Jak na tak dużą lokację, strasznie mało gry, zmarnowany potencjał. Najwięcej nerwów i czasu straciłem w ostatnim fragmencie, zaraz przed spotkaniem z EVE. Dobra zabawa, ale to raczej odskocznia - na szczęście odpowiednio krótka. Pościg dużo lepszy od poprzedniego, walka z bossem była dla mnie hardkorowa, ale satysfakcjonująca (miałem jednego rationa i przypominam, że grałem na hard, chyba 1.5h się męczyłem), a scena z przejęciem SOP sprawiła, że prawie zapomniałem o konieczności oddychania. W ogóle dość dołujący rozdział, na początku Meryl wypomina Snake'owi zgrzybiałość, potem te ochłapy "Big Bossa" i to jak je potraktowano, pełnia władzy w rękach Liquida, umierająca EVE i oszpecony Snake... Oczywiście ktoś musiał nam "poprawić nastrój" i oczywiście musiał to być Johnny... A EVE po prostu musiała znowu wpaść na jakiś drągal. Aż dziwne, że nie parsknęła śmiechem. Właśnie tego typu deja vu były też irytujące, choć na szczęście nie wszystkie. Pomijając te drobne detale, na tym etapie byłem już w grze zakochany.
Twin Suns
Po prostu magia . Najpierw ni z gruchy ni z pietruchy gramy w starego MGS'a, co wywołuje uśmiech zdziwienia, a potem wracamy na stare śmiecie w rytm The Best Is Yet To Come (jeden z moich ulubionych utworów w ogóle). Odkrywanie nowych ścieżek w Shadow Moses i odkurzanie starych było niezłą frajdą, ale fakt, że nie było tam żywych strażników, tylko te mnożące się jak króliki robociki oraz Gekko, nadawał specyficzny klimat, powiedziałbym wręcz, że horroru sci-fi. Czułem się, jakbym zwiedzał tajną bazę Skynetu . Akurat te deja vu , jak na przykład "zmiana płyty" to mi się podobały . Walka z Vampem - wiadomo, strzelanie aż do załapania o co chodzi. Raczej zagadka niż walka. Akcja z railgunem, Gekko, Raidenem i Vampem - jak dla mnie mistrz.
Śmierć Vampa i Naomi... nie pamiętam... żeby jakaś tego typu scena w całej serii tak mnie zażenowała. Całą sytuację ratował Enclosure i Hal, którego było mi żal, ale w Naomi to już bardziej wylane mieć nie mogłem.
Walka metal gearów całkiem przyjemna i tyle. Podobnie jak poprzedzający ją pościg. Oczywiście kolejne przypadkowe deja vu z ninją tracącym rękę i ratującym Snake'a. Nie mógł, po prostu nie mógł zabrać Snake'a pod pachę i zwiać, bo zwyczajnie MUSIAŁ rzucić się pod statek. Żeby tradycji stało się zadość. A, i denerwował mnie Liquid Ocelot, który po walce metal gearów uciekał przed Snake'iem i śmiał się wytykając go palcem - przypomina się podstawówka i zabawa w berka (czytaj: to źle ).
Jednak jak pięknie zauważył mój kolega, na Shadow Moses nie pojawiła się żywa dusza. Gnijący Snake, Mk3, Raiden (cyborg) oraz Vamp i Naomi - parka żywych trupów. No dobra, był jeszcze Liquid Ocelot, ale jak wiemy, Ocelot tylko udawał, nie był sobą, tylko imitacją ducha Liquida - czyli jakby żaden z nich naprawdę nie żył. Nawet to Outer Haven i ta już trochę przesadzona Mt. Snakemore - to po prostu pomniki przeszłości, duchy. To wszystko stworzyło szczególny nastrój na Shadow Moses. Chociaż generalnie finał imo słabszy niż w Akcie 3, to jednak całość nadrabia.
No tak, kompletnie zapomniałem o bossie. Walka snajperska - całkiem niezła. Nie pomyślałem o chowaniu się pod ciężarówką, więc namęczyłem się trochę. To tyle...
Old Sun
Hmm... niewiele tu grania. Na początek odprawa: wyglądała jak w Nowej Nadziei, a Snake nie omieszkał przywołać skojarzenia z Gwiazdą Śmierci; Johnny to jak zwykle debil, teraz chyba w najgorszej postaci (jak się szybko okazało, zawsze może być gorzej). Z tego co pamiętam, jest wejście na pokład, wyminięcie FROGS i Gekko, potem ciekawa walka z Matnis. Noooo, tutaj też hard dał mi w kość. Nakombinowałem się i zginąłem nie-wiadomo-ile razy zanim w ogóle poczyniłem jakiś progres w walce. Zrozumienie, jak się okazało, było jedną czwartą sukcesu . Trzeba jeszcze było przeżyć do końca z jednym rationem (czy dwoma). Najciekawsza walka, ale za drugim razem to już raczej będzie rutyna ;/. Potem co mamy? Dla odmiany wpada Johnny i na chwilę zeruje klimat dając nam razem z Meryl wierną kopię "Mr & Mrs Smith". Schowałem twarz za dłoniami, wstydziłem się pokazywać, chociaż byłem sam w pokoju x_x.
No i wreszcie słynny tunel mikrofal. Słyszałem o nim wcześniej, na gamespot dostał wyróżnienie, jako najbardziej zapadający w pamięć moment w grach roku 2008. Nie znałem szczegółów. Na początku pomyślałem "to jest TEN MOMENT!". Po chwili zawód, że to tylko chód i "scenka u góry". Po kolejnej chwili miałem już prawie łzy w oczach, kiedy Snake resztą sił doczołgiwał się do końca. Świetna sprawa z tym mashowaniem - niby głupie i banalne, ale w naprawdę niewielu grach tak bardzo czułem postać. Właśnie w tej scenie najbardziej się wzruszyłem. Ta otoczka, desperacka walka i niesamowita determinacja Snake'a (oraz mojego kciuka). Naprawdę mnie uderzyło. Może i to nie będzie to samo za 4 razem, ale wiadomo - jestem względnie na świeżo (tak 1.5 miesiąca).
To co się dzieje potem.. hmm... przeskoczę do finałowej walki. Tak, należę do tych, co się rozpływają nad nią. Rewelacyjna podróż w przeszłość w pięknym filmowym stylu. Podsumowanie pojedynku: WŁAŚNIE TAK MIAŁO TO WYGLĄDAĆ. Tak przynajmniej czułem - i jest to przyjemne.
Naked Sin
Ślub... tym razem Johnny nie zdążył mnie zdenerwować. Sunny "na wolności"... Raiden znowu w gronie rodzinnym... Całościowo raczej kojące outro, w stylu Powrotu Króla. Tylko jedno tu nie pasuje...
Kiedy Otacon sugerował Sunny, że Snake już nie wróci, w dodatku po tym, kiedy słyszeliśmy już strzał... naprawdę wydało mi się to smutne, ale takie nostalgicznie przyjemne. Happy end, ale kroplą goryczy. Tak powinno być...
Naked Son
... ale tak nie było. Kiedy zobaczyłem Big Bossa, byłem przekonany, ze to jakiś sen, dla symboliki. No cóż O_o. Tu mieliśmy podsumowanie scenariusza całej serii, zamknięcie koła, wyzerowanie. Przydługa, ale sympatyczna rozmowa. Zakończenie podstawowego, historycznego konfliktu serii. Wszystko się zatoczyło, legendarni wrogowie... przytulili się . Myślę, że... to jest to. Bo dzięki tej scenie naprawdę poczułem, że to koniec. Dodając oczywiście ostatni dialog z Otaconem.
No to żeby zgnębić tych, którym chciało się czytać, podsumowanie:
Gameplay - moim zdaniem bardzo dobrze, jest co robić, jest w co się bawić, nie mam przy tym (szczególnych) problemów z kontrolą. Trzeba jednak przyznać, że to tylko połowa gry, ale imo nie pokpiona.
A/V - jak dla mnie pierwsza klasa, tylko te instalacje to jakiś okrutny żart. Nie, nie denerwuje mnie to, że w ogóle są (bo to okazja żeby odpocząć chwilę), ale to, że są konieczne ZA KAŻDYM RAZEM!!! O_O
Bossowie - naprawdę podoba mi się pomysł i realizacja, ale nadaje się na jedną lub dwie postacie, a nie cały oddział. Jak dla mnie to mogło być coś więcej niż cztery takie same pomysły. Trochę na łatwiznę. A walki trochę jak w Girsach ;/.
Fabuła - dość specyficzna, ze względu na charakter produkcji (komercha, finał sagi) oraz inny styl prowadzenia historii - zmiany w miejscu i czasie, czyli mniej jednorodnie. Jej, to trudny temat... Wywalono wątki fantasy (Vamp już nie łapie cienia ), większość to tak naprawdę powroty i nawiązania. Wszystko splatają nanomaszyny. Wszelkie zmiany i nagięcia uniwersum faktycznie z każdym aktem stają się coraz bardziej groteskowe, ale jeśli spojrzeć na to z innej perspektywy, to wszystko układa się w zgrabną całość, a historia zatacza eleganckie koło. W poezji, czy nawet Biblii, też zdarzają się pewne nieścisłości, ale wydaje mi się, że nie o to w nich chodzi. Po prostu wydaje mi się, że lepiej jest tą całą opowieść odbierać jako metaforyczny poemat niż podręcznik historii świata do jakiegoś systemu rpg. Wtedy to zaczyna mieć jakiś sens.
Podobało mi się. Wiem, niebezpieczne wyznanie w tym środowisku . Może to się zmieni kiedy oswoję się z grą, ale szczerze mówiąc nie chciałbym tego, tak jak nie chciałem kończyć dzieciństwa . To strasznie smutne dostrzegać, że coś, co kiedyś zachwycało, dzisiaj tylko brzydzi. Ocen cyferkowych nie wystawiam, za dużo tu sentymentu i emocji, po prostu subiektywizmu.
PS. Gorsza od wizji kłótni jest tylko wizja zignorowania tego posta