-
Postów
23 415 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Oglądam powtórkę z różnych kątów wiele razy i... pfff. Ciężka decyzja. Raczej bym to opisał jako "staranie się nie faulować" ostatecznie, niewiele mógł zrobić innego. Pewnie większość osób by gwizdnęła karnego, ale kto wie, czy właściwie. Ogólnie grać ciałem można, faul to chyba gdy pchasz używając ruchu rąk (nawet gdy nie z nich pochodzi siła, jednak kontakt wyciągniętymi rękami jest dość decydujący chyba). Po meczu podobno doszło do dalszych scysji w szatni, musiał interweniować policja i zabrać stamtąd Raphinhę lol. Co tu mówić. Czy ktoś kto nie był na tym meczu, w ogóle żył? Wydaje się, jakby początek był tak dawno temu. Barcelona (i perfekcyjny Liverpool ofkoz) zapewniły sobie top 8. Co więcej, Barcelona ma najlepszy stosunek bramek w LM. Nie wiem, jak. Po czasie myślę, że najlepsza ekipa w LM to... kurde, Atalanta, która powinna wygrać każdy mecz, który grała, na czele z tym z Realem Madryt. EDIT: Okej, ale jest jeszcze pytanie czy Szczęsny faulował w tej akcji hehe. A tutaj już no mniej mam pewności, niż z obrońcą. Okej. Ale też myślę, że jakoś jednoznaczne to nie jest.
-
To jest właśnie Lewandowski. Możecie się śmiać, krytykować, kozaczyć, memić. Uuu, forma siadła, uuu, nic nie strzela. A dajcie mu tylko do wykonania rzut karny - bam. Zazwyczaj gol.
-
-
Przynajmniej nie sfaulował nikogo na czerwoną kartkę.
-
Scenariusz jest imo taki, jak opisuję, a co o nim myślę, to jestem w stanie dokładnie opisać w detalach i to robię w miarę miejsca. Zaznaczam też często dla jasności kontekstu, czy z takim typem gry mi po drodze czy nie - z zachodnimi hiciorami AAA jest mi od 30 lat tak sobie. Kto widział jak np. gram w Last of Us, ten wie, że jakby kogokolwiek to obchodziło, to mogę dosłownie po każdym zdaniu i ujęciu opisywać, czemu nie są takie wybitne dla mnie, o czym świadczą i jak można to było zrobić inaczej. Wiem oczywiście, że te zachodnie gierki mają masę fanów tak mówiących, a np. Mass Effect, którego nadal nigdy nie zczaiłem, jest chyba najczęściej wymieniany w necie jako "najlepsza opowieść gierkowa w historii" - i jak ktoś opisze z konkretnymi detalami, jak ta wybitność się okazuje, to też to chętnie czytam, z ciekawości jacy ludzie są, choć to inna opinia od mojej. Bardzo ciekawe, co powoduje ludźmi, by tak a tak coś odbierali. Takie są ich INDYWIDUALNE podsumowania roku w grach. Oczywiście nie jest to zerojedynkowe i każdy stopień ma znaczenie, więc to nie tak, że gra od razu jest zerem jak nie jest najlepsza w czymś i nie ma argumentu ponad resztą. W tym przypadku nie jest jednak aż tak dobrze, by to przeważało inne ograniczenia ponad lepszymi (jak dla mnie) jako całokształt gierkami, jakikolwiek byłby ich gatunek. Każda gra to miks wielu rzeczy, więc ciekawi mnie, jak wyjdzie. Inquisition czy Wiedźmin 3 na przykład mnie całkiem wciągnęły z powodu wielu cech gry, a scenariusz jakiś tam był, nie było to dla mnie aż takie przeżycie jak dla niektórych, ale składało się na całą grę i miało różne zalety. Niektóre inne hiciory z "wybitną opowieścią" już bardziej męczyłem na siłę, by wiedzieć co jest na topie. Taki mam gust i trudno. Tutaj jest w tym aspekcie pośrodku, gra ma spory aspekt akcji i eksploracji, a scenariusz ma różne wady i zalety, sumarycznie wyszło coś, w co nawet fajnie się gra na długi czas, czyli trochę pomiędzy typowymi zaletami RPG-a a gry akcji. Dla fanów np. starego Mass Effecta może to być spadek, zaś dla hejtera Mass Effecta może być wzrost.
-
Zarąbista to była gra, która moim zdaniem chyba najlepiej przeniosła w rozdzielczość HD i współczesny QOL uczucie grania w kultowe Castlevanie. Z godziny na godzinę odkrywałem, jak wiele elementów jest kapitalnie wykonanych, w tym tworząca nastrój grafika i muzyka. Tyle czasu to było tylko na pececie, że aż nie wiedziałem, że faktycznie wychodzi na konsolach. Recenzje świetne, będzie średnia powyżej 85. Ale też wygląda, że sequel niczym nie szokuje, bardziej rozwija to samo. Jak tylko będzie czas (nigdy...) to się zagra.
-
Nie no, będzie inny profil zasilania. Co prawda Switch, wbrew natarczywym postom pecetowców, nie jest oczywiście żadną analogią do peceta, i będzie pewnie znów znacznie bardziej wydajny energetycznie, ale też nie ma szans, że z oczekiwanym hardware'em będzie nadal żarł 6,5 wata, i tak dalej. Na pewno to dostosują, tak jak z dockiem do obecnego Switcha. (Tak, są na to LEAKI). (Spodziewany input w nowym docku to 20 V 3 A, i kabel 60 W w pudełku). W sensie kurde, technicznie to po prostu USB, kto się postara ten włoży, więc kto wie co z tego wyjdzie, pewnie się da, ale jestem praktycznie pewien że Nintendo nie będzie tego polecać i dla pewności zrobiło inny kształt wejścia.
-
Ostatnie kolejki LM to głównie jedno pytanie. Co z Manchesterem City i PSG? Zwłaszcza, że oba zmierzą się ze sobą. Któraś z tych potęg pewnie nie wejdzie do top 24, co będzie niezłym szokiem. PSG zawsze rozczarowuje w LM - bo tylko wygrana nie byłaby dla nich rozczarowaniem - ale w STYCZNIU to jeszcze nie odpadli. Tak więc mecz o wszystko... ale z Man City, które akurat też naprawdę chętnie by wygrało teraz. Poza tym, nikt wielki pewnie nie odpadnie, bo ekipy z dołu tej grupy są po prostu za cienkie, żeby tyle nagle wszystkie powygrywały. Wydaje się na razie, że Stuttgart dziś wygra i wygryzie jedną mniejszą ekipę z top 24, a PSG powalczy o ostatnie miejsce z kimś małym albo z City, jeśli ich pokonają. Ale walka o top 8, i uniknięcie dodatkowej rundy 9-24, jest kompletnie otwarta, każdy ma na to top 8 szanse. Póki co. Po tej kolejce, już tak nie będzie. Tak więc, ważne mecze, które ustawią vibe na kulminacyjną część sezonu,.
-
Forumkowe głosowanie to dobry moment, by zamknąć jakąś moją listę top roku. To efekt masy grania, więc traktuję to poważnie. Oczywiście, cały czas będzie pewnie coś dochodzić - osobiści zaskakujący faworyci bez super recenzji ani sprzedaży, których złapię na przecenie po jakimś czasie (przez sam ostatni miesiąc doszła spora część tej listy). Ale tak czekać to można zawsze. Gry to nie filmy, że oglądasz na premierę i tyle, kupowanie wszystkiego na premierę naprawdę sporo kosztuje, no i też sporo czasu. Nawet takie ogurowe pewniaki jak Ys X czy Fantasian jeszcze nienapoczęte. Nie było ich w żadnym top 50, więc czekają, acz myślę, że mi przypasują. Na razie rok wyglądał tak. Kapitalny to był rok, chyba najlepszy. Duże konsole w końcu dostały trochę gier, i spędziłem z PS5 wielokrotnie więcej czasu, niż przez jej poprzednie lata razem wzięte... nareszcie jest nowa generacja, i to jak zaczęta już zimą. Pojawiła się najlepsza gra na Plejstejszyn od czasów co najmniej PS2, a samo top 2 zajęło mi kilkaset rozkosznych godzin. Takie hity nagradzane jak Astro Bot czy Metaphor okropnie mnie wciągnęły, a nawet nie było blisko, żeby weszły do top 3. Dodajmy do tego lekki kryzys wiary ogura, który skończył się spędzeniem kolejnych 250 godzin na starych jRPG-ach, żeby się upewnić, że Xenoblade nie jest taki jak mówią (nie jest) i Persona 5 też nie jest taka jak mówią (nie jest), i w tym roku ograłem mniejszą liczbę pozycji, głównie te z najlepszymi recenzjami, co jednak pewnie dobrze wpłynęło na stan portfela. Oto moje ulubione z nich, kryterium głównie było to, czy mnie zaangażowały, w postaci chęci grania dalej przez określony czas czy też ogólne zaangażowanie mózgu podczas grania nawet gdy był to czas krótszy: FF7 Rebirth (PS5 amator 30 fps) – cóż dodać. Miałem wielu osobistych faworytów, którzy uderzali dokładnie w to, co lubię. „Jednak trzeba lubić gry narracyjne”. „Trzeba lubić jRPG-i”. „Trzeba lubić gry z prostą grafiką”. „Trzeba lubić czytać”. „Trzeba lubić celowanie ruchowe”. Rebirth nie jest taką grą. Po prostu jest najlepszą grą, jaką zrobiono, w bardzo klasycznym sensie, w każdym sensie. Wszystko jest tak wyjebane, że nie da się uwierzyć. Z tej gry można by spokojnie wyrzucić 100 godzin geniuszu i reszta dalej byłaby lepsza niż wszystko, co wyszło ostatnimi laty na duże konsole. Można by nawet zostawić niektóre kilkugodzinne fragmenty, i nadal byłoby to GOTY. Jakość scenek, muzyka, system walki angażujący wszystko, natłok genialnych scen, które chciało by się oglądać ze stopklatką, a nie jako część mającej 150 godzin nawałnicy zajebistości. Gra, którą po skończeniu chcę tylko zacząć od początku, czego nigdy nie robię. Co tu mówić, można by bez końca. Nowa generacja to nie premiera żadnej konsoli, nowa generacja to premiera Fajnala Rebirtha. Brak sukcesu kasowego sugeruje, że to raczej koniec epoki, niż Odrodzenie, ale cóż to za koniec. Like a Dragon: Infinite Wealth (PS5) – tytuł nigdy nie był tak celny. Co tam się kurna dzieje. Liczba mistrzowskich scenek jest równa powalającemu bogactwu atrakcji, włącznie z osobnym symulatorem farmera, który w czasach PS2 byłby jedną z bardziej rozbudowanych gier na konsoli. Przejście w jRPG było strzałem w dziesiątkę, gra jest teraz perfekcyjna. Można od tej odsłony zacząć przygodę z serią. Poboczna aktywność ma teraz jakiś wpływ na walkę, to co robimy ma jakieś „przydatne” efekty, i ogólnie cała gra ma... sens – RPG po prostu dużo lepiej niż chodzona bijatyka pasuje do dogłębnej eksploracji miasta, masy ogromnych i małych wątków, i fantazyjnego podejścia do rzeczywistości. To wszystko teraz po prostu pasuje do siebie nawzajem. Fontanna japońskiego geniuszu, realizm i śmiech w jednym – a ponadto, po prostu wciągająca zabawa w rozwijanie ekipy, bycie w prawdziwym współczesnym mieście i robienie masy różnych rzeczy. Mam nawet wrażenie, że przy jedenastym podejściu, zaczynam powoli coś rozumieć z zasad mahjonga. 1000x Resist (Switch) – oszalałem na punkcie tej gry, choć przyznam, że samo zakończenie nieco ostudziło sprawę, nie jest to najlepsze zakończenie, jakie widziałem. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że taką podnietę, jak przez całe przejście, to rzadko czuję. Jak to bywa w science-fiction o końcu ludzkości i istnieniu dalej – jest tutaj coś religijnego, coś co tłamsi twoje uczucia i odbiera ci wszelką nadzieję. Można to nieco porównać do serialu Leftovers – mamy tu metaforę religijną, ale trudno powiedzieć, czego dokładnie jest to metafora, tak liczne i specyficzne są dylematy tej akurat opowieści. Nakładają się tu na siebie tak różne rzeczy - osobiste, duchowe, polityczne, historyczne, międzyludzkie, artystyczne - jednak w pewien niematerialny sposób stanowiące jedną ciągłą opowieść, że można dostać palpitacji. To, co się dzieje między postaciami, jak poznajemy historię z zaskakujących perspektyw, jest niesamowitą mieszanką japońskiej fantazji z zachodnimi dialogami. Voice acting, powiem to, uznam za najlepszy w historii gier – jasne, prosty, ale TEN ton składa się na powalający chłód tych dialogów, przez co i humor, i horror wybrzmiewają jak nigdy. Naprawdę nie kojarzę dialogów, które były aż tak dobrze zagrane, a tutaj to szalenie istotne. Ogólnie mam bardzo niską opinię o voice actingu w grach, nawet takim rzadkim dobrym jak w Rebirth, i chyba nigdy nie mogłem powiedzieć, że aktorstwo w gierce, wypowiedzenie kwestii mnie ZDEWASTOWAŁO. A tutaj tak bywa nieraz. Gra po prostu wzbudzała we mnie napięcie w każdej scenie, zwłaszcza zachodnie podejście do dialogów na te tematy to coś podniecająco świeżego i ekscytującego. Chodzenie dokoła bywa przyciężkawe, ale kurna, te sceny. To jedna z najlepszych narracji w historii gier. Mouthwashing (PC) – grałem na podstawie wysokich ocen, nie wiedząc w ogóle, co w grze jest. Cóż… ja pierdolę. Co można dodać? Kto zagra, ten wie. Ja pierdolę. Ale tak poza tym – łatwo tak naprawdę przegapić, jak przenośna, symboliczna i głęboka w wielu detalach jest tutaj każda scena. Można też pewnie nie poczuć, jak np. uderzająco realistyczny na swój sposób, i odbierający wiarę w ludzkość naszego świata, jest mózg jednej z postaci, która zapewne przejdzie do historii jako jedna z najbardziej omawianych postaci w grach. Typowo, gry starają się jak najbardziej rozciągnąć pretekst do samego grania – Mouthwashing odwrotnie, jest jak film, trwa ledwie dwie godziny, ale opisywanie, co w nim jest, zająć może wielokrotnie dłużej, każde zdanie jest przemyślane. Nagromadzenie scen kulminacyjnych jest duże, jak i szokujących zastosowań interaktywności w czymś, co mogło skończyć jako bazowy symulator chodzenia. Te dwie rzeczy to mocna mieszanka – jest i szok, i głębia. Im więcej myślisz o tym, co właściwie ta gra mówi, tym większy czujesz horror. Po co mi Silent Hill. Isles of Sea and Sky (PC) – niby trochę żałuję, że włączyłem tę grę. Jest bowiem tak naprawdę nadal niedokończona. Nie jest tak, że to czuć na początku, ale z czasem, gdy się wgłębimy (a nie da się grać w Isles..., nie wgłębiając się) - nie zaskakuje info, że gra ma przed sobą jeszcze wiele update’ów, które twórcy zajmą trochę czasu; i pewnie kiedyś dostaniemy naprawdę finalną wersję na Switcha. Ale nie ma co – to, co jest, nadal zupełnie wystarcza, i od razu mnie tak porwało, że nadal nie może puścić. Gra fascynuje łamigłówkami i „metroidbrainowym” podejściem. To, co „powinno” mnie wkurzać – brak jasno oznaczonych miejsc, gdzie można coś znaleźć, brak info czy w danym miejscu MOŻEMY coś zrobić, czy potrzeba dalszej umiejętności, i jakiej, przez co można spędzić godziny na rozkminianiu zagadki, której nie możemy teraz rozwikłać – o dziwo tylko wciąga do myślenia o grze, daje uczucie naturalnej wielkiej zagadki obejmującej cały świat, która nie istnieje po to, by ci się sama tłumaczyć. To mogło być dla mnie strasznie ciężkie, a okazało się strasznie lekkie. Może dlatego, że sokobanowa istota jest tak prosta, a rozgrywka urocza jak nigdy w puzzlerze, w stylu Zeldy na GameBoya – mamy cztery kierunki i kilka pudeł, które możemy w nie ruszyć, rozwiązanie MUSI być blisko. A często człowiek myśli godzinę nad zagadką, i nie może dotrzeć do celu, i idzie gdzie indziej i tam coś robi, wraca… Jak rzadko kiedy, niegranie w Isles jest też częścią gry, przerwy między sesjami wypełniają całe doświadczenie. Isles of Sea and Sky to cały świat myślenia, z fascynująco zazębiającą się siecią progresu przez umiejętności, klucze, gwiazdki i masę innych rzeczy, z których kompletnie nic nie jest dosłownie tłumaczone i często nadal nie wiem, po co jest. Muszę ją dać na tej pozycji, bo o żadnej grze poniżej nie myślę aż tyle. Wszystko inne jest w pewnym sensie w tle, gdy pora na Isles of Sea and Sky. Metaphor: Refantazio (PS5) – hype na tę serię jest przesadzony, nowa odsłona też po prostu nie ma niektórych cech jej przypisywanych, ale i tak jest to czwarty narkotyk z rzędu, i najlepsze jak do tej pory wykonanie ustalonego w 2006 r. wzoru. Przyspieszenie walk pozwala jeszcze bardziej wciągnąć się w nabijanie leveli. Nawet nabicie maksymalnego levela wszystkim klasom to kwestia co najwyżej godzin, masa udogodnień sprawia, że więcej faktycznie gramy, czy to odkrywając mapy dungeonów, czy rozwijając postaciom witruwiańskie drzewka. Scenariusz jest mniej poszatkowany, dając nam uczucie parcia do przodu w jednej mającej główny temat opowieści przez całe ponad 100 godzin. Polityczny, bardziej europejski temat sprawia, że mniej jest dialogów po nic niż w poprzednich częściach serii, i rozmiar scenariusza daje lepsze uczucia. Menusowy gameplay chyba nigdy nie był tak fajny. Gra ma wady, ale przede wszystkim - nie mogę zaprzeczyć, że maniaczyłem w nią non stop, ledwo śpiąc, aż nie skończyłem. Esencja erpegowania. Balatro (Switch) – przedstawiać nie trzeba. Balatro to nowy synonim sukcesu, mając trzy piksele na krzyż, nieznaną mi liczbę FPS, i tyle nagród GOTY od wszystkich, co nic poza Astro Botem. Obecnie gra jest aż przereklamowana lol. Ale nie da się zaprzeczyć potęgi tego przepisu. Czysta dopamina, we wszystkim chodzi o sukces lub porażkę, jasno wyrażane cyferką wyniku, każdy klik ma znaczenie. Natychmiastowość i strategia, prostota rozgrywki klik po kliku i nieskończoność możliwości. Astro Boy (PS5) – nie trzeba nic dodawać. No jest to zrzyna z Mario, ale - tak jak w nadal niedoścignionej pierwszej części na VR - zamiast na techniczne platformowanie, postawiono na prostą rozgrywkę podnoszącą tempo sprintu do przodu na maxa i wlewany nam prosto do mordy miód nieskończonych dynamicznych aranżacji montażystów gry. Zadbano też o Jedna z najbardziej wypełnionych akcją superprodukcji ever. Gra na weekend, ale wielce wciągający. Swoją drogą, niby zdecydowanie największy hicior roku, ale sprzedaż na poziomie góra 2 milionów każe zastanowić się nad pewnymi tezami rzucanymi przez ludzi na ten temat i tym, jaka jest faktycznie sytuacja w giereczkowie na ten moment. Minishoot’ Adventures (PC) – jedyna gra tutaj, której nie widziałem na żadnej liście GOTY, co dziwi, biorąc pod uwagę doskonałą średnią ocen. Ta średnia nie kłamie – Minishoot Apostrof Adventures wciąga jak cholera. Chociaż gra nie wnosi niby wiele do schematu Zeldy 2D, to znacząco go przyspiesza, co czyni ją dużo bardziej porywającą, niż prawdziwa nowa Zelda 2D od Nintendo. Wszystko jest skrojone na miarę – akurat tak ciężko jest zrobić 100%, by lekko się wysilić, ale bez błądzenia. Walki z bossami w formie bullet hell są do przeżycia, ale angażujące i złożone. Gra ma mało loadingów, gadania, przejść, powtarzania, po prostu cały czas odkrywasz coś nowego, zbierasz znajdźki, gromadzisz expa. Świat można przemierzać szybciutko, choć nie jest taki mały, po prostu rozgałęziony i pełen otwieranych przejść. Zagadki działają. Ta gra musi kurde wyjść na konsolach, gdzie należy, i mam nadzieję, że w końcu litościwie wydadzą na Switcha i gra zbierze więcej sławy. Dungeons of Hinterberg (Xbox) – aż dziwne, że nikt przez tyle lat po prostu nie zrobił Persony, tylko bez tego całego rozciągania tego na 150 godzin. I z jakąś sensowną rozgrywką. A tutaj takowa jest, oj, jest. To jest coś, co naprawdę wciąga, wszystko jest zerpegowane. Relacje z postaciami dają nam przeróżne benefity w systemie rozwoju, co daje uczucie sensu w kompletowaniu ich historii, nawet jeśli nie są to żadne heroiczne ideały, a dość prześmiewcza reprezentacja typowych postaci współczesnego świata – i ten właśnie rzadki, jakże przeze mnie ceniony realizm jest w ten sposób możliwy dzięki fantazji systemu. Dungeony też mi się bardzo spodobały, nie mają trudnych zagadek jak w ostatnich Zeldach, ale są w sam raz, po prostu pokazują ci cały czas jakieś nowe cool pomysły i jest tego masa, ale idziesz dalej. Po chwili jesteś w mieście, i znowu erpegowanie. I kolejny dungeon. Gra jest też bardzo ładna, ujęcia w dungeonach są naprawdę zmyślne... wszystko działa idealnie, bardzo wciągająca sprawa. Crypt Custodian (Switch) – kolejna kompaktowa gra na jasnym schemacie. Metroidujesz, odkrywasz zakryte, robisz dasha, siekasz. Kapitalnie się w to grało. Dla mnie to jedna z najgładszych gier w gatunku, masz ciągle masę skrótów, praktycznie każde jedno wyzwanie otwiera skrót, by go nie powtarzać, co sprawia, że skupiamy się na tym, czego naprawdę chcemy w grze, na nowym. Kompletowanie średnio-ambitnych sekretów jest wymierzone idealnie, by się nie zaciąć. Mapa nie jest jednak tak prosta, by się znudziła, ale masa teleportów i innych uwygodnień sprawia, że latasz po niej jak chcesz. Strasznie wciągająca gra na weekend, pozbawiona pretensji. Naprawdę ma to coś, czego nie mogłem do końca poczuć w (znacznie ambitniejszym) Księciu Persji. Rise of the Golden Idol (PC) – rozumiem wszystkie zarzuty recenzji co do tego, jak Rise… kieruje graczem. Ale to jest głównie zaleta. Golden Idol nie jest prawdziwym wyzwaniem detektywistycznym. Jest dokładnie grą video, gdzie grając jesteśmy nakierowani na poczucie się detektywem, tak jak w szczelankach wciskając przycisk palcem czujemy się jak twardzioch który ma tyle siły, że rozwala stu typa. Tak naprawdę, ta formuła to głównie po prostu kapitalnie ożywczy sposób zaprezentowania nam historii w interaktywnej formie – przez to, że tak ją poznajemy, zwroty akcji i odkrycia są naprawdę zabawne, bo mogą dotyczyć przeszłości, mogą wynikać z połączenia różnych oddalonych faktów w naszej głowie, wszystko wydaje się realnie istnieć, jak przy żadnym innym sposobie opowiadania. Gra potwierdziła, że jest kluczowa dla nowego gatunku opartego na słowach, gatunku o wielkich możliwościach, bo już teraz na listach GOTY widzimy np. bardzo tanią gierkę Duck Detective, którą trzeba opisać jako „idol-like”. Neva (Switch) – w przypadku Nevy, najważniejsze jest wiadome, gdy się tylko zagra pół minuty. Ta gra jest ŁADNA. Od czasów Gris nie było pozycji, która tak pozwalała uzasadnić pieniądze wydane na wszystkie reklamowane cechy nowego telewizora. Botany Manor (Xbox) – rzadko gramy emerytem (czy emerytką). Materiał na grę jest tutaj jednak w sam raz, w pełni uzasadniony. Tutaj naprawdę można poczuć rzadki urok spokoju, choć w krótkich notkach ujawniających opowieść pojawiają się też bardziej kompleksowe emocje, co jest świetnie podkreślane też przez niby proste, a po cichu świetne wykonanie audiowizualne. Nie jest to bardzo rozbudowane, wszystko w grze jest na jedną interakcję jednego typu i tyle, ale dla mnie to tym lepiej. Zagadki wymagają z czasem coraz większego ogaru całej posiadłości i różnych sposobów myślenia o informacjach, a ich niska liczba ratuje sprawę, by ogur się nie zaciął. Animal Well (Switch) - jak co roku, jest trochę gierek, które tak naprawdę są najlepsze, ale są ZA dobre dla ogura. Bo wymagają używania mózgu i nierobienia tylko oczywistych rzeczy. Jestem po prostu za głupi, by w nie grać. A może zbyt niecierpliwy. Na jedno wychodzi. Animal Well ostatecznie mnie zabiło, ale nastrój tajemnicy jest dzięki temu niezmierzony. Nic bardziej tajemniczego, niż rzeczy, które dosłownie pozostają dla ciebie tajemnicą na zawsze! Aż do linii na ekranie, jest w tym wszystkim dziwnie nieosiągalny wcześniej klimat retro, w sensie: można się poczuć jak małe dziecko, które gra w swoją pierwszą grę. Lorelei and the Laser Eyes (Switch) – druga z najlepszych gier, które są za dobre. Tutaj też mój progres zaczął dość szybko iść naprawdę ślamazarnie, a w Lorelei to już naprawdę nie ma nic do roboty, jeśli nie myślisz. Tutaj dodatkowo czuję się okropnie, bo w necie ludzie narzekają, że gra jest za łatwa lol. Gra na pewno czasami przesadnie komplikuje ich rozwiązywanie (jednoprzyciskowe sterowanie nadal uważam za błąd), ale jest to jeden z elementów uwodzicielskiej zabawy, która wręcz naśmiewa się z idei gry video. Bez wątpienia jeden z klasyków tego roku, jak Animal Well – i pewnie jeszcze kiedyś zacznę na świeżo i będę się bawił lepiej, idąc do przodu żwawiej. Stellar Blade (PS5) – gra rozwinęła tak jebnięty psychicznie fandom, jak jeszcze żadna, co tym śmieszniejsze, że kompletnie nic wyjątkowego tam nie ma. Nie znaczy to jednak, że nie grało mi się bardzo przyjemnie, robiąc okolice 100%, więc gra musi trafić na listę. Walka i eksploracja są w sam raz na moje wymagania, dość ekscytujące, ale bez przepastnej głębi, pomieszane w dobrej proporcji. Podobało mi się bardziej, niż wszystkie soulsowe systemy walki, których mieliśmy w tym roku mnóstwo, i osobiście już nie mam na nie sił. Fajny klimacik, gra ma np. kilka kawałków muzycznych na krzyż, ale świeże są te kawałki, i podobnie wygładzone jest niemal wszystko. Dragon Age Veilguard (PS5) – gra dość blisko Stellar Blade, bo także jest jak zestaw „best hits” współczesnego granka AAA, choć w ramach innych popularnych gatunków i klimatów. Fanów serii może to rozczarować, chociaż ja fanem zachodnich RPG wielkim nigdy nie byłem, i może dlatego zgodofowarowanie gry przypasiło mi znacznie bardziej, niż w przypadku Final Fantasy. Nie ma co, ten feel God of Wara jest, na plus i na minus - widać trochę ten wysoki budżet, gra zabiera nas na intensywną podróż po różnych miejscówkach, wypełnioną historyjkami bohaterów i akcją do przodu. Zwłaszcza eksploracja co bardziej rozbudowanych miejscówek mi spasiła; choć rewolucji tu brak, to zrozumiano, co czyni te momenty efektywnymi. System walki można widzieć jako uproszczenie RPG-a, ale też jako skomplikowanie God of Wara, w każdym razie nawet mnie pociągał. Ogrom wymyślonego świata ujawnianego przez l o r e, choć nie są to moje klimaty, z czasem jednak daje uczucie obecności w tej krainie, co jest dość fajne, jest to tegoroczny odpowiednik Gladiatora II czy innego serialu. Nie jest to nic wybitnego, kto nie zagra ten arcydzieła nie traci, ale gra się lepiej, niż we większość tak dużych pozycji wydanych ostatnimi czasy. Jednak gorzej, niż w Stellar Blade (same opóźnienia w menusach i przy sterowaniu postacią zasługują na baty), a scenariusze tych gierek i tak mnie niezbyt obchodzą. Infinity Nikki (PS5) – tak jak produkcje Hujoverse, gra miała potencjał, by naprawdę uderzyć w mój gust. Masa tabelek i systemów. Latanie lolitką po otwartym świecie. Granie w nią idzie mi wolno z powodu, który może można przemóc. Mianowicie ta gra nawet w wersji PS5 działa jak gierka z komórki. Po prostu włączasz ją, i WTEDY jest update. Nie wiem, o co chodzi, czemu on nie może się robić w tle, jak to bywa w innych aplikacjach. Zawsze akurat gdy chcę pograć, to… nie, ściągaj update. Infinity Nikki może być jedną z najlepszych gier roku, przynajmniej dla fanów japońszczyzny i symulacji życia typu Animal Crossing czy Stardew Valley. Jakość, scenariusz, bogaty świat, to tu jest. Gra jest absurdalnie wyjebana contentnem, gdzie nie popatrzysz, to na horyzoncie masa akcji do zrobienia, a wszystko w przyjemnie łagodnym, akceptującym spokojne życie klimacie, z normalnymi ludźmi, nie jakimiś zombiakami martwymi siekającymi mieczami. No ale... szkoda, że gra jest tak naprawdę nie na PS5, tylko mobilnym free-to-playem (chociaż demonizowane w recenzjach płatności nie wydają się istotne dla głównych wątków gry). Na razie jestem rozdarty, czy jest tego warta, kilka rzeczy w interfejsie mnie wkurza, ale gdzieś zaocznie na listę musi trafić. Indika (PS5) – jak wiecie z tych list, jestem fanem RPG. Nie wiem... coś mnie pociąga we wszelakim osiąganiu zadań, wypełnianiu list, kompletowaniu świata, podnoszeniu numerków. Indika ma numerki, zbieramy swoistego expa, "punkty pobożności" – ale gra sama mówi jasno, w prześmiesznych ekranach loadingów, że punkty te nie mają żadnego znaczenia. Od razu to wiemy! Ale i tak zbierałem te punkty. W ten sposób coś, co streszczane bywa jako opowieść o religii, jest oczywiście też opowieścią o czymś bardziej ogólnym. O tym, że człowiek, choćby podświadomie, zawsze potrzebuje sensu. Jakiegoś. Ale czy życie może mieć sens, jeśli… ma sens? Rozmowy Indiki i Ilii sprawiają, że to pytanie łatwo zrozumieć. Forma jest adekwatna do tematu – nie pierwszy „symulator Rosji” zanurzony w biedzie, absurdzie i przerażającej beznadziei, acz wyróżnia się grafiką 3D. W sumie jest to słaba gra, w pewnym sensie. Chodzenie jest denerwujące, sterowanie w momentach zręcznościowych też. Ale, kurde, jeszcze nie widziałem gry, która tak bardzo MUSIAŁA być denerwująca. Kto zagra, szybko zrozumie. Albo, co jeszcze bardziej olśniewające, zrozumie że nie rozumie. Możesz zwątpić w Boga, ale czy masz tyle jaj, by zwątpić w gierki?
-
Też tak uważam. Cena używanej konsoli jest obecnie bardzo niska, jak na to, że żeby poznać wspaniałą bibliotekę Switcha, trzeba wydać jakieś miliony. A jak jeszcze odliczysz kwotę uzyską z ewentualnej sprzedaży konsoli w razie chęci kupna dwójki, to już w ogóle zakup konsoli to grosze. To raczej nad zakupem gier można by się dłużej zastanawiać. Może używka jako prezent to jakoś meh dla dzisiejszych dzieci, nie wiem. Lepiej niż nic. Można mu powiedzieć, że do kupna była albo używka plus dziesięć gier, albo nówka za 1400 zł bez gier. W sensie, jak dla mnie osobiście to Switch jest spokojnie wart ceny nówki również, tak tylko mówię jaki jest wybór. Switch nadal wciąga jak nic innego, a mniejsze perełki wychodzą cały czas, czy to nowe czy jakieś wydania klasyków z całej historii gejmingu. 2 raczej za bardzo nie zaskoczy, ot będzie większy i mocniejszy, każdy kto zaznał Switcha będzie wiedział, czy go chce.
-
Kyle Walker dogadał się z Milanem. Wygląda na to, że lada dzień trafi na wypożyczenie z opcją kupna latem. To już koniec jednego z najlepszych prawych obrońców w historii Premier League. Z cyklu "Anglik do Włoch", pojawiło się też dawno niewidziane nazwisko - Dele Alli! Trudno uwierzyć, że koleś ma nadal tylko 28 lat. Był na topie 8-9 lat temu, oj, był... Alli przez dłuższy czas nie miał klubu, ostatnio trenował z Como, i spodobał się Febregasowi i podpisał kontrakt z Como na półtora roku. Będzie mógł grać w Serie A. Realne staje się podobno wypożyczenie Antony'ego z Man United. Miałby trafić do Betisu, któy zapłaci część jego pensji przez pozostałą część sezonu. Rashford wydaje się budzić wiele zainteresowania, m.in. także Milanu. Według "Bilda", zwłaszcza Borussia Dortmund wydaje się zdecydowana i naprawdę chce Rashforda, widząc nawet możliwość ewentualnego transferu.
-
Nie mam danych o formie fizycznej piłkarzy, jakie ma Flick, więc nie przesądzam, ale rozwalenie w ciągu tygodnia Realu w Arabii, potem wystawienie podstawowej jedenastki na pucharek w środę by wygrać 5-1, a potem remis w lidze na naprawdę trudnym terenie - to mocno pachnie chęciami Flicka, by być jednym z trenerów, który będzie gadał o "trofeach", zamiast po prostu walczyć w lidze lol. "Tak, ale wygrałem trzy TROFEA, jak mogą mnie zwalniać, jestem uzależniony od wygrywania TROFEÓW". No ale dobra, z Getafe nikomu się nie gra łatwo, w ich meczach padają max 3 gole i to bardzo rzadko. Może taki mecz musiał się trafić. Jeszcze jeden... Nie wiem, czemu mnie to rusza w ogóle. Barca jakby wydaje się za dobra, żeby nie wygrywać niczego lol. Kounde niby najlepszy na świecie, prawda. Stoperzy też. Pedri niby najlepszy pomocnik świata, Gavi idol. Yamal najlepszy na świecie, Raphinha też, Lewandowski najwięcej goli na świecie. 2 punkty w ostatnich 4 meczach... no jakoś mało jak na taką ekipę, nie wiem, jak oni to robią. Sytuacji z Olmo dalej nie rozumiem, liga coś tam walczy i się odwołuje, w razie udanego odwołania to za kilka miesięcy... cofną im wszystkie punkty teraz zdobyte z Olmo? Pewnie nie... W każdym razie, przy tej formie Olmo, jakiejś wielkiej różnicy to nie robi.
-
Nadal nadrabiam gry z 2024, ale cóż, grałem w dziesiątki wysoko ocenianych gier. Z tego grona, topowa trójka akurat wydaje mi się jasna. Ogólnie był to świetny rok dla dużych konsol. GOTY - Final Fantasy VII Rebirth Runner up - Like a Dragon: Infinite Wealth oraz 1000x Resist Rozczarowanie roku - trudno mnie rozczarować gierkami chyba hehe. Rozczarowanie roku 2024 w świecie gierek to na pewno kompletne przejście "gejmerów" do trybu nazipsychola i to że w każdym temacie non stop jest zalew niekończących się jazd o to, czy postaci wyglądają ideologicznie właściwie, czy nie. Nawet jak gra jest "poprawna", to z kolei trzeba przewijać tysiące postów o tym, jakie to cudowne, że jest poprawna. Granicę rzygu to dawno przekroczyło, a 2024 był rokiem, gdy strony "o gierkach" zaczęły być głównie o tym, a mało o gierkach. Po całym życiu z Ekstrimem, z pozytywnej pasji grania - tak, to spore rozczarowanie. Z gierek? Kurde, nic wielkiego, stawiam na Hellblade 2 - który się wyróżnia jako coś, na co i branża gier, i ja czekałem, co jest "w moim gatunku", a jednak i tak nie dostałem czegoś wielkiego. To nawet nie jest zła gra, całkiem spoko - ale przy takim budżecie i procesie produkcji, jakoś trudno nie powiedzieć, że oczekiwałem czegoś lepszego niż jedynka, a nie raczej od niej słabszego. Zelda była blisko, ale w sumie jak mogłem się rozczarować, jak na nią nie czekałem. Plucky Squire miał chyba najwyższy stosunek hype'u do jakości, ale też nie byłem pewien. To był rok bez gierkowych rozczarowań, czekałem na Fajnala i Fajnal był lepszy niż w najśmielszych snach, Infinite Wealth też dostarczyło wszystko czego by się chciało i jeszcze trochę. Najbardziej wyczekiwany tytuł 2025+ - Silks... bądźmy poważni, każdy czeka najbardziej na Switcha 2 i nową główną grę Nintendo jego promującą, czyli zapewne Nowe Mario. Choćby po to, by hejtować. Ale czeka każdy. Bowser's Fury było genialnym demkiem łączącym intensywność platformowania ze swobodą otwartej planszy, jeśli oni zrobią całą grę na tym poziomie, to pozamiatane. Konsola, aczkolwiek to tylko większy Switch, będzie bez wątpienia wydarzeniem roku w tych znudzonych czasach. Z gier - masa hype'u, masa podniety... Z nowych: Promise Mascot Agency, Demonschool, Wanderstop, Towerborne, Hotel Barcelona, Clair Obscur, Windblown, Morsels, Judas, Reanimal, Eternal Life of Goldman, Chocolatier, Mina the Hollower, Skate Story, The King is Watching (pewnie tylko PC), obie gry Heart Machine. Z pewnych sequeli, których sobie nie odpuszczę: Hades, Slay the Spire, Citizen Sleeper, Deltarune, Death Stranding, Ender Magnolia, Moonlighter. (...) Ponadto UFO 50 w wersji Switch, fajnie jakby np. Isles of Sea and Sky wyszło też, ale trudno powiedzieć, UFO 50 na pewno wyjdzie na Switcha więc jest mocno oczekiwane. No i Xenoblade X na Switcha, wiem, że nie powinienem marnować tyle czasu, ale boję się, że to będzie gra, z którą spędzę najwięcej czasu. A pierwsze miejsce z nich? Urgh, ciężko. Powiedzmy, że pełne wydanie Fields of Mistria, uwielbiam ten gatunek. O kurde, a może jednak Metroid Prime 4 - jakby nie patrzeć, kontynuacja serii absolutnie genialnej, od studia, które ją stworzyło, pod kuratelą Nintendo, przecież tym się trzeba jarać. 2025 będzie niesamowity w świecie gierek! Na czym grasz? - wszystko w sumie, włącznie z Playdate itd. Aczkolwiek nie mam potężnych PC i komórki, na których wszystko by chodziło, ale też sporo na nich.
-
Udało mi się ostatnio nadrobić giereczkę. Właściwie trudno ją podsumować inaczej, niż tak, że nie zaskakuje po Gris specjalnie niczym. Specyfika jest bardzo ta sama, jest podobny feel wszystkiego. Gra jest i niesamowita, i w sumie taka trochę żadna. Niesamowita - bo, kurde, jak to wygląda. Najlepsza od czasu Gris gra, by zaszpanować swoim telewizorem. Jakość kolorów, rozmiar, wszystko co macie, tutaj będzie w pełnym użyciu. To, jak pogrywa kolor, kształt, kompozycja, jest praktycznie non stop bez wyjątku zachwycające. Można zatrzymać się w dosłownie każdym momencie i zostawić włączony TV niczym obraz na ścianę. Nie żeby w grze chodziło o zatrzymywanie się - najlepsze jest właśnie to, że jesteśmy właściwie ciągle w ruchu do przodu, i że sceny są tak zrobione, że mamy bardzo epickie uczucie związane właśnie z poruszaniem się do przodu, łącząc bieg, skok i jakieś tam walki, ciągle jest wrażenie epickiego parcia do przodu mimo przeciwności z wielką siłą. O tym głównie jest gra, o ruchu do przodu. Dlatego też oglądanie samych obrazków nie do końca oddaje, jakie to uczucie, gdy sami wywołujemy ten ruch i te piękne obrazy, ruszając gałeczką Switcha. Skojarzenia z Ghibli są mocne w designie potworów, ale nic to złego, są wspaniale wykonane, ogólnie wszystko tutaj jest wspaniale wykonane, jak się rusza, jak to widzimy, z jakiej perspektywy, jaki wydaje dźwięk. Jako że grę włączyłem dzień po obejrzeniu filmu "Flow", to miałem weekend z europejskimi dziećmi Ghibli hehe. Z drugiej strony, jako GRA to jest po prostu takie sobie hehe. Nie miałem żadnej ekscytacji robieniem niczego, uczucia że nie mogę się powstrzymać przed faktycznym graniem w to. Zaleta tej konstrukcji jest taka, że nigdy się nie zatniemy i ciągle idziemy do przodu, mimo że gra nie jest jakaś automatycznie łatwa - i zagadki, skakanko i walki wymagają lekkiego zaangażowania i nie da się tej gry zostawić niegrającym znajomym. Są nawet opcjonalne znajdźki, które są raczej jasno widocznym punktem na końcu każdego małego rozwidlenia ścieżki, a jednak dają satysfakcję zrobienia czegoś nieoczywistego, w sam raz, by nie były faktycznie trudne; są też lekkie achievementy, które zamieszczone są też w menu w wersji na Switcha. Niemniej, nie czułem żadnej podjary w sensie gameplayu, bo nie ma tu nic wielkiego. Nie jest to wcale gra filmowa, jak można by pomyśleć z zewnątrz, bo nie opowiada specjalnie historii, jest raczej wizualna i na koniec nie miałem wrażenia, że cokolwiek się właściwie wydarzyło. Gra po prostu idzie gładko, jest superładnie zrobiona, i się kończy parominutową scenką i tyle. Postaci są bardzo proste, więc trudno się nimi jakoś strasznie przejmować. Ocena więc trudna, ale kto grał w Gris, ten raczej w szoku nie będzie, na plus czy na minus. "Neva!" - pamiętny cytat z gry Neva.
- 4 odpowiedzi
-
- 1
-
Przyszedł, zaczął grać jak pojebany, poszedł. Omar Marmoush pożegnał się z kibicami we Frankfurcie po szalonym pół roku niesamowitych sprintów, precyzji i opanowania w wykańczaniu akcji, golach ze stałych fragmentów itd. Eintracht jednak nie przejął się brakiem. Na ataku zagrał Ansgar Knauff, który nie przebił się w BVB, i zagrał dobrze w wygranej. Dortmund wypadał fatalnie, co prawda mieli szanse, ale strasznie kiepski vibe był w tym meczu, kolesie non stop się kładli i narzekali, żal naprawdę to był widoczny. Przegrali trzeci mecz z rzędu, są na 10. miejscu w tabeli nawet przed meczami innych ekip, i generalnie po raz kolejny ogień zawrzał w kotle zawierającym karierę Nuriego Sahina. Sahout już dziś? Fani chcą, ale nie wiem, kto realnie ma go zastąpić, by fanów zadowolić, hejtują właściwie każdego od czasów Kloppa bardzo szybko.
-
Czyli losowanie, marne szanse, meh. Wejście ma zapewniać 4 godziny pobytu, każdy event to 2,5 dnia. Ot loteria taka jak toto lotek, tylko wybrańcy się dostaną. Widzę, że można zgłaszać na jedno wejście całą "rodzinę Nintendo", jeśli konto taką ma. Ach, chcę zobaczyć jak wpadają na wejście forumowe grupy sześciu facetów w średnim wieku wchodzących jako rodzina.
-
A w Berlinie to jest faktycznie bilet? Teraz jak doczytałem opis na Amsterdam, to widzę, że to jest tylko rezerwacja na LOTERIĘ, kto dostanie wejście Ech, to nie było co zostawać przed kompem pecjalnie, wygląda na to, że ktokolwiek kliknie przez najbliższy tydzień, będzie po prostu dodany do losowania i tyle. Ci dalej z tymi listami po prostu każdej popularnej gry, z których oczywiście wszystkie wyjdą w dniu premiery konsoli, bo każdy wydawca marzy o tym, by swój największy hit dekady wydać w dokładnie tym samym dniu, w którym wychodzi 80 innych gier na sprzęt lol. Niesamowici są ci "leakerzy", że nigdy nikt im nie powie żadnej nowej gry, żadnej pierdóki, żadnego podtytułu, tylko zawsze im "leakują" to co każde dziecko sobie też wymyśla online. Poważne sprawy.
-
Czerwiec to są +2 miesiące od 4 kwietnia. Nie ma żadnych oznak, że muszą dodawać +2 miesiące do ostatniej prezentacji, która będzie pewnie gdzieś w czerwcu w Azji (konkretna data nieogłoszona, co wydaje się pasować do przypuszczenia, że będzie jakoś do pogodzenia z ostateczną datą wypuszczenia konsoli). Oczywiście rzeczy można opóźnić i nie można na 100% powiedzieć, że tak się nie stanie. Półroczny okres promocji byłby bardzo dziwny, ale obiektywnie niemożliwe jest stwierdzić, że na pewno się nie opóźni. Na ten moment takie jest ciągle nastawienie w branży, jak napisałem, a ten rozkład promocji wydaje się również do niego pasować.
-
Strona ma warianty regionalne i tyle. Jak się zalogujesz na swoje konto, to będziesz miał tylko opcje związane z krajem i walutą, jaką wybrałeś dla konta. Nie ma też znaczenia twoja lokacja IP, można też sobie to dowolnie zmieniać (w tym korzystać np. z zagranicznej strony i mieć walutę na PLN). Konto możesz sobie założyć nawet bez Switcha, będzie działać, tyle że tak nie pograsz w to co kupisz hehe.
-
Developerzy mówili to od jakiegoś czasu. Opóźnić oczywiście zawsze można, to się dzieje wręcz samo często na świecie, ale nie ma na razie podstaw tak uważać. Teraz Nintendo ogłosiło też eventy "pograj na Switchu 2" w wielkich miastach świata, od Nowego Jorku po Taipei. Mam otwarte właśnie okienko do rezerwacji biletu, dzisiaj o 15:00 ma się ono aktywować dla każdego miasta. Wydaje się, że robienie tych eventów po premierze Switcha 2 byłoby dość dziwne... Ich daty wydają się jasno wskazywać na równy rozkład wydarzeń aż do czerwca. Pierwsze będą w Nowym Jorku i Paryżu 4 kwietnia, a następne co dwa tygodnie w innych lokacjach. Bilety są opisane jako dające tylko 1 godzinę wejścia. Niemniej ostatnim razem, w 2017, były to naprawdę duże eventy, nie tylko popatrzeć na Switcha za szybką. Oprócz stoisk z Zeldą, Splatoonem, Arms i 1-2-Switch (zagranie po jednym meczu / 20 minut Zeldy z wyborem handheld czy TV), było też z 10 gier 3rd party do pogrania.
-
Developerzy mocno nastawiają się na to, że konsola wyjdzie w czerwcu, może na początku lipca. Późno, biorąc pod uwagę, że niektóre linie produkcyjne miały być już aktywne od kilku miesięcy. Jednak Switch 2 może mieć bardzo porządny lineup na start, nietypowy dla innych konsol. Oczywiście wiele z nich będzie tylko nowych w kontekście przenośnej konsoli, a będą już miały premierę na dużych sprzętach (w tym na Xboksie, plotka dotycząca dużego zaangażowania Microsoftu w wydawanie na Switchu 2 jest zdecydowania najczęściej wysuwaną w tym miesiącu). Grania i tak mam za dużo, więc jakoś mnie to nie obchodzi, CHOCIAŻ, gdy podczas gry włącza się loading, to pojawia się uczucie: ech, może na Switchu 2 by nie było... Sam nie wiem, co teraz zrobić z nagromadzoną biblioteką masy, masy, masy gier, które nadal czekają. Pewnie będę w nie grał jak zawsze, przejście na Switcha 2 będzie płynne, to samo konto, to samo wszystko, a nowe gry się pomiesza ze starymi. Prawdopodobnie dostaniemy za kilka tygodni jeszcze jedno ogłoszenie gier na starego Switcha. Jak zwykle, nie ma rzetelnych wieści, acz ludzie fantazjują o różnych remasterach z GC czy 3DS-a. Na pewno mogłyby pomóc "przetrwać" Nintendo Q1 i Q2.
-
Z kolei Jakub Moder zaakceptował krok w dół i trafi do Feyenoordu. Brighton dostanie znacznie mniejszą opłatę, niż dawało Lechowi 5 lat temu, bo tylko półtora miliona euro. Feyenoord po odejściu Slota jest znacznie słabszy, w tabeli tej "ligi trzech zespołów" jest nawet za Utrechtem, na czwartym miejscu. Na pewno trochę na niego liczą, ma zadebiutować przeciwko Ajaxowi w lutym. Ponadto Feyenoord raczej na pewno zagra w rundzie 9-24 w Lidze Mistrzów, więc Moder powinien po raz pierwszy zagrać w LM. Nie ma co, w wieku 25 lat jego kariera dawno zabrnęła w ślepy punkt. Niektórzy nadal się jarali, że PREMIER LEAGUE, ale Moder w tym Premier League się na boisku właściwie już nie pojawiał, miał pojedyncze minuty na miesiąc. Nawet wliczając wszystkie pucharki, przez ostatnie pół roku zagrał więcej dla reprezentacji Polski, niż dla klubu. Ogólnie to ja nie wiem, czego ludzie oczekują po polskim futbolu, gdy wszelkie największe talenty pokolenia w naprawdę solidnych ligach sobie nie radzą. Nie ma nawet pojedynczych zawodników z typową większą karierą, którą by neutralny kibic z innego kraju zauważył: dobrze grać w polskiej lidze, przejść do zagranicznej, poradzić tam sobie. Nawet "skromne" relatywnie kwoty transferowe się kupującym z polskiej ligi raczej nie opłacają. Który talent z polskiej ligi się sprawdził? Kozłowski już opuścił Brighton, gra w tureckim średniaku (i bardzo dobry ruch pewnie, bo przynajmniej gra). Kamiński na razie ciągle obiecujący w Wolfsburgu, ciągle go próbują, ale na razie nadal nic nie wnosi. Skóras w Brugii już teraz wchodzi tylko na 5 minut z ławki, jeśli w ogóle. Piątkowski ustabilizował się na poziomie Austrii, ale żadnego wzrostu dalej nie ma, pochwały nieraz zebrał, ale zachwytu jego talentem nie ma - pewnie niedługo odejdzie, ale raczej nie do większego klubu. Białek ma teraz 23 lata i jak nie ma kontuzji na rok, to gra okazjonalnie po 5 minut. Jóźwiak ma teraz 26 lat i dawno się stoczył z oszałamiających wyżyn Championship, chuj wie gdzie on teraz gra. Po ostatnich 5 latach, polska liga musi jeszcze bardziej mieć taką reputację, że nie ma tam talentów wartych nawet transferu za kilka milionów euro. Tymczasem taka Szwecja, 10 milionów ludzi w śniegu, słabe wyniki kadry - Tottenham bardzo zadowolony z wydania 10 mln na transfer Bergvalla, Eintracht zachwycony wydaniem na transfer Hugona Larssona. Wspomniane Brighton wydało 7 mln na transfer Malicka Yalcouye, a ten zawodnik, mimo że ma tylko 18 lat, został już uznany za "zbyt dobrego na ligę austriacką" i Brighton próbuje go przedwcześnie ściągnąć z wypożyczenia. W ostatnich dwóch latach porobiło się wiele transferów z ligi szwedzkiej, jak nigdy, i oczywiście nie każdy z nich wypala, ale KTOŚ wypala, sęk w tym, że z Polski praktycznie nikt teraz nie wypala. Serie A stała się bastionem - w tym dla najlepszego piłkarza reprezentacji, Zalewskiego - ale Polacy są tam raczej tłem, nie widzę by któryś był wymieniany wśród czołowych piłkarzy. Regularnie gra tylko kilku i nawet oni są po prostu ok.
-
Nicola Zalewski, mimo braku gry, nie odejdzie z Romy także w tym okienku. Heros polskiej reprezentacji od czasu letniej dramy nie przekonał trzech kolejnych trenerów Romy. Od meczu ze Szkocją, zagrał tylko minuty w Serie A, chociaż pojawia się w pucharku czy w Europa League. Miłość do Romy mocno mu spowalnia karierę w młodym wieku. Niemniej, nadal nie ma znaków, by Zalewski przekonał się do odejścia. Według "Gazzetty", odejdzie tylko latem, gdy skończy mu się kontrakt.
-
Osobiście uwielbiam inne metody sterowania, ale też nie będę zaprzeczał, jak wygląda ich faktyczne wykorzystanie. Nintendo już miało wieeeele bajerów typu "hmm, ogłosili to, ale nikt nie wie kto będzie z tego korzystał w praktyce. Pewnie Nintendo ma jakiś pomysł, jaki nas zaskoczy, inaczej by tego nie robili!" i... nikt z nich w praktyce z nich wszystkich nie korzystał i tyle lol. Jeśli wyjdzie jakiś 1-2-Switch-2, to będzie dobrze. Na szczęście tym razem nie jest to zapewne drogi i znaczący dla całej konsoli bajer, więc po prostu sobie będzie. Problem wydaje się jasny - bo go zna każdy kto przez ostatnie 30 lat próbował grać na pececie w gry niczym dziecko na komunię. Rzadko się gra w pozycji, w której jest jak faktycznie łatwo ruszać czymś, co się trzyma w dłoni, po poziomej powierzchni. Myszka nadal jest "najwygodniejsza" w różnych grach (ostatnio np. Golden Idol, Arco czy Darkest Dungeon II nie do końca zostały zaadaptowane na taką wygodę klikania, jaką daje myszka, a przykładów jest oczywiście mnóstwo), ale cały problem z tą "wygodą" jest taki, że jest to wygoda gdy siedzisz na specjalnym krześle przed specjalnym biurkiem do siedzenia przy kompie i grania jak wściekły gimnazjalista. Sterowanie ruchowe oferowało coś znacznie bardziej życiowego, bo można było celować trzymając rękę naprawdę jakkolwiek, można mieć nawet zwisające w dół ręce i dalej celować bardzo łatwo i wygodnie relatywnie do pozycji zero. Jeśli sterowanie ruchowe zostało tak kryminalnie mało wykorzystane przez całą ogromną karierę Switcha (to np. dalece najfajniejszy sposób grania w FPP, z czego naprawdę skorzystało z 10 gier, ale możliwości było znacznie więcej), to jakie szanse ma to coś lol. Switch po części skończył tak jak skończył - jako konsola która po 8 latach dostaje sequel typu "to samo lekko ulepszone", bo ideał został osiągnięty - bo Nintendo pogodziło się, że ludzi masowo mało to wszystko obchodzi. Widzieli jak w 3DS-ie coraz mniej kogokolwiek obchodziły dwa ekrany, 3D, ekran dotykowy, i w sumie ludzie patrzą po prostu na możliwość grania i robienia tych samych gierek, co wszędzie. Pod koniec, nawet "ich własne" pokemony już kompletnie zrezygnowały z 3D, bo nie było warte poświęcenia, a użycie drugiego ekranu było takie, że naprawdę mało to wnosiło, czego nie dało by się zrobić na jednym większym ekranie. Geniusz Switcha jest właśnie taki, że uznali: ok, w sumie ten sam pomysł co Wii U, tylko tym razem nie róbmy z bajeru BAJERU, niech wszelki bajer będzie absolutnie niewymagający niczego. No, najwyżej nieco on podniósł cenę konsoli (co w większości mogli anulować Switchem Lite), ale praktycznie nie trzeba nic z nim ROBIĆ. Można nawet od pierwszej minuty używać Switcha tylko jako podłączonej konsoli z padem, albo tylko jako handhelda i wszystko można i grasz praktycznie tak samo w daną grę jak na każdym innym sprzęcie. Co dość mnie rozczarowuje, nie ma co. Fajne były czasy, gdy się grało wyjątkowo na konsoli, były wyjątkowe kawałki plastiku którymi się różnie operowało. Chciałbym ich więcej, a nie coraz mniej. Ale czysto opisowo, muszę przyznać, że prawo ewolucji i rynku zadecydowało, że to nie przynosi zainteresowania proporcjonalnego do kosztów.
-
Spadają trzy ekipy w lidze lol. Oczywiście że nie ma szans, by tyle tak słabych ekip pod nimi wszystkie zaczęło wygrywać, a Man United przegrało 17 meczów do końca. Jak na razie to Wolves i Ipswich idą w tempie, które na koniec sezonu da im 29 punktów. Czyli jak Man United zakończy sezon serią 1-0-16, to i tak matematyka wskazuje, że się utrzymają lol. Nadal dużo bardziej frapuje mnie przykład Tottenhamu. Ta ekipa naprawdę MOŻE być znacznie lepsza, a wyniki już przeszły ze słabych na tragiczne. Gdyby nie zbawienne dla wszystkich Southampton, to Spurs nie mieliby wygranej od czasu listopadowego 4-0 z Man City. Ta przedziwna mieszanka ciekawych porażek w niby fajnych meczach "na szczycie", wysokich wygranych 5-1 czy 4-1, oraz masy słabych meczów, jakimś cudem jeszcze nie wzbudziła takiej furii fanów, jak w innych klubach. Nie ma jednak co, mieli masę nędznych meczów. Nie przekonali u siebie z Wolves czy Fulham. Byli dość bezradni na terenie Bournemouth. Przegrywali u siebie szybko 2-0 z Ipswich, i dopiero gdy Ipswich broniło wyniku zaczęli atakować, co jednak im się nie udało. Kurde, co za lista nędzy. Ange może mieć kapitalne cyniczne powiedzonka i mówić wszystko, co fanów i piłkarzy przekonuje, mate, ale w sumie racjonalnie to trochę dziwne, że jeszcze ma pracę lol. W tym tygodniu mają Everton i Leicester, albo się odbiją i choć RAZ wygrają, albo chyba na pewno Ange poleci, nie wierzę że nie.