-
Postów
23 366 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Nie mogę no
-
Ziom, wiesz że ja jestem psychofanem jRPG-ów Squaresoftu z lat 90., Chrono Trigger to moja ulubiona gra w życiu, i miałem internet (w kafejkach), więc przeczytałem w życiu dziesiątki stron o powiązaniach CT i CC, takich kosmetycznych i takich bardzo gruntownych (oraz setki stron o takich "powiązaniach" których na pewno sami twórcy nawet nie zamierzali). Nadal uważam, że w praktyce dla osoby która o tak siądzie i zagra w Chrono Cross to bez znaczenia. Historia generalnie znaczy to samo obojętnie czy ktoś wie co w poprzedniej grze robił Balthasar itd. Dla mnie to niewiele więcej jak mówić że trzeba być fanem Black Sabbath bo w grze jest Slash i Flea. Można sobie zbudować oczywiście duże dodatkowe znaczenie i analogie i czerpać z tego przyjemność, tak działa dobra sztuka. Tyle że to samo można powiedzieć o wielu rzeczach, z których jakoś tam czerpie scenariusz gierki widełeczko Chrono Cross. Ja nawet w to gram, co jednak wiele znaczy (równolegle gram np. w grę Red Dead Redemption z 2010 roku i, kurde, jak ona się zestarzała.....). Wieści o szykowanym patchu oczywiście mnie martwią, bo wyjdę znowu na frajera, ale już trudno, serio nie wyobrażam sobie nadal, że jakikolwiek patch wiele zmieni w odbiorze tej gry. Animacja szarpie (mniej więcej tak samo jak na PSX, jeśli gramy w trybie handheld bez tych "nowych" filtrów), ale jakby nie szarpała, ta gra byłaby dla mnie taka sama. Na TV raczej i tak nie byłbym w stanie w to grać. Włączyłem i... nie, nie widzę tego. Na Switchu, w trybie "oryginalnej" grafiki, z faktycznie jednak wartościowym przyspieszeniem 2x (czy raczej frameskippingiem 2x, nie wszystko jest przyspieszone...) i wyłączeniem walk, da mi się w to grać. Bez tego by mi się raczej nie chciało. I tak mi zejdzie 30-40 godzin żeby to porządnie przejść mdr.
-
Jest bodaj jeden przypadek, że nie można zebrać czegoś od razu (ale niedługo później, chyba dwa levele później). Nie zdobywa się żadnych nowych mocy w tym sensie. Gra jest po prostu, jak dla mnie, bardzo trudna. Przyznam że wymieklem, jestem za głupi żeby się cieszyć Braidem jak inni. Może pora teraz spróbować znowu, czy na starość zmądrzałem...
-
Catherine za 66 zł, najlepsza okazja by zagrać w tę... grę. Oraz Persona 5 Strikers za pół ceny, też stylowa japońszczyzna wreszcie w aktracyjnej cenie. Pierwsza obniżka na Skyward Sword (166 zł). Ace Attorney Chronicles - pierwszy raz wyraźna obniżka (do 100 zł) na najlepszą odsłonę kultowej serii. Grunt, że nadal obsługuje ekran dotykowy, więc można grać leżąc w łóżeczku. No i opcja "share" Switcha jest idealna dla gry, która cały czas nas częstuje animacjami na fenomenalne gify reakcji. World End Syndrome - to jest visual novel z dziewczynkami, ale większość z takich gier nigdy nie jest sprzedawana za 24 zł, to jest wyjątkowe. W miarę ciekawa historia w tym gatunku i, mimo wymuszonego powtarzania decyzji, niezbyt długi jak na tego typu grę. Dungeon Encounters - 80 zł - nadal bardzo kontrowersyjny jRPG, który nawet nie ma grafiki, ale ma wszystko, co trzeba. Dla mnie na dłuższą metę nieco zbyt oldskulowe, ale jest coś wspaniałego w takim czystym, schludnym dungeonowaniu. Shadowverse: Champion's Battle - 95 zł - tę grę też było trudno sprzedać normalnym ludziom za 200 zł, ale za pół ceny już bardziej warto się zainteresować. Do karcianki uważanej często za najlepszą na świecie (przynajmniej wtedy tak było, zanim wzrosła m.in. Runeterra) dorobiono całkiem sensowną grę RPG single player, wraz z jakąś tam wesołą historyjką dla dzieci. Idealna okazja, by przekonać się, czym jest Shadowverse, bez wkręcania się w cały niekończący się ogromny świat karcianki na komórki.
-
Niesamowite, że Memphis mieli prawdziwą okazję to wygrać. Ileż rzeczy sekunda po sekundzie musiało pójść po ich myśli, żeby w ostatniej sekundzie potrzebny był TYLKO layup Ja, czyli najbardziej podstawowa rzecz. Włączając w to sytuację na te 4 sekundy przed końcem, gdy wydaje się z powtórki ewidentne, że powinien być aut dla Warriors i raczej po meczu. Poole wydawał się konieczny w tym meczu, jak zazwyczaj Curry. Po prostu za dobry, by go zatrzymać, i to wszystko zmienia. Jak go nie było na parkiecie, to różnica była od razu odczuwalna. Jak grają ten small-ball z Poole'em, Curry'm i Klayem, to często praktycznie nikt z 10 zawodników nie stoi blisko kosza lol. Ten chaos, jaki się wtedy rodzi po każdym pudle... to nie walka o zbiórkę, ale jakby osobna akcja. Koszykówka XXI wieku heh.
-
Jednak tym razem szydera trochę szybko ścierpła bo i Looney, i Porter i Kuminga faktycznie zupełnie dobrze sobie radzą na centrze w tym meczu, a doświadczenie chyba jak zawsze wygra. Grizzlies tak barzdzo opierają się na wymuszaniu błędów, że jak przeciwnik się nie myli, to śmiesznie to wygląda, bo po prostu biegną przed siebie i oddają jakiś głupi rzut, albo nawet nie tylko trzymają piłkę i czekają na jakiś faul albo zbyt mocny hazard obrońcy bo bez tego nie wiedzą jak zdobyć punkty. Najdziwniejsze może że te rzuty rozpaczy z dystansu im wszystkie wpadają, ale i tak przegrywają.
-
Minnesota tak próbowała, i skończyło się na tym że przegrali "na własne życzenie", "ale Warriors są doświadczeni więc to się nie zdarzy", tak dziś czytałem cały dzień.
-
Ciekawe jak Warriors zaplanują całe 24 minut bez Draymonda, bo Looney to chyba nie jest opcja żeby przeżyć Niedźwiedzią Nawałnicę, a Kuminga to na razie taki specjalista od przegrania 10 punktami w taki sposób, żeby fani GSW pisali po internecie "Kuminga kompletnie ich zdominował na centrze, on potrafi wszystko, także grać jako center".
-
No z Draymondem tak zawsze jest, czasem za coś takiego nic nie dostanie, czasem dostanie przesadnie. Wydaje mi się, że już tak złapał i przypadkowo to wyglądało jakby nim miotnął o podłogę, że to decyzja przesadnie surowa - ale też Draymond tak gra i szczerze to nie ma prawa się dziwić, że czasem zostanie faktycznie wydalony z parkietu. Jego reakcja mówi wszystko... jest palantem.
-
Ok, śmiałem się, ale dziś to chyba prawda, Poole nowy Messi.
-
Niestety Giannis jest za dobry. Boston broni go dość dobrze, zamyka Milwaukee gdy Giannis siada na ławce, ale poza tym tak ich jedzie, że wynik i tak nie jest wyrównany. Brakuje im rozegrania, poza tym niezawodnym pnr Smarta z Tatumem to Bucks są w stanie pomóc, dobiec i zablokować im prawie wszystko. Ta akcja o tablicę to już ucieleśnienie tego meczu i bezradności Celtów. Może być ciężko.
-
Na forum PSX Extreme. W sumie to teraz prawie wszyscy typują podobnie heh. Widzę że nawet przed wieściami o kontuzji Embiida, Heat było dość jednogłośnym faworytem. Boston-Bucks teoretycznie najbardziej dzieli głosy, co też mnie nie dziwi. Ale na razie, mogę sobie wyobrazić wszystko. Wszystkie ekipy są bardzo dobre, nawet Sixers pokazali się dobrze w pierwszej rundzie, Tobias Harris walczył jak szalony, Danny Green nieco jak PJ Tucker przypomniał że może być bezcennym ogniwem w playoffach, Maxey wiadomo. Ale jakoś nie widzę ich broniących się skutecznie przed tym Miami, z Embiidem czy bez. Serie Dallas-Suns i Warriors-Memphis to będzie w ogóle fascynujące starcie, przyszłość koszykówki i w ogóle.
-
Kurde zero pojęcia, naprawdę te playoffy wydają się takie wyrównane, w każdej tej parze nie mam żadnej wizji faworyta. Tak, jestem nadal pod wrażeniem Bostonu i Dallas, choć ich rywale to też nie w kij dmuchał. Każda ekipa jest mocna na swój sposób. A z drugiej strony... tak samo mi się wydawało w pierwszej rundzie, a wyszło jak co roku - na 8 serii, w 8 seriach po prostu wygrała lepsza ekipa, ta wyżej w tabeli, faworyt. No i tyle było z wyrównanej stawki hehe. Więc znowu typuję co bym chciał dla jaj i tyle. Boston-Bucks 4-2, Celtowie pokazali sporo agresji w pierwszej rundzie, rozwalali Nets kontrami, tego Milwaukee dawno nie doświadczyło. Ciekaw bardziej jestem, czy będą w stanie trafiać rzuty. Niby stary banał, ale Bucks mają dwóch naprawdę potężnych indywidualnie defensorów, i Giannis nie bez powodu skończył jako bogol zeszłych playoffów. Teraz może być tak samo... Brak Middletona, w formie z tego sezonu, wiele dla mnie nie znaczy; tak czy siak może być ciężko punktować w momentach, gdy Giannis będzie na ławce, ale to samo bym stawiał z Middletonem. Miami-Sixers 4-1, miałem tak wpisać jeszcze zanim dostaliśmy wieści o kontuzji Embiida, które nie brzmią optymistycznie. Nie o to mi chodzi - marzyło mi się, by Heat kręcili kółka wokół Embiida, i pokonali go w możliwie niezaburzonej walce. Ale tak się w NBA nie da. PJ Tucker w pierwszej rundzie zaliczył wielki powrót, bo o kolesiu jest cicho przez cały rok, a tutaj w playoffach znowu nagle przypomnienie, że facet potrafi zapewnić niesamowitą obronę small-ball i zamknąć najgroźniejszego w tym momencie przeciwnika, obojętnie, kto to będzie (i w Miami znowu czasami trafia trójki! Most Improved Player!). On, Bam i Butler w tej formie - mamma mia, po zobaczeniu tej dominacji wierzyłem, że nawet ze zdrowym Embiidem mogli pokonać Sixers (którzy wyglądają całkiem dobrze ogólnie). Suns-Dallas 4-3 - wpisałem Dallas, bo ktoś musi, ale to jednak wyglądało dziwnie na ekranie. No trudno stawiać przeciw Suns. Mają wiele atutów i różne sposoby bronienia i atakowania. Nawet wierząc w niedoceniany potencjał ekipy Dallas, i zastanawiając się czy Suns będą w stanie zgnębić ich obronę, skoro nawet z Pelicans musieli się tak pomęczyć... fakt faktem, że nadal jakoś trudno mi sobie wyobrazić porażkę Phoenix na dłuższą metę. Warriors-Grizzlies 3-4 - znów, czysto myślenie życzeniowe, bo już mam dość tego, jak wszyscy w necie koronowali dawno Warriors jako jedynych godnych. Memphis brakuje doświadczenia, ale nigdy nie wygrywali doświadczeniem, tylko zdobywając więcej punktów niż przeciwnik. Ich doświadczony koleś nie grał przez całą serię z Wolves, bo nie wyrabiał, tak jak pewnie nie wyrobi z Draymondem. I to jest moc Memphis, nie opierają się na jednym graczu. Ich młodość to siła, zmuszają przeciwników do błędów w masowej ilości, od dawna niewidzianej w NBA - a Warriors nawet w swoich najlepszych latach byli podatni na taką agresję. Nikomu nie jest łatwo zatrzymać niedźwiedzią nawałnicę i dużo będzie zależeć od sędziowania, bo licznik fauli był czasami kluczowy w obu seriach. Okej, chyba jakoś przekonałem siebie samego, żeby uwierzyć w Niedźwiedzia.
-
Podobne wrażenia, tylko że tymi żartami też już rzygam, też są cały czas takie same i bardzo płytkie, co sprawia, że w miarę godzin tracą urok i zaczynają tylko męczyć. No jaa, jeden bohater będzie ciągle brał zbyt dosłownie przenośne wyrażenia, a drugi będzie mówił "I am groot" i ktoś im odpowie w stylu "nie, nie możemy pójść do zoo", żeby było jasne że koleś mówiąc "i am groot" tak naprawdę mówił "czy możemy pójść do zoo", no Boże ale śmieszne, muszę ten sam żart jeszcze 1000 razy usłyszeć. I tak dalej. Wszystko ogólnie z repertuaru obowiązkowych żartów w filmie dla każdego. Nawet gładko napisane, ale nic w tym pomysłowego i ile można, godzina fajna, druga może też, ale ile. Cała historia nie jest jakoś strasznie słaba, ale jest opowiadana w takim tempie i patosie, jakby to był jakiś Balzac a nie typowa komiksowa historyjka. IMO poziom filmów Marvela, czyli zakładam że osiągnęli cel, ale na GamePassie jest masa ciekawszych opowieści. Dodatkowo gra ogólnie cierpi na tym nadmiarze, bo trzeba tego słuchać. Scenki się wloką, nie można przeklikać nawet bardzo statycznych dialogów typu "stoją i mówią po kolei swoje kwestie", stój i słuchaj aż skończą mówić. Łażenie dokoła jest na tyle spowolnione i uproszczone, żeby nam nie przeszkadzało słuchać ciągłego nawijania postaci. Zbieram te części do ulepszeń, ale w sumie po pewnym czasie nie wiem, po co, żadne z nich nie jest mi zbyt przydatne. Umiejętności robią większą różnicę (ogólnie pomysł bardzo fajny, na zarządzanie składem i kooperację w walce), ale odblokowują się tylko przez kolejne walki, których przez większość gry mamy 1-2 na godzinę. Duża większość gry to jednak chodzenie powoli do przodu i gadanie. Jak doszedłem do etapu gdzie przez długi czas mamy tylko gadanie i korytarze, to sobie dałem spokój. Walki mają potencjał IMO, ale no płytkie są, np. mamy umiejętność witch time, ale w tej grze nie daje ona zbyt wiele, no wcisnęli taką umiejętność bo jest w każdej grze, ale tutaj z tym spowolnieniem czasu prawie nic pożytecznego nie można zrobić. Technicznie gra to drewno, jak to bywa ze współczesnymi filmowymi produkcjami, skok bohatera jest zabawnie koślawy jak na tyle pikseli na ekranie, tak samo jak jakakolwiek interakcja, której "na szczęście" prawie nie ma (jako przykład można zobaczyć, jak trudno jest "wycelować" żeby obejrzeć przedmioty w muzeum). Ogólnie przez kilka rozdziałów gra mnie bardzo wciągnęła, ale tak to już bywa z produkcjami AAA. Za jakiś czas gra może wygrać tę drabinkę Kmiota, i taki to jest typ gry, nic więcej. 8,7/10 na Metacriticu lol.
-
Dwie serie skończone 4-1, choć jakże inaczej. W przypadku Bulls, nie wiem jak to się stało że wygrali jeden mecz. Dalece najsłabsza ekipa tych playoffów. Z Nuggets, po dwóch meczach dominacji Warriors, kolejne mecze były już normalne i w sumie ekipa pokazała sporo dobrego. Tak, sędziowanie też miało wpływ na tę różnicę. Warriors byli lepsi, ale nie bez powodu większość osób chwali Jokicia i mówi o jego fantastycznej grze. Warriors trochę go objeżdżali w obronie i koleś zdychał ze zmęczenia, ale IMO w takiej sytuacji spotkałoby to większość centrów. Rudy Gobert ma dzisiaj grać lekko niedowidząc na przynajmniej jedno oko, bo został użądlony przez pszczołę w domu. Tak, koleś ma pszczoły w domu. Cóż... Rudy Gobert. Jazz się ludziom znudzili i wszyscy chyba chcą, żeby przegrali i coś zmienili, bo ile można tak być dobrym ale nie najlepszym, fani chcą krwi. Nie wiem, co na to Utah, ale nie przekonują mnie na oko. Pelicans przeciwnie, wszyscy chyba chcą, żeby zaczęli. No i z Sixers, wiadomo, każdy by chciał zobaczyć pierwszy w historii comeback z 0-3. Wydaje mi się, że wszystkie trzy ekipy prowadzące 3-2 są dziś faworytami do dokończenia bólu, ale to jeden z najciekawszych dni sezonu. Szkoda że nie w piąteczek...
-
Jestem fanem wielu rzeczy hehe. 4 mecze NBA w jeden dzień to naprawdę sporo zajętego czasu. Nie wierzę że ktoś może to brać serio, chyba że ludzie dla których to jest codzienna praca, ale nawet wtedy ciężko na dłuższą metę. No mecze Grizzlies trochę tak wyglądają często. Dla koneserów chaosu. Oni nigdy nie rzucali dobrze, ani nawet średnio, ale umieją wywalczyć więcej piłki. W porównaniu do tej serii, nawet GSW-Nuggets wygląda jak powolna, taktyczna, przemyślana koszykówka lol. Zazwyczaj kontry są świetną rzeczą w NBA, dużo skuteczniejszą niż przeciętna akcja. Ale Grizzlies i Wolves mają masę takich kontr, które są jeszcze mniej skuteczne niż ich akcje z half-court, hehe. Myślę, że jeśli będą grać z Warriors, to też może wymuszą na nich dużo strat, zbyt szybkich rzutów gdy nikt jeszcze nie pomyślił się cofnąć, fauli, i innych głupich błędów, które zazwyczaj często się Warriors zdarzają (zresztą teraz też, ale że Nuggets dają im rzucać kompletnie niekontestowane rzuty co akcję to nie ma wielkiego znaczenia). Chyba Wolves słusznie robią, że starają się blokować drogę pod kosz i zostawić im piłkę, żeby rzucali z dystansu. Efekt jest całkiem dobry, Wolves mieli szanse wygrać serię. Obie ekipy mają takiego "symbolicznego startera" na centrze teraz, nie wiem w sumie czemu. W Grizzlies zaczyna Xavier Tillman, ale tylko po to, żeby usiąść jak najszybciej. Jako ich najlepsza piątka na ten moment ustabilizowało się ustawienie Morant-Bane-Brooks-JJJ-Clarke. Ta piątka wygląda mocno po obu stronach. No ale tak wyszło, że Jackson się wyfaulował po kilkunastu minutach gry mdr, i ta piątka zagrała dziś razem tylko kilka minut. Ogólnie mam wrażenie, że Memphis są gotowi na wszystko...
-
Nie tylko niepełnym, ale też znacznie wolniejszym. Stety czy niestety, granie online pomaga wyraźnie przyspieszyć pewne aspekty człapania powoli tam i z powrotem, budowania dróg itd. Ja praktycznie nigdy nie gram online (w Soulsy też nigdy), ale w Death Stranding owszem, musiałem, nie wyobrażam sobie inaczej. I jest to nawet fajne. Nie trzeba niczego szukać, z nikim rozmawiać, mieć żadnych znajomych itd. Są pewne opcje większego zaangażowania, ale bardzo opcjonalne. Na systemie współpracy można polegać i korzystać z niego praktycznie tak niezawodnie, jakby to było czysto z góry napisane przez twórców gry jako mechanizm gry single (przynajmniej tak było gdy grałem). Bo to IMO jest takie pół-single, może po drugiej stronie są prawdziwi gracze, którzy faktycznie coś kliknęli, ale ich obecność w naszej grze jest mocno ustrukturyzowana.
-
Kurde, no jak tamten z Wisemanem. P: Pelicans byli czołówką ligi od transferu. O: Nie byli. P: No jasne że nie byli, bo kontuzje! Ale go zamiotłem argumentem. Jak nawet grali Ingram i McCollum razem, to też żadnej dominacji nie było, zwłaszcza jeśli będziemy porównywać do każdego innego zespołu tylko w ich meczach jak nikt nie był kontuzjowany, co zawsze jest rzadkie, dla większości ekip. Ogólnie playoffy to czas przepisywania historii. Nie można jakoś napisać: o, ekipa X zagrała dzisiaj dobrze, dobry występ tego dnia. Za mało, to musi działać na zawsze. Np. przed sezonem większość w necie typowała finały Nets-Lakers. Teraz dziwnym trafem cały czas widzę artykuły typu "to było takie oczywiste, że Nets i Lakers nie mają szans na sukces, to była oczywista dla każdego recepta na porażkę, trudno zaprzeczyć że tak budowany zespół nigdy nic nie wskóra... lol... Jasna sprawa w którą nikt normalny nie wątpił...". Każdy zawsze wiedział że gracz X i Y są zawsze słabi, tylko przeszukując wypowiedzi sprzed sezonu to udawali że nie wiedzą. Nuggets przegrali dwa mecze i już widzę wszędzie komentarze, że Jokić to najsłabszy MVP wszech czasów, nigdy nie zasługiwał, ogólnie to on taki cienias jest hehe itp. Teraz z kolei Sixers przegrali dwa mecze, to widzę teksty, jaki to Embiid to jest przegryw, zły kolega w zespole, Sixers bez chemii, skazani od zawsze na porażkę i w ogóle człowiek który wszystko prze'sra. Czy Embiid prze'sra? Wiemy, że ma zerwane więzadło i podda się operacji po playoffach. W ostatnim meczu tylko 6 rzutów wolnych, objeżdżany nieraz dość ładnie w obronie i porażka... Może być różnie... W playoffach każdy mecz zmienia odwieczną opinię fanów... Dzisiaj wieczorem dwa mecze, powinny skończyć się dwie serie po 4-1 i terminarz zrobi się wreszcie luźniejszy. Jeśli nie będzie dziś niespodzianek, to w piątek tylko jeden mecz, najs.
-
CJ McCollum zadebiutował w Pelicans 10 lutego, od tego czasu zespół ten wygrał 14 meczów i przegrał 14 meczów.
-
Ben: Wiecie co, naprawdę chciałbym grać dla tego klubu. Nets: wow, miło! Ben: ...dzięki. W każdym razie, oczywiście nie ma szans bo nadal bolą mnie plecy. Powodzenia z tym 3-0 chłopcy, dokonajmy niemożliwego i wygrajmy to. Stawiałem optymistycznie to 4-1, ale dzisiaj wieczór chyba każdy neutrals liczy na sweepa dla beki. No ale ja od dwóch lat śmiałem z ludzi typujących wiecznie te finały Nets-Lakers bo największe gwiazdy podobno zawsze wygrywają.
-
Ej, ale to że mapa "w ogóle nie pokazuje różnicy w poziomach" to po prostu nie... No pokazuje. Nie mówię, że każdemu ta mapa przypasić ma, bo jest specyficzna, ale ewidentnie nie jest tak że "w ogóle" nie jest hipsometryczna, bo jest, są widocznie różne odcienie koloru. Czy tereny są puste, ja wiem, nie kojarzę tak naprawdę zbyt wielu gier RPG z "pełniejszymi". Wizualnie może jest minimalizm, ale postać szybko biega, w porównaniu do np. Xenoblade 2 nie czułem żebym musiał powoli człapać po płaskim placu. Gra nie kojarzy mi się z farmieniem. Mocne skalowanie doświadczenia pozwala szybko skakać na kolejne poziomy, pokonując mocniejszych przeciwników. Jest wiele przedmiotów pozwalających dostosować nasze pokemony w niemal każdym aspekcie, ogólnie można je kształtować dość dowolnie już bez walk, nawet tuż po złapaniu można z nimi zrobić wiele. Tak jak i prawdziwe pokemony w ostatniej części (Sword/Shield), tak i SMT wykonał na Switchu ogromny skok naprzód pod tym względem i ilość czasu potrzebna do uzyskania wszystkich demonów czy konkretnego rezultatu jest znacznie mniejsza. Save może irytuje w porównaniu do innych gier, chociaż jest duuużo lepiej niż w poprzednich SMT, wliczając w to kultową Personę. Można zapisać grę, kiedy się chce, można unikać przeciwników, można błyskawicznie teleportować się do ogniska. Większość gier z PS2 nie miała zapisu w dowolnym momencie, więc też lekka przesada.
-
No relacje z grania były bardzo pozytywne, ale to może być jeszcze jedna "socjalna" gra na Switcha którą trochę położy niewielka obszerność. Trochę szkoda że czasem Nintendo robi dobrą rozgrywkę, ale nie wkłada w to ułamka takiego budżetu jak w Splatoon czy Smasha i online po paru tygodniach czy miesiącach świeci pustkami. Zapowiedź 6 gier i jednej w DLC... ogólnie Nintendo nie wydaje się zbyt mocno promować tej gry.
-
Jak dla mnie to bez różnicy. Boston wygrywa średnio różnicą 5 punktów, każdy mecz jest zacięty. Kilka rzeczy poszłoby inaczej i Nets mogliby prowadzić. Na swój sposób to... jedna z najbardziej zaciętych serii, bo tylko w trzech seriach każdy mecz był blisko - Bos-Brk, Mem-Min oraz Dal-Uta. Okej, wynik może pójdzie w świat, że Nets dostali może sweepa, a tacy Hawks, Bulls czy Nuggets wygrali przynajmniej jeden mecz, ale dla mnie to kwestia losowa bardziej niż że Nets niby słabiej grają. Bo te trzy ekipy wycisnęły ten jeden mecz, czasem z litości (wczoraj Warriors czasami wydawali się bardziej zainteresowani próbowaniem lineupów, niż wygraną), ale ogólnie są o klasę słabsze. Bucks i Heat to dwie ekipy, które nawet na wyjeździe wyglądały dużo lepiej od przeciwnika. Ot, jeden mecz się może trafić... Suns naprawdę mnie zawodzą, zwłaszcza w obronie. Jeszcze przed kontuzją Bookera, seria była wyrównana, co najwyżej. Niby nie ma jakichś wielu spektakularnych wtop defensywnych Bridgesa, Aytona czy CP3, ale całościowo dają się rozjeżdżać. Kurde, zbierają mniej niż 60% rzutów pod własną deską! Prawie połowa pudeł NOLA wraca do nich! Pelicans mają mniej jakości, ale wyciskają te zbiórki i wyciskają wolne i ta topowa w sezonie defensywa Suns cały czas im oddaje punkty. Ayton - nadal się śmieję, że każdy chce mu dawać maxa, ale jednak dla Suns jest w tej serii wartościowy, bo próby grania small-ball kończyły się jeszcze większą dominacją fizyczną Pelicans. Niemniej ta walka Pelicans oznacza, że i tak i siak są w stanie wycisnąć - jeśli Ayton siądzie na ławce, to Valanciunas trafi każdy rzut. Jeśli Ayton gra, to Valanciunas będzie pudłował... ale potem sam zbierze i tak będzie dalej grał w podbijankę, aż w końcu trafi do kosza. Śmiesznie to czasem wygląda, ale kończy się punktami. Tutaj muszę przyznać, bo jestem zazwyczaj sceptyczny wobec Ingrama. Koleś gra niesamowitę serię. Pierwszy raz w playoffach, naprawdę pokazał inny level. Nie tylko zdobywa punkty, on szaleje. Też ma duży udział w tym, że Pelicans wyszarpują tyle akcji. Okej, Ingram tak się rzuca do przodu, że z kolei często zostawia dziurę pod własnym koszem, ale ogólnie rezultat jest bardzo pozytywny, więc chyba trzeba oddać, że wymiata.
-
"Szur", "każdy pisze", "teoria się nie sprawdza", bohaterskie obalanie"cytatów", zero litości gdy ktoś żartuje z poważnych tematów, determinacja w obronie obozu co chwila, no inspiracja jest zauważalna. Big Pharma nie chce, żebyśmy poznali prawdę o Jokiciu.
-
Ten mecz też się ciężko ogląda, Warriors praktycznie w każdej akcji kończą oddając rzut w momencie, gdy rzucający nie ma ani jednego gracza Nuggets w promieniu kilku metrów obok siebie.