-
Postów
23 369 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Ja już dawno przestałem mieć rozum w tej kwestii. Każdego roku ludzie mają większą paranoję na tym punkcie, ile razy wychodzi jakaś gra to odkrywam, że w Standardach Spoilerowych ISO-2020 zostały teraz jeszcze dodane X, Y i Z, które jeszcze niedawno były po prostu rozmawianiem o grze w temacie służącym do rozmawiania o czymkolwiek w grze.
-
Duże sieci Teraz tylko jeszcze 50 minut instalacji i gramy Spoiler: w grze jest Cloud i ma miecz. Kurna nie chciałem tego wiedzieć! Zamówiłem grę nie patrząc na okładkę bo nie chciałem wiedzieć co w niej jest! To jest właściwy i wart szacunku sposób rozmawiania o dziełach sztuki! Jak można pisać w temacie o grze Final Fantasy VII Remake o tym, co jest w grze Final Fantasy VII Remake! Na stos za spoilery!
-
Odpisałem już na tego posta w tamtym temacie, ale ogólnie powtórzyłbym tylko, żeby nie brać tych tłumaczeń co to trzeba podobno lubić zbyt serio. Jeśli dla mnie Breath of the Wild potrzebował czasu, żeby "zaskoczyć", to może w niemałej mierze też przez to, że gra od momentu premiery miała tego typu opinie klepiące o jednym czy dwóch aspektach całej gry, jakby to było wszystko, co się dzieje. Każda recenzja brzmiała jak "można przejść bestie w dowolnej kolejności, 10/10!". Tak samo jak np. fani Soulsów robią wokół tej gry taki zabawny raban o "trudności", że ludzie bez pogrania samemu myślą, iż to są gry dla jakichś hardkorowców którzy muszą "grać dobrze", zanim pograją więcej i zczają, że chodzi w ogóle o co innego. Z Breath of the Wild miałem podobnie. Przez jakiś czas myślałem, po tym całym rabanie, że może faktycznie to jest teraz jakiś Minecraft i ta sławetna "wolność" o której trąbią recenzje to całe clou gry, że to nie jest gra dla mojego pokolenia, tylko dla minecraftowców, którym do jarania wystarczy fakt, że, panieeee, można przejść bestie w dowolnej kolejności!!!!, a w ogóle to możesz przyczepić bombę do balonu i spuścić komuś na głowę, zrobić katapultę z głazu i deski, a jak ośmiornica połknie zardzewiałą broń, to wypluje odrdzewialą! Ze zbieraniem koroków jako jedynym celem. Można się tym jarać, oczywiście, ale można tak naprawdę w ogóle się tym nie przejmować i mieć przyjemność z tej gry. Mnie to raczej nie jara i po pewnym czasie zauważyłem, że ta gra jest dobra głównie dlatego, że jest dobra. We wszystkim. Albo ci spasi albo nie, ale nie trzeba być żadnym fanem tej "wolności", żeby być fanem Breath... Tak naprawdę można grać w to jak normalną grę i spędzić fantastyczne 200 godzin ani razu nie zwabiając nikogo w miejsce, gdzie leży coś metalowego, żeby go walnął piorun w trakcie burzy! W sumie podobnie jak Soulsy, ta gra też ma ogólnie naprawdę sporo fabuły, choć może nie forumowo rozumianej FABUŁY (na całe szczęście, bo scenki i dialogi głównego wątku dramatycznego należą do najgorszych w historii gier). To też coś, co zajęło mi wiele godzin "odkryć". Nie muszę do tego być żadnym fanem "wolności w grze". Raczej określiłbym się jako fana klasycznych jRPG-ów od dziecka, więc scenki są mi naprawdę znane. Jednak dzisiaj myślę dużo więcej o tym co opowiedział Breath..., niż wyładowany gadaniem Wiedźmin. W sumie to ja minutę po przejściu nawet nie pamiętałem, o czym są poprzednie Zeldy, jeśli o czymkolwiek są (może poza Awakening, Okaryną i Majorą), a o tej po latach dużo. Tak że jest to zupełnie możliwe.
-
Skrótem od czego jest SP w tym kontekście? Jestem raczej pewien, że ten dodatek, o którym mówisz, już wyszedł i nazywa się Cindered Shadows. Są recenzje, opisy. Opinie co do opłacalności zakupu są bardzo mieszane. Jak dla mnie chyba najgorsze dla sprzedaży tego dodatku jest to, że podstawowy Three Houses jest tak duży, iż wiele osób, jak ja, ma gdzieś tam w zapasie po prostu przejść grę jeszcze raz innymi postaciami, innym domem itp. Nie myślą o dodawaniu jeszcze jednej części. Dla fanów to na pewno brzmi jak must-have, bo ma nowe postaci, nowe utwory muzyczne, nowe wyzwania, a jego przejście nawet otwiera nowe rzeczy w podstawowej grze.
-
Ten dział naprawdę żyje w 95% dwoma rzeczami, jęczeniem że Nintendo powinno nieustannie zapowiadać nowe lub stare gry z trzech tych samych serii, albo jęczeniem że przeceny są za małe przy każdej jednej przecenie. W (pipi) przecen na wiele świetnych gier, w tym wiele takich jakich jeszcze nie było w tym stopniu. Monster Boy za 67, Messenger za 40, Touryst za 56 (pierwsza obniżka, ta gra musi zacząć rezonować), Children of Morta za 60, Amnesia za 55, Alien za stówę, Darkwood za 30, Aggelos za 30, Hellblade za pół ceny, Songbird Symphony, Agenta A czy OlliOlli za niemal darmo, spora obniżka na De Blobki, i tak dalej, i tak dalej... Nie bo nic nie ma podobno. Po 3 latach Switcha jedna śpiewka, jakie to Nintendo złe nie obniżyło, jakby kogoś oszukali. Fanom jRPG chciałbym zwrócić uwagę na gierkę Labyrinth of Refrain: Coven of Dusk. Bardzo rzadko jest ona wymieniana wśród najciekawszych opcji gatunku w ostatnich latach. Przeszła ona dość po cichu, bo i temat obecnie dość niszowy w Europie, i wydawca takoż siedzi w swojej niszy, i na swoje nieszczęście pierwotnie pojawiła się tylko na Vicie. Potem doszły porty na konsole, ale już z tego powodu gra nie doczekała się recenzji w największych mediach. Gracze są ostrożni z wchodzeniem w taką grę, która kosztuje dość sporo czasu i kasy, a na obrazkach nie prezentuje się efektownie. Niemniej, Labyrinth doczekał się przez lata wielu fanów wśród maniaków jRPG. Można go nieco porównać do serii Disgaea, gdyby tamtą zmienić w dungeon crawlera: idealna gra na kwarantannę i grindowanie przez wiele dziesiątek godzin, w skomplikowanym systemie dającym mnóstwo kontroli nad mnóstwem statsów mnóstwa postaci, i w tym przypadku dość okrutną i chorą momentami historią. Gra jest specyficzna, momentami bardzo powolna i wręcz męcząca, ma też błędy, również w tłumaczeniu. Niemniej za obecną ceną miłośnicy jRPG powinni rozważyć sprawdzenie i tego wyjątkowego świata. W każdym razie jest lepszy niż Octopath.
-
Zelda zdecydowanie się rozkręca. O Panie, jak się rozkręca. Przyznam, że ja sam przez pierwsze wiele godzin miałem sporo wątpliwości. Momentami byłem wręcz wku'rwiony, że Nintendo kompletnie zdemolowało serię, która dostarczała jedną wybitną pozycję za drugą. Nie czułem w tej grze charakteru, nic się nie działo, nie mogłem nic ciekawego zrobić bo nie miałem staminy, ginąłem od jednego strzała/upadku i musiałem powtarzać od ostatniego save'a. Ale potem już nie miałem żadnych wątów, że to najlepsze, co ludzkość stworzyła. Aczkolwiek nie rozkręca się w tym sensie, żeby była nagle jakaś FABUŁA, albo żeby nie trzeba było "szukać wszystkiego sam". Tak to nie. Prędzej bym powiedział, że rozkręca się w tym sensie, że dopiero przy pewnym poziomie opanowania gameplayu oraz wyposażenia postaci można faktycznie eksplorować ten świat z odpowiedniej perspektywy. Nagle jest ten moment, że jakoś to dociera, jak w otwierającej scence, że patrzysz przed siebie i widzisz przepiękne horyzonty nieskończonych możliwości. Na swoim przykładzie widzę, że gry z innej bajki mogą czasem po wielu godzinach, i po wielu latach, i wielu podejściach, nagle "zaskoczyć". Gra nie staje się inna, ale ja uczę się ignorować to, co mi przeszkadzało, i patrzeć na to, o co w grze chodzi. Jest to zupełnie możliwe. Jak będzie z tobą, trudno powiedzieć.
-
Wysłano grę wcześniej do Europy, by upewnić się, że pre-ordery trafią na czas mimo sytuacji. No i niektórzy jak zawsze wysyłają grę wcześniej. Faaaak mogliby na przykład do mnie wysłać, ale z dużej sieci to raczej marne szanse...
-
Jestem znanym fanem Seiken Densetsu 3. Jedna z moich ulubionych gier wszech czasów. Dziś lepiej rozumiem, czemu gra nie wyszła po angielsku - w tamtych czasach raczej sprzedałaby się dobrze, ale technicznie było to bardzo trudne do zrobienia (w przypadku tłumaczenia na potrzeby Collection of Mana, twórcy mogli np. po prostu zwiększyć rozmiar ROM-u). Wydanie tej gry po angielsku to dla mnie jeden z najbardziej niesamowitych comebacków w historii gier. Co ciekawe, podobno naprawdę dopiero w ostatnich latach twórcy zobaczyli, ile osób by tego chciało. W przypadku gry na SNES-a z 1995 roku, to niewiarygodne. Ok. No to teraz demko. Sporo się zmieniło. To demko to dobry pokaz dla ludzi od "niech w remake'u FF7 tylko lekko uwspółcześnią, ale bez zmieniania niczego", że unowocześnienie jednej rzeczy sprzed 25 lat, a zostawienie innej, zawsze daje dziwny efekt. Tutaj dostajemy dość koślawą mieszankę rzeczy z różnych epok - w mało którym aspekcie gra zachowuje się jak "obecna generacja". Co niekoniecznie jest wadą. Ot, teraz gra jest 3D, ma "scenki" i voice acting. Tam, gdzie po prostu widzieliśmy rzeczy napisane w okienku ekranie, teraz mamy za każdym razem przejście w "tryb scenki", są osobne ujęcia, dialogi mówione. Spowalnia to grę, i nieco irytuje, zwłaszcza, że teksty - jak to w gierce video - zbyt mądre kurna nie są, i trwają dużo dłużej, niż zajmuje po prostu przeczytanie ich samemu. Gdy je instynktownie przewijam, oczywiście daje to znany z innych gier irytujący efekt urywania, i czasami też sprawia, że nie widzimy jakiegoś wydarzenia wizualnie, bo je też przewinęliśmy wraz z czytanym dialogiem. Najlepsze są oczywiście scenki, gdy postać mówi sama do siebie. Na samym tekście to nie było nie takie głupie, ale w scence... no głupie. Widzimy wyraźnie światło, wychodzące z wioski. Już o tyle wyraźniej, niż wtedy, że kamera 3D się na tym świetle skupia. Widzimy za ruchem kamery, że światło dokądś podąża. Naprawdę każdy to widzi. Wyciemnienie. Scenka mówiona, postać sama do siebie na głos: "o, światło. Ewidentnie magiczne! Powinnam za nim pójść". Dobrze że tłumaczysz! I tak dalej. Niektóre rzeczy, które w tekście były typowo dla serii sucho zabawne, teraz mówione na głos wydają się nagle dziecinne, powolne, zbędne i kawaii słodkogłupowate (dobry jest początkowy ekran wyboru postaci, gdzie nawet Duran patrzy się na ciebie jak Mój Przyjaciel Misio. Spędziłem na tym ekranie kilka minut ryjąc). Ale nie, czekaj. Najgorsze jest chyba to, kiedy to gadanie zagłusza tę piękną, narracyjną muzykę, która w oryginale była dopasowana idealnie i tworzyła całą historię sama. Boss? Mamy tu jakże stylowy zabieg z czasów PS2 (albo Wiedźmina 3), że gdy jego HP spadnie do zera, to koleś nie położy się od razu w kontynuacji ujęcia walki, tylko mamy wyciemnienie, i wtedy osobną scenkę jak "wybucha". Też wybija to z rytmu w ciul względem oryginału, gdzie to się po prostu działo na ekranie płynnie. I tak dalej ze wszystkim. No, bez przereżyserowania gry, ten voice acting głównie irytuje i wybija z magicznego klimatu gry. Na szczęście scenki to nie taka duża część Trials of Mana. Taki już jest urok podejścia typu "demko to po prostu początek gry" (można będzie przenieść save'a), że w przypadku klasycznego jRPG-a demko będzie przeładowane ekspozycyjnymi dialogami w porównaniu do całej gry. Bo tak wyglądają pierwsze godziny każdego klasycznego jRPG-a. Cała gra jednak dużo bardziej skupia się na radosnym hack slashowaniu. Scenariusz pozostaje oczywiście 1800 razy lepszy, niż w takim Octopathie, by wspomnieć o innych grach z zazębiającymi się postaciami, scenkami "genesis" w kolorystyce sepii, i tak dalej. No zaje'biście jest to pomyślane. Do dzisiaj nie widziałem gry RPG, gdzie jest 6 postaci i naprawdę każda jest zrobiona tak jakby była jedyną postacią swojej gry, no aż żal nie brać do teamu. Mamy też teraz opcję ogrania "genesis" innych postaci w naszym teamie, co nieco zaburza rytm i zajmie stosunkowo sporo czasu (ogólnie z tym demkiem można spędzić wiele godzin - 6 postaci, pierwszy "wspólny" dungeon, i boss). Ale dla dzisiejszego, zajętego gracza, pewnie jest lepszym rozwiązaniem. Pozostaje "tylko" przejść grę dwukrotnie. Chociaż... no, ja nie będę mówił, ile razy przeszedłem oryginał, bo każda postać i jej różne klasy były tak pociągające. To, co pozostaje poza samymi scenkami, sedno gry, zaskakująco wiernie oddaje ducha oryginału. System, choć znacznie rozbudowany, ma przyjemną przejrzystość, kompaktowość i pociągającą jakość każdej opcji rodem z tamtej gry. Podobnie ze sterowaniem, które w ramach eksploracji można początkowo uznać za drętwe, ale zapewnia radośnie wyraźną i żwawą walkę. Miejscówki i postaci zostały wykonane w nowym stylu (przypominającym np. nowsze Dragon Questy), ale są bardzo urocze i fajne. Muzyka to bogate piękno, jakie powstawało tylko do jRPG-ów sprzed epoki czytanych dialogów. Gra ogólnie po prostu wciąga i poza ww. wątami nie ma prawie żadnego męczącego tłuszczu zalegającego na samej słodyczy siekania potwórków i zdobywania kolejnych rzeczy. Poziom trudności może być problemem. Na razie nie wiem, czego będzie wymagała ta gra. W demku trudno byłoby mieć z czymkolwiek problemy. Oryginału nie wyróżniała może szalona trudność, ale trzeba było uważać. Tutaj okazje do odnowienia HP praktycznie co chwila spadają nam z nieba, a najsilniejsze ataki, które zawsze zabierały nam sporo HP... teraz są do uniknięcia poprzez po prostu wyjście z czerwonej strefy jak choćby w FF XIV. Pytanie, czy gra nie stanie się nudna, jeśli będziemy wszystkich łoić bez względu na rozwój postaci i spośób gry. Duuużo technicznych rzeczy, które naturalnie męczą dzisiaj przy graniu w oryginał, zmieniono mniej więcej właśnie tak, jak się powinno. Gra wydaje się zachowywać zalety oryginału, na ile to możliwe, likwidując wady. Zupełnie inaczej, niż remake Secret... To powinno być najlepsze, co seria ma do zaoferowania. Gra jest ogólnie zarąbista i choć może nie będzie arcydziełem jak oryginał, to powinna być jednym z najlepszych jRPG-ów ostatnich lat. Ogólnie to przez nadchodzące teraz "odgrzewane kotlety" w postaci jakże potężnego punchu Persona-FF7-Mana, wydaje się już teraz, że 2020 będzie dalece najlepszym rokiem dla naszego ukochanego gatunku od daaaawna. Zwłaszcza biorąc pod uwagę inne jakościowe tytuły, choć może też nie nowe, wydawane na Switcha. Ale tak, Trials of Mana uważam za grę na PS4. Może się wydawać, że to nie wygląda jak gra, gdzie będzie różnica, ale ona jest. Przyjemność z gry jest inna ze względu na animację. Jak ktoś będzie miał wąty na podstawie grania na Switchu, to ja to zlewam jak z Setsuną. To jest inna gra na obu konsolach.
-
Będzie motyw do plejstejszyn. W sumie rozwiązanie tego dema i tego, co wyżej nasz meloman nazwał "przekombinowanym" systemem walki, nieco mnie intryguje w kontekście pełnej wersji. Demo ma naprawdę niesamowite tempo. To może być najbardziej ekscytujące otwarcie gry video, jakie widziałem w życiu. No ale co do walki... Gra ma dużo systemów. Bo nie, to nie jest ani trochę "wciśnij X, powtórz" z oryginału - dla optimum wymagane jest przełączanie się między postaciami, aktywne blokowanie, unikanie i pozycjonowanie, unikalne efekty broni, czarów i technik, mające różne zastosowanie dla różnych przeciwników, elementy zręcznościowe, wyczucia czasu i kalkulacji DPS... JEDNOCZEŚNIE. Koordynacja wszystkiego naraz może nie być wymagana do zwycięstwa ogólnym poziomem przeciwników, ale na pewno możliwa i wygląda na bardzo angażującą i wymagającą. Zazwyczaj, gdy taka gra ma tyle systemów, to one nie są pokazywane graczowi od początku co 3 minuty, jest przecież kilkadziesiąt godzin gry do wypełnienia i niech ludzie opanują każdy element osobno po trochu (zwłaszcza mówiąc o studiu, które zrobiło Final Fantasy XIII). Tutaj - sam nie wiem, czy specjalnie to nawalili w ten sposób na samo demo (włącznie z tym, że obie postaci na starcie mają już lvl 7 i po kilka czarów i technik), a w całej grze będzie to rozłożone na parę godzin, czy co. Na pewno gra nie może tak tego nawarstwiać w tym tempie przez całą grę. Relacje mediów nadal nie mówią wiele o kształcie całej gry, czyli temacie, jak tu widzimy, niesamowicie kontrowersyjnym dla niektórych. Czy będzie mapa świata???? Jakie dokładnie miejscówki będą, a jakie nie będą??? W przypadku nowych gier, nie jest to zazwyczaj przedmiot aż takich dyskusji (szczerze to żadnych), ale tutaj jest dla wielu najważniejszą sprawą. Tymczasem media nadal mówią co najwyżej o tym, JAKA jest gra, ale nie ile i co w niej jest. "Edge" był napalony poświęcić na to wszystko kilkadziesiąt stron, ale zrezygnował z tematu, gdy premierę przełożono, a potem akurat pismo dostało okazję poświęcić pół numeru na odwiedziny w Valve. W przypadku FF7 Remake, nie grali na razie dużo więcej, niż my. Jednak z ich opisów kolejnych godzin, widać, że nowych pomysłów jest i tam więcej. Większą rolę dostają inne postaci, więcej nadal jest unikalnych mechanizmów w walce (np. dotyczących pozycjonowania, albo też wpływu tego co zrobiliśmy w grze na to, jak się zachowuje sam przeciwnik, wiemy też oczywiście że będą summony, osobne skille różnych broni i ich levelowanie...). Walkę z użyciem trzech postaci opisano tam właściwie jako kompletny chaos. Na pewno dla wielu fanów starych "Fajnali" to będzie zbyt frustrujące - dzieje się po prostu za wiele żeby oczy nadążały za liczeniem, a nawet żeby prawy kciuk nadążał za obracaniem kamerą. Może po dłuższym czasie pójdzie to jakoś ogarnąć.
-
Przejrzyj moje posty w temacie i w e-Shopie, jak ci się nudzi, bo robiłem taką listę parę razy - jest tego zaskakująco sporo, a część gierek w ogóle nie trafia na listy czy jest dość nisko na Metacriticu. Przykładowo, Snipperclips. Gra niesłusznie zapomniana, będąca daleko poniżej Overcooked w rankingach sprzedaży pomimo okazjonalnych przecen. A to nadal tak świetny pokaz możliwości integracyjnych Switcha. Death Squared również chodzi za grosze i ma zagadki do rozwiązywania, w bardziej abstrakcyjnej oprawie. Lovers in a Dangerous Spacetime chyba można już nazwać Switchowym hitem, zawsze lubiłem tę grę do co-opa, łatwa do rozpoczęcia i przygodowa, z faktycznie kooperacyjnym gameplayem. Knights and Bikes - sympatyczna opowieść o dzieciństwie w latach 80. od Double Fine, napisana z myślą o graniu we dwie osoby. Chyba najciekawszy wybór do co-opa z żoną jeśli chodzi o gry narracyjne. Monaco - wyszło trochę po cichu kilka miesięcy temu, mimo świetnych recenzji premiery na peceta. Planujesz napady na banki... Ogólnie na większą ekipę, ale zupełnie fajne w dwie osoby.
-
Znaczy jak ja to włączyłem, to też uważałem, że to absurd, bo to tak łatwe do naprawienia a gra ma duży budżet ORAZ jest używana do reklamowania Switcha Lite, napisałem to nawet w tym temacie. Po prostu to nie jest ogólnie wcale tak rzadkie, a jakoś Fire Emblem jest tą jedną grą, o której pierwszy komentarz na forach to właśnie ten. Sporo współczesnych gier na telewizory czy komputerowe monitory ma malusieńkie napisy, czy to do dialogów, czy w opisach przedmiotów itp. w menusach. Czasami nawet w głównych menusach. Nie mogę nawet podawać przykładów, bo by to brzmiało jakbym szukał wyjątków, a nie reguły. Kurde sam ten opis jak wyglądają obecnie napisy do dialogów, so true. Ale takich artykułów jest masa i w każdym inne gry ostatnio wydane. https://www.md-subs.com/what-game-subs-got-wrong-in-2017 A, co do samego Switcha, to też nie mówiąc już o wielu innych rzeczach, których nie widać na małym ekranie, bo gry to nie tylko tekst. Tekst w FE można sobie przynajmniej zoomować stosunkowo wygodną opcją Switcha i będzie przeczytane, a np. akcji czy czegoś o znaczeniu estetycznym nie bardzo.
-
Tak samo jak masa tego typu rzeczy, na czele z napisami, opisami i menusami, w różnych grach na wszelkie platformy. Switch przynajmniej ma dość wygodny zoom, a FE jest statyczną grą. Ale i bez zooma, ostatecznie byłem w stanie grać długimi godzinami w pociągach i czuć, że nic nie tracę. Które to uczucie jest niemożliwe przy wieeelu grach. Nie wiem, czemu ze wszystkich gier, tylko ta jedna złapała na forum hype że mało widać na małym ekranie. W sensie jest to absurdalne, bo wystarczyłoby powiększyć tekst by wypełniał nieco więcej już gotowego pustego okienka, ale ogólnie niemało współczesnych gier każe wytężać wzrok żeby coś przeczytać, a to jeszcze idzie przeżyć.
-
No "Edge" pisze, że to robi wielką różnicę, więc to był komentarz do ich recenzji.
-
Czyli rozumiem, że generalnie gra jest super, i jeśli ktoś ma sprzęt VR za kilka tysięcy złotych oraz duży pusty salon to bardzo polecana. Kurna dzięki Valve, wielki powrót do świata singlowych gier. Nie mogę się doczekać wszystkich elitarnych w tym temacie z tekstami o tym, że dla paru dni wybornej rozrywki nawet w miarę warto rzucić te marne grosze. Pewnie już im się znudziło wywracanie oczami w temacie o wirusie że robaki polaki wykupiły tylko tani makaron a nie Tonnarelli alle Uova di Riccio od Barelli jak ludzie.
-
Ekspert: "Gier jest coraz mniej, z generacji na generację się to sprawdza, zwłaszcza niezależnych devów jest dużo mniej" Fakty: No nie bardzo, jak na razie jest zupełnie odwrotnie Ekspert: "Chodziło oczywiście o tradycyjne, większe, pudełkowe gry i żadne inne, my w b r a n ż y takiej używamy n o m e n k l a t u r y na naszym branżowym s t o r e f r o n c i e" I tak dalej. Niesamowity koleś.
-
Cholera wie, co to znaczy, że z generacji na generację jest "mniej gier" i "dużo mniej niezależnych devów". Nawet nie umiem wymyślić metody liczenia, żeby to jakoś naciągnąć. Na PSX-a wyszło po angielsku jakieś dwukrotnie mniej gier, niż do tej pory na PS4. O niezależnych nawet nie wspominam (ilu konkretnie niezależnych devów wydawało gry konsolowe 10 lat temu, że tak są teraz zdziesiątkowani? Nigdy się nie dowiemy, o których chodzi, bo nasz forumowy ekspert nienawidzi podawać jakichkolwiek konkretów gdy dokonuje swoich wielkich ocen). Steam czy Switch też zalewane grami jak nigdy.
-
Nie za bardzo jedno ani drugie. Ogólnie to chyba trochę przegapiłeś od czasów wojenek PSX vs Nintendo 64. Kartridże Switcha (i DS-a, i 3DS-a...) pod tym względem są znacznie inne, niż te do N64 (i paru innych starych konsol). Tamte to było powalająco drogie w produkcji, duże monstrum, z mnóstwem złącz, działające w pewnym sensie jak wkładany do konsoli osobny komponent. Powiedzmy, że gry na N64 mogły działać, jakby kartridż był RAM-em. Prędkość jednego i drugiego nie była drastycznie inna. Właściwie kartridże N64 mogły przesyłać dane równie szybko, co RAM PSX-a. Oczywiście więc gry mogły nawet "chodzić całe prosto z kartridża", jak wielokrotnie opisywano choćby Super Mario 64. Wtedy, tak - mówiło się, że N64 ma zaje'biście mało loadingów w porównaniu do PSX-a. To dotyczyło tamtej konkretnej sytuacji. Karty N64 były, jak na swoje czasy, diabelnie szybsze. Ujmijmy to tak - właściwie to szybkość kartridży do N64 jest porównywalna do Switcha, a gry, jak wiadomo, przeliczają, powiedzmy losowo z palca, tysiąc razy większe dane, niż wtedy. Kartridże do Switcha nie są drogie - nie w porównaniu do tamtych. Te Switchowe kartridże są prostsze, mniejsze i tańsze, ale nie są diabelnie szybkie. Są ogromnie wolniejsze od współczesnego RAM-u, i w sumie to nawet nie są jakoś ogromnie szybsze od używanych obecnie płyt Bluray. Zupełnie inna sytuacja. SSD do PS5 za to ma być ogromnie szybsze od kartridża do Switcha. Wiem, że to nie to samo, Hendrix nie zaczynaj, ale ogólnie można by to jakoś porównać do tego, czym był kartridż N64 na swoje czasy.
-
Z tego co słyszę, limit to zdaje się 10 w tej grze. W każdym razie, wprowadzi się tyle, ile jest miejsca na domy. Jak "posprzątasz" to będzie więcej. Mieszkańcy będą cały czas się wprowadzać i wyprowadzać, przez lata, to żywy świat (ogółem postaci jest kilkaset). Nie do końca masz nad tym kontrolę, choć pewną masz. Zazwyczaj, gdy ktoś się chce wyprowadzić, to możesz go przekonać, by został. Z kolei jeśli do kogoś nie będziesz się odzywał, olewał go, to z czasem zobaczysz, że jest coraz bardziej smutny i znacznie bardziej prawdopodobne, że niedługo się wyprowadzi. Inni też będą o tym mówić. Choć jak dla mnie, trzeba być naprawdę zimnym s(pipi)ysynem, żeby widzieć jak taki uroczy nosorożec czy pawian stara się o naszą przyjaźń, jest smutny gdy nie odpisujemy na jego listy, i dalej go tak traktować. Nie odzywać się, nie odbierać telefonu, nie przynieść lekarstwa gdy leży chory. (Ale niektórzy właśnie to lubią robić najbardziej. Przypomnijmy - tę grę uwielbia sporo kobiet, to są Simsy Nintendo, itd.) Skały powinny wrócić jutro ;]. Raczej nie znikają na amen. Jak ci mało, to będą też opcje wybrania się na inną wyspę, by mieć więcej skał już dziś. Ogólnie to jest tradycja serii, że jedna z kilku rzeczy, które robisz rutynowo każdego nowego dnia, to spacer z łopatą i opukiwanie nowych skał. Chociaż w poprzednich częściach nie chodziło o iron nuggetsy.
-
Liczby liczbami, ale te recenzje nawet mnie lekko zachęcają (przypomnijmy, że do kupna nowego Switcha, bo starego zalało i wszystkie gry bez cloud save'a poszły się... Co mnie trochę zniechęciło do używania konsoli na chwilę). Nawet te recenzje z niby niższymi liczbami tak naprawdę piszą, że to jest Animal Crossing, którego zawsze chcieli, że gra jest dużo piękniejsza niż kiedykolwiek, sterowanie znacznie przyjemniejsze, a struktura bardziej określona. Nie wszystkie - np. US Gamer ma narzekanie. Ale sporo. Wiele osób pisze, że gra jest jeszcze wolniejsza, niż poprzednie części (bez wdawania się w szczegóły, nawet pewne dość podstawowe dla przyjemności mechanizmy zaczynają działać po dobrych kilku godzinach). Gamespot napisał wprost: "grałam w to przez ostatnie 17 dni, przez 80 godzin gry, i nadal się zastanawiam, co mnie czeka jutro", i że to nie jest finalna recenzja bo za wcześnie na podsumowanie. Niektórzy recenzenci ewidentnie grali mniej, i na pewno sporo rzeczy nie widzieli jeszcze.
-
Prawdziwe fanki gotowe
-
Tak jak pisałem, jakoś specjalnie nie polecam Animal Crossing. Na pewno część osób by się w to wkręciła, ale na tym forum trudno jakoś mi określić target, żebym polecał ze wszystkich gier kupić akurat tę. Wiem, komu polecić by można Cities Skylies, Monster Huntera, Tokyo Mirage Sessions, Langrissera, Afterparty, i tak dalej długo, ale z Animal Crossing to trochę inny świat. Na kwarantannę? Mogę tylko powtórzyć, że AC jest bardzo powolne. Ludzie często w to grają w pociągu, albo oglądając TV. Niektórzy - istnieją tacy, ok - grają cały dzień, ale ja tego nie rozumiem, im się musi naprawdę nudzić - granie w co najmniej kilkugodzinnych odstępach pozwala na znacznie więcej. Oczywiście z czasem jest to chyba idealna gra dla kogoś, kto by siedział w domu i brakowało mu kontaktów z przyjaciółmi i ogólnie jakiejś przyjaznej atmosfery i pocieszenia i kontroli nad życiem. Ale dla mnie to nie jest gra, w której idzie się jakoś zatopić na cały dzień. Moooże ulepszony interfejs na Switchu to zmieni i dla mnie, ale nie przesądzałbym.
-
Najlepiej jakby po prostu wypuścili oryginalne FF7, nic nie zmieniając, wtedy to by nie było wyciąganie kasy. Tylko jak robisz nową grę, to jest wyciąganie kasy. Wyobraźcie sobie, że oryginalne FF7 jest na każdej konsoli, pececie, komórkach, Switchu, tanio, cała gra naraz bez podziału na części, oryginalny soundtrack. Nikt im nie broni w to grać i się cieszyć życiem, no ale jak wtedy płakać że świat upadł moralnie bo dranie CHCĄ KASY, nie tak jak kiedyś.