-
Postów
23 367 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
może być ciężko
-
Nie bronię żadnego filmu, bo nikt nic nie napisał o filmie. Za to wiele osób nie wiem czemu opisuje w tym temacie swój stosunek do portalu Facebook i prawdziwego Marka Zuckerberga. No ale najlepiej zwalić wszystko na Żydów.
-
Przecież to był jeden z kilku naprawdę dobrych filmów nominowanych do Oscara w ciągu ostatniej dekady. Wydawało mi się, że jesteśmy w "regionie filmowym". Czyli niby wypadało by coś napisać o filmie, a nie o tym, czy ktoś będący podstawą do historii w prawdziwym życiu jest "genialny" i czy ktoś będzie o nim myślał za 10 lat. Rozumiem, że na temat "Krótkiego filmu o zabijaniu" czy "Zodiaka" też nie masz nic do powiedzenia poza tym, że osoba będąca inspiracją w realu nikogo nie będzie obchodzić. No to mało masz do powiedzenia. To JEST pomysł na film. Ktoś jest w "Social Network" gloryfikowany? Ty w ogóle oglądałeś ten film?
-
Dzisiaj mamy trzy mecze nr 3. Serie przenoszą się na boiska Nowego Jorku, Atlanty, i Nowego Orleanu. Wszystkie te ekipy były skreślane przez ekspertów, ale zaskoczyły in plus w dotychczasowych spotkaniach: Hornets i Hawks wygrali pierwszy mecz, Knicks oba przegrali dopiero w ostatnich sekundach. Kto z nich ma szanse zanotować korzystny wynik w całej serii? Przede wszystkim widzę szanse Hawks, bo obecny sposób gry Magic (jeden wielki zawodnik i coś tam wokół niego) w playoffach częściej zawodzi, niż działa. Oczywiście Jameer Nelson nawet nieźle sobie radzi na swojej pozycji, pomógł wygrać Game 2, więc Magic nie skreślam. Zwłaszcza, że Atlanta to Atlanta. Nie są znani z osiągania dobrych wyników w playoffach. Jednak okazję mają. Po Hornets nie spodziewam się awansu. Stawiałem 4-1 przed serią i nadal uważam, że to prawdopodobne. Jeśli Kobe gra kiepski mecz, Gasol gra kiepski mecz, a Lakers i tak dość luźno wygrywają Game 2, to znak, że chyba mają już sposób. To LAL kojarzy się z teamem, który w miarę rozwoju serii gra coraz lepiej: poza swoim trenerem, może liczyć na co najmniej pięciu dobrych zawodników, z kolei Hornets mogą liczyć głównie na jednego. Może CP3 urwie Lakersom jeszcze mecz, ale trzy? Knicks zagrają dzisiaj, jak ostatnio, bez Billupsa i Amar'e. Celtics mogą być w najgorszej formie w całej swojej historii, ale w takiej sytuacji po prostu nie mogą przegrać. Nie wiem, czy się w końcu "przełamią", zaczną grać jak Celtics, ale na zespół mający - obok dobrze grającego Melo - Ronny'ego Turiafa, Billa Walkera i Toneya Douglasa nawet słabsza forma C's po prostu MUSI wystarczyć. Jeśli po dwóch meczach w NY Celtics nie będą prowadzić przynajmniej 3-1, będzie to kompromitacja. Nie mówię, że się tak nie zdarzy... ale to by był naprawdę zawód. Teoretycznie nic nie przeszkadza im np. wymęczyć w tej serii 4-3, a później i tak wejść do finału, ale wydaje mi się, że aż taki skok formy wzwyż jest mało prawdopodobny.
-
A po ch.uj film o kolesiu, który był na wojnie i grał w ping-ponga? Po ch'uj w ogóle jakiekolwiek filmy?
-
Chodzi mi o to, że Rose ma psychofanów, co zawsze zniechęca. Czy jakiś inny koszykarz ma psychofanów w polskim necie? Może Kobe, ale w mniejszym stopniu. Ten mecz był po prostu słaby, a Rose i tak zbiera pochwały. Nikt inny tak nie ma. Gdyby LeBron zagrał na 4-18 z gry i 5 strat przy dwóch asystach (wiem, czysta teoria), kto by go chwalił? Nie widuję takich osób. Kobe? Chris Paul? Dla nich byłby to słaby mecz, ale dla MVP jest dowodem wielkości, bo trafił jeden rzut w końcówce. I to jest coś innego, niż bycie fanem Bulls - to są specyficzni fani Rose'a. Bo przecież Kyle Korver w ostatniej kwarcie trafił cztery kluczowe rzuty, a Ronnie Brewer dwa wolne, które powiększyły przewagę do czterech punktów i uniemożliwiły Indianie spróbowanie "zwykłego" game-winnera. Ale nie zauważyłem nigdzie żadnej opinii, że "Korver w najważniejszym momencie się obudził, po tym się poznaje lidera" ani "Brewer wygrał mecz". Nie krytykuję Rose'a, bo jest młody i trudno oczekiwać od niego jeszcze więcej. Krytykuję ludzi, którzy naprawdę uwierzyli, że on jest najlepszym graczem ligi. Tymczasem słaby mecz to słaby mecz. Zespół wygrał, ale Rose zagrał słaby mecz. Deng zagrał lepiej, po obu stronach parkietu, ale nikogo to nie obchodzi. Każda stronka o koszykówce w pewnym momencie sezonu miała artykuł w stylu "Luol Deng jest taki niedoceniany", ale na co dzień... go nie doceniają. "Derrick Rose's only basket of the second half (...) was the difference maker". Można odnieść wrażenie, że jak inny zawodnik trafia do kosza, to się w ogóle nie wlicza do wyniku.
-
Polewałem na shoutboksie strasznie z fanów Rose'a. Koleś miał 4-18 z gry, trafił w całej drugie połowie JEDEN rzut, ale jak go trafił, to nagle był to dowód, że jest Bogiem, że wygrał mecz w pojedynkę itp. Jego kolejne cegiełki i łatwe straty były przez owych kibiców niewidoczne, ale każdy trafiony wolny dowodził, że oto mamy do czynienia z najlepszym koszykarzem świata. Przednia komedia. Derrick jest chyba na szybkiej drodze do najbardziej hejtowanego gracza NBA. Najbardziej niezasłużone MVP od 10 lat, styl gry oparty na wymuszaniu fauli w każdej akcji, gra w drużynie, która wygrywa mecze defensywą i jest bardzo średnia w ataku, no i coraz więcej psychofanów... Oczywiście to nie jest jego wina, no ale ile można słuchać, że koleś "wygrał mecz", kiedy po prostu trafił jeden rzut. Można pomyśleć, że świetna defensywa Denga i Noaha ani celne rzuty Korvera (5-6) w ogóle nie mają wpływu na wynik. Tylko jak Rose'owi coś wyjdzie to się liczą punkty. Ech, duch Allena Iversona jednak ciągle żyje w tej lidze.
-
Ludzie Boga, Le Quattro Volte, Młyn i krzyż, Hadewijch
-
Taki opis jest dość absurdalny, bo to chyba ostatnia rzecz, jaką można powiedzieć o Królewskich w tym meczu: że stali. No, można jeszcze wspomnieć, że mieli czarne koszulki itp. Gdzie ta "strategia"? Czy mówimy o nieustannym pressingu, megaszybkim przesuwaniu całych formacji w przód lub tył, czy przyspieszeniu, jakie w akcjach ofensywnych osiągali Ronaldo czy Di Maria albo paradach Casillasa (albo próbie połamania nóg Villi) - powiedzieć, że Real stanął, to gadać o jakimś innym meczu.
-
"Pique bardzo ostro wszedł w Carvalho" widzę, że rywalizacja wkroczyła w nową fazę heh komentatorzy TVP to jednak jest klasa, już zapomniałem jacy oni są pocieszni
-
Real się zmęczył... bardzo. Nie zazdroszczę im najbliższych 30 minut. Ale w końcówce Di Maria był niewiarygodnie blisko wygrania tego pucharu dla Realu. Nudny trochę ten mecz, wygląda jakby angielskie drużyny grały.
-
Barca może nie istnieje, ale Real... też za bardzo nie istnieje. Pomijając fakt, kto gra, nie jest to najciekawszy mecz świata. Piłkarze mało grają, a więcej się wku'rwiają na siebie. A Inter, co wie każdy, kto ogląda w ogóle piłkę nożną - autobus postawił dopiero wtedy, gdy prowadził 3-1 i grał w dziesiątkę. Tak więc magiczny sposób miał.
-
A tam gdzieś było napisane, że w Dexterze jest tyle akcji, że hoho?
-
Nie odnoszę wrażenia, że to Indiana gra tak dobrze... Bardziej zawodzą mnie Bulls. Grają strasznie zachowawczo i bez pewności. Wydają się zestresowani - cóż, pierwsza ich seria PO w pozycji faworyta. Z Cavs i Bostonem w zeszłych latach wygrać mogli, a teraz muszą. Obrona gra wystarczająco dobrze, ale kiepściutki jest atak. Rose rzuca te swoje 44% (słaba pierwsza połowa i świetna druga - możemy już zacząć nazywać to "standardem Rose'a"?), ale to tylko jeden zawodnik. Bulls, o czym niewielu mówi, ma najlepszą (zaraz po Boshu) trzecią opcję w całej lidze. Przynajmniej tak było w sezonie. Na razie w serii z Indianą skuteczność Boozera spadła bowiem do 43% (w sezonie 51%), a Denga - do 38% (w sezonie 46%). Ale nie trzeba analizować cyferek, wystarczy spojrzeć na grę Bulls - jak ofensywną beznadzieją, cegiełka po cegiełce, budują nam "widowisko", które było jednym z najnudniejszych meczów PO, jakie w życiu widziałem. Myślałem, że Thibo, pełen krytyczych uwag po pierwszym meczu, w drugim wystawi już perfekcyjną maszynę śmierci, ale to (jeszcze?) nie to. Sixers z kolei już chyba potwierdzili, że po pierwszej serii podziękują. Ale Miami wcale nie ma się z czego cieszyć, bo problemy zdrowotne ma Dwyane Wade. Zagrał wczoraj bardzo średnio (4-11 z gry, 2 asysty, 5 strat), a mimo to trener Spo trzymał go na boisku nawet przy przewadze, o ile pamiętam, 27 pkt. To chyba zła decyzja - Heat powinni chuchać i dmuchać na swoje gwiazdy, w następnych rundach będą potrzebowali wszystkich trzech w dobrej dyspozycji.
-
Przede wszystkim jest to dzieło Davida Milcha. Mann jest tylko producentem doradczym, jak Scorsese przy "Boardwalk Empire". Wielkim fanem ostatnich dokonań Manna nie jestem, za to Milch to co innego... W ramach ciekawostki można wspomnieć, że jakąś tam rólkę dostała Weronika "Dżemma" Rosati.
-
Chyba tak. Może oglądałeś np. jakiś film Hou Hsiao-Hsiena, bo to jego produkcjom historycznym można wystawić 8/10, a nie temu szajsowi wykładającemu historię łopatą. W dodatku tak śmieszną, że od razu widać, że zmyśloną, ale podawaną w sosie "prawdziwych zdarzeń".
-
Po spędzeniu całego dnia słuchając płyty stwierdzam, że jest zarąbista.
-
cyt. Paulo Coelho
-
Jak ktoś umieścił Deftones na liście najlepszych 2010, to gratuluję.
-
Jak trzeba, to i do Warszawy jeżdżę. Ale właśnie mi się przypomniał ten punkowy zaje'bisty koncert w Kato i tam się wybieram na banciora. (Na bank.) No ale ty sobie posłuchasz Deftones, zazdroszczę ci tego przeżycia. A Kylesa na pewno będzie grać nową płytę, która jest słaba. I będzie tłok i złe warunki.
-
Deftones, wszystko mi jedno. Ale Kylesa i Kvelertak, mniam. Tyle że Kvelertak gra za dwa tygodnie w Katowicach z Comeback Kidem, Ghost Inside i paroma innymi fajnymi za 60 zyla. Podwajać koszty za, powiedzmy, równie dobry line-up i konieczność przebywania w Warszawie? Meh.
-
Spróbuj zostać cesarzem Francji i przegrać jakąś wojnę.